[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Może Tom robił to już kiedyś z osobą bardziej doświadczoną?Z byłą narzeczoną? Może z Tarsy?Emily otwarła oczy i spojrzała na promień księżyca załamującysię na ścianach pokoju.Gardło ścisnęło się boleśnie.Może z Tarsy?Próbowała nie dopuszczać do siebie tej myśli, ta jednak powracałanieproszona.Sama przyznała, że dzieli ich tylko krok.Zwierzyła się Emily, że byłaby gotowa postawić Toma wsytuacji bez wyjścia.W ostatnich miesiącach bardzo się zmieniła, kochała TomaJeffcoata.Jutro jej powiem — postanowiła.Jutro, zanim dowie się odinnych.Nazajutrz o wpół do szóstej rano Emily zostawiła na stoleRSkuchennym karteczkę: „Idę nakarmić konie Toma.Wracam zagodzinę."Najpierw poszła do jego domu.Okna były ciemne, więc obeszłabudynek i zastukała w okno sypialni, lecz nie było odpowiedzi.Spróbowała jeszcze raz, tym razem energiczniej, wyobrażając sobie,jak z jękiem obraca się na łóżku, owinięty w gipsową skorupę.Minęłaminuta, zanim zasłonka się poruszyła i w oknie pojawiła się jegotwarz, biała plama w ciemnej szarości szyby.— Tom? — wspięła się na palce i przysunęła bliżej.— To ja,Emily.475— Em? — ledwo słyszała jego głos przez ścianę domu.— Cosię stało?— Nic.Nie wychodź.Zajmę się końmi.Zostań w łóżku.— Nie.drzwi.— dobiegły ją pojedyncze słowa.— Wracaj do łóżka!— Czekaj! — przycisnął dłoń do szyby.— Podejdź do drzwi!Zasłonka opadła, a ona usłyszała gniewne słowa ojca: póki co, niebędziesz go układała do snu! Zanim zdecydowała się odejść,Tom zapalił lampę, zasłona rozjaśniła się, potem bladła, w miarę jaksię oddalał.Wpół do szóstej.Już sama pora stwarzała aurę intymności, samfakt, że go obudziła.Emily patrzyła w okno, pełna najszczerszychchęci, by czym prędzej odejść, by nie postawić nawet stopy na ganku.Z drugiej strony domu dobiegło ją słabe, stłumione wołanie:RS— Em? Gdzie jesteś?Utwierdzając się w swym postanowieniu, Emily obeszłabudynek i zatrzymała się stanowczo na drugim stopniu schodów.Zdrzwi wysunęła się głowa Toma i nagie ramiona.— Wejdź, jest zimno — w mroźnym porannym powietrzuszybowała biała chmurka jego oddechu.— Lepiej nie.— Emily, właźże do środka! Zaraz zamarznę!Wbiegła po schodach ze spuszczoną głową i rękami wkieszeniach.Zamknął za nią drzwi i zatarł dłonie dla rozgrzewki.Wiedziała, że jest na bosaka, bez koszuli, tylko w spodniach, owinięty476na piersi białą taśmą gipsową.Ciekawe, co powiedziałby na to ojciec— pomyślała.— Nie chciałam cię obudzić.— Nic się nie stało.— Nie musiałeś wstawać.Chciałam ci to powiedzieć przez okno— podniosła wzrok i zaraz opuściła.— Która godzina?— Wpół do szóstej.— Dopiero? — jęknął i wyprostował się ostrożnie.— Jezu, niemogłem zasnąć.— Jak się dzisiaj czujesz?— Jakby mnie kto przepuścił przez wyżymaczkę — oparł dłoniena opatrunku, potem podniósł ręce do ust.— Chyba kilka zębów misię rusza.RS— Kilka kości także.Z połamanymi żebrami nie masz czegoszukać w stajni.Zajmę się końmi.