[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Bez chwili wahania Rudyard Philips zarządził: Cała wstecz! Arcadia musiała jednak jeszcze przepłynąć całą milę morską, zanimcałkowicie się zatrzymała.Dopiero wtedy Rudyard Philips wyszedł na pokład spacerowy, aby zjak najmniejszej odległości przyjrzeć się sylwetce swej zagubionej pasażerki. Unosi się na falach! krzyknął ktoś.Zawtórowało mu parę osób, ale nad wszystkimigórował wyrazny głos baronówny Zawiszy, która wołała: Wy idioci ona pływa! Ona pływa! Mój Boże! zawołał Mark, stojący obok Catriony. Mój Boże, ona żyje! Popatrzyłna Catrionę, nie wiedząc, czy powinien się cieszyć, czy się rozpłakać.Tymczasem Rudyard krzyknął do Dicka Charlesa: Siatki na burtę! A potem opuścić łódz ratunkową.I to szybko!Był to widok zaiste godny uwiecznienia: największy oceaniczny liniowiec na świecie,zatrzymujący się na samym środku Atlantyku, aby wyłowić z wody drobną kobietę w białejszacie, która miarowymi, spokojnymi ruchami toruje sobie w mrocznej toni drogę nie wiadomodokąd i w jakim celu. Nie mówiła mi, że potrafi pływać odezwał się Mark zdziwiony. Przynajmniej nie ażtak dobrze.Catriona ujęła go za rękę szczęśliwa, że Marcia żyje, ale zarazem czując winę z powodumyśli, które ogarnęły ją w momencie, kiedy dowiedziała się, że Marcia wyskoczyła za burtę.Niepotrafiła powstrzymać łez, które napłynęły jej do oczu, toteż musiała otrzeć je palcami.Markzauważył to, lecz nie mógł jej pomóc, sam bowiem był bliski łez.Wkrótce Marcia znalazła się w odległości niecałych pięćdziesięciu jardów od wielkiegostatku.%7ładen z pasażerów nie był pewien, czy płynąca kobieta widzi Arcadię , gdyż ani nachwilę nie uniosła głowy w jej kierunku, ani też w żaden inny sposób nie dała znaku, że jestświadoma zbliżającej się pomocy.Wszyscy jednak radośnie wiwatowali i machali kapeluszami.Na chwilę przed opuszczeniem łodzi ratunkowej Rudyard Philips zrobił coś zupełnienieoczekiwanego.Nagle ściągnął czapkę, poluznił krawat i zdjął mundur. Panie Philips! zawołał Edgar zdziwionym głosem.Rudyard nawet nie zareagował.Pochylił się natomiast i ściągnął buty.Zaraz potem zrzucił zsiebie koszulę. Panie Rudyard, chyba nie skoczy pan po nią! zawołał Edgar. Panie Philips, to nie masensu.Było już jednak za pózno, aby go powstrzymać.Rudyard wspiął się na barierkę, przezmoment balansował na niej, a potem skoczył szczupakiem siedemdziesiąt stóp w dół, prosto dooceanu.Pasażerowie, którzy obserwowali skok, wydali okrzyki zdziwienia i zadowolenia, obserwując,jak wyprężone ciało tymczasowego kapitana statku leci do wody, a potem przecina jejpowierzchnię, prawie jej nie rozpryskując.Był to doskonały skok, wykonany zgodnie zwszelkimi zasadami sztuki.Gdy Rudyard wynurzył się i zaczął płynąć w kierunku Marcii,wszyscy na pokładzie klaskali.Dotarł do niej w ciągu dwóch lub trzech minut.Woda w oceanie była lodowata, a Marcia naskraju całkowitego wyczerpania.Biała pidżama zrobiła się tak ciężka, że niemal całkowiciewciągała dziewczynę pod wodę.Rudyard przyjął klasyczną pozycję ratownika, chwycił farcie i z trudem zawołał: Uspokój się!Przecinając fale silnymi, miarowymi ruchami, zaczął płynąć z Marcią na plecach w kierunku Arcadii.Aódz ratunkowa z Ralphem Peelem na pokładzie znajdowała się już w wodzie, amarynarze wiosłowali w kierunku Rudyarda i Marcii.Słona woda dostała się na chwilę do ustRudyarda; zakrztusił się.W momencie gdy Ralph Peel odebrał Marcie z rąk Rudyarda, okrzyki i wiwaty pasażerówsięgnęły zenitu.Kobieta w białych szatach, teraz niemal zupełnie przejrzystych, zostałauratowana! Zaległa