[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Perry prawie się roześmiał.Nigdy do-brze mu nie szło z nożami.Ruchy spowodowały kolejną falęmdłości, tym razem na tyle silną, by zgiąć go w pół.Warkocz ruszył na niego, podczas gdy Perry próbował po-wstrzymać się od wymiotów.Warkocz wymierzył Perryemucios kolanem w twarz, ale chłopak zdążył w porę odwrócićgłowę i przyjął uderzenie na skroń.Ocalił nos, lecz gruchnął naziemię.Przed oczami miał skradający się mrok, który straszył,że go zabierze.Na jego plecach, ramionach i głowie lądowały kolejnekopniaki.Dochodziły z każdej strony.Perry czuł je niewy-raznie, jak cienie bólu.Nie powstrzymał Warkocza.Tak byłołatwiej.Leżeć w bezruchu.Głowa Perryego przechyliła się doprzodu wraz z mocnym kopniakiem w plecy.Znów zrobiło musię czarno przed oczami, a krańce jego pola widzenia zmiękły.Chciał, żeby ciemność przyszła na stałe.Może wszystkomiałoby więcej sensu, gdyby jego ciało czuło się tak samo jakdusza.- Jesteś słaby.Nie miał racji.Perry nie był słaby.To nigdy nie stanowiłoproblemu.Problemem było to, że nie był w stanie wszystkichuratować.Cokolwiek by zrobił, ludzie, których kochał, będącierpieć, umierać i odchodzić.Mimo to Perry nie umiał się nato zgodzić.Nie potrafił siedzieć bezczynnie.Nie wiedział, jaksię poddać.Perry zebrał w sobie siły i poderwał się do góry.Na ten nagłyruch Warkocz odskoczył do tyłu, schodząc przeciwnikowi zdrogi.Perry złapał go za kołnierz.Szarpnął Warkocza ku sobie,aż jego głowa odskoczyła w tył, i rozkwasił mu nos łokciem.Znozdrzy Warkocza trysnęła krew.Perry wykręcił mu nóż zręki, unikając jego ciosu i jednocześnie trafiając go w brzuch.Warkocz zgiął się w pół i opadł na kolano.Perry zacisnął muramię wokół szyi i rozłożył przeciwnika na łopatki.Perry chwycił ząbkowane ostrze leżące na ziemi i przyłożyłje do gardła mężczyzny.Warkocz patrzył na niego szerokootwartymi oczami, a krew ciekła mu po całej twarzy.Perrywiedział, że w tej chwili powinien zażądać przyrzeczenia.Wierność albo śmierć.Wziął głęboki wdech.Emocje Warkocza były czerwone zewściekłości i skierowane tylko przeciw Perryemu.Nigdy sięmu nie podporządkuje.Warkocz wybrałby śmierć tak jak on.- Jesteś mi winien butelkę błyskacza - powiedział Perry.Gdywstał, nogi się pod nim ugięły.Otoczyli ich pozostalimężczyzni.Perry wciągał nosem zapachy ich dobrych i złychemocji.Rozglądał się za kolejnym mężczyzną gotowym dowalki.Nikt nie wyszedł przed szereg.Nagły skręt w żołądku spowodował, że zaczął wymiotowaćna ich oczach.Nadal trzymał ręku nóż, na wypadek gdybyktórykolwiek z nich próbował go zaatakować tak jak Warkocz.Nie zrobili tego.Perry nie miał już czym wymiotować iwyprostował się.- Chyba wystarczy mi błyskacza na dziś.Odrzucił nóż i chwiejąc się na nogach, ruszył w noc.Niewiedział, dokąd zmierza.Nie miało to dla niego znaczenia.Jedyne, czego chciał, to usłyszeć jej głos.Usłyszeć, jakmówi, że jest dobry.Ale słyszał jedynie odgłosy swoich stópzagłębiających się w ciemność.Nastał poranek.Perry czuł się, jakby ktoś kilkakrotnieprzytrzasnął mu drzwiami głowę.Jego ciało miało się jeszczegorzej.Zciągnął z ramienia marny opatrunek, który oplatał murękę.Rana była głęboka i poszarpana.Przemył ranę, a gdypopłynęła z niej świeża krew, zrobiło mu się słabo.Oderwał długi kawał koszuli i próbował ponownie zaban-dażować ranę.Jego palce za bardzo drżały.Nadał poruszały sięniezgrabnie od nadmiaru błyskacza.Perry położył się nażwirze i zamknął oczy.Raziło go słońce i wolał ciemność.Obudził się, czując, jak ktoś szturcha go w ramię, i gwał-townie poderwał się do góry.Koło niego przykucnął Warkocz.Nos miał spuchnięty, a oczy przekrwione i sine.Stali za nimpozostali mężczyzni.Perry spojrzał na swoje ramię.Rana była porządnie opa-trzona i zabandażowana.