[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Teraz ty, Karolu.Mój przyjaciel udał, że spogląda w zupełnie inną stronę, pózniej omiótłwzrokiem cały tłum, na końcu zaledwie na parę sekund zatrzymał oczy natamtych trzech. Wystarczy powiedział. Nic specjalnego, przeciętne typy, ale ich twarzynie zapomnę.Z kolei ja podniosłem do ust kufel, by pijąc zerknąć na wskazaną przez Tomatrójkę.W myślach przyznałem Karolowi rację.Przeciętni ludzie, pozbawienijakichkolwiek zwracających uwagę cech charakterystycznych.Na rojnej ulicyMilwaukee co prawda wzbudziliby sensację, lecz jedynie strojem.Tu nie różnilisię niczym od pozostałych gości baru. W czym rzecz, Tomie? zagadnąłem. Pózniej opowiem.Zebraliśmy się rączo do opróżnienia talerzy z potrawki od śniadania upłynęłoprzecież sporo godzin opuściliśmy rojne wnętrze unosząc z sobą resztkęchleba. To dla Roberta wyjaśnił Karol. Trzeba wracać na statek.Dotarliśmy do przystani najkrótszą drogą, mimo że Tom namawiał do skoczeniaw bok.(,,Skoczymy w bok na chwilę, a pokażę wam, jak tu się mieszka, mamznajomka.").Na pokładzie statku Robert siedział przy bagażach.Rozjaśnił sięna nasz widok, a jeszcze bardziej, gdy mu Karol wręczył pieczywo. Jesteś głodny stwierdził i samym chlebem się nie najesz.Chodz, napewno w kambuzie znajdziemy coś lepszego. A oni? zdziwił się chłopak, widząc że nie ruszamy się z miejsca. Coś niecoś przekąsiliśmy przed chwilą odpowiedział Karol a ponieważpościłeś z naszej winy, postaram się, abyś otrzymał order z.dobrzewysmażonego steku. Bardzo mi się przyda, szefie!Znikli w głębi luku. A teraz, Tomie rzekłem co to była za historia z tą trójką, którąobejrzeliśmy w barze? Krótka i brzydka.Pamiętacie, że gdy spotkaliśmy się, to powiedziałem, żemoja łódz poszła w drzazgi na porohach Rzeki Niewolniczej. Powiedziałeś.Nie było tak? Owszem, było.Lecz to właśnie oni wpakowali się na mnie w krytycznymmomencie dziobem swej krypy.Może się to każdemu wydarzyć na takniebezpiecznych wodach i nie o to czuję do nich żal, lecz o to, że nawet palcemnie kiwnęli, aby pomóc mi w biedzie! Nie przybili do brzegu, nie zatrzymali się,nie podali wiosła, gdy usiłowałem wydostać się z kotłującej kipieli. A to dranie! wykrzyknął Carr. Pokazałbym ja im, gdyby to o mniechodziło.Słuchaj, gotów jestem wrócić do knajpy i dać im dobry wycisk napamiątkę. Uspokój się, Piotrze pohamowałem go. Nie trzeba plątać się wawanturę.Zgadzam się z tobą, że to skończone łobuzy, lecz żaden wycisk nieprzywróci Tomowi łodzi. Słusznie zgodził się Tom. Mielibyśmy kłopot z policją, a przecież,,Wrigley" odpływa już jutro.Pokazałem tych drabów tylko po to, aby wasostrzec przed nimi. Jak długo po ich odjezdzie przybyła nasza pierwsza łódz? zapytałem. Po trzech dniach. I nikt więcej przed nami nie płynął? Nikt.Dobrze uważałem.Przecież byłem porządnie głodny, a pieszawycieczka do Fort Smith nie bardzo mi odpowiadała. No i doczekałeś się pomocy. A jakże.Chociaż nie bez pewnego trudu.Roześmiałem się. To była ostrożność z naszej