[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Arlo, szurając nogami, podszedł do czerwonych plastikowych sanek.Były złamanepośrodku i całe oklejone rozmiękłymi nalepkami z żółwiami.Na dole plastik zdążył się jużodbarwić, pewnie pod wpływem psich siuśków.- Mogą śmierdzieć - ostrzegła go Vanessa.Arlo wzruszył ramionami i wrzucił je do metalowego koszyka na zakupy pożyczonegood Ruby.Znalezli już niebieskie plastikowe akwarium w kształcie kuli, białą czapę kucharskąi popielniczkę z pinezek.- Potrzebujemy czegoś naprawdę wielkiego - powiedziała Gabriela, gdy ruszyli dalej.- Czegoś znaczącego.Vanessa wlokła się za nimi niechętnie, zastanawiając się, co matka może mieć na my-śli.Kolejnego konia? Ogromną tarkę do sera? Kopnęła zgniecione pudełko po soku i przysia-dła na ganku, podczas gdy rodzice rozmawiali z właścicielem starej półciężarówki, stojącejprzed rybacką chałą, zabłąkaną wśród magazynów.Matka podeszła do niej i usiadła obok.- Arlo znalazł bratnią duszę - zauważyła, uśmiechając się do męża stojącego kawałekdalej.- Pewnie to chwilę potrwa.Dzisiaj Arlo miał na sobie wełniane poncho i bermudy, spod których wystawały sina-we i guzowate kolana.Strój dopełniały nieodłączne tenisówki włożone na gołe stopy.Siniakina łydkach pochodziły z Vermont, gdzie Arlo robił ruchome rzezby z poroża jeleni i z przy-wiezionej na taczkach padliny zwierząt, które zginęły w wypadkach samochodowych.Vanes-sa dziwiła się, że ojcu udało się spotkać kogoś, kto patrzył na niego tak, jak matka.Faktycz-nie, bratnie dusze!- Więc co się stało z tym twoim cudnym, potarganym chłopcem? - zapytała Gabriela.Zdjęła gumkę z długiego, siwego warkocza i przeczesała włosy poplamionymi farbąplacami.Vanessa odwróciła wzrok.Goliła się prawie na łyso między innymi dlatego, że włosymatki wydawały jej się okropne, dosłownie ją odrzucało.- Pytasz o Dana?Gabriela zaczęła ją masować po karku.Vanessa skrzywiła się.Nie lubiła, gdy ktoś jądotykał bez ostrzeżenia, ale matka najwyrazniej nie zdawała sobie z tego sprawy.- Zawsze myślałam, że się pobierzecie albo coś takiego.Przypominaliście mi nas zArlem.Vanessa objęła kolana, starając się znieść masaż bez protestu.- Dan wstąpił do policji - powiedziała, wiedząc, że jej rodzice nie cierpieli wymiarusprawiedliwości.- %7łartujesz.- Gabriela zabrała rękę.Podzieliła włosy na trzy pasma i zaczęła je z po-wrotem zaplatać.- Był taki utalentowany Miał takie niezwykle, dobre oko na piękno.I byłtaki wierny.Wierny! Chyba jednak nie.- Ha! - wściekła się Vanessa.Dan nigdzie by nie zaszedł, gdyby nie ona.To ona poznała się na jego wierszu i wy-siała go do New Yorkera.- No dobrze, wcale nie został policjantem - przyznała się.- Po prostu przestał byćmiły.Uznał, że można traktować ludzi jak śmieci, jeśli tylko wyjdzie z tego dobry wiersz.-Zerknęła na matkę, żeby sprawdzić, czy dotarło.- To dupek - dodała.- Prawdziwi artyści rzadko znajdują zrozumienie - westchnęła Gabriela.- Nie powin-naś oceniać nas tak surowo.- Związała koniec warkocza gumką zdjętą wczoraj z pęczka bro-kułów, które Ruby przygotowała na kolację.- Wiesz, kto jest prawdziwym dupkiem?- Kto? - zapytała Vanessa, wstając.Ojciec szedł do nich ze starą, śmierdzącą siecią rybacką.Entuzjastycznie szczerzyłzęby, dumny ze znaleziska.