[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.O nie.Strażnik otwiera jego drzwi.Teraz Hank będzie dzielił celę.z kim? Z pijakiem, zbandziorem, z prawdziwym gwałcicielem? Udawał, że ciągle śpi, ale otworzył lekko jednooko.No ładnie! Bandzior był wielki, o ponurym wyglądzie, a opatrunek i rana na twarzydowodziły, żedopiero co brał udział w jakiejś bójce.Mruczał pod nosem coś o tym, że musi siedziećw jednej celi z gwałcicielem.Hank zaczął prosić Pana o obronę.Ten wielki facet ważył zedwa razy tyle, co on, a na dodatek wyglądał groznie.Nowy więzień opadł na drugą pryczę.Jego ciężki oddech kojarzył się od razu zniedzwiedziami, smokami i potworami. Panie, błagam, ratuj mnie!***Rafar kroczył dumnie tam i z powrotem po wierzchołku swojego wzgórza.Spoglądałw dół, na miasto.Skrzydła łopotały i unosiły się na wietrze, niczym królewska peleryna.Posłańcy co chwila donosili mu o postępie końcowych przygotowań w mieście.Jak dotądbyły to same dobre wiadomości.- Lucjuszu - zawołał Rafar tonem, którego używa się przy wołaniu dzieci - Lucjuszu,chodz mi tutaj zaraz!Lucjusz wystąpił z szeregu próbując wyglądać jak najbardziej godnie.Starał się, żebyjego skrzydła łopotały i falowały tak jak Rafarowe.- Tak, Ba-alu Rafarze?Rafar spojrzał na niego z pełnym pogardy triumfem, na twarzy pojawił sięwymuszony uśmiech.- Wnioskuję, że wyniosłeś z tego odpowiednią naukę.Miałeś szansę wyrazniezobaczyć, że to, z czym nie mogłeś się uporać przez całe lata, ja osiągnąłem w ciągu paru dni.- Być może - brzmiała odpowiedz Lucjusza.Rafar uznał to za zabawne.- Masz inne zdanie?- Można by też sądzić, Ba-alu, że twoja praca była zaledwie ukoronowaniem całychlat moich wysiłków, które poprzedziły twoje nadejście.- Lata wysiłków o mało nie zniweczone przez twoją głupotę, tak?! - odparował Rafar.- Daje to zresztą do myślenia.Zdobywszy miasto dla Mocarza, jakże mógłbym pozwolić, abypozostało ono w rękach tego, który je niegdyś o mały włos utracił?Lucjuszowi nie podobały się te słowa.- Rafarze, już od lat to miasto jest moją domeną.To ja jestem prawowitym KsięciemAshton!- B y ł e ś.Zaszczyty, Lucjuszu, są nagrodą za czyny, a czyny twoje mnie niezadowalają.Lucjusz pałał gniewem, ale w obecności takiej potęgi starał się nad sobą panować.- Nie dostrzegałeś moich czynów, bo nie chciałeś ich dostrzegać.Od samego początkubyłeś przeciwko mnie.Lucjusz powiedział za dużo.W jednej chwili brutalna dłoń Rafara zacisnęła się wokółjego gardła i poderwała go z ziemi.Książę dzierżył go teraz w górze i patrzył mu prosto woczy.- Ja - cedził Rafar powoli, z wściekłością - i tylko ja będę o tym rozstrzygał!- Niech Mocarz rozstrzyga! - Lucjusz poważył się na bezczelność.- Gdzie jest ten Tal,ten nieprzyjaciel, którego miałeś zniszczyć, którego marne szczątki miały się rozlecieć pocałych niebiosach jako twój sztandar zwycięstwa?Na twarzy Rafara zagrał lekki uśmiech, ale jego oczy nadal płonęły wściekłością.- Busche, Modlący się, został pokonany, a jego imię zhańbione.Hogan, tennieustępliwy pies, to w tej chwili bezużyteczny, pokonany wrak.Zdradziecką Służebnicęzniszczono, a ten jej przyjaciel z szumowin też już nie istnieje.Wszyscy inni uciekli.Patrztylko, Lucjuszu! - Rafar wskazał dłonią na miasto w dole.- Widzisz gdzieś ogniste zastępyniebios zstępujące na Ashton? Widzisz gdzieś ich błyszczące, wypolerowane miecze?Dostrzegasz ich niezliczone straże?Uśmiechnął się pogardliwie na myśl o Lucjuszu i o Talu jednocześnie.- Ten Tal, ten Kapitan Zastępu, dowodzi teraz pobitą, osłabioną armią i boi sięwystawić nos.Niejeden raz wyzywałem go, by się ze mną zmierzył, żeby mi sięprzeciwstawił, ale nie zjawił się.Ale nie martw się.Jak powiedziałem, tak też uczynię.Kiedyroztrzygną się wszystkie pozostałe naglące sprawy, spotkamy się - Tal i ja.A ty będzieszpatrzył na to wszystko, bo zaraz potem porachuję się z tobą!Wciąż dzierżąc Lucjusza wysoko, Rafar zawołał jakiegoś demona: - Kurier! ZanieśMocarzowi wieść, że wszystko gotowe i że może przybyć, kiedy zapragnie [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl trzylatki.xlx.pl