- Nie kazałeś mi przyrzec poddaństwa - powiedział Warkocz.- Odmówiłbyś.- To prawda - powiedział Warkocz, kiwając głową.Wyciągnął zza pasa nóż Talona i podał Perryemu.- Zdaje misię, że chcesz go z powrotem.43ARIAAria przyciągnęła do siebie kolana.Obudziła się kilka godzinwcześniej w ciasnej salce.W ustach czuła nieprzyjemny smak.W rogu leżała porzucona rękawiczka.Dziewczyna ob-serwowała, jak plamy krwi na palcach płowieją od czerwonegodo rdzawego koloru.Jej oko pulsowało.Zabrali jej Wizjer, gdy była nieprzy-tomna.Nie miało to już dla niej znaczenia.Na ścianie przed nią znajdowała się gruba, czarna zasłona,szeroka na niemal całą ścianę.Aria czekała, aż się rozsunie.Wiedziała, kogo zobaczy po drugiej stronie, i nie bała się.Przeżyła na zewnątrz.Przetrwała eter, kanibali i wilki.Terazwiedziała, jak kochać i jak pozwolić odejść.Cokolwiek sięzdarzy, też da sobie radę.Ciszę pomieszczenia przerwał niski trzask i niewielkiegłośniki przy zasłonie zaczęły delikatnie brzęczeć.Ariazerwała się z miejsca, żałując, że nie ma teraz w dłoni nożaTalona.Zasłona rozsunęła się i jej oczom ukazało się pomieszczenieza grubym szkłem.Po drugiej stronie stało dwóch mężczyzn.- Witaj, Ario - powiedział konsul Hess.W jego małychoczach pojawiła się iskra rozbawienia.- Nawet nie wiesz, jakjestem zdziwiony, że znów cię widzę.Krzesło, na którym siedział, wydawało się przy nim ma-leńkie.Ward z pochmurną twarzą stał obok w milczeniu.- Przykro mi z powodu twojej straty - ciągnął Hess.W jegogłosie nie słychać było jednak współczucia.Zresztą i tak nigdyby mu nie uwierzyła.Przecież zesłał ją na śmierć [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl trzylatki.xlx.pl
.Perry prawie się roześmiał.Nigdy do-brze mu nie szło z nożami.Ruchy spowodowały kolejną falęmdłości, tym razem na tyle silną, by zgiąć go w pół.Warkocz ruszył na niego, podczas gdy Perry próbował po-wstrzymać się od wymiotów.Warkocz wymierzył Perryemucios kolanem w twarz, ale chłopak zdążył w porę odwrócićgłowę i przyjął uderzenie na skroń.Ocalił nos, lecz gruchnął naziemię.Przed oczami miał skradający się mrok, który straszył,że go zabierze.Na jego plecach, ramionach i głowie lądowały kolejnekopniaki.Dochodziły z każdej strony.Perry czuł je niewy-raznie, jak cienie bólu.Nie powstrzymał Warkocza.Tak byłołatwiej.Leżeć w bezruchu.Głowa Perryego przechyliła się doprzodu wraz z mocnym kopniakiem w plecy.Znów zrobiło musię czarno przed oczami, a krańce jego pola widzenia zmiękły.Chciał, żeby ciemność przyszła na stałe.Może wszystkomiałoby więcej sensu, gdyby jego ciało czuło się tak samo jakdusza.- Jesteś słaby.Nie miał racji.Perry nie był słaby.To nigdy nie stanowiłoproblemu.Problemem było to, że nie był w stanie wszystkichuratować.Cokolwiek by zrobił, ludzie, których kochał, będącierpieć, umierać i odchodzić.Mimo to Perry nie umiał się nato zgodzić.Nie potrafił siedzieć bezczynnie.Nie wiedział, jaksię poddać.Perry zebrał w sobie siły i poderwał się do góry.Na ten nagłyruch Warkocz odskoczył do tyłu, schodząc przeciwnikowi zdrogi.Perry złapał go za kołnierz.Szarpnął Warkocza ku sobie,aż jego głowa odskoczyła w tył, i rozkwasił mu nos łokciem.Znozdrzy Warkocza trysnęła krew.Perry wykręcił mu nóż zręki, unikając jego ciosu i jednocześnie trafiając go w brzuch.Warkocz zgiął się w pół i opadł na kolano.Perry zacisnął muramię wokół szyi i rozłożył przeciwnika na łopatki.Perry chwycił ząbkowane ostrze leżące na ziemi i przyłożyłje do gardła mężczyzny.Warkocz patrzył na niego szerokootwartymi oczami, a krew ciekła mu po całej twarzy.Perrywiedział, że w tej chwili powinien zażądać przyrzeczenia.Wierność albo śmierć.Wziął głęboki wdech.Emocje Warkocza były czerwone zewściekłości i skierowane tylko przeciw Perryemu.Nigdy sięmu nie podporządkuje.Warkocz wybrałby śmierć tak jak on.