[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Co do mnie, przerwał zwracając rozmowę, stokroć wolę prostedziewczę, świeże, młode, wesołe, do którego się nigdy nazbytnie przywiążę, niż nasze panie zbudowane z krynplin, fałszu iwaty, a tak wyuczone kłaniać, że w końcu z niemi owszystkiem na świecie zwątpić przyjdzie: o samem sercuczłowieka.A! dodał ciszej, kto raz jednę z nich kochał, zwiarą wielką, z czcią jak dla Boga, i zdradzony zostałhaniebnie, oszukany, sponiewierany; kto jak w tej bajce oMeluzynie, zamiast anioła ujrzał u boku swego poczwarę, tennigdy już kochać nie potrafi! Dlaczegoż znowu za jednę potępiać wszystkie? spytałem, widząc go mocniej poruszonym, niż zwykle. Bo świat kształci je wszystkie na wzór jeden.PanieAlbercie, dodał ze wzruszeniem, które u niego było stanemwyjątkowym, ostrzegam cię, chceszli żyć i być spokojnym,nie daj się nigdy ułudzić, nie wierz nigdy oczom, ustom,mowie, dłoni, bo cię wzrok, słowo i uścisk zabiją.W tem jakby postrzegł, że się za daleko posunął, rozśmiał sięna całe gardło, choć łzy miał w oczach i dokończył: Nie ma to jak proste dziewczęta! Te się tak naiwniezwodzą, że żalu mieć do nich niepodobna.Oszukaństwo to,białemi nićmi szyte, na chwilę nie obałamuca.i lepiej!Na tem skończyła się pamiętna dla mnie rozmowa, któraprzyznaję, wiele mi dała do myślenia, alem ją sobie wprędcewytłumaczył dziwactwem zużytego człowieka.Nazajutrz Halka, która dobrze wiedziała oddawna owieczornych moich z hrabiną rozmowach i nie mogłaniedojrzeć zawiązującego się poufalszego między mną a Laurąstosunku, schwyciła pierwszą zręczność, gdyśmy z nią i zWładysiem poszli na przechadzkę, by użyć innego sposobuuchronienia mnie od grożącego niebezpieczeństwa, o któremwyraznie mówić ze mną nie mogła.Zaczęła niby przypadkowo opowiadać mi o przyjazni hrabinydla doktora, dla sędziego, dla barona, dla kuzynka i kilkujeszcze młodzieży, ale w ten sposób, bym w obrazie drugichdojrzał siebie, i przekonał się, że mnie nic wyjątkowego,nadzwyczajnego nie spotkało.Obraz był tak trafnie skreślony,żem słuchając go ostygł, myśląc, że Halka chyba naspodpatrzyła i podsłuchała; ale nie! komedja grana ze mną,była już może setną reprezentacją, zawsze z wielkiempowodzeniem powtarzanego dramatu.Te dwie jedna po drugiej rozmowy znowu mnie jakoś nachwilę powstrzymały: ulękłem się, przyznaję, najwięcej mojejśmieszności.Pewnego zaraz potem wieczora starałem sięuniknąć dobrowolnie samotnej z hrabiną rozmowy;wymknąłem się z Władkiem do ogrodu; a żem zwykł byłspieszyć i nastręczać się o tej porze, Laura postrzedz tomusiała.Przy herbacie zaraz, wobec wszystkich, przyszła mnie pocichu spytać o przyczynę.Nie wiedziałem co odpowiedzieć. Cóż to jest?. szepnęła strojąc minkę smutną ipochylając się tak ku mnie, ze woń czarnych jej włosówwciągnąłem z oddechem, pan mi się buntujesz, pan jesteśniewdzięczny.Jedynej chwili odetchnienia i spokoju, jakąmam w nudnym dniu długim, godziż się mi odmawiać?A głos jej stłumiony gdy te mówiła, był prawdziwym Syrenygłosem; zapomniałem nauki, przestrogi, postanowień: czułem,że dałbym się ukrzyżować za nią.Rękę położyła zwolna tak,aby nikt ruchu tego nie dostrzegł, na dłoni mojej, uczułem jejprzyciśnienie, serce uderzyło mi gwałtownie, ale czarodziejkaw