[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Dokąd ty się wybierasz w takim stroju? Kiedyoddasz mi zegarek?W obawie, że może go wypatrzyć któryś z ludzi Karpa, Arkadijcelowo poruszał się ociężałym chodem kogoś dużo tęższego i nierozglądał po pokładzie łodziowym.Zatknięta na rufie czerwonabandera była oblodzona i zwisała nieruchomo, na lśniącym lodo-wisku, w jakie zamienił się pokład, widać było tylko kilka śladówludzkich stóp.Przy schodkach prowadzących na rampę stało dwóchzziębniętych ludzi z czerwonymi opaskami członków ochotniczejsłużby porządkowej.Skiba i Zlezko, obaj w ciemnych okularach ifutrzanych czapach na głowach.Poznali Arkadija i spróbowali za-grodzić mu drogę, ale on władczym gestem kazał im się odsunąć.Wielokrotnie stykał się z tym gestem w Moskwie krótkim, pew-nym siebie, lekceważącym machnięciem dłonią, którym cieszący sięwładzą zganiali przechodniów z jezdni przed przejazdem kawalkadypojazdów rządowych, wysyłali do akcji psy, odprawiali adiutantówczy rozpędzali zbiegowiska. Ale kapitan zakazał. zaczął Zlezko Nikomu nie wolno. wszedł mu w słowo Skiba.Arkadij sięgnął po słoneczne okulary Skiby. Czekaj powiedział Zlezko i wręczył mu paczkę marlboro. Towarzysze, możecie mnie uważać za złego komunistę. Ar-kadij zasalutował i ruszył w dół schodami.Lina bezpieczeństwa była przymarznięta do poręczy podestu,421skąd bosmani połowowi zwykle kierowali operacją wciągania sieci.Aby ją uwolnić, Arkadij musiał parę razy w nią kopnąć.Przekroczyłporęcz i obwiązał linę wokół ręki, ale schodzenie po pochylni i takprzypominało niekontrolowane zsuwanie się po oblodzonym stoku.Po paru krokach nogi spod niego uciekły, zjechał resztę drogi nasiedzeniu i zatrzymał się dopiero na lodzie.Wysoko nad głową Arkadij widział sylwetki Skiby i Zlezki,którzy stali wychyleni przez poręcz i wpatrywali się w niego jakdwie łasice polujące na krawędzi urwiska.Wstał i wyznaczył sobiekierunek marszu zgodnie ze wskazaniem kompasu na zegarku Gu-rija.Lód pod nogami był twardy jak kamień i Arkadij pewnymkrokiem ruszył przed siebie.Już po chwili wiedział, że powinien był włożyć dwie warstwybielizny, podwójne skarpety i filcowe walonki.Na szczęście miałdobre rękawice, wełnianą czapkę pod kapturem i dwie kamizelkiratunkowe, które okazały się doskonałymi izolatorami ciepła.Wmiarę posuwania się do przodu zaczęło mu się robić coraz cieplej.Czuł się też coraz pewniej.Ciemne okulary nie tyle tłumiły ośle-piający blask mgły, ile wyostrzały obraz, co pozwalało odróżniaćposzczególne smugi bieli.Kiedyś doznał podobnego uczucia, gdylecąc w chmurach, wyjrzał przez okno samolotu.Lód pod nogamibył twardy i tak mlecznobiały, jak białe bywają zamarznięte przybrzegu fale morskie.Był też szklisty niczym lustro, ale zamiastswego odbicia widział w nim tylko mętny obraz zamarzniętychwewnątrz pęcherzyków powietrza.Obejrzał się i stwierdził, żeopuszczony przed chwilą statek rozpływa się we mgle i jakby odre-alnia. Gwiazda Polarna coraz mniej przypominała stojący nawodzie statek, a coraz bardziej szare wrzeciono, które spadło skądś zgóry.Dwa kilometry szybkim krokiem to jakieś dwadzieścia minut,może pół godziny.Ale ilu przed nim chodziło tak po morzu?422Był ciekaw, czy Zina też tak patrzyła na wznoszącą się nad niąbryłę statku.Jemu było dużo łatwiej, bo teraz woda zamarzła wpłaski alabastrowy chodnik.Gdy po chwili znów się obejrzał, Gwiazda Polarna już znikła.Starał się cały czas utrzymywać kierunek marszu na linii trzystustopni, choć igła kompasu co chwilę miotała się po całej tarczy.Bliskość bieguna magnetycznego powodowała, że działały na niąpotężne siły i