[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Widziałeś ją?- Tak.Z naszym wspólnym przyjacielem, kapitanem Lutharem.West zrobił się jeszcze bledszy. Nie mówi mi wszystkiego.Ale Glokta nie chciał jeszcze narażać na szwank swej jedynej przyjazni, nie wchwili, gdy się ledwie odrodziła.Zachował milczenie i po chwili major znów zacząłmówić.- %7łycie.obeszło się z nią niezbyt łaskawie.Mogłem coś zrobić.Powinienemcoś zrobić.Wlepił żałosne spojrzenie w stół, a po twarzy przemknął mu odrażający spazm. Znam to.Jeden z moich faworytów.Obrzydzenie do samego siebie.- Ale wolałem zająć się czymś innym i próbowałem zapomnieć, udając, żewszystko jest w porządku.Cierpiała i to ja ponoszę za to winę.- Odkaszlnął, potemprzełknął nieporadnie.Czując, że zaczyna mu drżeć warga, zasłonił twarz rękami.-Moja wina.gdyby coś miało się jej stać.Jego ramionami wstrząsnął bezgłośny szloch, a Glokta uniósł zdziwiony brwi.Był przyzwyczajony do widoku płaczących w jego obecności mężczyzn. Ale zwykle musiałem wpierw pokazać im swoje instrumenty.- Daj spokój, Collem, to do ciebie niepodobne.- Wyciągnął rękę nad stołem;niemal cofnął dłoń, ale w końcu poklepał niezgrabnie łkającego przyjaciela poramieniu.- Popełniłeś pewne błędy, ale czyż wszyscy ich nie popełniamy? Należą doprzeszłości i nie można ich cofnąć.Nic się nie da zrobić, można tylko starać się ichunikać, prawda? Co? Czy to ja mówię takie rzeczy? Inkwizytor Glokta, pocieszycielemstrapionych?.West jednak był wyraznie podniesiony na duchu.Uniósł głowę, wytarł cieknący nos ipopatrzył z nadzieją na Gloktę wilgotnymi oczami.- Masz rację, oczywiście.Muszę to naprawić.Muszę! Pomożesz mi, Sand?Zaopiekujesz się nią, kiedy mnie nie będzie?- Zrobię dla niej, co w mojej mocy, Collem, możesz na mnie polegać.Byłemkiedyś dumny, mogąc nazywać cię swoim przyjacielem i.byłbym znowu dumny.Wydawało się to dziwne, ale Glokta niemal czuł łzę w oku. Ja? Czy to możliwe? Inkwizytor Glokta, godny zaufania przyjaciel? InkwizytorGlokta, protektor bezbronnych młodych kobiet?.Niemal wybuchnął śmiechem na tę myśl, a jednak była to prawda.Nigdy nieprzypuszczał, że będzie potrzebował przyjaciela, ale musiał przyznać, że dobrze gomieć.- Hollit - powiedział.- Co?- Te trzy siostry, nazywały się Hollit.- Zachichotał pod nosem na towspomnienie, teraz już znacznie wyrazistsze.- Miały obsesję na punkcie szermierki.Uwielbiały ją.Może pociągał je zapach potu.- Chyba właśnie wtedy postanowiłem ćwiczyć.- West wybuchnął śmiechem, apotem zmarszczył się, jakby próbując sobie coś przypomnieć.- Jak się nazywał naszkwatermistrz? Zwariował na punkcie najmłodszej, szalał z zazdrości.Jak on się udiabła nazywał? Był gruby.Glokta przypomniał sobie bez trudu.- Rews.Salem Rews.- Rews, właśnie! Zupełnie wyleciało mi z głowy.Rews! Potrafił opowiadać jaknikt inny.Siedzieliśmy całą noc i słuchaliśmy go, skręcając się ze śmiechu.Co się znim stało, tak przy okazji?Glokta milczał przez chwilę.- Wydaje mi się, że odszedł z wojska.został jakimś kupcem.- Machnąłlekceważąco ręką.