tejże chwili pewna, że mnie zwyciężyła, odwróciła się zuśmiechem i odeszła obojętnie żartując z sędziego, który sięskarżył, że marzł w salonie, choć wszyscy znajdowali, żeprawie było gorąco.Nigdy może naglejsza zmiana w twarzy, wyrazie w głosie jejnie zaszła; alem był tak szczęśliwy, że mnie to nie uderzyło.Prawdziwe uczucie nigdy tak prędko nie przechodzi; tu niktani mógł posądzić, co między nami zaszło, tak szybkozmieniła się z czułej kochanki w pogardliwą panią.Jedna tylko Halka siedząca blisko zarumieniła się niezmiernie,wstała i padła zaraz na siedzenie, jak gdyby krzyknąć miała, agłos wstrzymywała siłą.Po chwili twarz jej pokryła siębladością śmiertelną, wymknęła się i wyszła po cichu.Wzrokjej rzucony na mnie, powiedział mi, że widziała wszystko.Zmieszało to mnie, ale byłem do tego przywykły że hrabinawcale się jej nie wystrzegała, pewna jej milczenia; surowawzględem niej lub obojętna, nie dbała o to wcale, że dziewczęco chwila chwytało ją na dowodach płochości, które zawszeumiała wytłumaczyć z nieporównaną śmiałością.Pojmujesz, żem nazajutrz biegł do niej o szarej godzinie,mówiąc sobie: %7łyć choćby jedno mgnienie oka z nią, a potem umrzeć,zginąć, cierpieć!Znalazłem Laurę oczekującą mnie widocznie, opartą na ręku,smutną, łzawą.Powitała mnie milczącym uściskiem dłoni.Uczułem się ośmielony, zdawało mi się, żem powinien był odtego zacząć, na czem ona wczoraj stanęła; ale hrabina jakbyjuż zapomniała o tem wszystkiem, nie dozwoliła mi sięodezwać.Uskarżać się zaraz zaczęła i boleć nad sobą.Domyślałem się, że ją coś nowego dotknąć musiało, ale się nieśmiałem odezwać; nie umiałem zapytać. Ja cię nudzę, kochany panie Albercie rzekła w końcu, ale potrzebuję kogoś, przed kimbym się szczerze, z głębiduszy wyspowiadać mogła.Po całych dniach muszę udawaćszczęśliwą, wesołą: z panem jednym wolno mi być sobą.Czuję, że w sercu twojem znajdę współczucie, pociechę, bośsam cierpiał, bo nie należysz do tego świata fałszu i obłudy,wśród którego my żyć jesteśmy zmuszeni.I ona, ona! także skarżyła się zawsze na świat fałszu ikonwencjonalnych form pełny!! A! pani rzekłem w uniesieniu gdybym mógł krwiąmoją kupić ci chwilę szczęścia i pokoju, jakżebym wylał jąchętnie! Uczucie w piersiach stłumiło mi słowa.Spojrzałemna nią, i ledwiem oczom mógł wierzyć: uśmiech prawieszyderski przebiegał piękne usta Syreny; zmieniła ton, jakbymię nadto ośmielić nie chciała. Ostrożnie, panie! zawołała ostrożnie! nie wieszzapewne, że mnie otacza fatalność jakaś, która się zlewa nawszystkich, którzy mi są przyjazni, którzy zbliżają się domnie.Nikt nigdy długo nie dochował mi uczucia, nikt jeszczenie był mi wiernym, każdy mię w końcu przeklinał! Miałożbyto samo stać się z naszą przyjaznią? Nie! nie! zawołałem ci wszyscy, o których mówisz,nie byli ciebie godni!Wstrzymałem się przerażony. Mówmy o czem innem! przerwała nagle boję się opana: możesz mię zle zrozumieć; za daleko zajść możemy.Ta przerwa w rozmowie więcej znaczyła niż sama rozmowa;dla każdego innego nie dla mnie, onaby była dostatecznąwskazówką, by jej paść do nóg i wyznać tę miłość, którą dlaniej czułem: jam zamilkł spokojnie, zamykając w sobie złoteziareńko nadziei.W kilka dni potem znowuśmy wielkie uczynili postępy [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl trzylatki.xlx.pl