bez tchu na dnie łodzi ratunkowej wreszcie bezpieczna, natomiast na statkuzapanowała nieopisana radość.Wśród tej radości nikt nie dostrzegł kolejnej tragedii.Nikt bowiem nie zauważył, kiedyRudyard Philips puścił burtę łodzi ratunkowej i zniknął pod powierzchnią oceanu.Dopiero potrzech albo i czterech minutach zauważono jego brak.Było jednak za pózno.Rudyard nie miał pojęcia, co dalej zrobić ze swoim życiem, dopóki nie spostrzegł Marciiunoszącej się na falach.Gdy ją zobaczył, jakby niespodziewanie spadło na niego olśnienie,wszystko nagle wydało się takie oczywiste i proste.Oto nadeszła chwila, w której mógł wybraćhonor zamiast hańby, sławę zamiast degradacji.Marcia była jego pasażerką, ponosił za niąosobistą odpowiedzialność jako kapitan Arcadii i wszelkie prawa morza nakazywały mu, abyosobiście ją uratował.Miał okazję zakończyć życie w blasku chwały, ofiarnie wypełniając sweobowiązki.Czy wówczas Toy nie byłoby przykro, że opuściła go dla jakiegoś tam Laurence a?Czy Louise Narron nie płakałaby za nim rzewnymi łzami? Sir Peregrine, nawet sir Peregrine,sparaliżowany i samotny w swym apartamencie, wspominałby go ciepło i z żalem.A Ralph Peelwybaczyłby mu, że wziął stronę starego kapitana podczas sztormu.Tak, najlepiej będzie, gdy się utopi.Tak będzie najlepiej dla niego i dla wszystkich ludzi,którzy go znali.Podjąwszy taką decyzję, rozebrał się i skoczył do oceanu.Nie uczynił tego dlaMarcii (chociaż była ona dla niego doskonałym alibi), ale ratując ją, postanowił napić się jaknajwięcej morskiej wody, by potem szybciej opaść na dno zimnego oceanu.Ostatni odgłos słyszany przez Rudyarda to odgłos fal uderzających o burtę łodzi ratunkowej.Widział jeszcze przez moment Ralpha Peela unoszącego Marcie Conroy; słyszał wiwatowaniesetek ludzi zgromadzonych przy burcie Arcadii i nawet pomyślał: to na moją cześć, jakwspaniale jest umrzeć w takiej chwili.Na morzu, pod słonecznym niebem, wśród burzyoklasków.Powoli rozwarł ręce, tracąc łączność z łodzią i zaczął opadać w kierunku dnamorskiego.Nie uczynił nic, aby to opadanie powstrzymać.Słyszał przytłumione dudnienie turbin statku, wzmocnione przez doskonale przenoszącąwszelkie dzwięki morską wodę.Przysłuchiwał się temu przez krótką chwilę, po czym nagle, wjednej sekundzie, całe powietrze, jakie miał w płucach, wydmuchnął do Atlantyku.Nigdy wżyciu nie wykazał większej siły woli niż w tym momencie.Potem jeszcze wciągnął do płucmorską wodę i stracił świadomość, gdyż jego mózg umierał już z powodu braku tlenu.PowoliRudyard sunął w dół, nieuchronnie zbliżając się do dna morskiego.Opadając, przeciął srebrnąławicę śledzi, a potem już, o wiele głębiej, znalazł się wśród ryb o kształtach, które człowiekmoże zobaczyć tylko w nocnych koszmarach.W kieszeni jego spodni wciąż znajdował siętelegram od Toy, postanowił bowiem zabrać go ze sobą na dno oceanu.Louise Narron, będąca razem z innymi pasażerami pierwszej klasy na pokładzie spacerowym,była pierwszą osobą, która zorientowała się, że Rudyard Philips zniknął. Qu est Rudyard? krzyknęła. Gdzie jest pan Philips? Panie Peel? Gdzie jest panPhilips?Marynarze, znajdujący się w łodzi ratunkowej, rozejrzeli się dookoła, a potem po swoichtwarzach. Nie ma go w łodzi powiedział jeden z nich do Ralpha Peela.Rozzłoszczony Ralph Peel wrzasnął: No to gdzie jest, do cholery? Rudyard! Do diabła, gdzie on się podział?Krążyli wokół Arcadii przez ponad pół godziny, podczas gdy George Welterman stałsamotny na pokładzie dziobowym i obserwował łódz ratunkową ze wzrastającą wściekłością [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl trzylatki.xlx.pl