strony, a poza tym wątpiliśmy, czy nasze kanoeudzwignie dodatkowego pasażera. Nie ma o czym mówić, to już minęło. Zauważyłeś tę trójkę na ,,Wrigleyu"? pytałem dalej. Nie.W takim tłumie łatwo było ich przeoczyć. Hm.Ciekawe, dokąd wędrują? Nad Wielkie Jezioro Niedzwiedzie. Skąd wiesz? Tak powiedzieli agentowi Kompanii w Fort Chipewyan, od niego siędowiedziałem. To potwierdza naszą informację wtrącił się Carr. A nie wspominali ocelu swej wędrówki? Polowanie.Dziwi mnie jednak, dlaczego myśliwi wiozą w łodzi łopatę ikilofy? Widziałeś? Ja nie.Lecz sierżant Leahy z Fort Chipewyan. Nam mówił to samo odparłem. Podejrzana sprawa powiedział Tom, a twarz mu spochmurniała.Bardzo podejrzana.Z czym sobie skojarzył wiadomość, skoro tak go przejęła? Ze skarbemMackenzie? Aż drgnąłem na myśl o tym.Lecz zaraz odrzuciłem takieprzypuszczenie.Nie było przecież żadnych po temu podstaw.Maluczko, a wtaki sposób zacznę podejrzewać wszystkich pasażerów Wrigleya"!Ciekawe, co pomyślałby Tom, gdyby zobaczył nasze łopaty i kilofy.Tylkozbiegiem okoliczności nie dostrzegł ich; spoczywały na samym dnie drugiejłodzi.Wreszcie Karol z Robertem wychynęli z głębin ,,Wirgleya" i Tom powtórzyłswą opowieść.Robert, podobnie jak Piotr, wybuchnął oburzeniem, a Karoldodał, że widać nie wszyscy tutejsi ludzie mają wielkie serca co stanowiłoaluzję do niedawnego stwierdzenia Toma. Ta trójka z łodzi zwróciłem się do Karola to oczywiście ci samiwioślarze, których wygasłe ogniska spotykaliśmy po drodze. Na pewno.Patrzcie, już się zmierzcha! Ależ ten dzień przeleciał.W miarę jak gęstniał mrok, na pokład poczęli ściągać pasażerowie ,,Wrigleya".Było ich znacznie mniej niż w momencie wyruszania z Fort Smith.Zapewnewielu z nich dalej nie jechało, a spora grupka spędzała noc na lądzie.Przecież ,,Wrigley" miał odpłynąć dopiero rankiem.Postanowiłem spać na pokładzie i tym razem Karol nie zaprotestował, leczdodał mi do towarzystwa Carra.Zostaliśmy jednak we trójkę, bo Tom niekorzystał z żadnej kabiny i przyłączył się do nas.Ta warta na statku wcale niewymagała nieustannego czuwania.Wystarczyło położyć się na bagażach, aby jeuchronić do kradzieży.Otuliłem się kocem, na który naciągnąłem jeszczewodoszczelny brezent.Spałem znakomicie, prawie do świtu.Obudził mnieprzerazliwy gwizd wiatru dmącego między nadbudówkami statku.Uniosłemgłowę, by ujrzeć jezioro przypominające rozszalały ocean.Z daleka, z szaregomroku nadbiegały w szeleście pian i łomocie fal potężne bałwany.Mimo żezakotwiczyliśmy w głębi zatoki, burzliwa chwiejba lekko kołysała statkiem. A to ci dopiero heca! usłyszałem.To Carr się przebudził i ze zdumieniem patrzał na wzburzone wody. I my mamy po tym płynąć? spytał z zabawnym przerażeniem w głosie.Nie znoszę kołysania! Raz jeden spróbowałem krótkiej przejażdżki łodziąrybacką i wie pan, doktorze, co się ze mną działo? Domyślam się odparłem. Chyba kapitan ma dość oleju w głowie i nie wypłynie tą łupiną w takwściekłą pogodę? Chyba nie wypłynie [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl trzylatki.xlx.pl
