[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Niech pani nie odrzuca tej szansy ze względu nasyna._ Mój syn będzie studiował niezależnie od tego, czy mipan pomoże, czy nie! upierała się Candice. Czy nie! powtórzył za nią Josh z tylnego siedzenia, jakby chciałwesprzeć matkę. Proszę to jednak przemyśleć.Mój numer telefonu znajduje się wteczce z dokumentami, które pani zostawiłem.Kiedy pani je przejrzy,proszę do mnie zadzwonić. Już wszystko przemyślałam.Jak pan słusznie zauważył, nie posiadamwiele, ale mam coś, co stracili ludzie bogatsi ode mnie honor iuczciwość._ Nie domagam się, by rezygnowała pani ani z jednego,ani drugiego._ Niech pan przestanie wygadywać te brednie.Pana propozycja jest zbytpiękna, by mogła być prawdziwa.Z pewnością kryje się za nią jakaśpułapka.Czego pan ode mnie zażąda, kiedy już przyjmę te pieniądze? Niech mi pani spojrzy w oczy. Nathan nachylił się_ w jej stronę. Nie będzie mi pan rozkazywał! Mimo to spojrzała mu prosto w oczy.Nathan wytrzymał jej wzrok i powiedział: Jestem uczciwym człowiekiem, nie musi się pani mnie obawiać,przysięgam.Niech pani pomyśli o synu i przyjmie tę propozycję. Moja odpowiedz brzmi nie! powtórzyła Candice, trzasnąwszydrzwiczkami auta. Nie, nie i nie!Nathan i Candice rozstali się, każde z nich udało się w swoją stronę.Candice poświęciła cały ranek na przeglądanie dokumentów ze skórzanejteczki.Nathan przez cały ten czas siedział ze wzrokiem wbitym w telefon.W południe telefon zadzwonił.12.rozszarpany po śmierci przez drapieżne ptaki i zwierzęta.LukrecjuszNathan krążył około dziesięciu minut, zanim znalazł wreszcie wąskiemiejsce, w które udało mu się wpasować już za pierwszym razem.Siedząca przy nim Candice odczekała, aż samochód się zatrzyma idopiero wtedy uwolniła małego Josha z fotelika, który był zainstalowanyna tylnym siedzeniu.Posadziła synka w szerokim składanym wózkuspacerowym, który Nathan wyjął z bagażnika.Josh był w świetnymhumorze, wyśpiewywał na cały głos śmieszne melodyjki, cały czaspopijając z na pół już opróżnionej butelki ze smoczkiem.Wszyscy troje skierowali się do budynku z szarej i różowej cegły, wktórym mieścił się jeden z oddziałów First Bank New Jersey.Była to godzina największego ruchu.Z powodu tłumu musieli odczekaćkilka chwil, zanim udało im się wejść do środka.Obrotowe drzwiprzytrzymał im strażnik, młody Afroamerykanin o miłej twarzy, mówiącjednocześnie coś na temat nowoczesnych urządzeń, zupełnienieprzystosowanych dla małych dzieci.Weszli do ogromnej, oświetlonej rzęsiście sali z dużymi oknami.Po obustronach znajdowały się okienka kasowei niewielkie eleganckie boksy z ciemnego drewna, zapewniającedyskrecję w trakcie rozmów klientów z urzędnikami.Candice sięgnęła dotorebki po czek. Pan naprawdę uważa, że to dobry pomysł? Już to przedyskutowaliśmy odpowiedział uprzejmie Nathan.Candice spojrzała na Josha, znowu pomyślała o jego przyszłości i tozadecydowało o tym, że stanęła w kolejce do okienka. Czy mam pani pomóc? zapytał Nathan. Nie ma takiej potrzeby, to nie potrwa długo.Niech pan sobie usiądzietam pokazała rząd krzeseł w głębi sali. Proszę mi dać Josha. Poradzę sobie, wezmę