[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Myślę, że dzisiaj już pan nigdzie niewyruszy?Nie czekając na odpowiedz, uniosła dużą czarną butelkę i wlała do dwuszklanek nieco złocistego płynu. To dobrze panu zrobi.Mnie również.Niepokoję się o brata.Wyjechał oświcie i już dawno powinien był wrócić.Irvin wytrzeszczył oczy.W jego farmerskim środowisku kobiety nie piływhisky.Zwłaszcza z nieznajomymi.A jeśli już piły to tylko przy okazjiwielkiego rodzinnego święta lub zabawy.I zawsze alkohol rozcieńczony wodą. Co się pan tak patrzy? siadła do stołu. Z powodu tej kropelki whisky? roześmiała się Widzi pan, człowiek tu dziczeje i zapomina o tym.zacięła się i twarz jej spochmurniała o tym, co wypada, a co nie wypadakobiecie.No!Stuknęło szkło.Irvin podniósł szklankę do ust płyn pachniał jabłkami, smakmiał ostry, a równocześnie nieco słodkawy.Pił wolno, z przerwami, aż odstawiłpuste naczynie.Położyła mu na talerz potężny kawał zimnej pieczeni. Antylopa wyjaśniła. Teraz przybyło zwierzyny w tych stronach, odkądubyło ludzi.Jadł zerkając od czasu do czasu na gospodynię.Przypominała mu nieco kobiety,jakie można spotkać w niektórych saloonach Dalekiego Wschodu: ubrane wkrzykliwe suknie, bardzo swobodne w rozmowie i zachowaniu.Gdy skończył jeść, sprzątnęła nakrycie. Jeszcze daleko do wieczoru, chce pan zobaczyć, jak wygląda całe Dawn?Wyszli na pustą drogę. Nazywam się Celia Canning powiedziała niespodziewanie a pan? Vincent Irvin odparł i jednocześnie pomyślał, ze dziewczyna musiałaspędzić długie lata w miastach.Któż tu się przedstawia? I pan mieszka w tym, jakimś.Przepraszam, zapomniałam. W Greenfield. Czym się pan zajmuje? Uprawą roli. Ach, farmer rzekła to takim tonem, że Irvin nie wiedział, czy jestrozczarowana, czy zachwycona.I zaraz zapytała znowu: Skąd panprzybywa?Wydało się Irvinowi, że tych pytań jest zbyt wiele, odparł więc bardzoostrożnie: Och, głupstwo.Zwykła farmerska wyprawa dla zbadania cen bydła i zboża.Niech mi pani opowie coś o sobie.To będzie na pewno ciekawsze. Jak na farmera jest pan niezle uzbrojony: winchester przy siodle, rewolweryprzy pasie.Dobrze pan strzela? Dobrze, jak na.farmera. A ja podobno niezle.Kiedyś z tego żyłam. Ze strzelania? zaniepokoił się.Parsknęła śmiechem: O czym pan myśli? Ja tylko występowałam jako strzelec w cyrku. Strącając butelki ustawione na drabince? Oglądałem to kiedyś. To bardzo łatwe.Miałam trudniejszy cel.Moją koleżankę przywiązywano dodeski, a ja strzelałam tak, aby kule obramowały jej sylwetkę. Niebezpieczna sztuka! Tylko pozornie.Przywiązana do deski nosiła pod kostiumem koszulkę zestalowych drucików, a rewolwery, z których strzelałam, miały kule zrobione zespecjalnie miękkiego metalu.Prochu było niewiele, więc siła uderzenia bardzosłaba.Gdybym nawet zle trafiła, mogłam spowodować co najwyżej siniec, i takie kule wbijały się w deskę? wyraził wątpliwość Irvin. To nie była prawdziwa deska, tylko gruba i miękka tektura imitująca deskę. Ach tak.I nigdy pani nie chybiła? Nigdy, z wyjątkiem.jednego razu. Ja takim doskonałym strzelcem nie jestem. Spróbujmy.Jeszcze dość widno.Tam dalej wznosi się taka stara rudera,znakomity cel. Czy nie za wielki? Och, nie będziemy strzelać do ścian, tylko do gwozdzi.Przeszli w milczeniu jeszcze kilkadziesiąt kroków. To tu powiedziała