czubek igły jak za pociągnięciem sznurka wychylał sięgwałtownie to w lewo, to w prawo, jednak poza wskazaniamikompasu nie miał żadnych innych punktów odniesienia.Nie tylebrakowało punktów orientacyjnych na horyzoncie, ile samego ho-ryzontu choćby śladu linii odgraniczającej lód od mgły.Wszystkiekierunki wyglądały tak samo.Otaczała go totalna pustka.Chciał przede wszystkim zajrzeć do szaf w kajutach, potemsprawdzić zakamarki w maszynowni.Był pewien, że przed wrzu-ceniem do wody ciało Ziny ukrywano gdzieś na Orle.Marczuk miał rację co do omamów.W pewnej chwili ujrzał przedsobą czarną płytę winylową na siedemdziesiąt osiem obrotów, któraobracała się zawieszona w powietrzu, nie wydając żadnego dzwięku.Jego umysł chyba postanowił urozmaicić białą pustkę pierwszym zbrzegu przedmiotem podsuniętym przez pamięć.Rzucił okiem nakompas.A może chodzi w kółko? We mgle to się zdarza.Niektórzynaukowcy twierdzą, że dzieje się tak, ponieważ jedna z nóg jestzawsze silniejsza, inni uważają, że to wpływ efektu Coriolisa zwią-zanego z obrotami Ziemi, i upierają się, że człowiek decyduje oswych ruchach w podobnym stopniu jak wiatr czy woda.Im bardziej zbliżał się do płyty, tym szybciej zdawała się onawirować.Gdy zostało mu do niej tylko parę kroków, zaczęła sięnagle kiwać jak wytrącona z równowagi, po czym przemieniła się w423krąg smoliście czarnej wody o nieregularnych, mocno zbryzganychkrwią krawędziach.Niedzwiedzie polarne czatują przy przeręblach służących fokomdo zaczerpnięcia powietrza i rzucają się na nie, gdy tylko foka wy-stawi głowę nad powierzchnię.W tym celu potrafią zapuszczać siędwieście czy trzysta kilometrów w głąb pola lodowego.Zwyklehałas łamania lodu przez statek je odstrasza, ale Gwiazda Polarnaod pewnego czasu trwała w bezruchu.Arkadij nie słyszał żadnychodgłosów walki, więc zapewne atak nie wydarzył się przed chwilą,jednak nigdzie dalej nie było śladów krwi ani łap, a to musiałoznaczyć, że niedzwiedz albo wskoczył za swą ofiarą do wody ijeszcze nie wypłynął, albo popłynął pod lodem do innego otworu.Lód wokół przerębla był tak poszarpany i zakrwawiony, jakby do-szło tu do eksplozji.W wodzie kręciło się kilka kawałków lodu,świadcząc o istnieniu podwodnych prądów.Jakże nieoczekiwane zakończenie: być zjedzonym przez nie-dzwiedzia.Choć zapewne nie pierwsze w historii, przynajmniej wRosji.Ależ ta foka musiała być zaskoczona.Znał to uczucie.Po-nownie sprawdził wskazanie kompasu i ruszył w dalszą drogę.Gdzieś przed sobą usłyszał głośny trzask.W pierwszej chwilipomyślał, że to może ów niedzwiedz wyłamuje się spod lodu, potemprzyszło mu do głowy, że może to oznaczać pękanie lodu.Podwpływem prądów morskich lód wciąż się przesuwa, pęka i ponow-nie łączy.Ale zbytnio go to nie zaniepokoiło.W wodzie dzwiękrozchodzi się szybciej i dalej niż w suchym powietrzu, a mgła nietylko go nie tłumi, ale jeszcze wzmacnia.Jeśli nawet doszło dopęknięcia lodu, nastąpiło to dość daleko od niego.Zaklinał w duchu cholerną igłę kompasu, żeby wreszcie przestałaskakać.Ile czasu już idzie? Według zegarka, dwadzieścia minut.424Ale czy można mieć zaufanie do japońskiej kontroli jakości? Ni-gdzie nie było śladu Orła , za to gdy obejrzał się za siebie, zau-ważył, że w oddali pojawiło się coś, co jak mglista zjawa podążałojego śladem.Poczuł, jak poszarzały fragment lodu ugina się pod jego cięża-rem, i szybko przesunął się w bok na bielszy lód, po czym ponowniewyznaczył sobie kierunek marszu.Pasmo miększego lodu biegłochyba z południowego zachodu na północny wschód, w poprzekkierunku jego marszu, ale potraktował to jako ostrzeżenie [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl trzylatki.xlx.pl