— Chciałbym powiedzieć: dam sobie radę, ale czuję się tak, żepowiem raczej: dziękuję.Bardzo ci jestem wdzięczny, Emily.Wzruszyła ramionami.— Drobiazg.Znam imiona twoich koni.Spojrzał ciepło na jejtwarz i chłopięcy strój.— Poza tym — dodał miękko — kiedyś będą twoje.Poczuła, że się rumieni.Na nowo zdała sobie sprawę, że są wjego domu całkiem sami, że jego strój pozostawia wiele do życzenia.Poruszyła temat, którego nie mogli dłużej pomijać milczeniem.477— Przykro mi z powodu wczorajszej sceny.Czuła na sobie badawczy wzrok, sama zaś z uwagą przyglądałasię jego bosym stopom: w wyobraźni widziała je pod kołdrą obokswoich, gdy będą leżeć przytuleni, jak srebrne łyżeczki w kredensie.— To dlatego boisz się na mnie spojrzeć? Zaczerwieniła się iskinęła głową.— Tak.— Mimo wszystko bardzo chciałbym zobaczyć twoje oczy.— Jestem ubrana do pracy w stajni.— A ja nie mam nic przeciwko temu.Powoli podniosła głowę i w tej samej chwili otwarła usta.— Thomas! — krzyknęła ze zgrozą.Twarz miał spuchniętą iposiniaczoną.Włosy sterczały w potarganych kępkach jak sierśćstarego bizona po tęgiej zimie.Lewe oko uchylało się zaledwie naRSćwierć cala, prawe uciekało w bok.Fioletowy guz poniżej stopniowonabierał niebieskawej barwy.Zmysłowe usta i męski zarys podbródkazniknęły, zamiast nich zobaczyła poturbowane ciało obcegoczłowieka.— Spójrz tylko na siebie!— Pewnie wyglądam jak kawał surowego mięsa.— Ależ cię musi boleć!— Dość, by cię nie pocałować, choć mam na to ochotę —przyznał Tom przytulając ją jednak.Emily odsunęła się delikatnie.— Muszę ci coś powiedzieć, Tom.478Trzeba było ustalić pewne sprawy, i to najlepiej na chłodno, bez czułości.— Uuu, to musi być coś poważnego — zażartował.— Dobra —spoważniał.— O co chodzi?Emily wzięła głęboki oddech.— To było okropne, Tom, ta bójka.Byłam całkowicie bezsilnai.wściekła.Patrzył na nią z przekornie zmarszczoną brwią.— Przepraszam — powiedział po chwili milczenia.— Wyglądasz strasznie.— Wiem.— Nigdy nie przypuszczałam, że jesteś zdolny do czegośtakiego.— Nie jestem.Nie byłem.RS— Bardzo bym chciała, żeby to się nie powtórzyło, gdybędziemy małżeństwem.Oboje rozumieli wagę tej chwili.To nie była zwykła wymianapoglądów, lecz początek planowania wspólnej przyszłości.Odpowiedź Toma pokazała, że życzenia żony będzie brał sobie doserca.— Nie powtórzy się.Przyrzekam.Nie chciałem się z nim bić,naprawdę.— Wiem, Tom.Stała wpatrzona w jego podbite oczy, doświadczającprzedziwnej mieszaniny emocji: poczucia winy, że zabrała go ze sobą479do Charlesa, współczucia dla poobijanego, potłuczonego ciała i pożądania, jakkolwiek opłakany widok teraz przedstawiał.Ogarnęła jąprzemożna chęć,by wyciągnąć rękę i pieścić, przycisnąć twarz donagiej piersi, dotknąć ciepłych ramion.Tak bardzo go kocham, że ojciec ma rację — przemknęło jejprzez głowę niespodziewanie.Nie mam tu czego szukać, nawet w tymstroju.Odwróciła się do wyjścia, ale przy drzwiach zatrzymała sięjeszcze.— Dziś powiem Tarsy [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl trzylatki.xlx.pl