go na ręce.Proszę tylko wziąć wózek.Gdy się oddalał, popychając pusty wózek, Candice uśmiechnęła się doniego i pomachała dyskretnie ręką.W tym momencie przypomniała mu Mallory.Coraz bardziejprzywiązywał się do tej kobiety, podziwiając jej skromność i spokojnąpewność siebie.Był naprawdę wzruszony, widząc, w jaki sposób odnosisię do synka, jak go całuje, szepce na uszko czułe słówka, gdy jego buziawykrzywiała się do płaczu.Robiła to w sposób spokojny izrównoważony.Ubrana była w zniszczoną tanią kurtkę, ale to nie miałożadnego znaczenia.Może nie prezentowała klasy dziewcząt z Cosmopolitan", ale była bardziej pociągająca i przystępna.Kiedy się jej przyglądał, przyszła mu do głowy refleksja na tematwłasnego życia.Może nie miał racji, chcąc za wszelką cenę wyjść pozaswoje środowisko? Może byłby szczęśliwszy z kobietą taką jak Candice,w jakimś małym domku, z psem i pikapem ozdobionym gwiazdzistymsztandarem? Bogacze z wyższych klas wyobrażają sobie, że zwyklibiedni ludzie wiodą monotonne życie.On, który wyrósł w takimśrodowisku, wie, że to nieprawda.Za wiele wycierpiał z powodu braku pieniędzy, żeby gardzić nimi teraz,kiedy je miał.Jednak wbrew temu, w co długo wierzył, przekonał się, żesame pieniądze nie wystarczą.Potrzebuje kogoś, z kim mógłby je dzielić.Jeśli nie miał nikogo, kto by mu towarzyszył, nie chciał nigdzie iść; jeślinie było nikogo, kto by go słuchał i coś do niego mówił, jego życie byłopuste; jeśli nie miał przy sobie bliskiej osoby, to tak, jakby nie istniał.Nathan zamienił kilka słów z agentem ochrony, stojącym przy drzwiachwejściowych.Poprzedniego dnia Jankesi poinformowali, że zyskalidobrego gracza na przyszły sezon i strażnik już się podniecał,wyobrażając sobie przyszłe sukcesy swojej ulubionej drużynykoszykówki.Nagle zamilkł na widok wysokiego typa o potężnych barach, którywłaśnie wszedł przez obrotowe drzwi.Mężczyzna, wysoki jak koszykarz,miał na szyi apaszkę i przewieszoną przez ramię sportową torbę.Sprawiał wrażenie podenerwowanego.Najwyrazniej nie czuł się tudobrze i kilka razy odwrócił się, obrzucając ich spłoszonym wzrokiem.Strażnik przeszedł kilka kroków w jego kierunku.Wtedy ów mężczyznazrobił ruch, jakby chciał podejść do którejś z kolejek, ale zatrzymał się naśrodku sali.W ułamku sekundy wyciągnął z torby broń i czarnąkominiarkę, którą włożył na głowę. Hej, ty!Zanim strażnik zdążył sięgnąć po broń, doskoczył do mego wspólniktamtego i zadał mu dwa silne ciosy.Ogłuszony strażnik zwalił się napodłogę, a napastnik odebrał mu rewolwer. Nie ruszać się! Niech nikt się nie rusza, do cholery! Ręce za głowy!Operacją kierował ten drugi.Bez kominiarki, ubrany w drelichowespodnie i wojskową kurtkę z demobilu.Miał jasne, krótko ostrzyżonewłosy i nabiegłe krwią oczy.Był uzbrojony po zęby.W prawej ręce trzymał rewolwer dużego kalibru,a na ramieniu zawieszony miał pistolet maszynowy, coś w rodzaju uzi,które ogląda się w grach wideo.Tylko że to nie była gra.Z takiej broni strzelało się seriami i mogło byćwiele ofiar. Na kolana! Wszyscy na kolana! Szybko! Popędzani wrzaskami kliencii urzędnicy uklękli lub położylisię na podłodze [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl trzylatki.xlx.pl