.Teraz ty, Karolu.Mój przyjaciel udał, że spogląda w zupełnie inną stronę, pózniej omiótłwzrokiem cały tłum, na końcu zaledwie na parę sekund zatrzymał oczy natamtych trzech. Wystarczy powiedział. Nic specjalnego, przeciętne typy, ale ich twarzynie zapomnę.Z kolei ja podniosłem do ust kufel, by pijąc zerknąć na wskazaną przez Tomatrójkę.W myślach przyznałem Karolowi rację.Przeciętni ludzie, pozbawienijakichkolwiek zwracających uwagę cech charakterystycznych.Na rojnej ulicyMilwaukee co prawda wzbudziliby sensację, lecz jedynie strojem.Tu nie różnilisię niczym od pozostałych gości baru. W czym rzecz, Tomie? zagadnąłem. Pózniej opowiem.Zebraliśmy się rączo do opróżnienia talerzy z potrawki od śniadania upłynęłoprzecież sporo godzin opuściliśmy rojne wnętrze unosząc z sobą resztkęchleba. To dla Roberta wyjaśnił Karol. Trzeba wracać na statek.Dotarliśmy do przystani najkrótszą drogą, mimo że Tom namawiał do skoczeniaw bok.(,,Skoczymy w bok na chwilę, a pokażę wam, jak tu się mieszka, mamznajomka.").Na pokładzie statku Robert siedział przy bagażach.Rozjaśnił sięna nasz widok, a jeszcze bardziej, gdy mu Karol wręczył pieczywo. Jesteś głodny stwierdził i samym chlebem się nie najesz.Chodz, napewno w kambuzie znajdziemy coś lepszego. A oni? zdziwił się chłopak, widząc że nie ruszamy się z miejsca. Coś niecoś przekąsiliśmy przed chwilą odpowiedział Karol a ponieważpościłeś z naszej winy, postaram się, abyś otrzymał order z.dobrzewysmażonego steku. Bardzo mi się przyda, szefie!Znikli w głębi luku. A teraz, Tomie rzekłem co to była za historia z tą trójką, którąobejrzeliśmy w barze? Krótka i brzydka.Pamiętacie, że gdy spotkaliśmy się, to powiedziałem, żemoja łódz poszła w drzazgi na porohach Rzeki Niewolniczej. Powiedziałeś.Nie było tak? Owszem, było.Lecz to właśnie oni wpakowali się na mnie w krytycznymmomencie dziobem swej krypy.Może się to każdemu wydarzyć na takniebezpiecznych wodach i nie o to czuję do nich żal, lecz o to, że nawet palcemnie kiwnęli, aby pomóc mi w biedzie! Nie przybili do brzegu, nie zatrzymali się,nie podali wiosła, gdy usiłowałem wydostać się z kotłującej kipieli. A to dranie! wykrzyknął Carr. Pokazałbym ja im, gdyby to o mniechodziło.Słuchaj, gotów jestem wrócić do knajpy i dać im dobry wycisk napamiątkę. Uspokój się, Piotrze pohamowałem go. Nie trzeba plątać się wawanturę.Zgadzam się z tobą, że to skończone łobuzy, lecz żaden wycisk nieprzywróci Tomowi łodzi. Słusznie zgodził się Tom. Mielibyśmy kłopot z policją, a przecież,,Wrigley" odpływa już jutro.Pokazałem tych drabów tylko po to, aby wasostrzec przed nimi. Jak długo po ich odjezdzie przybyła nasza pierwsza łódz? zapytałem. Po trzech dniach. I nikt więcej przed nami nie płynął? Nikt.Dobrze uważałem.Przecież byłem porządnie głodny, a pieszawycieczka do Fort Smith nie bardzo mi odpowiadała. No i doczekałeś się pomocy. A jakże.Chociaż nie bez pewnego trudu.Roześmiałem się. To była ostrożność z naszej