. Dokąd ty się wybierasz w takim stroju? Kiedyoddasz mi zegarek?W obawie, że może go wypatrzyć któryś z ludzi Karpa, Arkadijcelowo poruszał się ociężałym chodem kogoś dużo tęższego i nierozglądał po pokładzie łodziowym.Zatknięta na rufie czerwonabandera była oblodzona i zwisała nieruchomo, na lśniącym lodo-wisku, w jakie zamienił się pokład, widać było tylko kilka śladówludzkich stóp.Przy schodkach prowadzących na rampę stało dwóchzziębniętych ludzi z czerwonymi opaskami członków ochotniczejsłużby porządkowej.Skiba i Zlezko, obaj w ciemnych okularach ifutrzanych czapach na głowach.Poznali Arkadija i spróbowali za-grodzić mu drogę, ale on władczym gestem kazał im się odsunąć.Wielokrotnie stykał się z tym gestem w Moskwie krótkim, pew-nym siebie, lekceważącym machnięciem dłonią, którym cieszący sięwładzą zganiali przechodniów z jezdni przed przejazdem kawalkadypojazdów rządowych, wysyłali do akcji psy, odprawiali adiutantówczy rozpędzali zbiegowiska. Ale kapitan zakazał. zaczął Zlezko Nikomu nie wolno. wszedł mu w słowo Skiba.Arkadij sięgnął po słoneczne okulary Skiby. Czekaj powiedział Zlezko i wręczył mu paczkę marlboro. Towarzysze, możecie mnie uważać za złego komunistę. Ar-kadij zasalutował i ruszył w dół schodami.Lina bezpieczeństwa była przymarznięta do poręczy podestu,421skąd bosmani połowowi zwykle kierowali operacją wciągania sieci.Aby ją uwolnić, Arkadij musiał parę razy w nią kopnąć.Przekroczyłporęcz i obwiązał linę wokół ręki, ale schodzenie po pochylni i takprzypominało niekontrolowane zsuwanie się po oblodzonym stoku.Po paru krokach nogi spod niego uciekły, zjechał resztę drogi nasiedzeniu i zatrzymał się dopiero na lodzie.Wysoko nad głową Arkadij widział sylwetki Skiby i Zlezki,którzy stali wychyleni przez poręcz i wpatrywali się w niego jakdwie łasice polujące na krawędzi urwiska.Wstał i wyznaczył sobiekierunek marszu zgodnie ze wskazaniem kompasu na zegarku Gu-rija.Lód pod nogami był twardy jak kamień i Arkadij pewnymkrokiem ruszył przed siebie.Już po chwili wiedział, że powinien był włożyć dwie warstwybielizny, podwójne skarpety i filcowe walonki.Na szczęście miałdobre rękawice, wełnianą czapkę pod kapturem i dwie kamizelkiratunkowe, które okazały się doskonałymi izolatorami ciepła.Wmiarę posuwania się do przodu zaczęło mu się robić coraz cieplej.Czuł się też coraz pewniej.Ciemne okulary nie tyle tłumiły ośle-piający blask mgły, ile wyostrzały obraz, co pozwalało odróżniaćposzczególne smugi bieli.Kiedyś doznał podobnego uczucia, gdylecąc w chmurach, wyjrzał przez okno samolotu.Lód pod nogamibył twardy i tak mlecznobiały, jak białe bywają zamarznięte przybrzegu fale morskie.Był też szklisty niczym lustro, ale zamiastswego odbicia widział w nim tylko mętny obraz zamarzniętychwewnątrz pęcherzyków powietrza.Obejrzał się i stwierdził, żeopuszczony przed chwilą statek rozpływa się we mgle i jakby odre-alnia. Gwiazda Polarna coraz mniej przypominała stojący nawodzie statek, a coraz bardziej szare wrzeciono, które spadło skądś zgóry.Dwa kilometry szybkim krokiem to jakieś dwadzieścia minut,może pół godziny.Ale ilu przed nim chodziło tak po morzu?422Był ciekaw, czy Zina też tak patrzyła na wznoszącą się nad niąbryłę statku.Jemu było dużo łatwiej, bo teraz woda zamarzła wpłaski alabastrowy chodnik.Gdy po chwili znów się obejrzał, Gwiazda Polarna już znikła.Starał się cały czas utrzymywać kierunek marszu na linii trzystustopni, choć igła kompasu co chwilę miotała się po całej tarczy.Bliskość bieguna magnetycznego powodowała, że działały na niąpotężne siły i czubek