[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Arkadij stanął nad ciałem Mike'a.Cóż za niesa-mowita sceneria, pomyślał.Burza, płomienie, Aleuta rozciągnięty naziemi przy swej płonącej łodzi, Wołowoj na przewróconym stosiepogrzebowym, z jednym rękawem już lizanym przez płomienie.Przypomniał sobie hasełko reklamowe, jakie wyczytał kiedyś wefrancuskim przewodniku: To trzeba zobaczyć!.Czasem w chwi-lach paniki umysł ludzki wyczynia dziwne harce.Miał do wyboru spłonąć w jednym pomieszczeniu albo udusić się dymem w drugim.Zakrywając usta dłonią, przebiegł przez płonące pomieszczenie,dopadł drzwi i runął na nie całym ciężarem.Lekko się ugięły.Niebyły zamknięte na kłódkę, ale dociskane przez Karpa.Tak jak władowni na statku.Sprawdzone sposoby są najlepsze.Płomieniezbliżały się już do stóp Arkadija.Schylił się pod warstwę dymu,dysząc ciężko między atakami duszącego kaszlu.Jeszcze pięć300minut, najwyżej dziesięć.Karp będzie mógł spokojnie otworzyćdrzwi i nacieszyć oczy zwycięstwem.Arkadij zamknął wewnętrznązasuwę na drzwiach.Znał kiedyś lekarza sądowego, który twierdził,że największym talentem Renki nie jest umiejętność wychodzenia zgroznych sytuacji, ale ich komplikowanie.Wstrzymując oddech,ruszył z powrotem przez objęty płomieniami pokój.Jego wzrok padłna stojącą pod ścianą beczkę, którą przeciągnął do drugiego po-mieszczenia.Wewnątrz znajdowały się ścinki odrzucone przezMike'a kawałki sieci.Fachowym okiem rybaka wybrał najdłuższyfragment nylonowej siatki.Kałuża w rogu lśniła złociście w blaskupłomieni z sąsiedniego pomieszczenia.Było od nich na tyle widno,że wyraznie widział ułamane wsporniki dwa rdzewiejące żelaznezaczepy pod klapą w suficie.Ustawił beczkę do góry dnem na kałużyi wdrapał się na nią.Wspiąwszy się na palce i wyciągnąwszy ręce,spróbował dosięgnąć siatką do wystających wsporników.Otwór niebył hermetycznie zamknięty i przedostający się do salki dym wy-raznie ciągnął w górę ku szparom wokół klapy.Udało mu się za-rzucić sieć na zaczep, ale w tym momencie beczka pod jego nogamizachwiała się, przewróciła i potoczyła po podłodze.Wspinając się posieci, usłyszał brzęk tłukących się butelek i narastający huk płomie-ni.Pchnął klapę i dym buchnął w górę, jakby chciał mu odciąć drogęi wciągnąć go z powrotem.On jednak był już na zewnątrz i turlał siępo pagórku i po skąpanej we mgle trawie zbocza, staczając się corazniżej ku morzu.Część trzeciaLDRozdział 21Pierwszym zwiastunem zbliżającego się jednolitego lodu byłypojedyncze kry, gładkie i białe jak kawałki marmuru pływające wczarnej wodzie, i choć Gwiazda Polarna i cztery towarzyszące jejtrawlery bez wysiłku pokonywały wiejący z północy wiatr, na po-kładzie panowało napięcie i poczucie coraz większego osamotnienia.W pomieszczeniach pod pokładem pojawił się nowy dzwięk szo-rowanie kry lodowej o burty statku.Stojący na pokładzie ludziezadzierali głowy i wpatrywali się w urządzenia nawigacyjne za-montowane nad sterówką i suwnicami bramowymi: wolno obraca-jące się ramiona radarów i anteny w kształcie gwiazd, biczów irozciągniętych drutów, które zapewniały łączność radarową i ra-diową