- Jesteś mi winien butelkę błyskacza - powiedział Perry.Gdywstał, nogi się pod nim ugięły.Otoczyli ich pozostalimężczyzni.Perry wciągał nosem zapachy ich dobrych i złychemocji.Rozglądał się za kolejnym mężczyzną gotowym dowalki.Nikt nie wyszedł przed szereg.Nagły skręt w żołądku spowodował, że zaczął wymiotowaćna ich oczach.Nadal trzymał ręku nóż, na wypadek gdybyktórykolwiek z nich próbował go zaatakować tak jak Warkocz.Nie zrobili tego.Perry nie miał już czym wymiotować iwyprostował się.- Chyba wystarczy mi błyskacza na dziś.Odrzucił nóż i chwiejąc się na nogach, ruszył w noc.Niewiedział, dokąd zmierza.Nie miało to dla niego znaczenia.Jedyne, czego chciał, to usłyszeć jej głos.Usłyszeć, jakmówi, że jest dobry.Ale słyszał jedynie odgłosy swoich stópzagłębiających się w ciemność.Nastał poranek.Perry czuł się, jakby ktoś kilkakrotnieprzytrzasnął mu drzwiami głowę.Jego ciało miało się jeszczegorzej.Zciągnął z ramienia marny opatrunek, który oplatał murękę.Rana była głęboka i poszarpana.Przemył ranę, a gdypopłynęła z niej świeża krew, zrobiło mu się słabo.Oderwał długi kawał koszuli i próbował ponownie zaban-dażować ranę.Jego palce za bardzo drżały.Nadał poruszały sięniezgrabnie od nadmiaru błyskacza.Perry położył się nażwirze i zamknął oczy.Raziło go słońce i wolał ciemność.Obudził się, czując, jak ktoś szturcha go w ramię, i gwał-townie poderwał się do góry.Koło niego przykucnął Warkocz.Nos miał spuchnięty, a oczy przekrwione i sine.Stali za nimpozostali mężczyzni.Perry spojrzał na swoje ramię.Rana była porządnie opa-trzona i zabandażowana.- Nie kazałeś mi przyrzec poddaństwa - powiedział Warkocz.- Odmówiłbyś.- To prawda - powiedział Warkocz, kiwając głową.Wyciągnął zza pasa nóż Talona i podał Perryemu.- Zdaje misię, że chcesz go z powrotem.43ARIAAria przyciągnęła do siebie kolana.Obudziła się kilka godzinwcześniej w ciasnej salce.W ustach czuła nieprzyjemny smak.W rogu leżała porzucona rękawiczka.Dziewczyna ob-serwowała, jak plamy krwi na palcach płowieją od czerwonegodo rdzawego koloru.Jej oko pulsowało.Zabrali jej Wizjer, gdy była nieprzy-tomna.Nie miało to już dla niej znaczenia.Na ścianie przed nią znajdowała się gruba, czarna zasłona,szeroka na niemal całą ścianę.Aria czekała, aż się rozsunie.Wiedziała, kogo zobaczy po drugiej stronie, i nie bała się.Przeżyła na zewnątrz.Przetrwała eter, kanibali i wilki.Terazwiedziała, jak kochać i jak pozwolić odejść.Cokolwiek sięzdarzy, też da sobie radę.Ciszę pomieszczenia przerwał niski trzask i niewielkiegłośniki przy zasłonie zaczęły delikatnie brzęczeć.Ariazerwała się z miejsca, żałując, że nie ma teraz w dłoni nożaTalona.Zasłona rozsunęła się i jej oczom ukazało się pomieszczenieza grubym szkłem.Po drugiej stronie stało dwóch mężczyzn.- Witaj, Ario - powiedział konsul Hess.W jego małychoczach pojawiła się iskra rozbawienia.- Nawet nie wiesz, jakjestem zdziwiony, że znów cię widzę.Krzesło, na którym siedział, wydawało się przy nim ma-leńkie.Ward z pochmurną twarzą stał obok w milczeniu.- Przykro mi z powodu twojej straty - ciągnął Hess.W jegogłosie nie słychać było jednak współczucia.Zresztą i tak nigdyby mu nie uwierzyła.Przecież zesłał ją na śmierć [ Pobierz całość w formacie PDF ]