- Słyszałem, że przeniósł się na północ.Z powrotem do ziemiarleon wyglądał inaczej, niż zapamiętał go Wilczarz, ale w końcu ostatni razwidział miasto w płomieniach.Takie wspomnienie czepia się uparcieC człowieka.Zapadające się dachy, pękające okna, wszędzie tłumywojowników spragnionych bólu, zwycięstwa i trunków - plądrowali,mordowali, podkładali ogień i robili całą resztę, niezbyt przyjemną.Wrzask kobiet,krzyki mężczyzn cuchnących dymem i strachem.Innymi słowy, jedna wielka grabież,on zaś i Logen w samym jej sercu.Bethod ugasił pożary i uczynił miasto swoim.Wkroczył doń i zaczął odbudowę.Nie upłynęło dużo czasu, nim skazał Logena, Wilczarza i pozostałych na wygnanie, alewpierw musieli budować.Teraz miasto było dwukrotnie większe niż kiedyś, nawetprzed pożarem, zakrywając całe wzgórze i jego zbocza do samej rzeki.Większe niżUffrith.Większe niż każde miasto, które Wilczarz kiedykolwiek widział.Tam, skądpatrzył, spomiędzy drzew po drugiej stronie doliny, nie mógł dostrzec ludzi, alemusiało być ich tam bez liku.Od bramy wiodły trzy nowe drogi.Dwa nowe mosty.Wszędzie nowe budynki, w miejsce zaś małych duże.Niezliczone.Wzniesione główniez kamienia, dachy kryte gontem, nawet gdzieniegdzie szkła w oknach.- Nie próżnowali - zauważył Trójdrzewiec.- Nowe mury - rzucił lakonicznie Ponurak.- Całe mnóstwo - mruknął Wilczarz.Wznosiły się wszędzie.Ten wielki biegł na zewnątrz, z wieżami i wszystkim, copotrzeba, i głębokim rowem u podnóża.Jeszcze większy otaczał wzgórze, gdzieniegdyś stał pałac Skarlinga.Potężna budowla.Wilczarz nie mógł się nadziwić, skądwzięli tyle kamienia na jego wzniesienie.- Największy cholerny mur, jaki kiedykolwiek widziałem - oznajmił.Trójdrzewiec potrząsnął głową.- Nie podoba mi się to.Jeśli złapią Forleya, nigdy go nie wydostaniemy.- Jeśli Forleya złapią, to pozostanie nas pięciu, wodzu, i zaczną nas szukać.Niejest zagrożeniem dla nikogo.My jesteśmy.Wydostanie go stamtąd będzienajmniejszym z naszych zmartwień.Da sobie radę, jak zwykle.Najpewniej przeżyjewszystkich z nas.- Nie zdziwiłoby mnie to - mruknął Trójdrzewiec.- Zajmujemy sięniebezpieczną robotą.Wśliznęli się z powrotem w zarośla i ruszyli w stronę obozu.Siedział tamCzarny Dow, zły bardziej niż kiedykolwiek [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl trzylatki.xlx.pl
.- Widziałeś ją?- Tak.Z naszym wspólnym przyjacielem, kapitanem Lutharem.West zrobił się jeszcze bledszy. Nie mówi mi wszystkiego.Ale Glokta nie chciał jeszcze narażać na szwank swej jedynej przyjazni, nie wchwili, gdy się ledwie odrodziła.Zachował milczenie i po chwili major znów zacząłmówić.- %7łycie.obeszło się z nią niezbyt łaskawie.Mogłem coś zrobić.Powinienemcoś zrobić.Wlepił żałosne spojrzenie w stół, a po twarzy przemknął mu odrażający spazm. Znam to.Jeden z moich faworytów.Obrzydzenie do samego siebie.- Ale wolałem zająć się czymś innym i próbowałem zapomnieć, udając, żewszystko jest w porządku.Cierpiała i to ja ponoszę za to winę.- Odkaszlnął, potemprzełknął nieporadnie.Czując, że zaczyna mu drżeć warga, zasłonił twarz rękami.-Moja wina.gdyby coś miało się jej stać.Jego ramionami wstrząsnął bezgłośny szloch, a Glokta uniósł zdziwiony brwi.Był przyzwyczajony do widoku płaczących w jego obecności mężczyzn. Ale zwykle musiałem wpierw pokazać im swoje instrumenty.- Daj spokój, Collem, to do ciebie niepodobne.- Wyciągnął rękę nad stołem;niemal cofnął dłoń, ale w końcu poklepał niezgrabnie łkającego przyjaciela poramieniu.- Popełniłeś pewne błędy, ale czyż wszyscy ich nie popełniamy? Należą doprzeszłości i nie można ich cofnąć.Nic się nie da zrobić, można tylko starać się ichunikać, prawda? Co? Czy to ja mówię takie rzeczy? Inkwizytor Glokta, pocieszycielemstrapionych?.West jednak był wyraznie podniesiony na duchu.Uniósł głowę, wytarł cieknący nos ipopatrzył z nadzieją na Gloktę wilgotnymi oczami.- Masz rację, oczywiście.Muszę to naprawić.Muszę! Pomożesz mi, Sand?Zaopiekujesz się nią, kiedy mnie nie będzie?