[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Najwyrazniej ma przy sobie broń - pomyślała.Ukryta za stelażem z gazetami, patrzyła, jak mija ją,siada na plastikowym krześle nieopodal bramki i znów rozkłada gazetę.W chwili gdy dotarła do wyjścia numer dwadzieścia je den, rozpoczęto właśnie wprowadzaniepasażerów do samolotu.Stanęła na kpńcu długiej kolejki.Kiedy pracownik lotniska oddarł końcówkęjej karty pokładowej, Mariah wmieszała się ponownie w tłum, gdy zaś minęła ostatni zakręt rampyprowadzącej bezpośrednio do samolotu, obserwujący Mariah z sali odlotów mężczyzna stracił ją zoczu.Szybko wślizgnęła się za metalowe, służbowe drzwi i po metalowych schodkach zbiegła na płytęlotniska.Ruszy-251ła pod gigantycznym brzuchem samolotu w kierunku ba-gażowni.Przy niewielkim budyneczkuprzystanęła i obejrzała się.- Ej, co pani tu robi? - Od samolotu zbliżał się w jej stronę kierownik służb naziemnych.- Przepraszam bardzo, ale zasłania mi pan widok - odparła bezczelnie.- Doprawdy? Lepiej niech pani wytłumaczy swoją obecność.W przeciwnym razie wezwę policję.Mariah, nie spuszczając wzroku z samolotu, sięgnęła do kieszeni płaszcza i wyciągnęła niewielką,plastikową okładkę.Otworzyła ją i podstawiła kierownikowi podjios.- Centralna Agencja Wywiadowcza - powiedziała.-Tym samolotem leci VIP.Ale proszę tęwiadomość zostawić" dla siebie.Sprawdzamy, czy bezpiecznie wystartuje do Waszyngtonu.Kierownik z uwagą, ale i trochę podejrzliwie, studiował odznakę.Mariah pokazała mu uniesionykciuk.- Chce pan sprawdzić odcisk palca?- Nie trzeba - mruknął, oddając jej okładkę, i popatrzył na samolot.- No tak, CIA.Ale dlaczego nikt mio tym nie wspomniał?Mariah szybko zerknęła na wizytówkę przypiętą do kieszeni na jego piersi.- Pan Figueroa, tak? Przykro mi.Doceniamy waszą czujność - mówiła, nie spuszczając wzroku zsamolotu.-Ale on ostatnio uniknął już dwóch zamachów, więc nie chcemy rozgłaszać o każdym jegoruchu.Kierownik stał obok niej i również bacznie obserwował samolot.252- Bez urazy, panienko, ale jak ktoś tak mały, jak pani zdoła powstrzymać wielkiego bandziora?Marian uśmiechnęła się tajemniczo.- Niebezpieczne przedmioty zawsze przychodzą w małych przesyłkach, panie Figueroa.Poza tymstanowię część dużego zespołu.Od Zwitu po lotnisku włóczą się nasi ludzie.Nie odetchniemyspokojnie, dopóki ta maszyna nie wystartuje bezpiecznie.W tej samej chwili ciągnik zaczął odciągać samolot na pas startowy.Mariah odetchnęła z ulgą.- Chwała Bogu! Ruszył.Teraz już niech kogoś innego boli o to głowa.Wie pan, czasami zastanawiamsię, jaki diabeł podkusił mnie, bym podjęła pracę w takim małpim cyrku.Kierownik przesłał jej uśmiech.- Moim zdaniem macie ciekawą pracę.Tylko że.Do ^licha, nigdy bym nie przypuszczał, żetwardziele z CIA mogą wyglądać jak pani.- Pokręcił głową.- Nikomu by to nie przyszło do głowy.- Czy mógłby mi pan pokazać, gdzie tu jest winda służbowa? Muszę jak najszybciej pojawić się wbiurze.Kiedy znów znalazła się w hali głównej lotniska, spostrzegła, że monitory wyświetlają informację oodlocie samolotu rejsowego trzy-osiem-jeden do Waszyngtonu.Mariah wmieszała się w grupęreprezentacji koszykarzy jakiejś wyższej uczelni.Zdążyła jeszcze spostrzec, że śledzący ją człowiekwychodzi głównym wejściem.Natychmiast skierowała się do kasy linii lotniczych Air West.- Czym mogę służyć? - zapytał urzędnik.253- Chcę dostać się do Albuquerque.Wiem, że jest jakieś ranne połączenie.Kasjer wywołał na ekranie komputera rozkład lotów i chwilę go studiował.- Tak, przez Dallas-Fort Worth.Odlot o siódmej trzydzieści.W Albuquerque będzie pani o dziesiątejczterdzieści pięć czasu miejscowego.- Doskonale.Poproszę więc bilet.- Powrotny też?- Tylko w jedną stronę.Nie mam jeszcze dalszych planów.- Jak się pani nazywa?- Diane Tardiff.