[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Dzwignęło sięraptownie.Dzięki temu Szkot znalazł się na jego grzbiecie.Mustang znieruchomiał, jak gdyby zaskoczony tą niezwykłąsytuacją.Nagle rzucił się w bok, znowu przystanął, wreszciepoczął podskakiwać w miejscu, co nawet wyglądałobyzabawnie, gdyby nie lęk, że jezdziec w każdej chwili mógłwylecieć w powietrze.Groziło mu nie tylko uszkodzenieciała, ale i śmierć.Jednakże McNeer nie spadł.Teraz dziki koń ruszyłgalopem wprost na zbocze doliny, gdzie siedział Carr.Eksplorer zerwał się z ziemi, gotów do ucieczki.Okazała sięzbyteczną.Na dwa-trzy jardy od miejsca, w którym równinaprzechodziła w pochyłość, mustang zatrzymał się.Najpewniej McNeer zacisnął pętlę lassa. Widzisz?! zawołał. Zaczyna mnie słuchać. Bo go dusisz! odkrzyknął Carr. Ale spróbujzałożyć uzdę, wtedy okaże się. Okaże.Wio, mój dzielny koniku!Klepnął mustanga po zadzie, zwalniając równocześnierzemień.Koń natychmiast ruszył galopem.Jakoś nie bardzosłuchał się jezdzca, bo pognał ku przeciwległej stroniedoliny, gdzie stok dzwigał się prawieprostopadle. No, teraz albo go zrzuci, albo rozwali sobie łeb! pomyślał Carr. Jak w cyrku, ale nie chciałbym być takimcyrkowcem.Brr!"Na szczęście nie sprawdziły się jego przewidywania.Animustang nie roztrzaskał sobie głowy, ani McNeer nie spadł.Nieprzeciętnym musiał być jezdzcem.W ostatniej chwili,zdawałoby się tuż, tuż przed prze-szkodą, mustang zatrzymał się.System ściągania lassa itym razem okazał się niezawodny.Walka człowieka ze zwierzęciem trwała jeszcze przezkilka godzin i Carr nie.wiedział, co bardziej podziwiać:wytrzymałość mustanga czy żelazną siłę jezdzca?Na koniec, w drugiej połowie dnia, Szkot podjechał doeksplorera. Możesz już się nie obawiać, mój konik jest prawie takłagodny jak baranek. Niezle obaj wyglądacie stwierdził Carr. Szkoda,że nie możesz przejrzeć się w lustrze.Twoja twarz koloremprzypomina świeżo ugotowany burak.Oczy wylazły ci nawierzch, z włosów spływa woda jak po nurkowaniu.Amustang? Wygląda, jakby miał paść lada chwila! Wszystko to prawda stęknął McNeer. Kapinkęsię spociłem, robota była nielicha.Widzisz, jaki spokojny? A widzę, widzę.Aż serce boli, coś ty z tego zwie-rzęcia zrobił. Dla jego dobra.Nie będzie już nigdy głodował wzimie, uciekał przed pumą lub dał się zabić rywalowi wwalce o przywództwo nad stadem.Carr roześmiał się. Jaka szkoda, że o tym wszystkim nic nie wiedząmustangi! Pewnie zaraz zgłosiłyby się do nas znęcone wizjąpełnego żłobu.Za skromną cenę.wyrzeczenia sięwolności. Patrzcie go! żachnął się Szkot. Może mam gopuścić? Tego nie powiedziałem. Sam więc widzisz, a konikowi zle ze mną nie będzie. Mam nadzieję.To rzekłszy Carr zbliżył się do zwierzęcia.Zauważyłteraz, jak drży, jak sierść pokryta jest płatami piany i pianaścieka mu z pyska.Neer zeskoczył na ziemię.Zachwiałsię i gdyby towarzysz nie podtrzymał go, pewnie byupadł. No, dobrze ci się dała we znaki ta jazda! Do licha, boli mnie każdy mięsień, każda kostka ikażdy kawałek skóry.Nogi mam jak z waty.Chybadzisiaj to ty zajmiesz się pitraszeniem.Nie dałbym rady. Oczywiście.Należy ci się zdrowy odpoczynek.Stwierdziwszy to Carr skierował się w głąb doliny, gdziezłożyli swe bagaże i gdzie obecnie pasł się