[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nie zastał i nikt nie umiał go objaśnić, gdzie w tej chwili może byćmłody Kessler.Popatrzył z całą nienawiścią na wspaniałe mury pałacu, na błysz-czące przy księżycu jego wieżyczki i złocone balkony, na zasłoniętebiałymi storami okna i poszedł do fabryki do ojca.Stary Malinowski, jak zwykle, niby żuraw niestrudzony obchodziłto olbrzymie koło rozpędowe,które jak ptak potworny rzucało się w mrocznej, roztrzęsionej ru-chem wieży, zapadało się w ziemię wybiegało z cieniów, połyskiwałoroziskrzonym, zimnym tumanem stali i okręcało się dookoła z taką sza-loną szybkością, że żadnego konturu nie można było pochwycić.NASK IFP UGZe zbiorów Wirtualnej Biblioteki Literatury Polskiej Instytutu Filologii Polskiej UG89Taki szalony krzyk maszyny huczał w wieży, że stary szeptem za-pytał syna: Znalazłeś Zośkę? Przywiozłem ją dzisiaj wieczorem.Stary popatrzył nań długo i poszedł znowu obejść maszynę, naoli-wił niektóre części, przyglądał się manometrowi, wytarł tłoki, które zsykiem pracowały ociekając oliwą, krzyknął przez tubę do maszyni-stów pracujących niżej i powróciwszy do syna powiedział zaciśniętymgardłem. Kessler!Zęby mu się wyszczerzyły jakby do kąsania. Tak, ale on mój! Niech mu ojciec da spokój zaczął gorącoAdam. Głupiś! Mam z nim ważne sprawy, ani mi się waż go tknąć, sły-szysz? Słyszę, ale swojego nie odstąpię. Ani mi się waż! zawarczał stary podnosząc czarne, olbrzymiepięście jakby do uderzenia. Gdzie ona teraz? Matka ją wypędziła z domu.Syknął przez zaciśnięte zęby i bureoczy zapadłymu głęboko pod brwi krzaczaste i rzucały tylko cieńgrozny na twarz szarą i suchą.Zgarbił się i obchodził powoli to koło, które śpiewało rykiem sza-lony hymn siły uwięzionej, targającej się z wściekłością pomiędzy trzę-sącymi się mu rami.Przez małe zakurzone okienka budynku lał się srebrny, księżycowykurz, w którym niby sine widmo tańczyło z krzykiem bydlę olbrzymie.Adam nie mogąc się doczekać więcej słów od ojca, powstał i zmie-rzał do wyjścia.Stary wysunął się za nim i już za progiem szepnął: Zajmij się tą.przecież to nasza krew. Wziąłem ją do siebie.Pochwycił go i żelaznymi ramionami przycisnął do serca.Zielone, słodkie oczy syna wpiły się z wielką miłością w bure, roz-łzawione oczy ojca, patrzyli w siebie do głębi, na wskroś i rozeszli siębez słowa.Stary spiesznie obchodził maszynę i zaoliwionymi palcami wycie-rał oczy.NASK IFP UGZe zbiorów Wirtualnej Biblioteki Literatury Polskiej Instytutu Filologii Polskiej UG90V [XXI] Interes prosty, czyste złoto, powiadam wam.Kupiłem plac, którymusi, uważacie, musi odkupić ode mnie Grunspan za taką cenę, jakąwziąć zechcę tłumaczył nazajutrz rano Stach Wilczek Hornowi, któryspał u niego. Dlaczego musi? zapytał zaspanym głosem Horn. Bo mój plac otacza fabrykę jego z dwóch stron; z boku i ztyłu, zdrugiego boku leżą place Szai Mendelsohna, a od frontu ulica.Gruns-pan chce powiększyć fabrykę, a nie ma u siebie miejsca.Ma być dzisiaju mnie, zobaczycie, jaką ma minę.On ten plac targował przez trzy latai przez trzy lata postępował dotychczasowemu właścicielowi po storubli na rok, chciał kupić tanio, czekał, nie spieszyło mu się.Cudem siędowiedziałem, postąpiłem chłopu grubo i po cichutku kupiłem, teraz jabędę czekał, teraz mnie się nie spieszy.ha, ha, ha! śmiał się wesoło,zacierając ręce, oblizywał wywinięte wargi i mrugał oczami. Ileż macie tego placu? Całe cztery morgi! Pięćdziesiąt tysięcy rubli jakbym już miał wkieszeni. Jeśli się łudzić, to już mocno! zaśmiał się Horn, nieco dotkniętytą cyfrą. Ja się nigdy w interesach nie mylę.Grunspan ma stawiać dwapawilony, razem około dwóch tysięcy ludzi, i pomyśleć, że gdyby jemusiał stawiać w innym miejscu, choćby o kilkaset kroków dalej, tokoszty budowy, urządzeń i administracji podniosą mu się w dwójnasób.Pijecie jeszcze herbatę? A proszę, jeśli jest gorąca, ale jak na przyszłego milionera maciediablo wygryzione filiżanki! zwrócił uwagę dzwoniąc łyżeczką wwyszczerbione fajansowe filiżanki. To głupstwo, będzie się jeszcze pijało na sewrskich odpowie-dział lekceważąco. Zostawię was samych na parę minut rzekł pa-trząc przez okno i wyszedł do sieni, bo kilka kobiet starych, wynędz-niałych, z koszykami na ręku, ukazało się pomiędzy wiśniami na półuschłymi, jakie stały przed domem.NASK IFP UGZe zbiorów Wirtualnej Biblioteki Literatury Polskiej Instytutu Filologii Polskiej UG91Horn tymczasem obejrzał się po pokoju, stanowiącym mieszkanieprzyszłego milionera [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl trzylatki.xlx.pl