.Bez chwili wahania Rudyard Philips zarządził: Cała wstecz! Arcadia musiała jednak jeszcze przepłynąć całą milę morską, zanimcałkowicie się zatrzymała.Dopiero wtedy Rudyard Philips wyszedł na pokład spacerowy, aby zjak najmniejszej odległości przyjrzeć się sylwetce swej zagubionej pasażerki. Unosi się na falach! krzyknął ktoś.Zawtórowało mu parę osób, ale nad wszystkimigórował wyrazny głos baronówny Zawiszy, która wołała: Wy idioci ona pływa! Ona pływa! Mój Boże! zawołał Mark, stojący obok Catriony. Mój Boże, ona żyje! Popatrzyłna Catrionę, nie wiedząc, czy powinien się cieszyć, czy się rozpłakać.Tymczasem Rudyard krzyknął do Dicka Charlesa: Siatki na burtę! A potem opuścić łódz ratunkową.I to szybko!Był to widok zaiste godny uwiecznienia: największy oceaniczny liniowiec na świecie,zatrzymujący się na samym środku Atlantyku, aby wyłowić z wody drobną kobietę w białejszacie, która miarowymi, spokojnymi ruchami toruje sobie w mrocznej toni drogę nie wiadomodokąd i w jakim celu. Nie mówiła mi, że potrafi pływać odezwał się Mark zdziwiony. Przynajmniej nie ażtak dobrze.Catriona ujęła go za rękę szczęśliwa, że Marcia żyje, ale zarazem czując winę z powodumyśli, które ogarnęły ją w momencie, kiedy dowiedziała się, że Marcia wyskoczyła za burtę.Niepotrafiła powstrzymać łez, które napłynęły jej do oczu, toteż musiała otrzeć je palcami.Markzauważył to, lecz nie mógł jej pomóc, sam bowiem był bliski łez.Wkrótce Marcia znalazła się w odległości niecałych pięćdziesięciu jardów od wielkiegostatku.%7ładen z pasażerów nie był pewien, czy płynąca kobieta widzi Arcadię , gdyż ani nachwilę nie uniosła głowy w jej kierunku, ani też w żaden inny sposób nie dała znaku, że jestświadoma zbliżającej się pomocy.Wszyscy jednak radośnie wiwatowali i machali kapeluszami.Na chwilę przed opuszczeniem łodzi ratunkowej Rudyard Philips zrobił coś zupełnienieoczekiwanego.Nagle ściągnął czapkę, poluznił krawat i zdjął mundur. Panie Philips! zawołał Edgar zdziwionym głosem.Rudyard nawet nie zareagował.Pochylił się natomiast i ściągnął buty.Zaraz potem zrzucił zsiebie koszulę. Panie Rudyard, chyba nie skoczy pan po nią! zawołał Edgar. Panie Philips, to nie masensu.Było już jednak za pózno, aby go powstrzymać.Rudyard wspiął się na barierkę, przezmoment balansował na niej, a potem skoczył szczupakiem siedemdziesiąt stóp w dół, prosto dooceanu.Pasażerowie, którzy obserwowali skok, wydali okrzyki zdziwienia i zadowolenia, obserwując,jak wyprężone ciało tymczasowego kapitana statku leci do wody, a potem przecina jejpowierzchnię, prawie jej nie rozpryskując.Był to doskonały skok, wykonany zgodnie zwszelkimi zasadami sztuki.Gdy Rudyard wynurzył się i zaczął płynąć w kierunku Marcii,wszyscy na pokładzie klaskali.Dotarł do niej w ciągu dwóch lub trzech minut.Woda w oceanie była lodowata, a Marcia naskraju całkowitego wyczerpania.Biała pidżama zrobiła się tak ciężka, że niemal całkowiciewciągała dziewczynę pod wodę.Rudyard przyjął klasyczną pozycję ratownika, chwycił farcie i z trudem zawołał: Uspokój się!Przecinając fale silnymi, miarowymi ruchami, zaczął płynąć z Marcią na plecach w kierunku Arcadii.Aódz ratunkowa z Ralphem Peelem na pokładzie znajdowała się już w wodzie, amarynarze wiosłowali w kierunku Rudyarda i Marcii.Słona woda dostała się na chwilę do ustRudyarda; zakrztusił się.W momencie gdy Ralph Peel odebrał Marcie z rąk Rudyarda, okrzyki i wiwaty pasażerówsięgnęły zenitu.Kobieta w białych szatach, teraz niemal zupełnie przejrzystych, zostałauratowana! Zaległa