na falach UKF i krótkich oraz łączność satelitarną.Znaczeniekontaktu z dalekim światem rosło w miarę ustępowania kry i poja-wiania się coraz większych i coraz liczniejszych bloków lodu, które gładkie i obłe zaczynały się łączyć i ciągnąć po horyzont.Trawlery towarzyszące Gwiezdzie Polarnej płynęły za nią w corazciaśniejszym szyku, co szczególnie dotyczyło Orła , dla któregonaturalnym akwenem była Zatoka Meksykańska, a nie Morze Ber-inga.305Z nadejściem zmroku wiatr wzmógł się, jakby mu było łatwiejhulać po lodzie niż po wodzie, a niesiona przez niego mżawka na-tychmiast zamarzała na szybie mostku.Przez całą noc załoga Gwiazdy Polarnej spłukiwała lód z pokładów, polewając je wę-żami z gorącą wodą z kotłów.Załogi trawlerów bardziej podatnychna zachwianie równowagi pod ciężarem lodu robiły to samo i wrezultacie cały konwój sunął w ciemnościach nocnych w gęstychobłokach pary.Zruby napędowe Miss Alaski uległy skrzywieniu w wynikuuderzenia o krę i o świcie trawler zawrócił i popłynął z powrotem doDutch Harbor.Pozostała trójka nadal parła do przodu, bo w wodzieroiło się od ryb.Z nastaniem poranka załogi stwierdziły, że kra zbiłasię w jednolitą pokrywę.Przed Gwiazdą Polarną rozpościerała siębiała bezkształtna równina pod niebieską kopułą nieba, za rufą cią-gnęła się smuga czarnej jak smoła wody, do której rozstawione wmilowych odstępach trawlery zarzuciły sieci.Z jakiegoś powoduryby denne, w tym zwłaszcza sola, najchętniej trzymają się dna tużza granicą jednolitego lodu, i tam było od nich aż gęsto [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl trzylatki.xlx.pl
.Arkadij stanął nad ciałem Mike'a.Cóż za niesa-mowita sceneria, pomyślał.Burza, płomienie, Aleuta rozciągnięty naziemi przy swej płonącej łodzi, Wołowoj na przewróconym stosiepogrzebowym, z jednym rękawem już lizanym przez płomienie.Przypomniał sobie hasełko reklamowe, jakie wyczytał kiedyś wefrancuskim przewodniku: To trzeba zobaczyć!.Czasem w chwi-lach paniki umysł ludzki wyczynia dziwne harce.Miał do wyboru spłonąć w jednym pomieszczeniu albo udusić się dymem w drugim.Zakrywając usta dłonią, przebiegł przez płonące pomieszczenie,dopadł drzwi i runął na nie całym ciężarem.Lekko się ugięły.Niebyły zamknięte na kłódkę, ale dociskane przez Karpa.Tak jak władowni na statku.Sprawdzone sposoby są najlepsze.Płomieniezbliżały się już do stóp Arkadija.Schylił się pod warstwę dymu,dysząc ciężko między atakami duszącego kaszlu.Jeszcze pięć300minut, najwyżej dziesięć.Karp będzie mógł spokojnie otworzyćdrzwi i nacieszyć oczy zwycięstwem.Arkadij zamknął wewnętrznązasuwę na drzwiach.Znał kiedyś lekarza sądowego, który twierdził,że największym talentem Renki nie jest umiejętność wychodzenia zgroznych sytuacji, ale ich komplikowanie.Wstrzymując oddech,ruszył z powrotem przez objęty płomieniami pokój.Jego wzrok padłna stojącą pod ścianą beczkę, którą przeciągnął do drugiego po-mieszczenia.Wewnątrz znajdowały się ścinki odrzucone przezMike'a kawałki sieci.Fachowym okiem rybaka wybrał najdłuższyfragment nylonowej siatki.Kałuża w rogu lśniła złociście w blaskupłomieni z sąsiedniego