[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Deszcz powoli zani-kał.Chmury, początkowo jednolitą powłoką zasnuwające niebo, teraz w miarę nara-stania brzasku rozstępowały się, ukazując tu i ówdzie blade już o tej porze gwiazdy.Ruszyli szybko, oddalając się od budynku.Pierwszy szedł Daniel, za nim Candy,a na końcu, podbiegając co chwilę, podążał Nordmann.Kluczyli małymi uliczkamidzielnicy willowej, jeszcze zupełnie uśpionej.Dopiero po przebyciu trzech przecznicznalezli ekwipart, który jednak nie był sprawny.Po ujechaniu kilkuset metrów stanąłi nie można było go ponownie uruchomić.Daniel zaklął pod nosem, ale za rogiem na-stępnej, przecznicy znalezli pojazd nadający się do użytku.Ruszyli z maksymalną do-zwoloną prędkością.Zaczynał się już ruch poranny, gdy wjeżdżali w centralną dzielnicę aglomeracji.Słońce, wpółwychylone zza horyzontu, przegnało resztki obłoków.Kapiące z drzewkrople mieniły się refleksami światła, a chodniki schły szybko. Jestem głodny powiedział Daniel. Muszę coś zjeść, a potem koniecznie mu-szę się wyspać.Dzisiaj po południu mam wyznaczony trening.76 Wiecie państwo! powiedział z ożywieniem Nordmann. Ja zupełnie zapo-mniałem o głodzie.To wszystko stało się tak nagle. Ja też jestem głodna powiedziała Candy. Zatrzymajmy się gdzieś.Myślę, żeich zgubiliśmy. Jeśli ktokolwiek za nami jechał. powiedział Daniel, po czym zwrócił się w kie-runku Nordmanna: A pan może jechać dalej. Dokąd mam jechać? zapytał zaniepokojony. To już pana sprawa odparł lakonicznie Daniel. Ostrzegł mnie pan przed kil-lerem, ja pana wyciągnąłem z hotelu i jesteśmy kwita.Choć, prawdę mówiąc spoj-rzał na niego sceptycznie nie wydaje mi się, żeby musiał pan uciekać.Oni polowa-li na mnie.Pierwszy raz mam do czynienia z killerem i muszę przyznać, że jest to cał-kiem zabawne. Kto to jest killer? zapytał Nordmann. Po jakim ty świecie chodzisz, staruszku? zapytał Daniel. Nie słyszałeś o kil-lerach? Nie przyznał pisarz z rozbrajającą szczerością. Daniel! zawołała niespokojnie Candy. To może być prowokacja. Co on mi może zrobić? spojrzał przeciągle na Nordmanna. Przecież to i takwszyscy wiedzą. Ja nie wiem powiedział Nordmann. To dziwne powiedział wolno Daniel. Przecież mówiłeś, że jesteśNordmannem, tym znanym pisarzem. Jestem, jestem! przerwał mu niecierpliwie. I co z tego? Jeśli jesteś tym, za kogo się podajesz, to powinieneś o killerach wiedzieć więcejniż my. Bzdury! Bzdury? I to mówi członek Wysokiej Rady.A może nie jesteś członkiem rady? Jestem powiedział, ale zawahał się i dodał z ociąganiem: Jeszcze wczoraj by-łem.A teraz nie wiem.Może jestem, a może nie. Przecież to wy zatrudniacie killerów.Przedtem byli ściśle izolowani w laborato-riach.Ale zaraz po tych rozróbach, które miały miejsce kilka lat temu, znalezliście imzajęcie.Czyżbyś nie wiedział o tym? Coś kręcisz, staruszku. Nic nie kręcę odparł Nordmann z determinacją. A ci killerzy, czy jak ich tampan nazywa, to jakaś fantastyczna plotka.To jakieś okropne oszczerstwo! Kto wobec tego chciał nas zabić? zapytał spokojnie Daniel. Nie wiem.Skąd mogę wiedzieć, komu się pan naraził? Może to był jakiś gang lo-vittów albo temporyści? Uzbrojeni w działko udarowe?77Nordmann zamilkł, ale nie na długo. Nie twierdzę zaczął pojednawczo że pan sam to wszystko wymyślił.Ale ktośpana wprowadził w błąd.Jestem tego pewien.Przecież ja musiałbym coś o tym wie-dzieć! I co ci rzekomi killerzy robią? Jak to co? Likwidują tych, których nie opłaca się sądzić. Bzdura! Wyssane z palca oszczerstwo.Pani oczywiście nie wierzy w te bujdy. Spojrzał badawczo na Candy, ale ta tylko wzruszyła ramionami i powiedziała: Jestem głodna! Stańmy, Daniel, przy najbliższym