[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wokół domu, w którym mieszkali, chodził wyraznie zaniepokojony nieobecnościąIngi Michał.Gospodarze też wyglądali przez płot na drogę, przerywając swe codzienneobowiązki, podobne do tych, które Inga widziała we wsi.Wykładanie pościeli na słońce,podlewanie kwiatów.Tutaj doszedł jeszcze jeden obowiązek - zamiatanie kamiennegopodjazdu miotłą z gałązek.Przyjmowanie w swoich progach zagranicznych gości, nawet ztutejszym pochodzeniem, do czegoś zobowiązywało.- Gdzie byłaś, obudziłem się, a ciebie nie było, nie wzięłaś telefonu, nie wiedziałem,gdzie jesteś, nikt nie widział, kiedy wyszłaś?! - Wyrzucał z siebie słowa szybko, nie zważającna intonację i znaki zapytania.Michał był pełen złych przeczuć, jak człowiek, który już razkiedyś stracił bliską osobę, a teraz jest naznaczony tą stratą i każde dziwne zniknięcietłumaczy sobie tak, jak nie powinien.- Uspokój się, byłam na porannym spacerze - łagodziła jego zdenerwowanie Inga,przytulając się mocno.Od niedawna zaczęła się na dobre oswajać z nim, stawał się częścią jejżycia.A on przygarnął ją mocno, z sercem już coraz spokojniejszym, cichszym.Tenniebezpieczny taniec jego duszy zwolnił nieco.Chciał jej powiedzieć coś, na co jeszcze niebył gotowy.Na usta cisnęły mu się słowa dawno niewypowiadane, które zaschły w nim jakłzy po śmierci Izabelle.Chciał te słowa ożywić, uformować jak ciasto, chciał, by Ingawszystko zrozumiała i nie miała wątpliwości.Nie potrafił jednak, nie był jeszcze gotowy.Historia jego uczuć dopiero się zaczynała.Czy Inga poczeka?Gospodarze podali dobre, wiejskie śniadanie.Jajecznicę z pomarańczowych wręczżółtek, maślankę z garścią kopru z ogródka i ciemny chleb, sprężysty i lekko gliniasty,zupełnie inny niż te pompowane, naszpikowane ulepszaczami, dostępne w supermarketach.Rozpoczynał się kolejny dzień na Mazurach.Dziś Inga miała spotkanie z pierwszymiczytelnikami, w mrągowskiej bibliotece.Nieznanyjej wcześniej lęk zaczął jej właśnietowarzyszyć, wdzierał się w myśli podstępnie i nie ukoiły go nawet uważne spojrzeniaMichała, w których wyczytywała rosnące przywiązanie i zachwyt.Wszędzie była przedstawiana jako pisarka, ale przecież jeszcze nią nie była! Byłajedynie autorką, i to jednej książki, a Indze wydawało się, że na bycie pisarką trzeba sobiezasłużyć kolejnymi książkami.Kiat Diabelskiej óryPierwszemu spotkaniu, temu w Mrągowie, towarzyszył silnystres.Prowadziła je kierowniczka tutejszej biblioteki.Zadawała Indze pytania, które najpierwz nią omówiła.Na spotkanie przyszło kilkadziesiąt osób, chcących poznać kobietę, któraprzyjechała z Niemiec, urodziła się tutaj, napisała książkę po polsku i mówi w tym języku. Słychać lekki akcent, ale mówi naprawdę ładnie - słyszało się potem odwychodzących.Inga wpisywała autografy do zakupionych książek, a ludzie patrzyli na nią jakna przybysza z innego świata.Potem stres stopniowo malał, Inga na następnych spotkaniachoswajała minuty rozmów z czytelnikami, otwierała się coraz bardziej.Te pierwsze spotkaniazapadały jej w pamięć jako coś ważnego, coś, co już nigdy się nie powtórzy.Zbliżał się termin wyjazdu z Pustników.Przed nimi spotkanie w Warszawie, Ingamiała poznać Ewę, szefową jej wydawnictwa.Dzwoniły do siebie, Inga powiedziała o swoimpomyśle napisania kolejnej powieści.Ewa zainteresowała się tym żywo.