[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Mundy, a gdzie Matka?- Buszuje na strychu.Bawi się w dom, tam jest pełno mebli.Nic mu nie będzie.Mogłem się domyślić.Spodnie na tyłku już mi się ogrzały, ale właśnie z tego powodu znowu zaczynamśmierdzieć.Wyglądam na dwór: śnieg znowu sypie gęsto.Zabieram pałatkę, hełm i karabin iwlokę się na górę.Miller widzi mnie z daleka i ruszana przełaj.Wzbija tumany śniegu, próbuje wykonaćzjazd narciarski na butach.Wielce widowiskowa zmiana warty, tak jest, sir.- Kurna Olek, ale zimno dmucha tam na górze, Won't.A do tego ciemno choć okowykol.Nawet brydża nie widziałem.Lepiej by ci było tam na dole, na drugim posterunku.Jakby do ciebie zaczęli strzelać, mielibyśmy przynajmniej jakieś ostrzeżenie. - Ty to masz fantastyczne pomysły, Miller.Chcesz ze mnie zrobić urządzenie alarmowedo stosowania w warunkach polowych zimą?- Dobrze wiesz, co chcę, i byłoby ci tam o wiele cieplej.Może usłyszelibyśmy nawet, jakty do nich pierwszy strzelasz.W końcu, jak się tak dobrze zastanowić, to właśnie na tym polegawarta, nie? Sterczysz tam po to, żeby reszta miała w razie czego szansę prysnąć w krzaki.Miejsce wolne, życzę szczęścia.Jak się udał patrol?- Dziękuję, niezle.Tyle że o mało nas nie wykosili.Shutzer ci wszystko opowie.Odwracam się twarzą do podnóża pagórka.- Masz rację, Bud, mostu nawet stąd nie widać.Jaki sens?- Zostawić ci parę fajek? Zciągnąłem z przydziału Gordona, zanim zdąży w imię zdrowia złożyć ofiarę bogom przez rzucenie ich w ogień.- Dzięki.Ale jak się Gordon pokapuje, nie mów mu, że i mnie dawałeś.Nie czuję sięchwilowo na siłach znosić gniewu sprawiedliwego.Razem ruszamy w dół.Miller zachodzi pałac od tyłu, żeby nabrać po drodze jeszczetrochę drewna.Ze stajni już chyba niewiele zostało.Wilkins powinien zacząć katalogowaćrzeczy pod kątem kolejności palenia.Czuję, że zbliża się wojna domowa: piecuchy przeciwkozwolennikom zimnego chowu.Idę kawałek drogą i schodzę w dół przy cembrowinie.Bud miał rację: tu jest lepiej niżna górze.Fontanna zasłania od wiatru, mogę sobie kucnąć, kiedy zechcę, albo oprzeć sięplecami o ścianę i dać nogom odpocząć.Kiedy tak siedzę w kucki, pozostaje tylko jeden sposóbpowiadamiania chłopaków, że Niemcy są blisko: chrzęst mojej czaszki rozrywanej niemieckąkulą.Z drugiej strony, nic tak nie potrafi człowieka załamać, jak dwie godziny w śniegu izimnie na stojąco.Zapalam jednego z papierosów od Buda, a raczej od Mela.Zostało mi jużtylko sześć zapałek: skończą się wcześniej niż papierosy.Bud ma zapalniczkę, marki Zippo,którą od kogoś wycyganił.Możliwe, że jest jedynym żołnierzem w Lesie Ardeńskim - i to poobu stronach frontu - który potrafi zmusić to urządzenie do działania.Gdybym to ja był Millerem i miał dryg do wszystkich zasmarkanych mechanizmów naświecie, dogadywałbym się sam ze sobą o wiele lepiej niż teraz.Szczytem moich uzdolnień technicznych było opanowanie składania i rozkładaniakarabinu Ml, automatu kaliber trzydzieści i karabinu maszynowego Browninga.Pięćdziesiątkinigdy nie zaliczyłem.Na strzelnicy radziłem sobie niezgorzej, ale nie potrafiłem złożyćcholerstwa tak, żeby się nie zacinało.Byłem świadkiem, jak Miller wygrywał zakłady, że rozbierze i złoży dowolną z wymienionych odmian broni z zawiązanymi oczami, i to szybciej niż przeciętny człowiek robito z otwartymi oczami.To dar losu, podobnie jak czytanie w myślach i pisanie wierszy.Dla Millera nic, ale to nic w mechanice nie jest za trudne.W armii niemieckiej byłby jużpewnie generałem.Albo nie, prędzej by go zastrzelili.Z Budem nigdy nic nie wiadomo.Wkażdej chwili może odmówić wykonania bezpośredniego rozkazu.To nie przekora, tylkozakuty łeb: Gordon nie zrobi nic, co jego zdaniem jest nie w porządku.Nie nazwałbym gowielkim moralistą, zwolennikiem ładu społecznego, itp., ale posługuje się własną estetyką,która wymaga działania logicznego i solidnego.Bud byłby chyba w stanie popełnić każdy złyuczynek - byle solidnie.Może to dlatego, że jego ojciec jest zegarmistrzem - chociaż Shutzer teżma ojca zegarmistrza, a wcale taki nie jest.Nie ma reguł.Po dziesięciu minutach intensywnego myślenia dostaję skrętu kiszek.To na pewno odtego, że stale się boję.Kiedy lecieliśmy z tamtej góry, czułem w ustach niemiły, gorzki smak.Musiałem cały czas łykać ślinę, żeby nie puścić pawia.Ktoś schodzi od pałacu.To Shutzer.Ubrał się z powrotem w kombinezon maskujący.Oparty o mur, patrzę, jak nadchodzi drogą.Unosi nogi wysoko i ogląda się na własne ślady wśniegu.- Na cycki Himmlera, Shutzer, jeszcze nie dość miałeś spacerów po czarodziejskiejkrainie śniegu?- Jeżeli nie masz nic przeciwko temu, Won't, to przeszedłbym się poszukać lornety imapy, no i swojego magazynku.Utrata lornety to pewny raport o stratach w sprzęcie, więcwarto, żeby ktoś poszedł sprawdzić, czy się nie znajdzie.Może wszystko dalej tam leży.- No i dobrze.Za lornetę ja odpowiadam, Stan.Polecę tam pózniej i się rozejrzę.- Po ciemku i tak nic nie znajdziesz, a poza tym śnieg na pewno wszystko przysypie.- I na zdrowie.- Ale mogę spróbować?- Nie rozumiem cię, Stan.Jaki sens? A jak tamci faceci dalej kręcą się po lesie? Możemają tam na górze posterunek?- Nie, na pewno tylko patrolowali.- No to na pewno pozbierali wszystko, co po nas zostało [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • trzylatki.xlx.pl