.Nie zastał i nikt nie umiał go objaśnić, gdzie w tej chwili może byćmłody Kessler.Popatrzył z całą nienawiścią na wspaniałe mury pałacu, na błysz-czące przy księżycu jego wieżyczki i złocone balkony, na zasłoniętebiałymi storami okna i poszedł do fabryki do ojca.Stary Malinowski, jak zwykle, niby żuraw niestrudzony obchodziłto olbrzymie koło rozpędowe,które jak ptak potworny rzucało się w mrocznej, roztrzęsionej ru-chem wieży, zapadało się w ziemię wybiegało z cieniów, połyskiwałoroziskrzonym, zimnym tumanem stali i okręcało się dookoła z taką sza-loną szybkością, że żadnego konturu nie można było pochwycić.NASK IFP UGZe zbiorów Wirtualnej Biblioteki Literatury Polskiej Instytutu Filologii Polskiej UG89Taki szalony krzyk maszyny huczał w wieży, że stary szeptem za-pytał syna: Znalazłeś Zośkę? Przywiozłem ją dzisiaj wieczorem.Stary popatrzył nań długo i poszedł znowu obejść maszynę, naoli-wił niektóre części, przyglądał się manometrowi, wytarł tłoki, które zsykiem pracowały ociekając oliwą, krzyknął przez tubę do maszyni-stów pracujących niżej i powróciwszy do syna powiedział zaciśniętymgardłem. Kessler!Zęby mu się wyszczerzyły jakby do kąsania. Tak, ale on mój! Niech mu ojciec da spokój zaczął gorącoAdam. Głupiś! Mam z nim ważne sprawy, ani mi się waż go tknąć, sły-szysz? Słyszę, ale swojego nie odstąpię. Ani mi się waż! zawarczał stary podnosząc czarne, olbrzymiepięście jakby do uderzenia. Gdzie ona teraz? Matka ją wypędziła z domu.Syknął przez zaciśnięte zęby i bureoczy zapadłymu głęboko pod brwi krzaczaste i rzucały tylko cieńgrozny na twarz szarą i suchą.Zgarbił się i obchodził powoli to koło, które śpiewało rykiem sza-lony hymn siły uwięzionej, targającej się z wściekłością pomiędzy trzę-sącymi się mu rami.Przez małe zakurzone okienka budynku lał się srebrny, księżycowykurz, w którym niby sine widmo tańczyło z krzykiem bydlę olbrzymie.Adam nie mogąc się doczekać więcej słów od ojca, powstał i zmie-rzał do wyjścia.Stary wysunął się za nim i już za progiem szepnął: Zajmij się tą.przecież to nasza krew. Wziąłem ją do siebie.Pochwycił go i żelaznymi ramionami przycisnął do serca.Zielone, słodkie oczy syna wpiły się z wielką miłością w bure, roz-łzawione oczy ojca, patrzyli w siebie do głębi, na wskroś i rozeszli siębez słowa.Stary spiesznie obchodził maszynę i zaoliwionymi palcami wycie-rał oczy.NASK IFP UGZe zbiorów Wirtualnej Biblioteki Literatury Polskiej Instytutu Filologii Polskiej UG90V [XXI] Interes prosty, czyste złoto, powiadam wam.Kupiłem plac, którymusi, uważacie, musi odkupić ode mnie Grunspan za taką cenę, jakąwziąć zechcę tłumaczył nazajutrz rano Stach Wilczek Hornowi, któryspał u niego. Dlaczego musi? zapytał zaspanym głosem Horn. Bo mój plac otacza fabrykę jego z dwóch stron; z boku i ztyłu, zdrugiego boku leżą place Szai Mendelsohna, a od frontu ulica.Gruns-pan chce powiększyć fabrykę, a nie ma u siebie miejsca.Ma być dzisiaju mnie, zobaczycie, jaką ma minę.On ten plac targował przez trzy latai przez trzy lata postępował dotychczasowemu właścicielowi po storubli na rok, chciał kupić tanio, czekał, nie spieszyło mu się.Cudem siędowiedziałem, postąpiłem chłopu grubo i po cichutku kupiłem, teraz jabędę czekał, teraz mnie się nie spieszy.ha, ha, ha! śmiał się wesoło,zacierając ręce, oblizywał wywinięte wargi i mrugał oczami. Ileż macie tego placu? Całe cztery morgi! Pięćdziesiąt tysięcy rubli jakbym już miał wkieszeni. Jeśli się łudzić, to już mocno! zaśmiał się Horn, nieco dotkniętytą cyfrą. Ja się nigdy w interesach nie mylę.Grunspan ma stawiać dwapawilony, razem około dwóch tysięcy ludzi, i pomyśleć, że gdyby jemusiał stawiać w innym miejscu, choćby o kilkaset kroków dalej, tokoszty budowy, urządzeń i administracji podniosą mu się w dwójnasób.Pijecie jeszcze herbatę? A proszę, jeśli jest gorąca, ale jak na przyszłego milionera maciediablo wygryzione filiżanki! zwrócił uwagę dzwoniąc łyżeczką wwyszczerbione fajansowe filiżanki. To głupstwo, będzie się jeszcze pijało na sewrskich odpowie-dział lekceważąco. Zostawię was samych na parę minut rzekł pa-trząc przez okno i wyszedł do sieni, bo kilka kobiet starych, wynędz-niałych, z koszykami na ręku, ukazało się pomiędzy wiśniami na półuschłymi, jakie stały przed domem.NASK IFP UGZe zbiorów Wirtualnej Biblioteki Literatury Polskiej Instytutu Filologii Polskiej UG91Horn tymczasem obejrzał się po pokoju, stanowiącym mieszkanieprzyszłego milionera [ Pobierz całość w formacie PDF ]