- Sądzę, że to dobry pomysł.W naszym kraju jest duże zapotrzebowanie na takieciepłe książki o powrotach do korzeni i codzienności małych ojczyzn.A poza tym są dobrewieści z pierwszego miesiąca sprzedaży pani książki! - powiedziała, zachęcając tym samymIngę do sięgnięcia po kolejne marzenia.Ostatni dzień, który nieuchronnie przechodził w ciepły przedwieczór, był dniemwolnym od spotkań i jakichkolwiek wyjazdów.Spędzili go razem, na wędrówkach popolnych ścieżkach, a towarzyszył im podczas nich klangor żurawi i cichy szelest bocianówprzelatujących nad mokradłami.- Inga, nie byliśmy jeszcze w pewnym miejscu.Nie możemy wyjechać bez pójściatam.Spojrzała na niego pytająco.- To znaczy?- Nie byliśmy jeszcze na Diabelskiej Górze.- odpowiedział, zawieszając głos.Przypomniał jej o czymś ważnym.Jak mogła zapomnieć? Diabelska Góra! Przecieżmama powiedziała przed wyjazdem: Pozdrów ode mnie Diabelską Górę.- Ach, zupełnie zapomniałam.- westchnęła.Zapytali gospodarza o drogę.- Teraz to niełatwo tam trafić.Drogi już nie ma, a była.Tam nasze pegeerowskie polabyły. I znów ten pegeer.Wbił się w tutejszą świadomość jak gwózdz - pomyślała Inga - aprzecież kiedyś to były pola Heimannów, dlaczego dziś już nikt nie mówi tak o tej ziemi?.Gospodarz sięgnął po kartkę papieru i krótkim ołówkiem narysował prymitywnąmapę.- Za pałacem i stajnią musicie skręcić w lewo i iść wzdłuż takich krzewów wysokich,a potem skierować się lekko w prawo.Podejść pod górę nie jest łatwo, ale jeśli będziecie iśćwolno, to może nie dostaniecie zadyszki.Jak tylko zobaczycie wysokie drzewa i stromezbocze nad jeziorem, to właśnie będzie Diabelska Góra.Uważajcie na żmije, o tej porze rokulubią się wygrzewać w słońcu!Gospodarz pomyślał o wszystkim.O tym, by nie mieli zadyszki, i o żmijachczyhających na słonecznym zboczu Góry.Zjedli obiad - gospodyni przygotowała pierogiruskie, polała je złocistą cebulką i nasypała na to kopru.Inga nigdy wcześniej nie jadłapierogów z koprem - smakowały wyśmienicie, zielenią i latem.Ubrali wygodne buty i poszli.Od kilku dni Michał był dziwnie milczący, Inga miała wrażenie, że zapada się wsiebie i bije się z myślami, do których nie miała wstępu.Nie był zbyt towarzyski, jakbypotrzebował trochę czasu, by się oswoić z nowym otoczeniem i nowymi ludzmi, którychwciąż spotykał na swojej drodze.Inga dziwiła się, bo sądziła, że Francuzi, a przecież Michałpo części nim był, są bardziej spontaniczni i odważni w nawiązywaniu kontaktów.A już napewno potrafią głośno okazać swoje uwielbienie dla kobiety.Michał jednak odbiegał nieco odtego stereotypu, być może miały na to wpływ jego osobiste przeżycia, a może.drzemała wnim mazurska, nieco sentymentalna dusza, na tyle jednak tajemnicza, by wzbudzaćzainteresowanie kobiet.Bliskość ich ciał nie była jednoznaczna z bliskością wypowiadanychsłów.Czasem o tę pierwszą bliskość jest po prostu łatwiej.Szli drogą obok plaży, którą Inga już poznała, przeszli strugę łączącą JezioroPustnickie z Gielądzkim, a potem, według odręcznej mapy gospodarza, weszli na polazarośnięte żółtym krwawnikiem, który panował niepodzielnie w Pustnikach, wysokimi jaktyczki żółtymi dziewannamiKiat Diabelskiej Qóryi kwitnącymi w tym samym kolorze nostrzykami.Polewydawało się więc być całe żółte, lato jeszcze nie przejrzało i tę słoneczną paletę barwuzupełniała soczysta zieleń.Był początek lipca, czas brzęczących pszczół i ich wielkiegomiodobrania, plonów w wiejskich ogrodach, rodzenia się motyli i kotów.Pola najpierw szły łagodnie pod górę, by z czasem nabrać ostrego skosu, szło się jużtrudniej i po tym poznali, że są blisko.Gospodarz mówił bowiem, że jak tylko będzie stromo,dojdą do tych drzew sadzonych przez mieszkańców wsi na polecenie Heimanna.Teraz był tojuż gęsty las, ale kiedyś było to doskonałe miejsce na noc świętojańską [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl trzylatki.xlx.pl
