[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Na pewno państwo to rozumiecie, prawda? Księciu wkońcu nie jest też obojętne bezpieczeństwo przechodniów, a podczas polowaniao wypadek nietrudno.Aż strach pomyśleć, że moglibyście państwo być wzięci zawarchlaki.- Mówiłem, żeby w ten las nie włazić - Niemiecki Wędrowiec trącił małżonkęw obfite biodro lornetką - ale ty się uparłaś i teraz jeszcze nas postrzelą.Von Er-beldinger, von Erbeldinger, no i co z tego, że von Erbeldinger? Musiałaś ko-niecznie się pogapić, a teraz masz babo placek!- Wydam leśniczemu dyspozycję - powiedziałam dobrotliwie -żebyście moglipaństwo bezpiecznie opuścić teren, ale proszę się pośpieszyć.Po zapadnięciu no-cy niczego, nie gwarantuję.- Nie myślałem, że o tej porze roku w ogóle się poluje - zdziwił się NiemieckiWędrowiec.- A niby na co właściwie?- Muflony - powiedziałam gładko.- To bardzo interesujące zwierzęta, majązupełnie nietypowe obyczaje godowe, absolutny wyjątek.Wasza Wysokość!Proszę się pośpieszyć!37- Jej Wysokość to wykapany dziadek, co? - Starsza pani wciąż jeszcze pożerałaMię wzrokiem i wyraznie ociągała się z odejściem, chociaż mąż szturchał ją lor-netką.- Szczególnie nos i podbródek.Ten nos wszędzie bym poznała.Zlicznadziewczynka.I taka naturalna!- Zliczna - zgodziłam się.- Wszyscy jesteśmy zdania, że za parę lat przewyż-szy urodą nawet Caroline von Monaco.W pewien sposób są nawet podobne.Zresztą nic dziwnego, w końcu są kuzynkami czwartego stopnia.Po kądzieli,oczywiście.- Po kądzieli.- wyszeptała Niemiecka Wędrowniczka, oczarowana.- Kto byto pomyślał! Nigdzie o tym nie czytałam.- Nic dziwnego.Widzi pani, te koligacje są w rzeczywistości.jakby to powie-dzieć.z nieprawego łoża, więc proszę zachować to dla siebie.Pani odwróciła się z żalem i ujęła męża pod rękę.Oddalali się powoli, potężnepośladki opięte skórzanymi spodniami kołysały się miarowo nad czerwonymiskarpetami.- Pomyśl, Heinz, po kądzieli - dobiegło mnie jeszcze zza zakrętu; po wieczor-nej rosie głos niesie daleko.- Pani Schulze nigdy nie uwierzy, jak jej opowiem.No i ten nos, ten nos, zupełnie jaku księcia w trumnie!- Ale żeby muflony? %7łeby akurat muflony? - zawtórował drugi głos, ledwie jużdosłyszalnie, i nad doliną znowu zapadła cisza.Po kolacji usiedliśmy z Maxem na ganku nad butelką Chateau Saint Bonnetrocznik 1992, idealny rocznik na zachód słońca w Wichtelsbachu.Na dolinę na-suwał się powoli od strony lasu szaroniebieski cień, w zaroślach szurało coś ta-jemniczo, od czasu do czasu krzyczał bażant.Już dawno nie czułam się takszczęśliwa.Zastanawiałam się właśnie, czy zawdzięczam to uczucie domowi, przypomina-jącemu mi moje dzieciństwo, Dolinie Wróżek, konikowi Bronco czy chateau sa-int bonnet, kiedy zauważyłam, że ze wzgórza turla się mały człowieczek.Potyka-jąc się o kamienie, pędził w naszą stronę.Wyłożył się po drodze jak długi, mo-zolnie przez chwilę czegoś tam w trawie szukał, znalazł widocznie, bo się pod-niósł i z trudem biegł dalej.- Max - zapytałam - oczekujesz gościa?Max spojrzał przez ramię i skamieniał.38- Herr Je - jęknął.- Opa Krampe!*17Wyglądało na to, że wizyta nie była powodem do szczególnej radości.