czynnym barze. W porządku mruknął Daniel nie odwracając głowy.Musieli przejechać ponad trzy kilometry, zanim trafili na czynny już bar.Zaparkowalituż przy drzwiach.Daniel rozejrzał się uważnie.Była to dzielnica o niskiej zabudowie:domy, w większości bardzo stare, były mocno zaniedbane.Prawdopodobnie pamięta-ły czasy sprzed Wielkiej Zmiany, o czym mogła świadczyć ich archaiczna, niespotyka-na już dzisiaj konstrukcja betonowa, która nie byłaby w stanie oprzeć się udarowi z ma-łego nawet działka.Popękane i brudne elewacje były upstrzone symbolami i napisami,których nikt już nie czytał.Nordmann rozglądał się z zaciekawieniem, nigdy bowiem jeszcze w tej dzielnicy niebył. Myślałem powiedział że takiej zabudowy już nie ma.Czy w tym mieszka-ją ludzie? A gdzie mieliby mieszkać? zapytała ostro Candy. Przecież. Idziemy! przerwał mu Daniel, Tutaj się rozstaniemy, staruszku. Dobrze zgodził się pokornie. Czy jeszcze kiedyś się spotkamy? Nawet niewiem, jak się nazywacie. Niedługo o mnie usłyszysz powiedział Daniel nie bez młodzieńczej chełpliwo-ści. Interesujesz się zawodami? Tylko tyle, ile należy członkowi rady. To znaczy, że się nie interesujesz.Ale to nie ma żadnego znaczenia.Te zawody sąprzecież dla zwykłych ludzi, a nie dla was.Mam rację, Candy? Te zawody to jedna wielka bzdura odparła. Chodzmy coś zjeść powiedział Daniel pojednawczo. Pełny żołądek łagodziinterakcje.Mam rację, studentko? Przestań błaznować mruknęła poirytowana.Wysiadła z pojazdu i skierowałasię w stronę baru. Czy mogę zjeść z wami? zapytał ostrożnie Nordmann. Możesz, staruszku.Ten bar jest dla wszystkich.Ale potem rozstaniemy się.I takzbyt długo byliśmy razem.Chyba nie chcesz, żeby killer i ciebie wziął na muszkę?78Nordmann wzruszył ramionami i wysiedli.Wnętrze baru było nie mniej obskurne niż ulica [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl trzylatki.xlx.pl
.Deszcz powoli zani-kał.Chmury, początkowo jednolitą powłoką zasnuwające niebo, teraz w miarę nara-stania brzasku rozstępowały się, ukazując tu i ówdzie blade już o tej porze gwiazdy.Ruszyli szybko, oddalając się od budynku.Pierwszy szedł Daniel, za nim Candy,a na końcu, podbiegając co chwilę, podążał Nordmann.Kluczyli małymi uliczkamidzielnicy willowej, jeszcze zupełnie uśpionej.Dopiero po przebyciu trzech przecznicznalezli ekwipart, który jednak nie był sprawny.Po ujechaniu kilkuset metrów stanąłi nie można było go ponownie uruchomić.Daniel zaklął pod nosem, ale za rogiem na-stępnej, przecznicy znalezli pojazd nadający się do użytku.Ruszyli z maksymalną do-zwoloną prędkością.Zaczynał się już ruch poranny, gdy wjeżdżali w centralną dzielnicę aglomeracji.Słońce, wpółwychylone zza horyzontu, przegnało resztki obłoków.Kapiące z drzewkrople mieniły się refleksami światła, a chodniki schły szybko. Jestem głodny powiedział Daniel. Muszę coś zjeść, a potem koniecznie mu-szę się wyspać.Dzisiaj po południu mam wyznaczony trening.76 Wiecie państwo! powiedział z ożywieniem Nordmann. Ja zupełnie zapo-mniałem o głodzie.To wszystko stało się tak nagle. Ja też jestem głodna powiedziała Candy. Zatrzymajmy się gdzieś.Myślę, żeich zgubiliśmy. Jeśli ktokolwiek za nami jechał. powiedział Daniel, po czym zwrócił się w kie-runku Nordmanna: A pan może jechać dalej. Dokąd mam jechać? zapytał zaniepokojony. To już pana sprawa odparł lakonicznie Daniel. Ostrzegł mnie pan przed kil-lerem, ja pana wyciągnąłem z hotelu i jesteśmy kwita.Choć, prawdę mówiąc spoj-rzał na niego sceptycznie nie wydaje mi się, żeby musiał pan uciekać.Oni polowa-li na mnie.Pierwszy raz mam do czynienia z killerem i muszę przyznać, że jest to cał-kiem zabawne. Kto to jest killer? zapytał