[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Werner wy suwa antenę i pozostaj e na swoim zwy kły mm iej scu w budzie opla, ze słuchawkam i na uszach.– Nigdy j ej nie pierdoliłeś, prawiczku! – odzy wa się w szoferce Neum ann Drugi.– Zam knij się! – odpowiada Neum ann Pierwszy.– Wieczoram i trzepiesz konia przed zaśnięciem.Masuj esz kutasa.Grzej esz ciotkę.– Tak sam o j ak połowa arm ii.I Niem cy, i Rosj anie.– Twoj a słodka, niedoj rzała Ary j ka w Rzeszy to drobna kurewka.Bernd, pochy lony nad odbiornikiem , odczy tuj e częstotliwości.Nic, nic, nic.– Prawdziwy Ary j czy k j est j asnowłosy j ak Hitler, szczupły j ak Göring i wy soki j ak Goebbels– m ówi Neum ann Pierwszy.Neum ann Drugi wy bucha śm iechem.– Ja pierdolę…– Dosy ć! – przery wa Volkheim er.Jest późne popołudnie.Przez cały dzień j eździli po tej dziwnej , bezludnej okolicy i widzielity lko słoneczniki.Werner obraca pokrętło stroj enia, zm ienia zakresy fal, znów reguluj e odbiornik,lecz sły szy ty lko biały szum.Potężny, sm utny, złowrogi biały szum Ukrainy, obecny w eterzew dzień i w nocy, j akby istniał długo przedtem , zanim ludzie nauczy li się go sły szeć.Volkheim er wy siada z ciężarówki, spuszcza spodnie i sra m iędzy słonecznikam i, a Wernerpostanawia zm ienić kąt nachy lenia anteny, ale zanim to robi, w słuchawkach rozlega się salwarosy j skich słów, czy sty ch, wy raźny ch i groźny ch j ak ostrze noża bły skaj ące w słońcu – odin,szest', wosiem.Werner czuj e, j ak przez każdy nerw j ego m ózgu nagle przepły wa prądelektry czny.Maksy m alnie zwiększa głośność i przy ciska słuchawki do uszu.Znowu to sam o: Ponie-bla-bla-bla-fieszki, szer-bla-bla-bla-doroszoj… Volkheim er patrzy na niego przez otwarte drzwi budy naplatform ie ciężarówki, j akby wy czuwał, że coś się dziej e, j akby po raz pierwszy od m iesięcy siębudził, podobnie j ak w nocy na śniegu, gdy Hauptm ann strzelił z pistoletu, stwierdziwszy, żeodbiorniki Wernera działaj ą.Werner powolutku obraca pokrętło dokładnej regulacj i częstotliwości i nagle w słuchawkachrozlegaj ą się głośne dźwięki: Dwienadcat', szestnadcat', dwadcat' odin, nonsens, straszliwynonsens, docieraj ący prosto do j ego m ózgu; przy pom ina to włożenie ręki do worka z bawełnąi natknięcie się na ostrze brzy twy, wszy stko wy daj e się stałe, niezm ienne, aż poj awia się cośgroźnego, tak ostrego, że człowiek nawet nie czuj e, że przecina m u skórę.Volkheim er wali ogrom ną pięścią w bok ciężarówki, by uciszy ć Neum annów, a Wernerprzekazuj e nam iar Berndowi przy drugim odbiorniku.Bernd m ierzy kąt i przekazuj e dane, poczy m Werner zaczy na rozwiązy wać równanie.Suwak logary tm iczny, try gonom etria, m apa.Rosj anin ciągle m ówi, kiedy Werner zdej m uj e słuchawki i wiesza j e na szy i.– Północny północny wschód.– Jak daleko?Ty lko liczby.Czy sta m atem aty ka.– Półtora kilom etra.– Ciągle nadaj ą?Werner przy kłada do ucha j edną ze słuchawek.Kiwa głową.Neum ann Pierwszy zapuszczaz ry kiem silnik opla, Bernd biegnie m iędzy słonecznikam i z pierwszy m nadaj nikiem , a Wernerchowa antenę, po czy m skręcaj ą z drogi i j adą prosto przez pole słoneczników, m iażdżąc j ekołam i.Naj wy ższe są prawie tak wy sokie j ak ciężarówka; wielkie suche dy ski uderzaj ą w szoferkęi boki budy na platform ie.Neum ann Pierwszy patrzy na licznik przej echany ch kilom etrów i podaj e odległości.Volkheim er rozdaj e broń.Dwa karabinki 98k.Półautom aty czny karabin snaj perski Waltherz celownikiem opty czny m.Obok niego Bernd ładuj e pociski do m agazy nka m auzera.Bong! –padaj ą słoneczniki.Bong! Bong! Kiedy Neum ann Pierwszy przej eżdża przez pły tkie rowy,ciężarówka koły sze się j ak okręt na m orzu.