igły jak za pociągnięciem sznurka wychylał sięgwałtownie to w lewo, to w prawo, jednak poza wskazaniamikompasu nie miał żadnych innych punktów odniesienia.Nie tylebrakowało punktów orientacyjnych na horyzoncie, ile samego ho-ryzontu choćby śladu linii odgraniczającej lód od mgły.Wszystkiekierunki wyglądały tak samo.Otaczała go totalna pustka.Chciał przede wszystkim zajrzeć do szaf w kajutach, potemsprawdzić zakamarki w maszynowni.Był pewien, że przed wrzu-ceniem do wody ciało Ziny ukrywano gdzieś na Orle.Marczuk miał rację co do omamów.W pewnej chwili ujrzał przedsobą czarną płytę winylową na siedemdziesiąt osiem obrotów, któraobracała się zawieszona w powietrzu, nie wydając żadnego dzwięku.Jego umysł chyba postanowił urozmaicić białą pustkę pierwszym zbrzegu przedmiotem podsuniętym przez pamięć.Rzucił okiem nakompas.A może chodzi w kółko? We mgle to się zdarza.Niektórzynaukowcy twierdzą, że dzieje się tak, ponieważ jedna z nóg jestzawsze silniejsza, inni uważają, że to wpływ efektu Coriolisa zwią-zanego z obrotami Ziemi, i upierają się, że człowiek decyduje oswych ruchach w podobnym stopniu jak wiatr czy woda.Im bardziej zbliżał się do płyty, tym szybciej zdawała się onawirować.Gdy zostało mu do niej tylko parę kroków, zaczęła sięnagle kiwać jak wytrącona z równowagi, po czym przemieniła się w423krąg smoliście czarnej wody o nieregularnych, mocno zbryzganychkrwią krawędziach.Niedzwiedzie polarne czatują przy przeręblach służących fokomdo zaczerpnięcia powietrza i rzucają się na nie, gdy tylko foka wy-stawi głowę nad powierzchnię.W tym celu potrafią zapuszczać siędwieście czy trzysta kilometrów w głąb pola lodowego.Zwyklehałas łamania lodu przez statek je odstrasza, ale Gwiazda Polarnaod pewnego czasu trwała w bezruchu.Arkadij nie słyszał żadnychodgłosów walki, więc zapewne atak nie wydarzył się przed chwilą,jednak nigdzie dalej nie było śladów krwi ani łap, a to musiałoznaczyć, że niedzwiedz albo wskoczył za swą ofiarą do wody ijeszcze nie wypłynął, albo popłynął pod lodem do innego otworu.Lód wokół przerębla był tak poszarpany i zakrwawiony, jakby do-szło tu do eksplozji.W wodzie kręciło się kilka kawałków lodu,świadcząc o istnieniu podwodnych prądów.Jakże nieoczekiwane zakończenie: być zjedzonym przez nie-dzwiedzia.Choć zapewne nie pierwsze w historii, przynajmniej wRosji.Ależ ta foka musiała być zaskoczona.Znał to uczucie.Po-nownie sprawdził wskazanie kompasu i ruszył w dalszą drogę.Gdzieś przed sobą usłyszał głośny trzask.W pierwszej chwilipomyślał, że to może ów niedzwiedz wyłamuje się spod lodu, potemprzyszło mu do głowy, że może to oznaczać pękanie lodu.Podwpływem prądów morskich lód wciąż się przesuwa, pęka i ponow-nie łączy.Ale zbytnio go to nie zaniepokoiło.W wodzie dzwiękrozchodzi się szybciej i dalej niż w suchym powietrzu, a mgła nietylko go nie tłumi, ale jeszcze wzmacnia.Jeśli nawet doszło dopęknięcia lodu, nastąpiło to dość daleko od niego.Zaklinał w duchu cholerną igłę kompasu, żeby wreszcie przestałaskakać.Ile czasu już idzie? Według zegarka, dwadzieścia minut.424Ale czy można mieć zaufanie do japońskiej kontroli jakości? Ni-gdzie nie było śladu Orła , za to gdy obejrzał się za siebie, zau-ważył, że w oddali pojawiło się coś, co jak mglista zjawa podążałojego śladem.Poczuł, jak poszarzały fragment lodu ugina się pod jego cięża-rem, i szybko przesunął się w bok na bielszy lód, po czym ponowniewyznaczył sobie kierunek marszu.Pasmo miększego lodu biegłochyba z południowego zachodu na północny wschód, w poprzekkierunku jego marszu, ale potraktował to jako ostrzeżenie [ Pobierz całość w formacie PDF ]