Nordmann. Po jakim ty świecie chodzisz, staruszku? zapytał Daniel. Nie słyszałeś o kil-lerach? Nie przyznał pisarz z rozbrajającą szczerością. Daniel! zawołała niespokojnie Candy. To może być prowokacja. Co on mi może zrobić? spojrzał przeciągle na Nordmanna. Przecież to i takwszyscy wiedzą. Ja nie wiem powiedział Nordmann. To dziwne powiedział wolno Daniel. Przecież mówiłeś, że jesteśNordmannem, tym znanym pisarzem. Jestem, jestem! przerwał mu niecierpliwie. I co z tego? Jeśli jesteś tym, za kogo się podajesz, to powinieneś o killerach wiedzieć więcejniż my. Bzdury! Bzdury? I to mówi członek Wysokiej Rady.A może nie jesteś członkiem rady? Jestem powiedział, ale zawahał się i dodał z ociąganiem: Jeszcze wczoraj by-łem.A teraz nie wiem.Może jestem, a może nie. Przecież to wy zatrudniacie killerów.Przedtem byli ściśle izolowani w laborato-riach.Ale zaraz po tych rozróbach, które miały miejsce kilka lat temu, znalezliście imzajęcie.Czyżbyś nie wiedział o tym? Coś kręcisz, staruszku. Nic nie kręcę odparł Nordmann z determinacją. A ci killerzy, czy jak ich tampan nazywa, to jakaś fantastyczna plotka.To jakieś okropne oszczerstwo! Kto wobec tego chciał nas zabić? zapytał spokojnie Daniel. Nie wiem.Skąd mogę wiedzieć, komu się pan naraził? Może to był jakiś gang lo-vittów albo temporyści? Uzbrojeni w działko udarowe?77Nordmann zamilkł, ale nie na długo. Nie twierdzę zaczął pojednawczo że pan sam to wszystko wymyślił.Ale ktośpana wprowadził w błąd.Jestem tego pewien.Przecież ja musiałbym coś o tym wie-dzieć! I co ci rzekomi killerzy robią? Jak to co? Likwidują tych, których nie opłaca się sądzić. Bzdura! Wyssane z palca oszczerstwo.Pani oczywiście nie wierzy w te bujdy. Spojrzał badawczo na Candy, ale ta tylko wzruszyła ramionami i powiedziała: Jestem głodna! Stańmy, Daniel, przy najbliższym czynnym barze. W porządku mruknął Daniel nie odwracając głowy.Musieli przejechać ponad trzy kilometry, zanim trafili na czynny już bar.Zaparkowalituż przy drzwiach.Daniel rozejrzał się uważnie.Była to dzielnica o niskiej zabudowie:domy, w większości bardzo stare, były mocno zaniedbane.Prawdopodobnie pamięta-ły czasy sprzed Wielkiej Zmiany, o czym mogła świadczyć ich archaiczna, niespotyka-na już dzisiaj konstrukcja betonowa, która nie byłaby w stanie oprzeć się udarowi z ma-łego nawet działka.Popękane i brudne elewacje były upstrzone symbolami i napisami,których nikt już nie czytał.Nordmann rozglądał się z zaciekawieniem, nigdy bowiem jeszcze w tej dzielnicy niebył. Myślałem powiedział że takiej zabudowy już nie ma.Czy w tym mieszka-ją ludzie? A gdzie mieliby mieszkać? zapytała ostro Candy. Przecież. Idziemy! przerwał mu Daniel, Tutaj się rozstaniemy, staruszku. Dobrze zgodził się pokornie. Czy jeszcze kiedyś się spotkamy? Nawet niewiem, jak się nazywacie. Niedługo o mnie usłyszysz powiedział Daniel nie bez młodzieńczej chełpliwo-ści. Interesujesz się zawodami? Tylko tyle, ile należy członkowi rady. To znaczy, że się nie interesujesz.Ale to nie ma żadnego znaczenia.Te zawody sąprzecież dla zwykłych ludzi, a nie dla was.Mam rację, Candy? Te zawody to jedna wielka bzdura odparła. Chodzmy coś zjeść powiedział Daniel pojednawczo. Pełny żołądek łagodziinterakcje.Mam rację, studentko? Przestań błaznować mruknęła poirytowana.Wysiadła z pojazdu i skierowałasię w stronę baru. Czy mogę zjeść z wami? zapytał ostrożnie Nordmann. Możesz, staruszku.Ten bar jest dla wszystkich.Ale potem rozstaniemy się.I takzbyt długo byliśmy razem.Chyba nie chcesz, żeby killer i ciebie wziął na muszkę?78Nordmann wzruszył ramionami i wysiedli.Wnętrze baru było nie mniej obskurne niż ulica [ Pobierz całość w formacie PDF ]