jego własny koń. Poczekaj! krzyknął za nim McNeer.Eksplorer przystanął: O co chodzi? Musisz mi pomóc.Sam nie dam rady! Gdy Carrzawrócił, McNeer podał mu zwinięty koniec lassa. Trzymaj rzemień.Teraz stań nieco dalej.Gdybymustang się poderwał, ciągnij za rzemień z całej siły, wprzeciwnym wypadku przewróci cię i ucieknie. Więc jednak nie jest tak bardzo oswojony stwierdził przekornie Carr. Bardzo, nie bardzo, jak na jeden dzień.wystar-czająco.Ale muszę spętać mu nogi. Albo cię ugryzie, albo kopnie.Nie lepiej go przy-wiązać? A do czego, mój panie mądralski?Carr rozejrzał się.W pobliżu nie rosło ani jedno drzewo. Dam ci palik. Który natychmiast wyciągnie z ziemi albo przegryzierzemień.Napręż lasso! Tak, dobrze.Uważaj!McNeer schylił się i wydobytym z kieszeni sznurembłyskawicznie oplatał przednie nogi mustanga, tuż nadkopytami.Zwierzę nawet nie drgnęło.Szkot poklepał je poszyi. No powiedział teraz odpocznij sobie.Jutro zapoznaszsię z uzdą i siodłem.Chodzmy zwrócił się do Carra. Nie ucieknie? Moich pęt nie zerwałby nawet grizzli.Do końca dnia McNeer odpoczywał, rzucając od czasu doczasu uwagi Carrowi na temat przyrządzania kawy i pieczeniapodpłomyków.Czy eksplorer z nich skorzystał pozostanie jegotajemnicą.Gdy zapadła noc, obaj czuwali na przemian, a McNeer co jakiśczas podchodził do mustanga zbadać, czy mu nic nie grozi.Nazajutrz Szkot zerwał się pierwszy, wesoły i pełen energii, jakgdyby w ogóle nie pamiętał morderczych godzin ujeżdżania.Jeszcze słońce nie zdążyło oświecić całej doliny, gdy zajął się swązdobyczą.Pierwsza próba założenia uzdy nie udała się [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl trzylatki.xlx.pl
.Dzwignęło sięraptownie.Dzięki temu Szkot znalazł się na jego grzbiecie.Mustang znieruchomiał, jak gdyby zaskoczony tą niezwykłąsytuacją.Nagle rzucił się w bok, znowu przystanął, wreszciepoczął podskakiwać w miejscu, co nawet wyglądałobyzabawnie, gdyby nie lęk, że jezdziec w każdej chwili mógłwylecieć w powietrze.Groziło mu nie tylko uszkodzenieciała, ale i śmierć.Jednakże McNeer nie spadł.Teraz dziki koń ruszyłgalopem wprost na zbocze doliny, gdzie siedział Carr.Eksplorer zerwał się z ziemi, gotów do ucieczki.Okazała sięzbyteczną.Na dwa-trzy jardy od miejsca, w którym równinaprzechodziła w pochyłość, mustang zatrzymał się.Najpewniej McNeer zacisnął pętlę lassa. Widzisz?! zawołał. Zaczyna mnie słuchać. Bo go dusisz! odkrzyknął Carr. Ale spróbujzałożyć uzdę, wtedy okaże się. Okaże.Wio, mój dzielny koniku!Klepnął mustanga po zadzie, zwalniając równocześnierzemień.Koń natychmiast ruszył galopem.Jakoś nie bardzosłuchał się jezdzca, bo pognał ku przeciwległej stroniedoliny, gdzie stok dzwigał się prawieprostopadle. No, teraz albo go zrzuci, albo rozwali sobie łeb! pomyślał Carr. Jak w cyrku, ale nie chciałbym być takimcyrkowcem.Brr!"Na szczęście nie sprawdziły się jego przewidywania.Animustang nie roztrzaskał sobie głowy, ani McNeer nie spadł.Nieprzeciętnym musiał być jezdzcem.W ostatniej chwili,zdawałoby się tuż, tuż przed prze-szkodą, mustang zatrzymał się.System ściągania lassa itym razem okazał się niezawodny.Walka człowieka ze zwierzęciem trwała jeszcze przezkilka godzin i Carr nie.wiedział, co bardziej podziwiać:wytrzymałość