- Na przykład Rosenfeldowie - odparła matka.- Ta wczorajsza uwaga Pilar - że jużnawet nie mają czasu na recykling.Jak tak można? Co to za ludzie?Hm, całkiem zwyczajni.- Jordy jest miły - odważyła się cicho powiedzieć Vanessa.- Ale te jego okulary! Pewnie kosztowały więcej niż nasz samochód! Moim zdaniem,powinien był wydać te pieniądze na operację nosa.Widzicie, nawet miłujący pokój hipisi nie potrafią powstrzymać się od złośliwości.Vanessa prychnęła.Zważywszy, że rodzice jezdzili starym kombi subaru, starszym odniej, bardzo możliwe, że okulary Jordy'ego rzeczywiście kosztowały więcej.A skoro matkanaprawdę tak nie cierpi Rosenfeldów.No cóż, ciekawe, jaką będzie miała minę, kiedy siędowie, kogo córeczka zaprosiła na dzisiejszy koncert Ruby.Czyżby pewnego wielkonosego chłopaka w drogich okularach?genialny pomysł znaleziony na biurku stażysty!Kiedy Dan wrócił do biura, redakcja świeciła pustkami.Zostawił resztę za kawior nabiurku Siegfrieda Castle'a i przeszedł wzdłuż rzędów biurek do krótkiego korytarza.Na jegokońcu były zamknięte drzwi.Dan usłyszał szmer rozmów.Zapukał cicho.- Proszę - krzyknął Siegfried Castle.Pracownicy Red Letter siedzieli przy okrągłym stole konferencyjnym, jedli ciastka isączyli san pellegrino z tych małych zielonych buteleczek, które najwyrazniej tak lubili.Po-środku stołu leżało świeże wydanie pamiętnika Mystery Craze w niemieckim przekładzie.Nabiałej okładce widniał flaming.Właściwie nie cały ptak, tylko jego nogi, jedna zgięta.- Pomyszlelizmy, że nie wróciż już z kawiorem, więc możemy zjezć twoje ciazdka -wyjaśnił Siegfried Castle.Skinął głową na drobną kobietę w średnim wieku, która siedziałaobok niego.- To Betsy.A to Charles, Thomas, to Rebecca, Bill, drugi Bill und Randolph -mówił, po kolei wskazując osoby i przedstawiając je w absurdalnym tempie.Dan miał na drugie Randolph i nie cierpiał tego imienia.Skinął głową i uśmiechnął sięuprzejmie.Wszyscy byli ubrani identycznie jak pan Castle; w wyprasowane białe koszule zfrancuskimi mankietami.Jakby to była jakaś sekta religijna.- Przepraszam, że to tyle trwało.Na poczcie była długa kolejka - skłamał.Zwykle niekłamał ani nie wyrzucał cudzych listów, ale fakt posiadania pracy wywoływał w nim jakiśbunt.- Proszę.- Postawił kawior na stole przed panem Castle'em.Słynny wydawca zerwał z puszki etykietkę i przykleił ją do stołu, a puszkę wrzucił dokosza.Co proszę?Dan nie bardzo wiedział, czy powinien usiąść.Najwyrazniej mieli jakieś spotkanie, aon przyniósł nie ten kawior, co trzeba, więc.- Więc powiedz nam, co ządziż o Myztery Craze - przerwał mu rozmyślania pan Ca-stle.- Wżyzcy tutaj uważają, że to nowy prorok, nawet kobiety!Mężczyzni przy stole roześmiali się pożądliwie.- To szalona bogini seksu - wykrzyknął Randolph, chrupiąc ciastko.Dan nadal stał.Nie zdjął nawet płaszcza i robiło mu się trochę za gorąco.Usiadł nawolnym krześle obok pana Castle'a i zagapił się na pusty talerz, na którym jeszcze przedchwilą były ciastka od Elise.- Jesteśmy z Mystery całkiem dobrymi przyjaciółmi - powiedział cicho.- Ona jest.rewelacyjna.Mężczyzni w pokoju znowu głośno się roześmiali.Nagle Dana ogarnęło przeczucie,że nie on jeden przespał się z Mystery [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl trzylatki.xlx.pl