- Kto to jest Opa Krampe? - chciałam wiedzieć.- No cóż, ktoś, kto ma wystarczająco dużo czasu, żeby zajmować się sprawamiinnych ludzi - westchnął Max.- Szczególnie zbawieniem ich duszy.Opa Krampepostanowił poświęcić swoje życie walce z grzechem, ale gdzie tu grzech wWichtelsbachu? Zrednia wieku wynosi coś koło siedemdziesięciu lat, a Opa niejest zmotoryzowany i nie może szukać grzechu po okolicy.Aapie więc każdąokazję, jaka mu się nadarzy.Odruchowo zapięłam dwa górne guziki bluzki.Opa Krampe osiągnął w końcuganek i osunął się bez tchu na ławkę.- Pochwalony Jezus Chrystus, dzieci - wysapał.- Na wieki wieków, amen - odparłam biegle, gdyż polsko-kato-lickie wycho-wanie pozostawia ślady na całe życie.Opa Krampe spojrzał na mnie łaskawszymokiem i zaczął energicznie wachlować się gazetą.Ja też przyglądałam mu sięciekawie, gdyż był to dziadek po prostu bajeczny: białe wąsy, czerstwe, różowepoliczki, za drucianymi okularami oczy okrągłe jak u sikorki.W łysej czaszceodbijały się ostatnie promienie zachodzącego słońca.Przez chwilę mierzyliśmysię wzrokiem.- Ach - wykrzyknął nagle Opa Krampe z udanym zdumieniem.- Ależ ty prze-cież w ogóle nie jesteś Inge! A ja myślałem, że to Inge z Maxem przyjechała.Tokto ty właściwie jesteś, dziecko?- Szczęść Boże, Opa - odpowiedział za mnie Max spokojnie.-To moja staraznajoma, od lat pracujemy razem.Chciała sobie konia Mii obejrzeć.A co ciebiedo nas sprowadza?- No cóż.- Opa Krampe poruszył się niespokojnie na ławce.-No cóż, Pan ze-słał nam ten piękny dzionek, to pomyślałeiri sobie, że trzeba by Mu było za teJego bezbrzeżne łaski podzięłrować, we wspólnej modlitwie się zjednoczyć, milimoi w Chrystusie.O Panie, zmiłuj się w dobroci swojej nad nami grzesznymi,uwolnij nas od grzechów naszych i pozwól nam z czystymi sercami stanąć przedTwoim tronem!- No więc, Opa - Max zaczynał się niecierpliwić - masz może ochotę na piwo?17* Herr Jesus - Panie Jezu.Dziadek Krampe39- Piwko nie byłoby złe - zgodził się Opa - będzie ci oddane w zmartwychwsta-niu sprawiedliwych.I nie wódz nas na pokuszenie, tylko nas zbaw ode złego!- Amen! Nie mógłbyś się trochę jaśniej wyrażać, Opa? Od jakich właściwiegrzechów ma nas Pan wyzwalać?Max postawił z rozmachem butelkę piwa przed nieproszonym gościem.OpaKrampe wypił duszkiem, starannie wytarł wąsy, za-szurał nogami, podrapał siępo łysinie, podłubał w uchu, zmarszczył krzaczaste brwi i w końcu przemówił:- Jakie grzechy, jakie grzechy! Wszędzie czyha szatan na duszę chrześcijańską,wszędzie wodzi nas na pokuszenie i od świętych sakramentów odciąga.Powie-dziane jest przecież: Ktokolwiek opuściłby żonę swoją dla poróbstwa, a pojąłinną, cudzołoży!".Złączy się człowiek z żoną swoją i będą dwoje w jednym cie-le, złączy się z inną, będzie grzech i poróbstwo, o właśnie, nic innego: tylkogrzech i poróbstwo!- Uchowaj Boże, panie Krampe - powiedziałam, robiąc znak krzyża.- My tubardzo naszych dusz chrześcijańskich pilnujemy i dziateczki nasze też ich pilnu-ją, o poróbstwie nawet mowy być nie może.- Chociażby dlatego, że po tych pa-ru godzinach w siodle tyłek mam w strzępach", dodałam w duchu, ale oczywiścienie powiedziałam tego głośno [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl trzylatki.xlx.pl