.Co do mnie, przerwał zwracając rozmowę, stokroć wolę prostedziewczę, świeże, młode, wesołe, do którego się nigdy nazbytnie przywiążę, niż nasze panie zbudowane z krynplin, fałszu iwaty, a tak wyuczone kłaniać, że w końcu z niemi owszystkiem na świecie zwątpić przyjdzie: o samem sercuczłowieka.A! dodał ciszej, kto raz jednę z nich kochał, zwiarą wielką, z czcią jak dla Boga, i zdradzony zostałhaniebnie, oszukany, sponiewierany; kto jak w tej bajce oMeluzynie, zamiast anioła ujrzał u boku swego poczwarę, tennigdy już kochać nie potrafi! Dlaczegoż znowu za jednę potępiać wszystkie? spytałem, widząc go mocniej poruszonym, niż zwykle. Bo świat kształci je wszystkie na wzór jeden.PanieAlbercie, dodał ze wzruszeniem, które u niego było stanemwyjątkowym, ostrzegam cię, chceszli żyć i być spokojnym,nie daj się nigdy ułudzić, nie wierz nigdy oczom, ustom,mowie, dłoni, bo cię wzrok, słowo i uścisk zabiją.W tem jakby postrzegł, że się za daleko posunął, rozśmiał sięna całe gardło, choć łzy miał w oczach i dokończył: Nie ma to jak proste dziewczęta! Te się tak naiwniezwodzą, że żalu mieć do nich niepodobna.Oszukaństwo to,białemi nićmi szyte, na chwilę nie obałamuca.i lepiej!Na tem skończyła się pamiętna dla mnie rozmowa, któraprzyznaję, wiele mi dała do myślenia, alem ją sobie wprędcewytłumaczył dziwactwem zużytego człowieka.Nazajutrz Halka, która dobrze wiedziała oddawna owieczornych moich z hrabiną rozmowach i nie mogłaniedojrzeć zawiązującego się poufalszego między mną a Laurąstosunku, schwyciła pierwszą zręczność, gdyśmy z nią i zWładysiem poszli na przechadzkę, by użyć innego sposobuuchronienia mnie od grożącego niebezpieczeństwa, o któremwyraznie mówić ze mną nie mogła.Zaczęła niby przypadkowo opowiadać mi o przyjazni hrabinydla doktora, dla sędziego, dla barona, dla kuzynka i kilkujeszcze młodzieży, ale w ten sposób, bym w obrazie drugichdojrzał siebie, i przekonał się, że mnie nic wyjątkowego,nadzwyczajnego nie spotkało.Obraz był tak trafnie skreślony,żem słuchając go ostygł, myśląc, że Halka chyba naspodpatrzyła i podsłuchała; ale nie! komedja grana ze mną,była już może setną reprezentacją, zawsze z wielkiempowodzeniem powtarzanego dramatu.Te dwie jedna po drugiej rozmowy znowu mnie jakoś nachwilę powstrzymały: ulękłem się, przyznaję, najwięcej mojejśmieszności.Pewnego zaraz potem wieczora starałem sięuniknąć dobrowolnie samotnej z hrabiną rozmowy;wymknąłem się z Władkiem do ogrodu; a żem zwykł byłspieszyć i nastręczać się o tej porze, Laura postrzedz tomusiała.Przy herbacie zaraz, wobec wszystkich, przyszła mnie pocichu spytać o przyczynę.Nie wiedziałem co odpowiedzieć. Cóż to jest?. szepnęła strojąc minkę smutną ipochylając się tak ku mnie, ze woń czarnych jej włosówwciągnąłem z oddechem, pan mi się buntujesz, pan jesteśniewdzięczny.Jedynej chwili odetchnienia i spokoju, jakąmam w nudnym dniu długim, godziż się mi odmawiać?A głos jej stłumiony gdy te mówiła, był prawdziwym Syrenygłosem; zapomniałem nauki, przestrogi, postanowień: czułem,że dałbym się ukrzyżować za nią.Rękę położyła zwolna tak,aby nikt ruchu tego nie dostrzegł, na dłoni mojej, uczułem jejprzyciśnienie, serce uderzyło mi gwałtownie, ale czarodziejkaw tejże