[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Nie możemy tu zostać? - spytałem.- To potwornie męczące.Najpierw pół dnia jedziecie do mnie, po czym wsiadamy w samochód iznów gdzieś jedziemy.- Dobrze, zostańmy.Jest śliczna pogoda.Możemy pójść na spacer.- Myślałam, że będziesz chciał wyrwać się stąd na parę godzin -rzekła Rose.- Nie robi mi różnicy.Jeden z chłopaków ma w domu świetnyteleskop, który rodzice przywiozą mu w przyszłym tygodniu.W nocyjest tu niezła widoczność, a jak wam wiadomo, nie narzekam na brakczasu, zwłaszcza w nocy.Noce są bardzo długie, a ponieważ dają namkolację o wpół do szóstej, mamy potem mnóstwo wolnego czasu.Nawet sobie nie wyobrażacie, ile mamy tu wolnego czasu.- Nie lubię, kiedy się tak zachowujesz - powiedziała Rose.- Jak?Potrząsnęła głową.- Jak? - powtórzyłem.- Nie tobie jednemu ta cała sprawa dała się we znaki.- Przestańcie.- Zabiegi psychologiczne Arthura wydały mi się nagleniezdarne i bardziej niż kiedykolwiek przejrzyste: uwielbiał wkraczaćdo akcji, jakby tylko jegointerwencja mogła powstrzymać matkę i mnie od pozabijania się.Toprawda, niezliczoną ilość razy udało mu się zapobiec naszymkłótniom, lecz nigdy nie doprowadził między nami do autentycznegoporozumienia - chciał nas pogodzić, ale nie zbliżyć.- Powinniśmy odetchnąć świeżym powietrzem.Niedługo nadejdziezima.- Zacisnął usta i przełknął ślinę; niechcący napomknął, że czekamnie jeszcze długi pobyt w Rockville.- Oczywiście, bo tu nie możemy przecież siedzieć - zezłościłem się.-Nie możemy po prostu siedzieć i rozmawiać.To właśnie zdumiewamnie u.- świadomie zrobiłem przerwę, a niech się martwią, że zaraztabu zostanie złamane -.Butterfieldów.Tam wszyscy z sobą szczerzeo wszystkim rozmawiają.- To coś nowego - rzekła ironicznie Rose.- Bynajmniej.Ty wiesz swoje, a ja wiem to, co się naprawdę stało.Mam tu wiele okazji, aby mówić i rozmyślać o przeszłości.I, jakwiesz, mam w tym celu fachową pomoc.Butterfieldowie interesowalisię sobą nawzajem, nie było tematu, na który nie mogliby rozmawiać.Anna i Hugh nie zabraniali mówienia o czymkolwiek, a jeśli któreś zdzieci powiedziało coś niestosownego, nie czynili mu wyrzutów.Traciliśmy poczucie czasu, bo albo ja o czymś opowiadałem, alboAnna, niekiedy chłopcy albo.ktokolwiek.Wszyscy mówili i wszyscysłuchali.Takie pomysły, myśli i uczucia byłyby niemożliwe gdzieindziej, bo tylko w tej rodzinie o każdego się troszczono i każdegosłuchano.- O tak, zwłaszcza o ciebie się troszczyli - powiedziała Rose.- Nie kłóćcie się - wtrącił Arthur.- To banda zapatrzonych w siebie głupców! - Rose pochyliła się domnie, czerwieniejąc ze złości.- A ciebie mieli w nosie.- Kiedy u nich zamieszkałem, poczułem się tak, jakby uratowali miżycie.- Może się tak czułeś, ale byłeś w błędzie.Jak sam zresztą widzisz -dodała po chwili.- W porządku.Dyskusja zakończona - oznajmił Arthur, podnoszącręce.- Lepiej, że tu trafiłem, niż gdybym miał.Rose spojrzała na mniewyczekująco.- Gdybyś miał co?- W ogóle ich nie poznać.Gdybym wyrósł na takiego syna, o jakimmarzyliście.- Niepotrzebnie robimy z siebie widowisko - powiedział Arthur.Z wściekłością uderzyłem dłońmi o blat biurka.Wstając,przewróciłem krzesło.Kiedy je podnosiłem, miałem wielką ochotę jecisnąć - w rodziców, przez okno, w ścianę.Rodzice siedzieli wmilczeniu i przyglądali mi się z mieszaniną zażenowania, dezaprobaty izazdrości, jaka nas ogarnia, kiedy ktoś daje upust swoimnajohydniejszym, najbardziej irracjonalnym uczuciom.Postawiłemkrzesło i podszedłem do łóżka.Nie zamierzałem wyrządzać rodzicomkrzywdy, choć przez ułamek sekundy korciło mnie, żeby potrząsnąćnimi za ramiona.- David - powiedział ojciec, starając się dać mi do zrozumienia, żezajmuje neutralne stanowisko.Rose postawiła mocno obie nogi na podłodze i pochyliła się do tyłuniczym pijak, który chce usiąść prosto, ale zle obliczył kąt nachylenia.- Nigdy was o nic nie prosiłem.- David - powtórzył Arthur głosem, który brzmiał już bardziejnormalnie i ciepło.- Jestem tu ponad rok i przez ten czas nie kiwnęliście palcem, żebymnie stąd wydostać.Odwróciłem się od nich gwałtownie, podszedłem do biurka idosunąłem krzesło.- Szkoda pogody, lepiej wyjdzmy na dwór - powiedziała Rose.- A idzcie sobie.Wracajcie do domu.- Przestań! - zdenerwowała się matka.- Wcale nie chcemy wracać do domu - oznajmił Arthur [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl trzylatki.xlx.pl
