[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Gdy skręcili w drogę prowadzącą do domu, pastor był pewien, że widział szarego mercedesaAndrew Gregory'ego stojącego przed malutkim domkiem jego sąsiadki.— Gorące kakao? — zapytał Dooleya, gdy się rozebrali.Czuł się dziwnie roztargniony i nie po-trafił się skoncentrować.Ostatnio widział samochód Andrew zaparkowany dokładnie w tym samym miejscu co najmniejpięć razy.— Nie.— Nie, dziękuję.Co wobec tego?L R— Nic.Dooley był ostatnio przygnębiony, jak określił to Russell.— Wie ojciec, co ja bym zrobiła? — oświadczyła w środę Puny.— Dałabym mu klapsa.Niechmu ojciec powie, pozwól no tutaj na kolano, kochanie, i buch, i zobaczyłby ojciec innego chłopca.Mójdziadek prędzej zacząłby fruwać, niż pozwoliłby mi chodzić po domu ze smętną miną.Jednym klap-sem stawiał mnie na nogi i głosił mi takie kazanie, że włosy mi się jeżyły.— Mam dużo szacunku dla takich metod, ale niestety, nie umiałbym wcielić ich w życie z po-zytywnym skutkiem.— Łatwiej by się ojcu żyło, gdyby był ojciec chociaż w połowie baptystą.— Być może zainteresuje cię fakt, że jestem nim dokładnie w pięćdziesięciu procentach.Puny spojrzała na niego podejrzliwie.— Moja mama była zagorzałą baptystką, a mój ojciec był.letnim członkiem Kościoła episko-palnego.— Letnim! Dla mnie nawet woda do mycia naczyń nie może być letnia!— Puny, a co będzie, jeśli Russell Jacks z tego nie wyjdzie? Co zrobimy z Dooleyem?— Czy udało się ojcu dowiedzieć, co się dzieje z jego mamą?— Alkohol.Nie znam dokładnie tej historii.Oddała całą piątkę swoich dzieci.Przez dłuższą chwilę Puny nic nie mówiła, czyszcząc srebro i wkładając je do wody z mydlina-mi.— Wobec tego — powiedziała w końcu — być może wcale nie potrzeba mu lania.— Naprawdę?— Być może potrzebuje po prostu.dużo, dużo.miłości.No, nareszcie!, pomyślał.W końcuzobaczyliśmy jakieś światełko w tunelu.— Puny — powiedział — to bardzo szlachetna myśl.Tak szlachetna, że zaiste zasługuje naszczególną nagrodę.Wytrzyj, proszę, ręce.Poszedł do salonu i z szuflady biurka wyciągnął kremową kopertę, którą wręczył Puny przyzlewozmywaku.— Wesołych Świąt!Puny zaglądnęła do środka, zobaczyła studolarowy banknot i wybuchnęła płaczem właśnie wchwili, gdy do domu wchodził Dooley z Barnabą.— Możesz sobie wsadzić gdzieś tę głupią układankę, którą kazałaś mi układać — powiedziałchłopiec, obrzucając Puny wściekłym spojrzeniem.Ojciec Tim zauważył, że twarz Puny robi się czerwona.— To najgłupsza rzecz, jaką kiedykolwiek widziałem — oświadczył Dooley.— Wyrzuciłem jądo śmieci.L R— Czy wiesz, co ja ci zaraz zrobię? — zapytała ze złością.— Co takiego?— Spuszczę ci lanie! — I ruszyła w jego kierunku z gniewnym błyskiem w lśniących jeszcze odłez oczach.Dooley zaczął się wycofywać w stronę Barnaby, który zaskowyczał i uciekł w głąb korytarza.— Ale wiesz, co zrobię najpierw? — Uśmiechnęła się szelmowsko do Dooleya, którego oczyzrobiły się okrągłe ze strachu.— Schwytam cię i z całej siły przytulę!— O nie, nie zrobisz tego!Gdy wbiegał na górę po schodach, Puny obróciła się do pastora.— No — powiedziała, wyraźnie z siebie zadowolona.— To powinno mu wystarczyć na jakiśczas.Po południu w Wigilię ojciec Tim i Dooley chcieli odwiedzić Russella, który mógł już siedzieć inie potrzebował tlenu.— Zajrzyjmy do Mitford Blossoms — zaproponował ojciec Tim — i kupmy Russellowi glok-synię.Po drodze wstąpili do drogerii, gdzie ojciec Tim kupił torebkę cukierków żelowych dla Hopp-y'ego i dukat z orzeszkami ziemnymi w polewie czekoladowej dla Dooleya.W kwiaciarni, ku zdziwieniu pastora, spotkali Hoppy'ego.Stał przy ladzie.Miał na sobie szpi-talny fartuch, krótką dwurzędową granatową marynarkę, wysokie buty wyłożone baranim futerkiem,lekko zniszczony prochowiec i czapkę z nausznikami.— Wybiegłem na chwilę ze szpitala — zakomunikował, uśmiechając się.— Przyjacielu, wyglądasz, jakby ubrała cię panna Rose Watson.Hoppy zaśmiał się.Cudowny śmiech, pomyślał ojciec Tim, którego już tak dawno nie słyszał.— To najlepsze, jakie mamy — powiedziała Jena Ivey, wychodząc z chłodni z wiadrem róż.— Dzień dobry, ojcze! Wesołych Świąt! Wesołych Świąt, Dooley!— To moja nauczycielka ze szkoły niedzielnej — szepnął Dooley do doktora.Jena z dumą postawiła na ladzie wiadro róż.— Co myślisz, przyjacielu? — zapytał Hoppy.— Jesteś autorytetem w kwestii róż.Róże Jeny były hodowane w Holandii.Z tego powodu ich cena była znacznie wyższa, ale za tołebki nigdy nie opadały w dół po jednym dniu w wazonie i zawsze pachniały jak róże.Z aprobatą po-kiwał głową.— Dwa tuziny! — poprosił Hoppy, wyciągając portfel.— I, Jeno, proszę, doręcz je od razu.Znasz adres.L RKiedy Jena układała łodygi róż w długim różowym pudełku, Hoppy obrócił się do pastora.— Prawie w ogóle się do mnie nie odzywa — powiedział.— Kto?— No wiesz, Olivia.— Aha.— Najpierw była obojętna, a teraz prawie w ogóle mnie nie zauważa.Ojciec Tim poczuł, że serce bije mu mocno.W jednej chwili chciał zabrać Hoppy'ego do znaj-dującej się po drugiej stronie ulicy kancelarii i natychmiast wyznać mu całą prawdę [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • trzylatki.xlx.pl