mustanga czy żelazną siłę jezdzca?Na koniec, w drugiej połowie dnia, Szkot podjechał doeksplorera. Możesz już się nie obawiać, mój konik jest prawie takłagodny jak baranek. Niezle obaj wyglądacie stwierdził Carr. Szkoda,że nie możesz przejrzeć się w lustrze.Twoja twarz koloremprzypomina świeżo ugotowany burak.Oczy wylazły ci nawierzch, z włosów spływa woda jak po nurkowaniu.Amustang? Wygląda, jakby miał paść lada chwila! Wszystko to prawda stęknął McNeer. Kapinkęsię spociłem, robota była nielicha.Widzisz, jaki spokojny? A widzę, widzę.Aż serce boli, coś ty z tego zwie-rzęcia zrobił. Dla jego dobra.Nie będzie już nigdy głodował wzimie, uciekał przed pumą lub dał się zabić rywalowi wwalce o przywództwo nad stadem.Carr roześmiał się. Jaka szkoda, że o tym wszystkim nic nie wiedząmustangi! Pewnie zaraz zgłosiłyby się do nas znęcone wizjąpełnego żłobu.Za skromną cenę.wyrzeczenia sięwolności. Patrzcie go! żachnął się Szkot. Może mam gopuścić? Tego nie powiedziałem. Sam więc widzisz, a konikowi zle ze mną nie będzie. Mam nadzieję.To rzekłszy Carr zbliżył się do zwierzęcia.Zauważyłteraz, jak drży, jak sierść pokryta jest płatami piany i pianaścieka mu z pyska.Neer zeskoczył na ziemię.Zachwiałsię i gdyby towarzysz nie podtrzymał go, pewnie byupadł. No, dobrze ci się dała we znaki ta jazda! Do licha, boli mnie każdy mięsień, każda kostka ikażdy kawałek skóry.Nogi mam jak z waty.Chybadzisiaj to ty zajmiesz się pitraszeniem.Nie dałbym rady. Oczywiście.Należy ci się zdrowy odpoczynek.Stwierdziwszy to Carr skierował się w głąb doliny, gdziezłożyli swe bagaże i gdzie obecnie pasł się jego własny koń. Poczekaj! krzyknął za nim McNeer.Eksplorer przystanął: O co chodzi? Musisz mi pomóc.Sam nie dam rady! Gdy Carrzawrócił, McNeer podał mu zwinięty koniec lassa. Trzymaj rzemień.Teraz stań nieco dalej.Gdybymustang się poderwał, ciągnij za rzemień z całej siły, wprzeciwnym wypadku przewróci cię i ucieknie. Więc jednak nie jest tak bardzo oswojony stwierdził przekornie Carr. Bardzo, nie bardzo, jak na jeden dzień.wystar-czająco.Ale muszę spętać mu nogi. Albo cię ugryzie, albo kopnie.Nie lepiej go przy-wiązać? A do czego, mój panie mądralski?Carr rozejrzał się.W pobliżu nie rosło ani jedno drzewo. Dam ci palik. Który natychmiast wyciągnie z ziemi albo przegryzierzemień.Napręż lasso! Tak, dobrze.Uważaj!McNeer schylił się i wydobytym z kieszeni sznurembłyskawicznie oplatał przednie nogi mustanga, tuż nadkopytami.Zwierzę nawet nie drgnęło.Szkot poklepał je poszyi. No powiedział teraz odpocznij sobie.Jutro zapoznaszsię z uzdą i siodłem.Chodzmy zwrócił się do Carra. Nie ucieknie? Moich pęt nie zerwałby nawet grizzli.Do końca dnia McNeer odpoczywał, rzucając od czasu doczasu uwagi Carrowi na temat przyrządzania kawy i pieczeniapodpłomyków.Czy eksplorer z nich skorzystał pozostanie jegotajemnicą.Gdy zapadła noc, obaj czuwali na przemian, a McNeer co jakiśczas podchodził do mustanga zbadać, czy mu nic nie grozi.Nazajutrz Szkot zerwał się pierwszy, wesoły i pełen energii, jakgdyby w ogóle nie pamiętał morderczych godzin ujeżdżania.Jeszcze słońce nie zdążyło oświecić całej doliny, gdy zajął się swązdobyczą.Pierwsza próba założenia uzdy nie udała się [ Pobierz całość w formacie PDF ]