.- Na pewno państwo to rozumiecie, prawda? Księciu wkońcu nie jest też obojętne bezpieczeństwo przechodniów, a podczas polowaniao wypadek nietrudno.Aż strach pomyśleć, że moglibyście państwo być wzięci zawarchlaki.- Mówiłem, żeby w ten las nie włazić - Niemiecki Wędrowiec trącił małżonkęw obfite biodro lornetką - ale ty się uparłaś i teraz jeszcze nas postrzelą.Von Er-beldinger, von Erbeldinger, no i co z tego, że von Erbeldinger? Musiałaś ko-niecznie się pogapić, a teraz masz babo placek!- Wydam leśniczemu dyspozycję - powiedziałam dobrotliwie -żebyście moglipaństwo bezpiecznie opuścić teren, ale proszę się pośpieszyć.Po zapadnięciu no-cy niczego, nie gwarantuję.- Nie myślałem, że o tej porze roku w ogóle się poluje - zdziwił się NiemieckiWędrowiec.- A niby na co właściwie?- Muflony - powiedziałam gładko.- To bardzo interesujące zwierzęta, majązupełnie nietypowe obyczaje godowe, absolutny wyjątek.Wasza Wysokość!Proszę się pośpieszyć!37- Jej Wysokość to wykapany dziadek, co? - Starsza pani wciąż jeszcze pożerałaMię wzrokiem i wyraznie ociągała się z odejściem, chociaż mąż szturchał ją lor-netką.- Szczególnie nos i podbródek.Ten nos wszędzie bym poznała.Zlicznadziewczynka.I taka naturalna!- Zliczna - zgodziłam się.- Wszyscy jesteśmy zdania, że za parę lat przewyż-szy urodą nawet Caroline von Monaco.W pewien sposób są nawet podobne.Zresztą nic dziwnego, w końcu są kuzynkami czwartego stopnia.Po kądzieli,oczywiście.- Po kądzieli.- wyszeptała Niemiecka Wędrowniczka, oczarowana.- Kto byto pomyślał! Nigdzie o tym nie czytałam.- Nic dziwnego.Widzi pani, te koligacje są w rzeczywistości.jakby to powie-dzieć.z nieprawego łoża, więc proszę zachować to dla siebie.Pani odwróciła się z żalem i ujęła męża pod rękę.Oddalali się powoli, potężnepośladki opięte skórzanymi spodniami kołysały się miarowo nad czerwonymiskarpetami.- Pomyśl, Heinz, po kądzieli - dobiegło mnie jeszcze zza zakrętu; po wieczor-nej rosie głos niesie daleko.- Pani Schulze nigdy nie uwierzy, jak jej opowiem.No i ten nos, ten nos, zupełnie jaku księcia w trumnie!- Ale żeby muflony? %7łeby akurat muflony? - zawtórował drugi głos, ledwie jużdosłyszalnie, i nad doliną znowu zapadła cisza.Po kolacji usiedliśmy z Maxem na ganku nad butelką Chateau Saint Bonnetrocznik 1992, idealny rocznik na zachód słońca w Wichtelsbachu.Na dolinę na-suwał się powoli od strony lasu szaroniebieski cień, w zaroślach szurało coś ta-jemniczo, od czasu do czasu krzyczał bażant.Już dawno nie czułam się takszczęśliwa.Zastanawiałam się właśnie, czy zawdzięczam to uczucie domowi, przypomina-jącemu mi moje dzieciństwo, Dolinie Wróżek, konikowi Bronco czy chateau sa-int bonnet, kiedy zauważyłam, że ze wzgórza turla się mały człowieczek.Potyka-jąc się o kamienie, pędził w naszą stronę.Wyłożył się po drodze jak długi, mo-zolnie przez chwilę czegoś tam w trawie szukał, znalazł widocznie, bo się pod-niósł i z trudem biegł dalej.- Max - zapytałam - oczekujesz gościa?Max spojrzał przez ramię i skamieniał.38- Herr Je - jęknął.- Opa Krampe!*17Wyglądało na to, że wizyta nie była powodem do szczególnej radości.