.Wokół domu, w którym mieszkali, chodził wyraznie zaniepokojony nieobecnościąIngi Michał.Gospodarze też wyglądali przez płot na drogę, przerywając swe codzienneobowiązki, podobne do tych, które Inga widziała we wsi.Wykładanie pościeli na słońce,podlewanie kwiatów.Tutaj doszedł jeszcze jeden obowiązek - zamiatanie kamiennegopodjazdu miotłą z gałązek.Przyjmowanie w swoich progach zagranicznych gości, nawet ztutejszym pochodzeniem, do czegoś zobowiązywało.- Gdzie byłaś, obudziłem się, a ciebie nie było, nie wzięłaś telefonu, nie wiedziałem,gdzie jesteś, nikt nie widział, kiedy wyszłaś?! - Wyrzucał z siebie słowa szybko, nie zważającna intonację i znaki zapytania.Michał był pełen złych przeczuć, jak człowiek, który już razkiedyś stracił bliską osobę, a teraz jest naznaczony tą stratą i każde dziwne zniknięcietłumaczy sobie tak, jak nie powinien.- Uspokój się, byłam na porannym spacerze - łagodziła jego zdenerwowanie Inga,przytulając się mocno.Od niedawna zaczęła się na dobre oswajać z nim, stawał się częścią jejżycia.A on przygarnął ją mocno, z sercem już coraz spokojniejszym, cichszym.Tenniebezpieczny taniec jego duszy zwolnił nieco.Chciał jej powiedzieć coś, na co jeszcze niebył gotowy.Na usta cisnęły mu się słowa dawno niewypowiadane, które zaschły w nim jakłzy po śmierci Izabelle.Chciał te słowa ożywić, uformować jak ciasto, chciał, by Ingawszystko zrozumiała i nie miała wątpliwości.Nie potrafił jednak, nie był jeszcze gotowy.Historia jego uczuć dopiero się zaczynała.Czy Inga poczeka?Gospodarze podali dobre, wiejskie śniadanie.Jajecznicę z pomarańczowych wręczżółtek, maślankę z garścią kopru z ogródka i ciemny chleb, sprężysty i lekko gliniasty,zupełnie inny niż te pompowane, naszpikowane ulepszaczami, dostępne w supermarketach.Rozpoczynał się kolejny dzień na Mazurach.Dziś Inga miała spotkanie z pierwszymiczytelnikami, w mrągowskiej bibliotece.Nieznanyjej wcześniej lęk zaczął jej właśnietowarzyszyć, wdzierał się w myśli podstępnie i nie ukoiły go nawet uważne spojrzeniaMichała, w których wyczytywała rosnące przywiązanie i zachwyt.Wszędzie była przedstawiana jako pisarka, ale przecież jeszcze nią nie była! Byłajedynie autorką, i to jednej książki, a Indze wydawało się, że na bycie pisarką trzeba sobiezasłużyć kolejnymi książkami.Kiat Diabelskiej óryPierwszemu spotkaniu, temu w Mrągowie, towarzyszył silnystres.Prowadziła je kierowniczka tutejszej biblioteki.Zadawała Indze pytania, które najpierwz nią omówiła.Na spotkanie przyszło kilkadziesiąt osób, chcących poznać kobietę, któraprzyjechała z Niemiec, urodziła się tutaj, napisała książkę po polsku i mówi w tym języku. Słychać lekki akcent, ale mówi naprawdę ładnie - słyszało się potem odwychodzących.Inga wpisywała autografy do zakupionych książek, a ludzie patrzyli na nią jakna przybysza z innego świata.Potem stres stopniowo malał, Inga na następnych spotkaniachoswajała minuty rozmów z czytelnikami, otwierała się coraz bardziej.Te pierwsze spotkaniazapadały jej w pamięć jako coś ważnego, coś, co już nigdy się nie powtórzy.Zbliżał się termin wyjazdu z Pustników.Przed nimi spotkanie w Warszawie, Ingamiała poznać Ewę, szefową jej wydawnictwa.Dzwoniły do siebie, Inga powiedziała o swoimpomyśle napisania kolejnej powieści.Ewa zainteresowała się tym żywo.