[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nic się tu nie zmieniło.Nastoliku stały trzy puste butelki po piwie, z popielniczki tak samo jak poprzednim razem wysypywały się niedopałki, a parapet za kanapąbył zastawiony bursztynowymi butelkami.Nawet  ciągle pracujący wentylator stał w tym samym miejscu, raz za razem, wraz ze swo-im monotonnym ruchem to w lewo, to w prawo  przeganiając popodłodze kłęby kurzu.Kiedy do Palmy dotarł odór ekskrementów, jej serce ogarnęłoprzerażenie i nagle poczuła skurcz serca.Jej ręka automatyczniepowędrowała do torebki i chwyciła SIG-Sauera, a rosnący poziomadrenaliny we krwi zaczynał wyostrzać jej zmysły.Najciszej jakumiała, zsunęła torebkę z ramienia i odbezpieczyła broń.Podeszłado ściany naprzeciwko kanapy, pod którą siedziała w czasie po-przedniego pobytu, na krok od drzwi prowadzących do sypialni,gdzie pijany kompan Ackley zwalił się z jękiem na łóżko.Odórekskrementów był tutaj wyrazniejszy, do tego wyraznie zmieszanyze zgnilizną.Palma najchętniej uciekłaby i wezwała pomoc, ale narazie nie było dowodu, że coś jest nie w porządku.Próbowała przypomnieć sobie ulicę przed domem.Jakie stałytam samochody? Jak daleko od domu? Nowe czy stare? Nic się niedziało, ale była to niewielka ulga.Naprzeciwko miała drzwi dokuchni  widziała stojący pod ścianą stół z surowego drewna, na nimotwarty słoik dżemu.Obok stołu widać było kolejne otwarte drzwi,prowadzące najprawdopodobniej do łazienki, za którą powinien byćkrótki korytarzyk i następna sypialnia.Palma wzięła głęboki wdechi wysunęła głowę za róg.Ujrzała kawałek łóżka, ze skotłowanąi wilgotną pościelą.Słychać było krążące po pokoju muchy.Farba na framudze drzwi, gdzie Palma stała, była brudna, stara i łuszczyła sięprzy dotyku.Poza bzykaniem much, w całym domu panowała zu-pełna cisza.Palma wysunęła się zza osłony framugi, zrobiła krok dosypialni i znów stanęła.Louise Ackley leżała na łóżku, na plecach.Brudny podkoszulekpodwinął się tak, że odsłaniał nagie uda, jedna noga była zgiętaw kolanie, ramiona rozrzucone na boki.Brakowało połowy twarzy na ścianie widniała krwawa plama, a Ackley zdawała się patrzeć naPalmę przez chmurę brzęczących much jednym okiem, wypchniętymnieco z oczodołu.Leżała na poduszkach, tak że po strzale, który doniej oddano, krew rozlała się tak, że otoczyła ramiona i głowę ni-czym ciemna galareta, nad którą kłębiły się muchy.Palma zamarła.Ciężko oddychała przez zaciśnięte zęby, jedynielekko rozchyliła usta, by nie czuć tak smrodu.Samobójstwo? Niewidać było żadnej broni.Drzwi znajdującej się po jej prawej ręceszafy były otwarte.Rozejrzała się po podłodze w poszukiwaniunarzędzia.Niczego nie było.Popatrzyła na drzwi drugiej sypialni,potem przez drzwi naprzeciwko do kuchni.Na zlewozmywaku stałynie umyte naczynia i otwarta puszka chili.Przysunęła się do łóżkai zaczęła szukać broni w skłębionej pościeli, ale i tu nic nie dostrze-gła.Boże drogi.żadnej broni świadczącej o samobójstwie.Bożedrogi.Palmie waliło serce i czuła się jak bezbronna osoba, któraweszła do pomieszczenia, gdzie czai się morderca.Dotarł do niejwidok krzepnącej krwi.a więc zabójstwo zostało dokonane nie-dawno.Nie mogła w to uwierzyć. W dalszym ciągu oddychając przez zaciśnięte zęby, obeszłałóżko i wyszła na korytarz.Poszła sprawdzić łazienkę.Ackleyutrzymywała dom jak fi ej a, ale widać było, że łazienki nie splądro-wano.Otwarta została i opróżniona szafa w korytarzu.Kiedy Palmaweszła do drugiej sypialni, nagle zamarła, oparła się plecamio ścianę i odruchowo wycelowała trzymany oburącz pistoletw mężczyznę na podłodze.Leżał jednak twarzą do dołu, był nagi,jedną rękę przykrywał tułów, druga była wyciągnięta, kurczowozaciśnięta na parze brudnych kalesonów.Palma natychmiast do-strzegła niewielką ranę w gęstwinie czarnych włosów na jego potyli-cy i domyśliła się, że twarz, leżąca na skraju wyświechtanego dywa-nika, który wchłonął krew jak bibuła, będzie podobna do twarzyLouise Ackley.Palma nagle oprzytomniała i gwałtownym ruchemobróciła lufę SIG-Sauera w kierunku ostatniej zamkniętej w tymdomu szafy.Jej drzwi były dokładnie zamknięte.Przełknęła ślinęi ruszyła w kierunku zabitego mężczyzny.Boże, to nie miało sensu.zaczęła wycofywać się tyłem z sypialni, potem korytarzem ku salo-nowi.Kiedy zaczęła szukać walkie-talkie, nogi niemal odmówiły jejposłuszeństwa.Stojąc tak, by móc widzieć drzwi sypialni, wezwaławsparcie. Rozdział dwudziesty dziewiąty Jesteś wściekły, prawda? Nie bądz niemądra, Bernadine. Jesteś.Jesteś.taki chłodny. Zawsze taki jestem.To moja druga natura, moje zawodoweja. Nie podobało mu się, że żartuje z niego. Tak, ale nigdy nie sprawiasz takiego wrażenia.Teraz tak.Tasprawa cię denerwuje. Bernadine, czy naprawdę uważasz, że jeszcze nigdy nie ze-tknąłem się ze związkiem lesbijskim?  Fakt, miewał wśród pacjen-tek lesbijki, ale z żadną nie utrzymywał pięcioletniego związku.Tobyła jednak różnica.Beznamiętny obiektywizm nadawał się do pro-wadzenia analizy, ale Bernadine, do cholery, była jego kochanką! Ale nie z takim  odparła ze śmiechem.Jak zawsze przy spotkaniu z Bernadine mieli w dłoniach podrinku  tym razem jej ulubione whisky  i zamiast położyć się nakozetce, usiadła w fotelu naprzeciw niego.Jeszcze nigdy tego nierobiła.Zawsze wolała kozetkę i to z tych samych powodów co on jej leżenie tworzyło bardziej erotyczny nastrój [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • trzylatki.xlx.pl