przystając.Przed nimi stała pokrzywiona, ledwie trzymająca się stodoła. Widzi pan ten ćwiek?Irvin chwilę wpatrywał się w poszarzałe od deszczu i słońca deski, wreszciezauważył zardzewiałą główkę potężnego bretnala wbitego w sam narożnik. Widzę odparł. Teraz niech pan uważa.Sięgnęła ręką między fałdy spódnicy, wyciągnęła dłoń i nim Irvin zdążyłmrugnąć, padł strzał.Czerwonoruda główka gwozdzia błysnęła jasną szramą. Zwietnie! stwierdził Irvin. Z jakiej to zabawki pani strzelała?Wręczyła mu broń.Ten rewolwer istotnie przypominał raczej dziecinnązabawkę.Nigdy nie widziałem czegoś podobnego stwierdził szczerze. Wygląda takniewinnie. Na pumę z nim bym nie wyruszyła, ale gdyby na przykład człowiek na mnienapadł.Tu spojrzała znacząco na Irvina, a jemu zrobiło się jakoś nieswojo. Wracajmy powiedział. Do zmierzchu leszcze parę godzin, a mój końna pewno już odpoczął. Ależ.to nie ma żadnego sensu zaprotestowała. Tu pan się wyśpiświetnie.Chyba miał pan taki zamiar? Rzeczywiście, ale sądziłem, że będę samotny. Bzdura! krzyknęła. Kogo się pan krępuje? Mnie? Od razu widać, żefarmer.Nigdzie dziś nie puszczę! Nie mówmy więcej o tym.Widzi pan? Oboksterczy drugi gwózdz.Proszę spróbować.Nie było sensu się spierać.Irvin wyciągnął srebrny colt.Pierwsza kula chybiła,druga również.Dopiero trzecia trafiła w zardzewiałą główkę gwozdzia. Widzi pani? Nie potrafię tak.Pani koleżankę, tę z cyrku, pewnie zabiłbymmimo stalowej koszulki.Dlaczego pani rzuciła cyrk? Jeśli to nie tajemnica. %7ładna.Dużo o tym było gadania.Ja ją.zabiłam. Co?!Irvin poczuł, jak mu zimne ciarki przebiegają po krzyżu. Ach, to był wypadek.Nieszczęśliwy wypadek.Ktoś włożył do pistoletunormalny nabój, no i trzeba pecha, ręka mi zadrżała westchnęła ciężko.Pózniej miałam mnóstwo kłopotów.Szeryf prowadził śledztwo.Mówiono, żeja umyślnie.bo się z nią pokłóciłam poprzedniego dnia. I jak to się skończyło? Ano cóż, musiałam rzucić pracę.Nikt nie chciał zostać moim partnerem.Aledajmy temu spokój.Proszę pokazać tę swoją armatę.Podał jej srebrny colt. Skąd pan to ma? zapytała podniesionym nagle głosem.Irvin aż drgnął, ale opanował się natychmiast. Kupiłem odparł spokojnie. Dawno? Nie tak bardzo.ale o co chodzi? Od kogo? pominęła jego pytanie. Od wędrownego handlarza.O co chodzi? -powtórzył. Przepraszam.Widziałam kiedyś taki rewolwer i sądziłam, że nie istniejepodobny.Widać się pomyliłam.Zwróciła mu broń. Czyżby zetknęła się kiedy z Czarnym Jackiem? pomyślał Irvin. Gdybymtak znalazł w niej sprzymierzeńca.Ale nie.Lepiej nie próbować, to może byćniebezpieczny sprzymierzeniec.Ta cyrkowa historia." Chodzmy powiedziała Celia chcę zobaczyć, jak preria wygląda.Ruszyli wolno, milcząc, aż dotarli do krańców osiedla.Wyznaczały je szczątkirozwalonego domu.Dalej biegła pusta przestrzeń, ciemniejąca na horyzoncie odnadciągającego wieczoru.Siwa mgiełka powoli zacierała kontury. Na jutro murowana pogoda stwierdziła. Wracajmy.Zanim doszli do domu, mocno już poszarzało.Celia zapaliła naftową lampkę iznikła w kuchni.Irvin słyszał, jak się krzątała pobrzękując talerzami.Ten odgłosznowu przypomniał mu rodzinny dom, ale nie czas było teraz na rozmyślania.Cicho, jak potrafił najciszej, opuścił jadalnię, wyszedł na dwór, obszedłzabudowania dokoła, aż odnalazł stajnię [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl trzylatki.xlx.pl