.- Nie możemy tu zostać? - spytałem.- To potwornie męczące.Najpierw pół dnia jedziecie do mnie, po czym wsiadamy w samochód iznów gdzieś jedziemy.- Dobrze, zostańmy.Jest śliczna pogoda.Możemy pójść na spacer.- Myślałam, że będziesz chciał wyrwać się stąd na parę godzin -rzekła Rose.- Nie robi mi różnicy.Jeden z chłopaków ma w domu świetnyteleskop, który rodzice przywiozą mu w przyszłym tygodniu.W nocyjest tu niezła widoczność, a jak wam wiadomo, nie narzekam na brakczasu, zwłaszcza w nocy.Noce są bardzo długie, a ponieważ dają namkolację o wpół do szóstej, mamy potem mnóstwo wolnego czasu.Nawet sobie nie wyobrażacie, ile mamy tu wolnego czasu.- Nie lubię, kiedy się tak zachowujesz - powiedziała Rose.- Jak?Potrząsnęła głową.- Jak? - powtórzyłem.- Nie tobie jednemu ta cała sprawa dała się we znaki.- Przestańcie.- Zabiegi psychologiczne Arthura wydały mi się nagleniezdarne i bardziej niż kiedykolwiek przejrzyste: uwielbiał wkraczaćdo akcji, jakby tylko jegointerwencja mogła powstrzymać matkę i mnie od pozabijania się.Toprawda, niezliczoną ilość razy udało mu się zapobiec naszymkłótniom, lecz nigdy nie doprowadził między nami do autentycznegoporozumienia - chciał nas pogodzić, ale nie zbliżyć.- Powinniśmy odetchnąć świeżym powietrzem.Niedługo nadejdziezima.- Zacisnął usta i przełknął ślinę; niechcący napomknął, że czekamnie jeszcze długi pobyt w Rockville.- Oczywiście, bo tu nie możemy przecież siedzieć - zezłościłem się.-Nie możemy po prostu siedzieć i rozmawiać.To właśnie zdumiewamnie u.- świadomie zrobiłem przerwę, a niech się martwią, że zaraztabu zostanie złamane -.Butterfieldów.Tam wszyscy z sobą szczerzeo wszystkim rozmawiają.- To coś nowego - rzekła ironicznie Rose.- Bynajmniej.Ty wiesz swoje, a ja wiem to, co się naprawdę stało.Mam tu wiele okazji, aby mówić i rozmyślać o przeszłości.I, jakwiesz, mam w tym celu fachową pomoc.Butterfieldowie interesowalisię sobą nawzajem, nie było tematu, na który nie mogliby rozmawiać.Anna i Hugh nie zabraniali mówienia o czymkolwiek, a jeśli któreś zdzieci powiedziało coś niestosownego, nie czynili mu wyrzutów.Traciliśmy poczucie czasu, bo albo ja o czymś opowiadałem, alboAnna, niekiedy chłopcy albo.ktokolwiek.Wszyscy mówili i wszyscysłuchali.Takie pomysły, myśli i uczucia byłyby niemożliwe gdzieindziej, bo tylko w tej rodzinie o każdego się troszczono i każdegosłuchano.- O tak, zwłaszcza o ciebie się troszczyli - powiedziała Rose.- Nie kłóćcie się - wtrącił Arthur.- To banda zapatrzonych w siebie głupców! - Rose pochyliła się domnie, czerwieniejąc ze złości.- A ciebie mieli w nosie.- Kiedy u nich zamieszkałem, poczułem się tak, jakby uratowali miżycie.- Może się tak czułeś, ale byłeś w błędzie.Jak sam zresztą widzisz -dodała po chwili.- W porządku.Dyskusja zakończona - oznajmił Arthur, podnoszącręce.- Lepiej, że tu trafiłem, niż gdybym miał.Rose spojrzała na mniewyczekująco.- Gdybyś miał co?- W ogóle ich nie poznać.Gdybym wyrósł na takiego syna, o jakimmarzyliście.- Niepotrzebnie robimy z siebie widowisko - powiedział Arthur.Z wściekłością uderzyłem dłońmi o blat biurka.Wstając,przewróciłem krzesło.Kiedy je podnosiłem, miałem wielką ochotę jecisnąć - w rodziców, przez okno, w ścianę.Rodzice siedzieli wmilczeniu i przyglądali mi się z mieszaniną zażenowania, dezaprobaty izazdrości, jaka nas ogarnia, kiedy ktoś daje upust swoimnajohydniejszym, najbardziej irracjonalnym uczuciom.Postawiłemkrzesło i podszedłem do łóżka.Nie zamierzałem wyrządzać rodzicomkrzywdy, choć przez ułamek sekundy korciło mnie, żeby potrząsnąćnimi za ramiona.- David - powiedział ojciec, starając się dać mi do zrozumienia, żezajmuje neutralne stanowisko.Rose postawiła mocno obie nogi na podłodze i pochyliła się do tyłuniczym pijak, który chce usiąść prosto, ale zle obliczył kąt nachylenia.- Nigdy was o nic nie prosiłem.- David - powtórzył Arthur głosem, który brzmiał już bardziejnormalnie i ciepło.- Jestem tu ponad rok i przez ten czas nie kiwnęliście palcem, żebymnie stąd wydostać.Odwróciłem się od nich gwałtownie, podszedłem do biurka idosunąłem krzesło.- Szkoda pogody, lepiej wyjdzmy na dwór - powiedziała Rose.- A idzcie sobie.Wracajcie do domu.- Przestań! - zdenerwowała się matka.- Wcale nie chcemy wracać do domu - oznajmił Arthur [ Pobierz całość w formacie PDF ]