.Niech pani nie odrzuca tej szansy ze względu nasyna._ Mój syn będzie studiował niezależnie od tego, czy mipan pomoże, czy nie! upierała się Candice. Czy nie! powtórzył za nią Josh z tylnego siedzenia, jakby chciałwesprzeć matkę. Proszę to jednak przemyśleć.Mój numer telefonu znajduje się wteczce z dokumentami, które pani zostawiłem.Kiedy pani je przejrzy,proszę do mnie zadzwonić. Już wszystko przemyślałam.Jak pan słusznie zauważył, nie posiadamwiele, ale mam coś, co stracili ludzie bogatsi ode mnie honor iuczciwość._ Nie domagam się, by rezygnowała pani ani z jednego,ani drugiego._ Niech pan przestanie wygadywać te brednie.Pana propozycja jest zbytpiękna, by mogła być prawdziwa.Z pewnością kryje się za nią jakaśpułapka.Czego pan ode mnie zażąda, kiedy już przyjmę te pieniądze? Niech mi pani spojrzy w oczy. Nathan nachylił się_ w jej stronę. Nie będzie mi pan rozkazywał! Mimo to spojrzała mu prosto w oczy.Nathan wytrzymał jej wzrok i powiedział: Jestem uczciwym człowiekiem, nie musi się pani mnie obawiać,przysięgam.Niech pani pomyśli o synu i przyjmie tę propozycję. Moja odpowiedz brzmi nie! powtórzyła Candice, trzasnąwszydrzwiczkami auta. Nie, nie i nie!Nathan i Candice rozstali się, każde z nich udało się w swoją stronę.Candice poświęciła cały ranek na przeglądanie dokumentów ze skórzanejteczki.Nathan przez cały ten czas siedział ze wzrokiem wbitym w telefon.W południe telefon zadzwonił.12.rozszarpany po śmierci przez drapieżne ptaki i zwierzęta.LukrecjuszNathan krążył około dziesięciu minut, zanim znalazł wreszcie wąskiemiejsce, w które udało mu się wpasować już za pierwszym razem.Siedząca przy nim Candice odczekała, aż samochód się zatrzyma idopiero wtedy uwolniła małego Josha z fotelika, który był zainstalowanyna tylnym siedzeniu.Posadziła synka w szerokim składanym wózkuspacerowym, który Nathan wyjął z bagażnika.Josh był w świetnymhumorze, wyśpiewywał na cały głos śmieszne melodyjki, cały czaspopijając z na pół już opróżnionej butelki ze smoczkiem.Wszyscy troje skierowali się do budynku z szarej i różowej cegły, wktórym mieścił się jeden z oddziałów First Bank New Jersey.Była to godzina największego ruchu.Z powodu tłumu musieli odczekaćkilka chwil, zanim udało im się wejść do środka.Obrotowe drzwiprzytrzymał im strażnik, młody Afroamerykanin o miłej twarzy, mówiącjednocześnie coś na temat nowoczesnych urządzeń, zupełnienieprzystosowanych dla małych dzieci.Weszli do ogromnej, oświetlonej rzęsiście sali z dużymi oknami.Po obustronach znajdowały się okienka kasowei niewielkie eleganckie boksy z ciemnego drewna, zapewniającedyskrecję w trakcie rozmów klientów z urzędnikami.Candice sięgnęła dotorebki po czek. Pan naprawdę uważa, że to dobry pomysł? Już to przedyskutowaliśmy odpowiedział uprzejmie Nathan.Candice spojrzała na Josha, znowu pomyślała o jego przyszłości i tozadecydowało o tym, że stanęła w kolejce do okienka. Czy mam pani pomóc? zapytał Nathan. Nie ma takiej potrzeby, to nie potrwa długo.Niech pan sobie usiądzietam pokazała rząd krzeseł w głębi sali. Proszę mi dać Josha. Poradzę sobie, wezmę go na