.Może Tom robił to już kiedyś z osobą bardziej doświadczoną?Z byłą narzeczoną? Może z Tarsy?Emily otwarła oczy i spojrzała na promień księżyca załamującysię na ścianach pokoju.Gardło ścisnęło się boleśnie.Może z Tarsy?Próbowała nie dopuszczać do siebie tej myśli, ta jednak powracałanieproszona.Sama przyznała, że dzieli ich tylko krok.Zwierzyła się Emily, że byłaby gotowa postawić Toma wsytuacji bez wyjścia.W ostatnich miesiącach bardzo się zmieniła, kochała TomaJeffcoata.Jutro jej powiem — postanowiła.Jutro, zanim dowie się odinnych.Nazajutrz o wpół do szóstej rano Emily zostawiła na stoleRSkuchennym karteczkę: „Idę nakarmić konie Toma.Wracam zagodzinę."Najpierw poszła do jego domu.Okna były ciemne, więc obeszłabudynek i zastukała w okno sypialni, lecz nie było odpowiedzi.Spróbowała jeszcze raz, tym razem energiczniej, wyobrażając sobie,jak z jękiem obraca się na łóżku, owinięty w gipsową skorupę.Minęłaminuta, zanim zasłonka się poruszyła i w oknie pojawiła się jegotwarz, biała plama w ciemnej szarości szyby.— Tom? — wspięła się na palce i przysunęła bliżej.— To ja,Emily.475— Em? — ledwo słyszała jego głos przez ścianę domu.— Cosię stało?— Nic.Nie wychodź.Zajmę się końmi.Zostań w łóżku.— Nie.drzwi.— dobiegły ją pojedyncze słowa.— Wracaj do łóżka!— Czekaj! — przycisnął dłoń do szyby.— Podejdź do drzwi!Zasłonka opadła, a ona usłyszała gniewne słowa ojca: póki co, niebędziesz go układała do snu! Zanim zdecydowała się odejść,Tom zapalił lampę, zasłona rozjaśniła się, potem bladła, w miarę jaksię oddalał.Wpół do szóstej.Już sama pora stwarzała aurę intymności, samfakt, że go obudziła.Emily patrzyła w okno, pełna najszczerszychchęci, by czym prędzej odejść, by nie postawić nawet stopy na ganku.Z drugiej strony domu dobiegło ją słabe, stłumione wołanie:RS— Em? Gdzie jesteś?Utwierdzając się w swym postanowieniu, Emily obeszłabudynek i zatrzymała się stanowczo na drugim stopniu schodów.Zdrzwi wysunęła się głowa Toma i nagie ramiona.— Wejdź, jest zimno — w mroźnym porannym powietrzuszybowała biała chmurka jego oddechu.— Lepiej nie.— Emily, właźże do środka! Zaraz zamarznę!Wbiegła po schodach ze spuszczoną głową i rękami wkieszeniach.Zamknął za nią drzwi i zatarł dłonie dla rozgrzewki.Wiedziała, że jest na bosaka, bez koszuli, tylko w spodniach, owinięty476na piersi białą taśmą gipsową.Ciekawe, co powiedziałby na to ojciec— pomyślała.— Nie chciałam cię obudzić.— Nic się nie stało.— Nie musiałeś wstawać.Chciałam ci to powiedzieć przez okno— podniosła wzrok i zaraz opuściła.— Która godzina?— Wpół do szóstej.— Dopiero? — jęknął i wyprostował się ostrożnie.— Jezu, niemogłem zasnąć.— Jak się dzisiaj czujesz?— Jakby mnie kto przepuścił przez wyżymaczkę — oparł dłoniena opatrunku, potem podniósł ręce do ust.— Chyba kilka zębów misię rusza.RS— Kilka kości także.Z połamanymi żebrami nie masz czegoszukać w stajni.Zajmę się końmi.