.O nie.Strażnik otwiera jego drzwi.Teraz Hank będzie dzielił celę.z kim? Z pijakiem, zbandziorem, z prawdziwym gwałcicielem? Udawał, że ciągle śpi, ale otworzył lekko jednooko.No ładnie! Bandzior był wielki, o ponurym wyglądzie, a opatrunek i rana na twarzydowodziły, żedopiero co brał udział w jakiejś bójce.Mruczał pod nosem coś o tym, że musi siedziećw jednej celi z gwałcicielem.Hank zaczął prosić Pana o obronę.Ten wielki facet ważył zedwa razy tyle, co on, a na dodatek wyglądał groznie.Nowy więzień opadł na drugą pryczę.Jego ciężki oddech kojarzył się od razu zniedzwiedziami, smokami i potworami. Panie, błagam, ratuj mnie!***Rafar kroczył dumnie tam i z powrotem po wierzchołku swojego wzgórza.Spoglądałw dół, na miasto.Skrzydła łopotały i unosiły się na wietrze, niczym królewska peleryna.Posłańcy co chwila donosili mu o postępie końcowych przygotowań w mieście.Jak dotądbyły to same dobre wiadomości.- Lucjuszu - zawołał Rafar tonem, którego używa się przy wołaniu dzieci - Lucjuszu,chodz mi tutaj zaraz!Lucjusz wystąpił z szeregu próbując wyglądać jak najbardziej godnie.Starał się, żebyjego skrzydła łopotały i falowały tak jak Rafarowe.- Tak, Ba-alu Rafarze?Rafar spojrzał na niego z pełnym pogardy triumfem, na twarzy pojawił sięwymuszony uśmiech.- Wnioskuję, że wyniosłeś z tego odpowiednią naukę.Miałeś szansę wyrazniezobaczyć, że to, z czym nie mogłeś się uporać przez całe lata, ja osiągnąłem w ciągu paru dni.- Być może - brzmiała odpowiedz Lucjusza.Rafar uznał to za zabawne.- Masz inne zdanie?- Można by też sądzić, Ba-alu, że twoja praca była zaledwie ukoronowaniem całychlat moich wysiłków, które poprzedziły twoje nadejście.- Lata wysiłków o mało nie zniweczone przez twoją głupotę, tak?! - odparował Rafar.- Daje to zresztą do myślenia.Zdobywszy miasto dla Mocarza, jakże mógłbym pozwolić, abypozostało ono w rękach tego, który je niegdyś o mały włos utracił?Lucjuszowi nie podobały się te słowa.- Rafarze, już od lat to miasto jest moją domeną.To ja jestem prawowitym KsięciemAshton!- B y ł e ś.Zaszczyty, Lucjuszu, są nagrodą za czyny, a czyny twoje mnie niezadowalają.Lucjusz pałał gniewem, ale w obecności takiej potęgi starał się nad sobą panować.- Nie dostrzegałeś moich czynów, bo nie chciałeś ich dostrzegać.Od samego początkubyłeś przeciwko mnie.Lucjusz powiedział za dużo.W jednej chwili brutalna dłoń Rafara zacisnęła się wokółjego gardła i poderwała go z ziemi.Książę dzierżył go teraz w górze i patrzył mu prosto woczy.- Ja - cedził Rafar powoli, z wściekłością - i tylko ja będę o tym rozstrzygał!- Niech Mocarz rozstrzyga! - Lucjusz poważył się na bezczelność.- Gdzie jest ten Tal,ten nieprzyjaciel, którego miałeś zniszczyć, którego marne szczątki miały się rozlecieć pocałych niebiosach jako twój sztandar zwycięstwa?Na twarzy Rafara zagrał lekki uśmiech, ale jego oczy nadal płonęły wściekłością.- Busche, Modlący się, został pokonany, a jego imię zhańbione.Hogan, tennieustępliwy pies, to w tej chwili bezużyteczny, pokonany wrak.Zdradziecką Służebnicęzniszczono, a ten jej przyjaciel z szumowin też już nie istnieje.Wszyscy inni uciekli.Patrztylko, Lucjuszu! - Rafar wskazał dłonią na miasto w dole.- Widzisz gdzieś ogniste zastępyniebios zstępujące na Ashton? Widzisz gdzieś ich błyszczące, wypolerowane miecze?Dostrzegasz ich niezliczone straże?Uśmiechnął się pogardliwie na myśl o Lucjuszu i o Talu jednocześnie.- Ten Tal, ten Kapitan Zastępu, dowodzi teraz pobitą, osłabioną armią i boi sięwystawić nos.Niejeden raz wyzywałem go, by się ze mną zmierzył, żeby mi sięprzeciwstawił, ale nie zjawił się.Ale nie martw się.Jak powiedziałem, tak też uczynię.Kiedyroztrzygną się wszystkie pozostałe naglące sprawy, spotkamy się - Tal i ja.A ty będzieszpatrzył na to wszystko, bo zaraz potem porachuję się z tobą!Wciąż dzierżąc Lucjusza wysoko, Rafar zawołał jakiegoś demona: - Kurier! ZanieśMocarzowi wieść, że wszystko gotowe i że może przybyć, kiedy zapragnie [ Pobierz całość w formacie PDF ]