- Proszę przeliterować nazwisko.Mariah wyjęła kartę American Express, którą nosiła przy sobie od czasu wypadku w Wiedniu.Kartawystawiona była na D.J.Tardiff.Podpis Davida stanowił wielki gryzmoł, który dawno już nauczyłasię bezbłędnie podrabiać, co ułatwiało jej regulowanie bieżących wydatków.Dopóki karta miałapokrycie, nikt nie sprawdzał ani jej ważności, ani właściciela.- W porządku, pani Tardiff.Lot dwa-dziewięć-dwa.Wyjście czterdzieści siedem.Niebawemzaczniemy wprowadzać pasażerów na pokład.Mariah podziękowała mu uprzejmie i ruszyła do damskiej toalety.Tam weszła do kabiny, w którejniedawno była, i dokładnie zamknęła za sobą drzwi.Wyciągnęła do połowy napełniony worek zodpadkami z przymocowanego do ściany pojemnika, oderwała od jego dna pistolet i ponowniewłożyła plastikowy worek.Zdjęła z broni plaster i wrzuciła254go do śmieci, a pistolet wsunęła do kieszeni.Spuściła wodę i ponownie wyszła do głównej halilotniska.Przy bramce ochroniarzy na chwilę się zawahała, po czym wyciągnęła swój identyfikator, wzięłagłęboki wdech i zdecydowanym krokiem ruszyła do bocznej furtki, przez którą niedawno przechodziłśledzący ją człowiek.- Proszę pani? - odezwał się ochroniarz, podnosząc rękę.Podstawiła mu pod nos legitymację z odznaką CIA i bez kłopotu przeszła na drugą stronę.- Mamy klienta - powiedział Dieter Pflanz.On i George Neville stali na płycie lotniska Dullesa w Waszyngtonie i obserwowali, jak pod bacznymokiem Gusa McCorda i lekarza kardiologa sanitariusze wynoszą z ambulansu panią Nancy McCord.- Kogo?* ^ - Nowa grupa fundamentalistów, z agendą polityczną.Chcą zrobić jakieś spektakularnewidowisko, by zwrócić na siebie uwagę.Ludzie Kaddafiego są pod wielkim wrażeniem naszejoperacji na Maderze i gorąco polecili nas jako najlepszych dostawców.- To dobrze.Czy nasi ludzie są już na miejscu?- Wszystko gotowe.Jutro mamy pokazać towar i ostatecznie dobić targu.- Wielki Boże! - powiedział Neville, potrząsając głową.- To naprawdę może się udać [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl trzylatki.xlx.pl
.Najwyrazniej ma przy sobie broń - pomyślała.Ukryta za stelażem z gazetami, patrzyła, jak mija ją,siada na plastikowym krześle nieopodal bramki i znów rozkłada gazetę.W chwili gdy dotarła do wyjścia numer dwadzieścia je den, rozpoczęto właśnie wprowadzaniepasażerów do samolotu.Stanęła na kpńcu długiej kolejki.Kiedy pracownik lotniska oddarł końcówkęjej karty pokładowej, Mariah wmieszała się ponownie w tłum, gdy zaś minęła ostatni zakręt rampyprowadzącej bezpośrednio do samolotu, obserwujący Mariah z sali odlotów mężczyzna stracił ją zoczu.Szybko wślizgnęła się za metalowe, służbowe drzwi i po metalowych schodkach zbiegła na płytęlotniska.Ruszy-251ła pod gigantycznym brzuchem samolotu w kierunku ba-gażowni.Przy niewielkim budyneczkuprzystanęła i obejrzała się.- Ej, co pani tu robi? - Od samolotu zbliżał się w jej stronę kierownik służb naziemnych.- Przepraszam bardzo, ale zasłania mi pan widok - odparła bezczelnie.- Doprawdy? Lepiej niech pani wytłumaczy swoją obecność.W przeciwnym razie wezwę policję.Mariah, nie spuszczając wzroku z samolotu, sięgnęła do kieszeni płaszcza i wyciągnęła niewielką,plastikową okładkę.Otworzyła ją i podstawiła kierownikowi podjios.- Centralna Agencja Wywiadowcza - powiedziała.-Tym samolotem leci VIP.Ale proszę tęwiadomość zostawić" dla siebie.Sprawdzamy, czy bezpiecznie wystartuje do Waszyngtonu.Kierownik z uwagą, ale i trochę podejrzliwie, studiował odznakę.Mariah pokazała mu uniesionykciuk.- Chce pan sprawdzić odcisk palca?- Nie trzeba - mruknął, oddając jej okładkę, i popatrzył na samolot.- No tak, CIA.Ale dlaczego nikt mio tym nie wspomniał?Mariah szybko zerknęła na wizytówkę przypiętą do kieszeni na jego piersi.- Pan Figueroa, tak? Przykro mi.Doceniamy waszą czujność - mówiła, nie spuszczając wzroku zsamolotu.