- Kto to jest Opa Krampe? - chciałam wiedzieć.- No cóż, ktoś, kto ma wystarczająco dużo czasu, żeby zajmować się sprawamiinnych ludzi - westchnął Max.- Szczególnie zbawieniem ich duszy.Opa Krampepostanowił poświęcić swoje życie walce z grzechem, ale gdzie tu grzech wWichtelsbachu? Zrednia wieku wynosi coś koło siedemdziesięciu lat, a Opa niejest zmotoryzowany i nie może szukać grzechu po okolicy.Aapie więc każdąokazję, jaka mu się nadarzy.Odruchowo zapięłam dwa górne guziki bluzki.Opa Krampe osiągnął w końcuganek i osunął się bez tchu na ławkę.- Pochwalony Jezus Chrystus, dzieci - wysapał.- Na wieki wieków, amen - odparłam biegle, gdyż polsko-kato-lickie wycho-wanie pozostawia ślady na całe życie.Opa Krampe spojrzał na mnie łaskawszymokiem i zaczął energicznie wachlować się gazetą.Ja też przyglądałam mu sięciekawie, gdyż był to dziadek po prostu bajeczny: białe wąsy, czerstwe, różowepoliczki, za drucianymi okularami oczy okrągłe jak u sikorki.W łysej czaszceodbijały się ostatnie promienie zachodzącego słońca.Przez chwilę mierzyliśmysię wzrokiem.- Ach - wykrzyknął nagle Opa Krampe z udanym zdumieniem.- Ależ ty prze-cież w ogóle nie jesteś Inge! A ja myślałem, że to Inge z Maxem przyjechała.Tokto ty właściwie jesteś, dziecko?- Szczęść Boże, Opa - odpowiedział za mnie Max spokojnie.-To moja staraznajoma, od lat pracujemy razem.Chciała sobie konia Mii obejrzeć.A co ciebiedo nas sprowadza?- No cóż.- Opa Krampe poruszył się niespokojnie na ławce.-No cóż, Pan ze-słał nam ten piękny dzionek, to pomyślałeiri sobie, że trzeba by Mu było za teJego bezbrzeżne łaski podzięłrować, we wspólnej modlitwie się zjednoczyć, milimoi w Chrystusie.O Panie, zmiłuj się w dobroci swojej nad nami grzesznymi,uwolnij nas od grzechów naszych i pozwól nam z czystymi sercami stanąć przedTwoim tronem!- No więc, Opa - Max zaczynał się niecierpliwić - masz może ochotę na piwo?17* Herr Jesus - Panie Jezu.Dziadek Krampe39- Piwko nie byłoby złe - zgodził się Opa - będzie ci oddane w zmartwychwsta-niu sprawiedliwych.I nie wódz nas na pokuszenie, tylko nas zbaw ode złego!- Amen! Nie mógłbyś się trochę jaśniej wyrażać, Opa? Od jakich właściwiegrzechów ma nas Pan wyzwalać?Max postawił z rozmachem butelkę piwa przed nieproszonym gościem.OpaKrampe wypił duszkiem, starannie wytarł wąsy, za-szurał nogami, podrapał siępo łysinie, podłubał w uchu, zmarszczył krzaczaste brwi i w końcu przemówił:- Jakie grzechy, jakie grzechy! Wszędzie czyha szatan na duszę chrześcijańską,wszędzie wodzi nas na pokuszenie i od świętych sakramentów odciąga.Powie-dziane jest przecież: Ktokolwiek opuściłby żonę swoją dla poróbstwa, a pojąłinną, cudzołoży!".Złączy się człowiek z żoną swoją i będą dwoje w jednym cie-le, złączy się z inną, będzie grzech i poróbstwo, o właśnie, nic innego: tylkogrzech i poróbstwo!- Uchowaj Boże, panie Krampe - powiedziałam, robiąc znak krzyża.- My tubardzo naszych dusz chrześcijańskich pilnujemy i dziateczki nasze też ich pilnu-ją, o poróbstwie nawet mowy być nie może.- Chociażby dlatego, że po tych pa-ru godzinach w siodle tyłek mam w strzępach", dodałam w duchu, ale oczywiścienie powiedziałam tego głośno [ Pobierz całość w formacie PDF ]