— Chciałbym powiedzieć: dam sobie radę, ale czuję się tak, żepowiem raczej: dziękuję.Bardzo ci jestem wdzięczny, Emily.Wzruszyła ramionami.— Drobiazg.Znam imiona twoich koni.Spojrzał ciepło na jejtwarz i chłopięcy strój.— Poza tym — dodał miękko — kiedyś będą twoje.Poczuła, że się rumieni.Na nowo zdała sobie sprawę, że są wjego domu całkiem sami, że jego strój pozostawia wiele do życzenia.Poruszyła temat, którego nie mogli dłużej pomijać milczeniem.477— Przykro mi z powodu wczorajszej sceny.Czuła na sobie badawczy wzrok, sama zaś z uwagą przyglądałasię jego bosym stopom: w wyobraźni widziała je pod kołdrą obokswoich, gdy będą leżeć przytuleni, jak srebrne łyżeczki w kredensie.— To dlatego boisz się na mnie spojrzeć? Zaczerwieniła się iskinęła głową.— Tak.— Mimo wszystko bardzo chciałbym zobaczyć twoje oczy.— Jestem ubrana do pracy w stajni.— A ja nie mam nic przeciwko temu.Powoli podniosła głowę i w tej samej chwili otwarła usta.— Thomas! — krzyknęła ze zgrozą.Twarz miał spuchniętą iposiniaczoną.Włosy sterczały w potarganych kępkach jak sierśćstarego bizona po tęgiej zimie.Lewe oko uchylało się zaledwie naRSćwierć cala, prawe uciekało w bok.Fioletowy guz poniżej stopniowonabierał niebieskawej barwy.Zmysłowe usta i męski zarys podbródkazniknęły, zamiast nich zobaczyła poturbowane ciało obcegoczłowieka.— Spójrz tylko na siebie!— Pewnie wyglądam jak kawał surowego mięsa.— Ależ cię musi boleć!— Dość, by cię nie pocałować, choć mam na to ochotę —przyznał Tom przytulając ją jednak.Emily odsunęła się delikatnie.— Muszę ci coś powiedzieć, Tom.478Trzeba było ustalić pewne sprawy, i to najlepiej na chłodno, bez czułości.— Uuu, to musi być coś poważnego — zażartował.— Dobra —spoważniał.— O co chodzi?Emily wzięła głęboki oddech.— To było okropne, Tom, ta bójka.Byłam całkowicie bezsilnai.wściekła.Patrzył na nią z przekornie zmarszczoną brwią.— Przepraszam — powiedział po chwili milczenia.— Wyglądasz strasznie.— Wiem.— Nigdy nie przypuszczałam, że jesteś zdolny do czegośtakiego.— Nie jestem.Nie byłem.RS— Bardzo bym chciała, żeby to się nie powtórzyło, gdybędziemy małżeństwem.Oboje rozumieli wagę tej chwili.To nie była zwykła wymianapoglądów, lecz początek planowania wspólnej przyszłości.Odpowiedź Toma pokazała, że życzenia żony będzie brał sobie doserca.— Nie powtórzy się.Przyrzekam.Nie chciałem się z nim bić,naprawdę.— Wiem, Tom.Stała wpatrzona w jego podbite oczy, doświadczającprzedziwnej mieszaniny emocji: poczucia winy, że zabrała go ze sobą479do Charlesa, współczucia dla poobijanego, potłuczonego ciała i pożądania, jakkolwiek opłakany widok teraz przedstawiał.Ogarnęła jąprzemożna chęć,by wyciągnąć rękę i pieścić, przycisnąć twarz donagiej piersi, dotknąć ciepłych ramion.Tak bardzo go kocham, że ojciec ma rację — przemknęło jejprzez głowę niespodziewanie.Nie mam tu czego szukać, nawet w tymstroju.Odwróciła się do wyjścia, ale przy drzwiach zatrzymała sięjeszcze.— Dziś powiem Tarsy [ Pobierz całość w formacie PDF ]