- Sądzę, że to dobry pomysł.W naszym kraju jest duże zapotrzebowanie na takieciepłe książki o powrotach do korzeni i codzienności małych ojczyzn.A poza tym są dobrewieści z pierwszego miesiąca sprzedaży pani książki! - powiedziała, zachęcając tym samymIngę do sięgnięcia po kolejne marzenia.Ostatni dzień, który nieuchronnie przechodził w ciepły przedwieczór, był dniemwolnym od spotkań i jakichkolwiek wyjazdów.Spędzili go razem, na wędrówkach popolnych ścieżkach, a towarzyszył im podczas nich klangor żurawi i cichy szelest bocianówprzelatujących nad mokradłami.- Inga, nie byliśmy jeszcze w pewnym miejscu.Nie możemy wyjechać bez pójściatam.Spojrzała na niego pytająco.- To znaczy?- Nie byliśmy jeszcze na Diabelskiej Górze.- odpowiedział, zawieszając głos.Przypomniał jej o czymś ważnym.Jak mogła zapomnieć? Diabelska Góra! Przecieżmama powiedziała przed wyjazdem: Pozdrów ode mnie Diabelską Górę.- Ach, zupełnie zapomniałam.- westchnęła.Zapytali gospodarza o drogę.- Teraz to niełatwo tam trafić.Drogi już nie ma, a była.Tam nasze pegeerowskie polabyły. I znów ten pegeer.Wbił się w tutejszą świadomość jak gwózdz - pomyślała Inga - aprzecież kiedyś to były pola Heimannów, dlaczego dziś już nikt nie mówi tak o tej ziemi?.Gospodarz sięgnął po kartkę papieru i krótkim ołówkiem narysował prymitywnąmapę.- Za pałacem i stajnią musicie skręcić w lewo i iść wzdłuż takich krzewów wysokich,a potem skierować się lekko w prawo.Podejść pod górę nie jest łatwo, ale jeśli będziecie iśćwolno, to może nie dostaniecie zadyszki.Jak tylko zobaczycie wysokie drzewa i stromezbocze nad jeziorem, to właśnie będzie Diabelska Góra.Uważajcie na żmije, o tej porze rokulubią się wygrzewać w słońcu!Gospodarz pomyślał o wszystkim.O tym, by nie mieli zadyszki, i o żmijachczyhających na słonecznym zboczu Góry.Zjedli obiad - gospodyni przygotowała pierogiruskie, polała je złocistą cebulką i nasypała na to kopru.Inga nigdy wcześniej nie jadłapierogów z koprem - smakowały wyśmienicie, zielenią i latem.Ubrali wygodne buty i poszli.Od kilku dni Michał był dziwnie milczący, Inga miała wrażenie, że zapada się wsiebie i bije się z myślami, do których nie miała wstępu.Nie był zbyt towarzyski, jakbypotrzebował trochę czasu, by się oswoić z nowym otoczeniem i nowymi ludzmi, którychwciąż spotykał na swojej drodze.Inga dziwiła się, bo sądziła, że Francuzi, a przecież Michałpo części nim był, są bardziej spontaniczni i odważni w nawiązywaniu kontaktów.A już napewno potrafią głośno okazać swoje uwielbienie dla kobiety.Michał jednak odbiegał nieco odtego stereotypu, być może miały na to wpływ jego osobiste przeżycia, a może.drzemała wnim mazurska, nieco sentymentalna dusza, na tyle jednak tajemnicza, by wzbudzaćzainteresowanie kobiet.Bliskość ich ciał nie była jednoznaczna z bliskością wypowiadanychsłów.Czasem o tę pierwszą bliskość jest po prostu łatwiej.Szli drogą obok plaży, którą Inga już poznała, przeszli strugę łączącą JezioroPustnickie z Gielądzkim, a potem, według odręcznej mapy gospodarza, weszli na polazarośnięte żółtym krwawnikiem, który panował niepodzielnie w Pustnikach, wysokimi jaktyczki żółtymi dziewannamiKiat Diabelskiej Qóryi kwitnącymi w tym samym kolorze nostrzykami.Polewydawało się więc być całe żółte, lato jeszcze nie przejrzało i tę słoneczną paletę barwuzupełniała soczysta zieleń.Był początek lipca, czas brzęczących pszczół i ich wielkiegomiodobrania, plonów w wiejskich ogrodach, rodzenia się motyli i kotów.Pola najpierw szły łagodnie pod górę, by z czasem nabrać ostrego skosu, szło się jużtrudniej i po tym poznali, że są blisko.Gospodarz mówił bowiem, że jak tylko będzie stromo,dojdą do tych drzew sadzonych przez mieszkańców wsi na polecenie Heimanna.Teraz był tojuż gęsty las, ale kiedyś było to doskonałe miejsce na noc świętojańską [ Pobierz całość w formacie PDF ]