ręce.Proszę tylko wziąć wózek.Gdy się oddalał, popychając pusty wózek, Candice uśmiechnęła się doniego i pomachała dyskretnie ręką.W tym momencie przypomniała mu Mallory.Coraz bardziejprzywiązywał się do tej kobiety, podziwiając jej skromność i spokojnąpewność siebie.Był naprawdę wzruszony, widząc, w jaki sposób odnosisię do synka, jak go całuje, szepce na uszko czułe słówka, gdy jego buziawykrzywiała się do płaczu.Robiła to w sposób spokojny izrównoważony.Ubrana była w zniszczoną tanią kurtkę, ale to nie miałożadnego znaczenia.Może nie prezentowała klasy dziewcząt z Cosmopolitan", ale była bardziej pociągająca i przystępna.Kiedy się jej przyglądał, przyszła mu do głowy refleksja na tematwłasnego życia.Może nie miał racji, chcąc za wszelką cenę wyjść pozaswoje środowisko? Może byłby szczęśliwszy z kobietą taką jak Candice,w jakimś małym domku, z psem i pikapem ozdobionym gwiazdzistymsztandarem? Bogacze z wyższych klas wyobrażają sobie, że zwyklibiedni ludzie wiodą monotonne życie.On, który wyrósł w takimśrodowisku, wie, że to nieprawda.Za wiele wycierpiał z powodu braku pieniędzy, żeby gardzić nimi teraz,kiedy je miał.Jednak wbrew temu, w co długo wierzył, przekonał się, żesame pieniądze nie wystarczą.Potrzebuje kogoś, z kim mógłby je dzielić.Jeśli nie miał nikogo, kto by mu towarzyszył, nie chciał nigdzie iść; jeślinie było nikogo, kto by go słuchał i coś do niego mówił, jego życie byłopuste; jeśli nie miał przy sobie bliskiej osoby, to tak, jakby nie istniał.Nathan zamienił kilka słów z agentem ochrony, stojącym przy drzwiachwejściowych.Poprzedniego dnia Jankesi poinformowali, że zyskalidobrego gracza na przyszły sezon i strażnik już się podniecał,wyobrażając sobie przyszłe sukcesy swojej ulubionej drużynykoszykówki.Nagle zamilkł na widok wysokiego typa o potężnych barach, którywłaśnie wszedł przez obrotowe drzwi.Mężczyzna, wysoki jak koszykarz,miał na szyi apaszkę i przewieszoną przez ramię sportową torbę.Sprawiał wrażenie podenerwowanego.Najwyrazniej nie czuł się tudobrze i kilka razy odwrócił się, obrzucając ich spłoszonym wzrokiem.Strażnik przeszedł kilka kroków w jego kierunku.Wtedy ów mężczyznazrobił ruch, jakby chciał podejść do którejś z kolejek, ale zatrzymał się naśrodku sali.W ułamku sekundy wyciągnął z torby broń i czarnąkominiarkę, którą włożył na głowę. Hej, ty!Zanim strażnik zdążył sięgnąć po broń, doskoczył do mego wspólniktamtego i zadał mu dwa silne ciosy.Ogłuszony strażnik zwalił się napodłogę, a napastnik odebrał mu rewolwer. Nie ruszać się! Niech nikt się nie rusza, do cholery! Ręce za głowy!Operacją kierował ten drugi.Bez kominiarki, ubrany w drelichowespodnie i wojskową kurtkę z demobilu.Miał jasne, krótko ostrzyżonewłosy i nabiegłe krwią oczy.Był uzbrojony po zęby.W prawej ręce trzymał rewolwer dużego kalibru,a na ramieniu zawieszony miał pistolet maszynowy, coś w rodzaju uzi,które ogląda się w grach wideo.Tylko że to nie była gra.Z takiej broni strzelało się seriami i mogło byćwiele ofiar. Na kolana! Wszyscy na kolana! Szybko! Popędzani wrzaskami kliencii urzędnicy uklękli lub położylisię na podłodze [ Pobierz całość w formacie PDF ]