bez tchu na dnie łodzi ratunkowej wreszcie bezpieczna, natomiast na statkuzapanowała nieopisana radość.Wśród tej radości nikt nie dostrzegł kolejnej tragedii.Nikt bowiem nie zauważył, kiedyRudyard Philips puścił burtę łodzi ratunkowej i zniknął pod powierzchnią oceanu.Dopiero potrzech albo i czterech minutach zauważono jego brak.Było jednak za pózno.Rudyard nie miał pojęcia, co dalej zrobić ze swoim życiem, dopóki nie spostrzegł Marciiunoszącej się na falach.Gdy ją zobaczył, jakby niespodziewanie spadło na niego olśnienie,wszystko nagle wydało się takie oczywiste i proste.Oto nadeszła chwila, w której mógł wybraćhonor zamiast hańby, sławę zamiast degradacji.Marcia była jego pasażerką, ponosił za niąosobistą odpowiedzialność jako kapitan Arcadii i wszelkie prawa morza nakazywały mu, abyosobiście ją uratował.Miał okazję zakończyć życie w blasku chwały, ofiarnie wypełniając sweobowiązki.Czy wówczas Toy nie byłoby przykro, że opuściła go dla jakiegoś tam Laurence a?Czy Louise Narron nie płakałaby za nim rzewnymi łzami? Sir Peregrine, nawet sir Peregrine,sparaliżowany i samotny w swym apartamencie, wspominałby go ciepło i z żalem.A Ralph Peelwybaczyłby mu, że wziął stronę starego kapitana podczas sztormu.Tak, najlepiej będzie, gdy się utopi.Tak będzie najlepiej dla niego i dla wszystkich ludzi,którzy go znali.Podjąwszy taką decyzję, rozebrał się i skoczył do oceanu.Nie uczynił tego dlaMarcii (chociaż była ona dla niego doskonałym alibi), ale ratując ją, postanowił napić się jaknajwięcej morskiej wody, by potem szybciej opaść na dno zimnego oceanu.Ostatni odgłos słyszany przez Rudyarda to odgłos fal uderzających o burtę łodzi ratunkowej.Widział jeszcze przez moment Ralpha Peela unoszącego Marcie Conroy; słyszał wiwatowaniesetek ludzi zgromadzonych przy burcie Arcadii i nawet pomyślał: to na moją cześć, jakwspaniale jest umrzeć w takiej chwili.Na morzu, pod słonecznym niebem, wśród burzyoklasków.Powoli rozwarł ręce, tracąc łączność z łodzią i zaczął opadać w kierunku dnamorskiego.Nie uczynił nic, aby to opadanie powstrzymać.Słyszał przytłumione dudnienie turbin statku, wzmocnione przez doskonale przenoszącąwszelkie dzwięki morską wodę.Przysłuchiwał się temu przez krótką chwilę, po czym nagle, wjednej sekundzie, całe powietrze, jakie miał w płucach, wydmuchnął do Atlantyku.Nigdy wżyciu nie wykazał większej siły woli niż w tym momencie.Potem jeszcze wciągnął do płucmorską wodę i stracił świadomość, gdyż jego mózg umierał już z powodu braku tlenu.PowoliRudyard sunął w dół, nieuchronnie zbliżając się do dna morskiego.Opadając, przeciął srebrnąławicę śledzi, a potem już, o wiele głębiej, znalazł się wśród ryb o kształtach, które człowiekmoże zobaczyć tylko w nocnych koszmarach.W kieszeni jego spodni wciąż znajdował siętelegram od Toy, postanowił bowiem zabrać go ze sobą na dno oceanu.Louise Narron, będąca razem z innymi pasażerami pierwszej klasy na pokładzie spacerowym,była pierwszą osobą, która zorientowała się, że Rudyard Philips zniknął. Qu est Rudyard? krzyknęła. Gdzie jest pan Philips? Panie Peel? Gdzie jest panPhilips?Marynarze, znajdujący się w łodzi ratunkowej, rozejrzeli się dookoła, a potem po swoichtwarzach. Nie ma go w łodzi powiedział jeden z nich do Ralpha Peela.Rozzłoszczony Ralph Peel wrzasnął: No to gdzie jest, do cholery? Rudyard! Do diabła, gdzie on się podział?Krążyli wokół Arcadii przez ponad pół godziny, podczas gdy George Welterman stałsamotny na pokładzie dziobowym i obserwował łódz ratunkową ze wzrastającą wściekłością [ Pobierz całość w formacie PDF ]