chwili pewna, że mnie zwyciężyła, odwróciła się zuśmiechem i odeszła obojętnie żartując z sędziego, który sięskarżył, że marzł w salonie, choć wszyscy znajdowali, żeprawie było gorąco.Nigdy może naglejsza zmiana w twarzy, wyrazie w głosie jejnie zaszła; alem był tak szczęśliwy, że mnie to nie uderzyło.Prawdziwe uczucie nigdy tak prędko nie przechodzi; tu niktani mógł posądzić, co między nami zaszło, tak szybkozmieniła się z czułej kochanki w pogardliwą panią.Jedna tylko Halka siedząca blisko zarumieniła się niezmiernie,wstała i padła zaraz na siedzenie, jak gdyby krzyknąć miała, agłos wstrzymywała siłą.Po chwili twarz jej pokryła siębladością śmiertelną, wymknęła się i wyszła po cichu.Wzrokjej rzucony na mnie, powiedział mi, że widziała wszystko.Zmieszało to mnie, ale byłem do tego przywykły że hrabinawcale się jej nie wystrzegała, pewna jej milczenia; surowawzględem niej lub obojętna, nie dbała o to wcale, że dziewczęco chwila chwytało ją na dowodach płochości, które zawszeumiała wytłumaczyć z nieporównaną śmiałością.Pojmujesz, żem nazajutrz biegł do niej o szarej godzinie,mówiąc sobie: %7łyć choćby jedno mgnienie oka z nią, a potem umrzeć,zginąć, cierpieć!Znalazłem Laurę oczekującą mnie widocznie, opartą na ręku,smutną, łzawą.Powitała mnie milczącym uściskiem dłoni.Uczułem się ośmielony, zdawało mi się, żem powinien był odtego zacząć, na czem ona wczoraj stanęła; ale hrabina jakbyjuż zapomniała o tem wszystkiem, nie dozwoliła mi sięodezwać.Uskarżać się zaraz zaczęła i boleć nad sobą.Domyślałem się, że ją coś nowego dotknąć musiało, ale się nieśmiałem odezwać; nie umiałem zapytać. Ja cię nudzę, kochany panie Albercie rzekła w końcu, ale potrzebuję kogoś, przed kimbym się szczerze, z głębiduszy wyspowiadać mogła.Po całych dniach muszę udawaćszczęśliwą, wesołą: z panem jednym wolno mi być sobą.Czuję, że w sercu twojem znajdę współczucie, pociechę, bośsam cierpiał, bo nie należysz do tego świata fałszu i obłudy,wśród którego my żyć jesteśmy zmuszeni.I ona, ona! także skarżyła się zawsze na świat fałszu ikonwencjonalnych form pełny!! A! pani rzekłem w uniesieniu gdybym mógł krwiąmoją kupić ci chwilę szczęścia i pokoju, jakżebym wylał jąchętnie! Uczucie w piersiach stłumiło mi słowa.Spojrzałemna nią, i ledwiem oczom mógł wierzyć: uśmiech prawieszyderski przebiegał piękne usta Syreny; zmieniła ton, jakbymię nadto ośmielić nie chciała. Ostrożnie, panie! zawołała ostrożnie! nie wieszzapewne, że mnie otacza fatalność jakaś, która się zlewa nawszystkich, którzy mi są przyjazni, którzy zbliżają się domnie.Nikt nigdy długo nie dochował mi uczucia, nikt jeszczenie był mi wiernym, każdy mię w końcu przeklinał! Miałożbyto samo stać się z naszą przyjaznią? Nie! nie! zawołałem ci wszyscy, o których mówisz,nie byli ciebie godni!Wstrzymałem się przerażony. Mówmy o czem innem! przerwała nagle boję się opana: możesz mię zle zrozumieć; za daleko zajść możemy.Ta przerwa w rozmowie więcej znaczyła niż sama rozmowa;dla każdego innego nie dla mnie, onaby była dostatecznąwskazówką, by jej paść do nóg i wyznać tę miłość, którą dlaniej czułem: jam zamilkł spokojnie, zamykając w sobie złoteziareńko nadziei.W kilka dni potem znowuśmy wielkie uczynili postępy [ Pobierz całość w formacie PDF ]