[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Owinął biodra kocem, alepierś miał nagą, a smukłe krzywizny mięśni, których istnienia Jane nawetnie podejrzewała, wieńczyły ciemne koła sutek.W oszołomieniu zaczęła się zastanawiać, jaka jest w dotyku jegoskóra.Czy była aż tak gładka, jak się wydawała? W słabym świetle lśniłapięknym odcieniem, o ileż piękniejszym od bladości jej własnej skóry.Znów uniósł rękę, by przetrzeć oczy, i Jane dostrzegła smugę ciemnychwłosów pod pachą.- Jane - ponaglił ją, więc zmusiła się, by skupić uwagę na jego twarzy.Wpatrywał się w nią intensywnie, z wyrazem lekkiego rozbawienia.Natychmiast się najeżyła.Błogie rozmarzenie, które ogarnęło ją wcześniej,ustąpiło miejsca tępemu pulsowaniu.Powoli odzyskiwała kontenans.- Słyszałam hałas - wyjaśniła.- Pozwól, że zgadnę - powiedział Raleigh.- Okiennice stukały, wiatrwył jak chór potępieńców.Czy ściany zatrzęsły się, zanim ostatecznierunęły?Jego komiczny opis niemal ją rozbawił.- Nie - odparła, starając się zachować powagę.- To nie byłozwyczajne skrzypienie starego domu, ale coś innego, jakiś stłumionyAnula & ponaousladanscdzwięk, który zdawał się wydobywać zza ściany - dodała, pokazując nafresk.- Szczury! - wykrzyknął Raleigh, wzdrygając się.- Chryste, zpewnością roi się tutaj od nich.Jane zmarszczyła czoło.- To wcale nie brzmiało jak szczury.Bardziej jak odgłos kroków.-Zdecydowała się nie wspominać o pobrzękiwaniu łańcuchów, żeby Raleighnie wziął jej za histeryczkę.Raleigh ze ściągniętymi brwiami przyglądał się majaczącemu wmrokach portretowi.- To zapewne nasz drogi dobroczyńca.Ucieka stąd, żeby nie oglądaćostatecznej ruiny swojego domostwa.Wstał i Jane z fascynacją patrzyła, jak koc zsuwa się z jegoszczupłych bioder, odsłaniając pępek i płaski brzuch poniżej.W ostatniejchwili wicehrabia złapał koc i ściągnął w zaimprowizowany węzeł.Patrzyłajak zahipnotyzowana, kiedy odwrócił się i poszedł do drzwi, niknąc wciemnościach.Słyszała, jak sprawdza zamek.Serce Jane podskoczyło, gdywyłonił się ponownie z mroku, wysoki, połyskujący nagą klatką piersiową.Czuła gorące fale pod skórą.To był Raleigh? Ten mężczyzna był jejmężem.Na myśl o tym zabrakło jej tchu, a dudnienie serca bez trudumogłoby zagłuszyć brzęk łańcuchów.Miotały nią niepojęte impulsy.Miałaochotę pogładzić dłonią jego nagą pierś lub wręcz rzucić się w jego ramiona.Nagle pomyślała, że powinna siego pozbyć.Było coś niewłaściwego w tejsytuacji - jego nagość, ich dwoje siedzących w ciszy starego domu.- Nie to miałam na myśli! - wybuchnęła, zaszokowana brzmieniemwłasnego głosu.- O czym ty mówisz? - zdumiał się Raleigh, a Jane znów zabrakłoAnula & ponaousladansctchu, kiedy przysiadł obok niej na materacu.Jego biodro zdecydowanie zbytblisko sąsiadowało przez kołdrę z jej stopą.Cofnęła nogę, z trudem hamującimpuls, by jednym ruchem zrzucić krępujące ją okrycie.Nie wiedziała, czyw pokoju zrobiło się tak gorąco, czy to jej podniosła się temperatura.- Co cijest, Jane?Siedział tak blisko niej, gładki i złocisty w świetle świecy.