.Arlo, szurając nogami, podszedł do czerwonych plastikowych sanek.Były złamanepośrodku i całe oklejone rozmiękłymi nalepkami z żółwiami.Na dole plastik zdążył się jużodbarwić, pewnie pod wpływem psich siuśków.- Mogą śmierdzieć - ostrzegła go Vanessa.Arlo wzruszył ramionami i wrzucił je do metalowego koszyka na zakupy pożyczonegood Ruby.Znalezli już niebieskie plastikowe akwarium w kształcie kuli, białą czapę kucharskąi popielniczkę z pinezek.- Potrzebujemy czegoś naprawdę wielkiego - powiedziała Gabriela, gdy ruszyli dalej.- Czegoś znaczącego.Vanessa wlokła się za nimi niechętnie, zastanawiając się, co matka może mieć na my-śli.Kolejnego konia? Ogromną tarkę do sera? Kopnęła zgniecione pudełko po soku i przysia-dła na ganku, podczas gdy rodzice rozmawiali z właścicielem starej półciężarówki, stojącejprzed rybacką chałą, zabłąkaną wśród magazynów.Matka podeszła do niej i usiadła obok.- Arlo znalazł bratnią duszę - zauważyła, uśmiechając się do męża stojącego kawałekdalej.- Pewnie to chwilę potrwa.Dzisiaj Arlo miał na sobie wełniane poncho i bermudy, spod których wystawały sina-we i guzowate kolana.Strój dopełniały nieodłączne tenisówki włożone na gołe stopy.Siniakina łydkach pochodziły z Vermont, gdzie Arlo robił ruchome rzezby z poroża jeleni i z przy-wiezionej na taczkach padliny zwierząt, które zginęły w wypadkach samochodowych.Vanes-sa dziwiła się, że ojcu udało się spotkać kogoś, kto patrzył na niego tak, jak matka.Faktycz-nie, bratnie dusze!- Więc co się stało z tym twoim cudnym, potarganym chłopcem? - zapytała Gabriela.Zdjęła gumkę z długiego, siwego warkocza i przeczesała włosy poplamionymi farbąplacami.Vanessa odwróciła wzrok.Goliła się prawie na łyso między innymi dlatego, że włosymatki wydawały jej się okropne, dosłownie ją odrzucało.- Pytasz o Dana?Gabriela zaczęła ją masować po karku.Vanessa skrzywiła się.Nie lubiła, gdy ktoś jądotykał bez ostrzeżenia, ale matka najwyrazniej nie zdawała sobie z tego sprawy.- Zawsze myślałam, że się pobierzecie albo coś takiego.Przypominaliście mi nas zArlem.Vanessa objęła kolana, starając się znieść masaż bez protestu.- Dan wstąpił do policji - powiedziała, wiedząc, że jej rodzice nie cierpieli wymiarusprawiedliwości.- %7łartujesz.- Gabriela zabrała rękę.Podzieliła włosy na trzy pasma i zaczęła je z po-wrotem zaplatać.- Był taki utalentowany Miał takie niezwykle, dobre oko na piękno.I byłtaki wierny.Wierny! Chyba jednak nie.- Ha! - wściekła się Vanessa.Dan nigdzie by nie zaszedł, gdyby nie ona.To ona poznała się na jego wierszu i wy-siała go do New Yorkera.- No dobrze, wcale nie został policjantem - przyznała się.- Po prostu przestał byćmiły.Uznał, że można traktować ludzi jak śmieci, jeśli tylko wyjdzie z tego dobry wiersz.-Zerknęła na matkę, żeby sprawdzić, czy dotarło.- To dupek - dodała.- Prawdziwi artyści rzadko znajdują zrozumienie - westchnęła Gabriela.- Nie powin-naś oceniać nas tak surowo.- Związała koniec warkocza gumką zdjętą wczoraj z pęczka bro-kułów, które Ruby przygotowała na kolację.- Wiesz, kto jest prawdziwym dupkiem?- Kto? - zapytała Vanessa, wstając.Ojciec szedł do nich ze starą, śmierdzącą siecią rybacką.Entuzjastycznie szczerzyłzęby, dumny ze znaleziska.