pomieszczenia.Było od nich na tyle widno,że wyraznie widział ułamane wsporniki dwa rdzewiejące żelaznezaczepy pod klapą w suficie.Ustawił beczkę do góry dnem na kałużyi wdrapał się na nią.Wspiąwszy się na palce i wyciągnąwszy ręce,spróbował dosięgnąć siatką do wystających wsporników.Otwór niebył hermetycznie zamknięty i przedostający się do salki dym wy-raznie ciągnął w górę ku szparom wokół klapy.Udało mu się za-rzucić sieć na zaczep, ale w tym momencie beczka pod jego nogamizachwiała się, przewróciła i potoczyła po podłodze.Wspinając się posieci, usłyszał brzęk tłukących się butelek i narastający huk płomie-ni.Pchnął klapę i dym buchnął w górę, jakby chciał mu odciąć drogęi wciągnąć go z powrotem.On jednak był już na zewnątrz i turlał siępo pagórku i po skąpanej we mgle trawie zbocza, staczając się corazniżej ku morzu.Część trzeciaLDRozdział 21Pierwszym zwiastunem zbliżającego się jednolitego lodu byłypojedyncze kry, gładkie i białe jak kawałki marmuru pływające wczarnej wodzie, i choć Gwiazda Polarna i cztery towarzyszące jejtrawlery bez wysiłku pokonywały wiejący z północy wiatr, na po-kładzie panowało napięcie i poczucie coraz większego osamotnienia.W pomieszczeniach pod pokładem pojawił się nowy dzwięk szo-rowanie kry lodowej o burty statku.Stojący na pokładzie ludziezadzierali głowy i wpatrywali się w urządzenia nawigacyjne za-montowane nad sterówką i suwnicami bramowymi: wolno obraca-jące się ramiona radarów i anteny w kształcie gwiazd, biczów irozciągniętych drutów, które zapewniały łączność radarową i ra-diową na falach UKF i krótkich oraz łączność satelitarną.Znaczeniekontaktu z dalekim światem rosło w miarę ustępowania kry i poja-wiania się coraz większych i coraz liczniejszych bloków lodu, które gładkie i obłe zaczynały się łączyć i ciągnąć po horyzont.Trawlery towarzyszące Gwiezdzie Polarnej płynęły za nią w corazciaśniejszym szyku, co szczególnie dotyczyło Orła , dla któregonaturalnym akwenem była Zatoka Meksykańska, a nie Morze Ber-inga.305Z nadejściem zmroku wiatr wzmógł się, jakby mu było łatwiejhulać po lodzie niż po wodzie, a niesiona przez niego mżawka na-tychmiast zamarzała na szybie mostku.Przez całą noc załoga Gwiazdy Polarnej spłukiwała lód z pokładów, polewając je wę-żami z gorącą wodą z kotłów.Załogi trawlerów bardziej podatnychna zachwianie równowagi pod ciężarem lodu robiły to samo i wrezultacie cały konwój sunął w ciemnościach nocnych w gęstychobłokach pary.Zruby napędowe Miss Alaski uległy skrzywieniu w wynikuuderzenia o krę i o świcie trawler zawrócił i popłynął z powrotem doDutch Harbor.Pozostała trójka nadal parła do przodu, bo w wodzieroiło się od ryb.Z nastaniem poranka załogi stwierdziły, że kra zbiłasię w jednolitą pokrywę.Przed Gwiazdą Polarną rozpościerała siębiała bezkształtna równina pod niebieską kopułą nieba, za rufą cią-gnęła się smuga czarnej jak smoła wody, do której rozstawione wmilowych odstępach trawlery zarzuciły sieci.Z jakiegoś powoduryby denne, w tym zwłaszcza sola, najchętniej trzymają się dna tużza granicą jednolitego lodu, i tam było od nich aż gęsto [ Pobierz całość w formacie PDF ]