strony, a poza tym wątpiliśmy, czy nasze kanoeudzwignie dodatkowego pasażera. Nie ma o czym mówić, to już minęło. Zauważyłeś tę trójkę na ,,Wrigleyu"? pytałem dalej. Nie.W takim tłumie łatwo było ich przeoczyć. Hm.Ciekawe, dokąd wędrują? Nad Wielkie Jezioro Niedzwiedzie. Skąd wiesz? Tak powiedzieli agentowi Kompanii w Fort Chipewyan, od niego siędowiedziałem. To potwierdza naszą informację wtrącił się Carr. A nie wspominali ocelu swej wędrówki? Polowanie.Dziwi mnie jednak, dlaczego myśliwi wiozą w łodzi łopatę ikilofy? Widziałeś? Ja nie.Lecz sierżant Leahy z Fort Chipewyan. Nam mówił to samo odparłem. Podejrzana sprawa powiedział Tom, a twarz mu spochmurniała.Bardzo podejrzana.Z czym sobie skojarzył wiadomość, skoro tak go przejęła? Ze skarbemMackenzie? Aż drgnąłem na myśl o tym.Lecz zaraz odrzuciłem takieprzypuszczenie.Nie było przecież żadnych po temu podstaw.Maluczko, a wtaki sposób zacznę podejrzewać wszystkich pasażerów Wrigleya"!Ciekawe, co pomyślałby Tom, gdyby zobaczył nasze łopaty i kilofy.Tylkozbiegiem okoliczności nie dostrzegł ich; spoczywały na samym dnie drugiejłodzi.Wreszcie Karol z Robertem wychynęli z głębin ,,Wirgleya" i Tom powtórzyłswą opowieść.Robert, podobnie jak Piotr, wybuchnął oburzeniem, a Karoldodał, że widać nie wszyscy tutejsi ludzie mają wielkie serca co stanowiłoaluzję do niedawnego stwierdzenia Toma. Ta trójka z łodzi zwróciłem się do Karola to oczywiście ci samiwioślarze, których wygasłe ogniska spotykaliśmy po drodze. Na pewno.Patrzcie, już się zmierzcha! Ależ ten dzień przeleciał.W miarę jak gęstniał mrok, na pokład poczęli ściągać pasażerowie ,,Wrigleya".Było ich znacznie mniej niż w momencie wyruszania z Fort Smith.Zapewnewielu z nich dalej nie jechało, a spora grupka spędzała noc na lądzie.Przecież ,,Wrigley" miał odpłynąć dopiero rankiem.Postanowiłem spać na pokładzie i tym razem Karol nie zaprotestował, leczdodał mi do towarzystwa Carra.Zostaliśmy jednak we trójkę, bo Tom niekorzystał z żadnej kabiny i przyłączył się do nas.Ta warta na statku wcale niewymagała nieustannego czuwania.Wystarczyło położyć się na bagażach, aby jeuchronić do kradzieży.Otuliłem się kocem, na który naciągnąłem jeszczewodoszczelny brezent.Spałem znakomicie, prawie do świtu.Obudził mnieprzerazliwy gwizd wiatru dmącego między nadbudówkami statku.Uniosłemgłowę, by ujrzeć jezioro przypominające rozszalały ocean.Z daleka, z szaregomroku nadbiegały w szeleście pian i łomocie fal potężne bałwany.Mimo żezakotwiczyliśmy w głębi zatoki, burzliwa chwiejba lekko kołysała statkiem. A to ci dopiero heca! usłyszałem.To Carr się przebudził i ze zdumieniem patrzał na wzburzone wody. I my mamy po tym płynąć? spytał z zabawnym przerażeniem w głosie.Nie znoszę kołysania! Raz jeden spróbowałem krótkiej przejażdżki łodziąrybacką i wie pan, doktorze, co się ze mną działo? Domyślam się odparłem. Chyba kapitan ma dość oleju w głowie i nie wypłynie tą łupiną w takwściekłą pogodę? Chyba nie wypłynie [ Pobierz całość w formacie PDF ]