. Myślę, że dzisiaj już pan nigdzie niewyruszy?Nie czekając na odpowiedz, uniosła dużą czarną butelkę i wlała do dwuszklanek nieco złocistego płynu. To dobrze panu zrobi.Mnie również.Niepokoję się o brata.Wyjechał oświcie i już dawno powinien był wrócić.Irvin wytrzeszczył oczy.W jego farmerskim środowisku kobiety nie piływhisky.Zwłaszcza z nieznajomymi.A jeśli już piły to tylko przy okazjiwielkiego rodzinnego święta lub zabawy.I zawsze alkohol rozcieńczony wodą. Co się pan tak patrzy? siadła do stołu. Z powodu tej kropelki whisky? roześmiała się Widzi pan, człowiek tu dziczeje i zapomina o tym.zacięła się i twarz jej spochmurniała o tym, co wypada, a co nie wypadakobiecie.No!Stuknęło szkło.Irvin podniósł szklankę do ust płyn pachniał jabłkami, smakmiał ostry, a równocześnie nieco słodkawy.Pił wolno, z przerwami, aż odstawiłpuste naczynie.Położyła mu na talerz potężny kawał zimnej pieczeni. Antylopa wyjaśniła. Teraz przybyło zwierzyny w tych stronach, odkądubyło ludzi.Jadł zerkając od czasu do czasu na gospodynię.Przypominała mu nieco kobiety,jakie można spotkać w niektórych saloonach Dalekiego Wschodu: ubrane wkrzykliwe suknie, bardzo swobodne w rozmowie i zachowaniu.Gdy skończył jeść, sprzątnęła nakrycie. Jeszcze daleko do wieczoru, chce pan zobaczyć, jak wygląda całe Dawn?Wyszli na pustą drogę. Nazywam się Celia Canning powiedziała niespodziewanie a pan? Vincent Irvin odparł i jednocześnie pomyślał, ze dziewczyna musiałaspędzić długie lata w miastach.Któż tu się przedstawia? I pan mieszka w tym, jakimś.Przepraszam, zapomniałam. W Greenfield. Czym się pan zajmuje? Uprawą roli. Ach, farmer rzekła to takim tonem, że Irvin nie wiedział, czy jestrozczarowana, czy zachwycona.I zaraz zapytała znowu: Skąd panprzybywa?Wydało się Irvinowi, że tych pytań jest zbyt wiele, odparł więc bardzoostrożnie: Och, głupstwo.Zwykła farmerska wyprawa dla zbadania cen bydła i zboża.Niech mi pani opowie coś o sobie.To będzie na pewno ciekawsze. Jak na farmera jest pan niezle uzbrojony: winchester przy siodle, rewolweryprzy pasie.Dobrze pan strzela? Dobrze, jak na.farmera. A ja podobno niezle.Kiedyś z tego żyłam. Ze strzelania? zaniepokoił się.Parsknęła śmiechem: O czym pan myśli? Ja tylko występowałam jako strzelec w cyrku. Strącając butelki ustawione na drabince? Oglądałem to kiedyś. To bardzo łatwe.Miałam trudniejszy cel.Moją koleżankę przywiązywano dodeski, a ja strzelałam tak, aby kule obramowały jej sylwetkę. Niebezpieczna sztuka! Tylko pozornie.Przywiązana do deski nosiła pod kostiumem koszulkę zestalowych drucików, a rewolwery, z których strzelałam, miały kule zrobione zespecjalnie miękkiego metalu.Prochu było niewiele, więc siła uderzenia bardzosłaba.Gdybym nawet zle trafiła, mogłam spowodować co najwyżej siniec, i takie kule wbijały się w deskę? wyraził wątpliwość Irvin. To nie była prawdziwa deska, tylko gruba i miękka tektura imitująca deskę. Ach tak.I nigdy pani nie chybiła? Nigdy, z wyjątkiem.jednego razu. Ja takim doskonałym strzelcem nie jestem. Spróbujmy.Jeszcze dość widno.Tam dalej wznosi się taka stara rudera,znakomity cel. Czy nie za wielki? Och, nie będziemy strzelać do ścian, tylko do gwozdzi.Przeszli w milczeniu jeszcze kilkadziesiąt kroków. To tu powiedziała