- Zrobię dla niej, co w mojej mocy, Collem, możesz na mnie polegać.Byłemkiedyś dumny, mogąc nazywać cię swoim przyjacielem i.byłbym znowu dumny.Wydawało się to dziwne, ale Glokta niemal czuł łzę w oku. Ja? Czy to możliwe? Inkwizytor Glokta, godny zaufania przyjaciel? InkwizytorGlokta, protektor bezbronnych młodych kobiet?.Niemal wybuchnął śmiechem na tę myśl, a jednak była to prawda.Nigdy nieprzypuszczał, że będzie potrzebował przyjaciela, ale musiał przyznać, że dobrze gomieć.- Hollit - powiedział.- Co?- Te trzy siostry, nazywały się Hollit.- Zachichotał pod nosem na towspomnienie, teraz już znacznie wyrazistsze.- Miały obsesję na punkcie szermierki.Uwielbiały ją.Może pociągał je zapach potu.- Chyba właśnie wtedy postanowiłem ćwiczyć.- West wybuchnął śmiechem, apotem zmarszczył się, jakby próbując sobie coś przypomnieć.- Jak się nazywał naszkwatermistrz? Zwariował na punkcie najmłodszej, szalał z zazdrości.Jak on się udiabła nazywał? Był gruby.Glokta przypomniał sobie bez trudu.- Rews.Salem Rews.- Rews, właśnie! Zupełnie wyleciało mi z głowy.Rews! Potrafił opowiadać jaknikt inny.Siedzieliśmy całą noc i słuchaliśmy go, skręcając się ze śmiechu.Co się znim stało, tak przy okazji?Glokta milczał przez chwilę.- Wydaje mi się, że odszedł z wojska.został jakimś kupcem.- Machnąłlekceważąco ręką.- Słyszałem, że przeniósł się na północ.Z powrotem do ziemiarleon wyglądał inaczej, niż zapamiętał go Wilczarz, ale w końcu ostatni razwidział miasto w płomieniach.Takie wspomnienie czepia się uparcieC człowieka.Zapadające się dachy, pękające okna, wszędzie tłumywojowników spragnionych bólu, zwycięstwa i trunków - plądrowali,mordowali, podkładali ogień i robili całą resztę, niezbyt przyjemną.Wrzask kobiet,krzyki mężczyzn cuchnących dymem i strachem.Innymi słowy, jedna wielka grabież,on zaś i Logen w samym jej sercu.Bethod ugasił pożary i uczynił miasto swoim.Wkroczył doń i zaczął odbudowę.Nie upłynęło dużo czasu, nim skazał Logena, Wilczarza i pozostałych na wygnanie, alewpierw musieli budować.Teraz miasto było dwukrotnie większe niż kiedyś, nawetprzed pożarem, zakrywając całe wzgórze i jego zbocza do samej rzeki.Większe niżUffrith.Większe niż każde miasto, które Wilczarz kiedykolwiek widział.Tam, skądpatrzył, spomiędzy drzew po drugiej stronie doliny, nie mógł dostrzec ludzi, alemusiało być ich tam bez liku.Od bramy wiodły trzy nowe drogi.Dwa nowe mosty.Wszędzie nowe budynki, w miejsce zaś małych duże.Niezliczone.Wzniesione główniez kamienia, dachy kryte gontem, nawet gdzieniegdzie szkła w oknach.- Nie próżnowali - zauważył Trójdrzewiec.- Nowe mury - rzucił lakonicznie Ponurak.- Całe mnóstwo - mruknął Wilczarz.Wznosiły się wszędzie.Ten wielki biegł na zewnątrz, z wieżami i wszystkim, copotrzeba, i głębokim rowem u podnóża.Jeszcze większy otaczał wzgórze, gdzieniegdyś stał pałac Skarlinga.Potężna budowla.Wilczarz nie mógł się nadziwić, skądwzięli tyle kamienia na jego wzniesienie.- Największy cholerny mur, jaki kiedykolwiek widziałem - oznajmił.Trójdrzewiec potrząsnął głową.- Nie podoba mi się to.Jeśli złapią Forleya, nigdy go nie wydostaniemy.- Jeśli Forleya złapią, to pozostanie nas pięciu, wodzu, i zaczną nas szukać.Niejest zagrożeniem dla nikogo.My jesteśmy.Wydostanie go stamtąd będzienajmniejszym z naszych zmartwień.Da sobie radę, jak zwykle.Najpewniej przeżyjewszystkich z nas.- Nie zdziwiłoby mnie to - mruknął Trójdrzewiec.- Zajmujemy sięniebezpieczną robotą.Wśliznęli się z powrotem w zarośla i ruszyli w stronę obozu.Siedział tamCzarny Dow, zły bardziej niż kiedykolwiek [ Pobierz całość w formacie PDF ]