– Ty siąc sto m etrów! – woła Neum ann Pierwszy, a Neum ann Drugi gram oli się na m askęi lustruj e okolicę przez lornetkę.Na południu widać poletko porośnięte splątany m i krzewam i ogórków, a za nim ładną,pobielaną, kry tą strzechą chatę, otoczoną kręgiem nagiej ziem i.– Dom.Koniec pola.Volkheim er unosi lornetkę.– Dy m ?– Nie.– Antena?– Trudno powiedzieć.– Wy łącz silnik.Dalej idziem y na piechotę.Zapada cisza.Volkheim er, Neum ann Drugi i Bernd biorą broń i znikaj ą wśród słoneczników.Neum annPierwszy zostaj e za kierownicą, a Werner w budzie na platform ie.Nie eksploduj ą m iny.Wokółopla skrzy pią słoneczniki, kiwaj ąc wielkim i światłolubny m i kwiatam i j ak na znak sm utnej zgody.– Sukinsy ny się zdziwią – szepce Neum ann Pierwszy.Jego prawe udo podskakuj e kilka razy nasekundę.Werner unosi antenę j ak naj wy żej , zakłada słuchawki i włącza odbiornik.Pie że ka cze jumiagkij znak.Wy daj e się, że Rosj anin odczy tuj e litery alfabetu.W głowie Wernera rozlegaj ą siękolej ne słowa i cichną.Szy bkie ruchy nogi Neum anna Pierwszego lekko koły szą ciężarówką,j askrawe słońce oświetla rozsm arowane na przedniej szy bie resztki owadów, słonecznikiszeleszczą poruszane chłodny m wiatrem.Czy m aj ą wartowników? Posterunki obserwacy j ne? Czy w stronę ciężarówki skradaj ą się w tejchwili od ty łu uzbroj eni party zanci? Głos Rosj anina w słuchawkach przy pom ina brzęczenieszerszenia – zwu kaz wukałow – kto wie, j akie straszliwe inform acj e przekazuj e? Pozy cj e woj sk,rozkłady j azdy pociągów, m oże właśnie podaj e arty lerzy stom koordy naty ciężarówki?Volkheim er wy chodzi spośród słoneczników, stanowi bardzo łatwy cel, trzy m a karabin j ak pałkę.Chy ba niem ożliwe, by zm ieścił się w chacie; j est tak ogrom ny, że dom sprawia przy nimwrażenie dziecinnej zabawki.Pierwsze strzały rozlegaj ą się w oddali, obok chaty.Po ułam ku sekundy sły chać j e przez radio;są tak głośne, że Werner o m ało nie zry wa słuchawek.Później znika nawet biały szum i ciszapanuj ąca w słuchawkach wy daj e się czy m ś ogrom ny m , co porusza się w powietrzu, widm owy mzeppelinem powoli ląduj ący m na ziem i.Neum ann Pierwszy otwiera i zam y ka zam ek karabinu.Werner przy pom ina sobie, j ak siedział skulony obok pry czy Jutty po zakończeniu audy cj iFrancuza.Przej eżdżaj ący pociąg z węglem wprawiał szy by w drżenie, a w powietrzu unosiło sięprzez chwilę echo transm isj i; m iał wrażenie, że m ógłby wy ciągnąć rękę i chwy cić j e w dłonie.Volkheim er wraca z twarzą poplam ioną atram entem.Unosi do czoła dwa ogrom ne palce,przesuwa hełm do ty łu i Werner widzi, że to nie atram ent.– Spalcie chatę – m ówi Volkheim er.– Szy bko.Nie m arnuj cie benzy ny.– Jego głos j estłagodny, wręcz m elancholij ny.– Zabierzcie radiostacj ę.Werner zdej m uj e słuchawki i wkłada hełm.Nad słonecznikam i śm igaj ą j askółki [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • trzylatki.xlx.pl