przystając.Przed nimi stała pokrzywiona, ledwie trzymająca się stodoła. Widzi pan ten ćwiek?Irvin chwilę wpatrywał się w poszarzałe od deszczu i słońca deski, wreszciezauważył zardzewiałą główkę potężnego bretnala wbitego w sam narożnik. Widzę odparł. Teraz niech pan uważa.Sięgnęła ręką między fałdy spódnicy, wyciągnęła dłoń i nim Irvin zdążyłmrugnąć, padł strzał.Czerwonoruda główka gwozdzia błysnęła jasną szramą. Zwietnie! stwierdził Irvin. Z jakiej to zabawki pani strzelała?Wręczyła mu broń.Ten rewolwer istotnie przypominał raczej dziecinnązabawkę.Nigdy nie widziałem czegoś podobnego stwierdził szczerze. Wygląda takniewinnie. Na pumę z nim bym nie wyruszyła, ale gdyby na przykład człowiek na mnienapadł.Tu spojrzała znacząco na Irvina, a jemu zrobiło się jakoś nieswojo. Wracajmy powiedział. Do zmierzchu leszcze parę godzin, a mój końna pewno już odpoczął. Ależ.to nie ma żadnego sensu zaprotestowała. Tu pan się wyśpiświetnie.Chyba miał pan taki zamiar? Rzeczywiście, ale sądziłem, że będę samotny. Bzdura! krzyknęła. Kogo się pan krępuje? Mnie? Od razu widać, żefarmer.Nigdzie dziś nie puszczę! Nie mówmy więcej o tym.Widzi pan? Oboksterczy drugi gwózdz.Proszę spróbować.Nie było sensu się spierać.Irvin wyciągnął srebrny colt.Pierwsza kula chybiła,druga również.Dopiero trzecia trafiła w zardzewiałą główkę gwozdzia. Widzi pani? Nie potrafię tak.Pani koleżankę, tę z cyrku, pewnie zabiłbymmimo stalowej koszulki.Dlaczego pani rzuciła cyrk? Jeśli to nie tajemnica. %7ładna.Dużo o tym było gadania.Ja ją.zabiłam. Co?!Irvin poczuł, jak mu zimne ciarki przebiegają po krzyżu. Ach, to był wypadek.Nieszczęśliwy wypadek.Ktoś włożył do pistoletunormalny nabój, no i trzeba pecha, ręka mi zadrżała westchnęła ciężko.Pózniej miałam mnóstwo kłopotów.Szeryf prowadził śledztwo.Mówiono, żeja umyślnie.bo się z nią pokłóciłam poprzedniego dnia. I jak to się skończyło? Ano cóż, musiałam rzucić pracę.Nikt nie chciał zostać moim partnerem.Aledajmy temu spokój.Proszę pokazać tę swoją armatę.Podał jej srebrny colt. Skąd pan to ma? zapytała podniesionym nagle głosem.Irvin aż drgnął, ale opanował się natychmiast. Kupiłem odparł spokojnie. Dawno? Nie tak bardzo.ale o co chodzi? Od kogo? pominęła jego pytanie. Od wędrownego handlarza.O co chodzi? -powtórzył. Przepraszam.Widziałam kiedyś taki rewolwer i sądziłam, że nie istniejepodobny.Widać się pomyliłam.Zwróciła mu broń. Czyżby zetknęła się kiedy z Czarnym Jackiem? pomyślał Irvin. Gdybymtak znalazł w niej sprzymierzeńca.Ale nie.Lepiej nie próbować, to może byćniebezpieczny sprzymierzeniec.Ta cyrkowa historia." Chodzmy powiedziała Celia chcę zobaczyć, jak preria wygląda.Ruszyli wolno, milcząc, aż dotarli do krańców osiedla.Wyznaczały je szczątkirozwalonego domu.Dalej biegła pusta przestrzeń, ciemniejąca na horyzoncie odnadciągającego wieczoru.Siwa mgiełka powoli zacierała kontury. Na jutro murowana pogoda stwierdziła. Wracajmy.Zanim doszli do domu, mocno już poszarzało.Celia zapaliła naftową lampkę iznikła w kuchni.Irvin słyszał, jak się krzątała pobrzękując talerzami.Ten odgłosznowu przypomniał mu rodzinny dom, ale nie czas było teraz na rozmyślania.Cicho, jak potrafił najciszej, opuścił jadalnię, wyszedł na dwór, obszedłzabudowania dokoła, aż odnalazł stajnię [ Pobierz całość w formacie PDF ]