-Ale on ostatnio uniknął już dwóch zamachów, więc nie chcemy rozgłaszać o każdym jegoruchu.Kierownik stał obok niej i również bacznie obserwował samolot.252- Bez urazy, panienko, ale jak ktoś tak mały, jak pani zdoła powstrzymać wielkiego bandziora?Marian uśmiechnęła się tajemniczo.- Niebezpieczne przedmioty zawsze przychodzą w małych przesyłkach, panie Figueroa.Poza tymstanowię część dużego zespołu.Od Zwitu po lotnisku włóczą się nasi ludzie.Nie odetchniemyspokojnie, dopóki ta maszyna nie wystartuje bezpiecznie.W tej samej chwili ciągnik zaczął odciągać samolot na pas startowy.Mariah odetchnęła z ulgą.- Chwała Bogu! Ruszył.Teraz już niech kogoś innego boli o to głowa.Wie pan, czasami zastanawiamsię, jaki diabeł podkusił mnie, bym podjęła pracę w takim małpim cyrku.Kierownik przesłał jej uśmiech.- Moim zdaniem macie ciekawą pracę.Tylko że.Do ^licha, nigdy bym nie przypuszczał, żetwardziele z CIA mogą wyglądać jak pani.- Pokręcił głową.- Nikomu by to nie przyszło do głowy.- Czy mógłby mi pan pokazać, gdzie tu jest winda służbowa? Muszę jak najszybciej pojawić się wbiurze.Kiedy znów znalazła się w hali głównej lotniska, spostrzegła, że monitory wyświetlają informację oodlocie samolotu rejsowego trzy-osiem-jeden do Waszyngtonu.Mariah wmieszała się w grupęreprezentacji koszykarzy jakiejś wyższej uczelni.Zdążyła jeszcze spostrzec, że śledzący ją człowiekwychodzi głównym wejściem.Natychmiast skierowała się do kasy linii lotniczych Air West.- Czym mogę służyć? - zapytał urzędnik.253- Chcę dostać się do Albuquerque.Wiem, że jest jakieś ranne połączenie.Kasjer wywołał na ekranie komputera rozkład lotów i chwilę go studiował.- Tak, przez Dallas-Fort Worth.Odlot o siódmej trzydzieści.W Albuquerque będzie pani o dziesiątejczterdzieści pięć czasu miejscowego.- Doskonale.Poproszę więc bilet.- Powrotny też?- Tylko w jedną stronę.Nie mam jeszcze dalszych planów.- Jak się pani nazywa?- Diane Tardiff.- Proszę przeliterować nazwisko.Mariah wyjęła kartę American Express, którą nosiła przy sobie od czasu wypadku w Wiedniu.Kartawystawiona była na D.J.Tardiff.Podpis Davida stanowił wielki gryzmoł, który dawno już nauczyłasię bezbłędnie podrabiać, co ułatwiało jej regulowanie bieżących wydatków.Dopóki karta miałapokrycie, nikt nie sprawdzał ani jej ważności, ani właściciela.- W porządku, pani Tardiff.Lot dwa-dziewięć-dwa.Wyjście czterdzieści siedem.Niebawemzaczniemy wprowadzać pasażerów na pokład.Mariah podziękowała mu uprzejmie i ruszyła do damskiej toalety.Tam weszła do kabiny, w którejniedawno była, i dokładnie zamknęła za sobą drzwi.Wyciągnęła do połowy napełniony worek zodpadkami z przymocowanego do ściany pojemnika, oderwała od jego dna pistolet i ponowniewłożyła plastikowy worek.Zdjęła z broni plaster i wrzuciła254go do śmieci, a pistolet wsunęła do kieszeni.Spuściła wodę i ponownie wyszła do głównej halilotniska.Przy bramce ochroniarzy na chwilę się zawahała, po czym wyciągnęła swój identyfikator, wzięłagłęboki wdech i zdecydowanym krokiem ruszyła do bocznej furtki, przez którą niedawno przechodziłśledzący ją człowiek.- Proszę pani? - odezwał się ochroniarz, podnosząc rękę.Podstawiła mu pod nos legitymację z odznaką CIA i bez kłopotu przeszła na drugą stronę.- Mamy klienta - powiedział Dieter Pflanz.On i George Neville stali na płycie lotniska Dullesa w Waszyngtonie i obserwowali, jak pod bacznymokiem Gusa McCorda i lekarza kardiologa sanitariusze wynoszą z ambulansu panią Nancy McCord.- Kogo?* ^ - Nowa grupa fundamentalistów, z agendą polityczną.Chcą zrobić jakieś spektakularnewidowisko, by zwrócić na siebie uwagę.Ludzie Kaddafiego są pod wielkim wrażeniem naszejoperacji na Maderze i gorąco polecili nas jako najlepszych dostawców.- To dobrze.Czy nasi ludzie są już na miejscu?- Wszystko gotowe.Jutro mamy pokazać towar i ostatecznie dobić targu.- Wielki Boże! - powiedział Neville, potrząsając głową.- To naprawdę może się udać [ Pobierz całość w formacie PDF ]