- Na przykład Rosenfeldowie - odparła matka.- Ta wczorajsza uwaga Pilar - że jużnawet nie mają czasu na recykling.Jak tak można? Co to za ludzie?Hm, całkiem zwyczajni.- Jordy jest miły - odważyła się cicho powiedzieć Vanessa.- Ale te jego okulary! Pewnie kosztowały więcej niż nasz samochód! Moim zdaniem,powinien był wydać te pieniądze na operację nosa.Widzicie, nawet miłujący pokój hipisi nie potrafią powstrzymać się od złośliwości.Vanessa prychnęła.Zważywszy, że rodzice jezdzili starym kombi subaru, starszym odniej, bardzo możliwe, że okulary Jordy'ego rzeczywiście kosztowały więcej.A skoro matkanaprawdę tak nie cierpi Rosenfeldów.No cóż, ciekawe, jaką będzie miała minę, kiedy siędowie, kogo córeczka zaprosiła na dzisiejszy koncert Ruby.Czyżby pewnego wielkonosego chłopaka w drogich okularach?genialny pomysł znaleziony na biurku stażysty!Kiedy Dan wrócił do biura, redakcja świeciła pustkami.Zostawił resztę za kawior nabiurku Siegfrieda Castle'a i przeszedł wzdłuż rzędów biurek do krótkiego korytarza.Na jegokońcu były zamknięte drzwi.Dan usłyszał szmer rozmów.Zapukał cicho.- Proszę - krzyknął Siegfried Castle.Pracownicy Red Letter siedzieli przy okrągłym stole konferencyjnym, jedli ciastka isączyli san pellegrino z tych małych zielonych buteleczek, które najwyrazniej tak lubili.Po-środku stołu leżało świeże wydanie pamiętnika Mystery Craze w niemieckim przekładzie.Nabiałej okładce widniał flaming.Właściwie nie cały ptak, tylko jego nogi, jedna zgięta.- Pomyszlelizmy, że nie wróciż już z kawiorem, więc możemy zjezć twoje ciazdka -wyjaśnił Siegfried Castle.Skinął głową na drobną kobietę w średnim wieku, która siedziałaobok niego.- To Betsy.A to Charles, Thomas, to Rebecca, Bill, drugi Bill und Randolph -mówił, po kolei wskazując osoby i przedstawiając je w absurdalnym tempie.Dan miał na drugie Randolph i nie cierpiał tego imienia.Skinął głową i uśmiechnął sięuprzejmie.Wszyscy byli ubrani identycznie jak pan Castle; w wyprasowane białe koszule zfrancuskimi mankietami.Jakby to była jakaś sekta religijna.- Przepraszam, że to tyle trwało.Na poczcie była długa kolejka - skłamał.Zwykle niekłamał ani nie wyrzucał cudzych listów, ale fakt posiadania pracy wywoływał w nim jakiśbunt.- Proszę.- Postawił kawior na stole przed panem Castle'em.Słynny wydawca zerwał z puszki etykietkę i przykleił ją do stołu, a puszkę wrzucił dokosza.Co proszę?Dan nie bardzo wiedział, czy powinien usiąść.Najwyrazniej mieli jakieś spotkanie, aon przyniósł nie ten kawior, co trzeba, więc.- Więc powiedz nam, co ządziż o Myztery Craze - przerwał mu rozmyślania pan Ca-stle.- Wżyzcy tutaj uważają, że to nowy prorok, nawet kobiety!Mężczyzni przy stole roześmiali się pożądliwie.- To szalona bogini seksu - wykrzyknął Randolph, chrupiąc ciastko.Dan nadal stał.Nie zdjął nawet płaszcza i robiło mu się trochę za gorąco.Usiadł nawolnym krześle obok pana Castle'a i zagapił się na pusty talerz, na którym jeszcze przedchwilą były ciastka od Elise.- Jesteśmy z Mystery całkiem dobrymi przyjaciółmi - powiedział cicho.- Ona jest.rewelacyjna.Mężczyzni w pokoju znowu głośno się roześmiali.Nagle Dana ogarnęło przeczucie,że nie on jeden przespał się z Mystery [ Pobierz całość w formacie PDF ]