- Chodzi mi o to wszystko, co o tobie powiedziałam.Przepraszam -powiedziała z westchnieniem ulgi.Przeprosiła go, więc mógł już sobiepójść, a ona mogła zasnąć snem sprawiedliwego.Raleigh uśmiechnął się i Jane wiedziała, że musi skończyć, zanimmąż znów ją zdenerwuje albo zanim sama ulegnie pokusom, któreprzyprawiały ją o szaleństwo.Na przykład pokusie, by pogłaskać złocistąskórę jego ramienia.- Rozzłościłam się i nie mam nic na swoje usprawiedliwienie pozatym, że niecały tydzień temu pojechałam pomóc siostrze przy dzieciach, adzisiaj.- Urwała.A dzisiaj siedzę z tobą sam na sam w ciemnościach ijesteś inny, niż sądziłam, pomyślała.- A dzisiaj siedzisz w zaszczurzonej ruderze.Spora zmiana, i to wcalenie na lepsze, zgadłem? - Raleigh uśmiechnął się krzywo, jakby kpił zsamego siebie.Jane zaprotestowała gwałtownie.- Nie o to mi chodzi.Po prostu nie przywykłam być tak daleko odwszystkich i tak blisko.ciebie.- Zbyt blisko, krzyczał w niej jakiś głos.Z łagodnym uśmiechem uniósł dłoń i Jane zastygła z oczymarozszerzonymi z przerażenia.Strach i tęsknota walczyły w niej o lepsze, aleon tylko chwycił pasemko jej włosów i wetknął z powrotem w warkocz.- Rozpuszczasz czasem włosy? - spytał.Anula & ponaousladanscNie, ponieważ nie są lśniące i puszyste jak włosy Charlotte, tylkoproste i matowe.- Nie - ucięła ostro, unikając jego spojrzenia.- Powinnaś.Jane potrząsnęła głową.- Ja.ze mną już wszystko w porządku.Kładz się z powrotem spać.Przepraszam za to całe zamieszanie.Wstał, nie obdarzywszy jej więcej spojrzeniem.Jane poczuła się,jakby go odepchnęła.Już, już otwierała usta, by go zawołać, jednak jejuwagę przykuł nagle błysk światła na jego włosach.Choć wiedziała, żewłosy wicehrabiego potargały się nieco we śnie, miała wrażenie, że widaćna nich ślady jej własnych palców.Jęknęła.- Czemu nie zostawisz sobie świecy na noc? - spytał Raleigh,wyraznie nieświadom targających nią uczuć.- Myślę, że stać mnie jeszczena kupno świec.- W jego beztroskim głosie pojawiła się nuta goryczy.Wargi Jane poruszyły się bezsilnie.Próbowała coś powiedzieć, ale on już sięoddalał, jego smukłe ciało rozpływało się w ciemnościach.- Nie masz nicprzeciwko temu, że wezmę ze sobą koc? - rzucił przez ramię.Usłyszała tylko jego śmieszek, a potem drzwi garderoby sięzamknęły.Rzuciła się na poduszki.Nikczemnik! Jednak gniew z powodujego złośliwości szybko zastąpiły inne wrażenia.Widziała nagiego mężczyznę! I to nie byle kogo, ale Raleigha.Prezentował się wspaniale.Jane znów się zarumieniła.Nigdy nie przyszłojej do głowy, że pod wykwintnym strojem mogło kryć się takie piękne ciało.Był szczupły, nie miał ani jednego zbędnego grama tłuszczu, a przy tym niebył kościsty [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl trzylatki.xlx.pl
.Owinął biodra kocem, alepierś miał nagą, a smukłe krzywizny mięśni, których istnienia Jane nawetnie podejrzewała, wieńczyły ciemne koła sutek.W oszołomieniu zaczęła się zastanawiać, jaka jest w dotyku jegoskóra.Czy była aż tak gładka, jak się wydawała? W słabym świetle lśniłapięknym odcieniem, o ileż piękniejszym od bladości jej własnej skóry.Znów uniósł rękę, by przetrzeć oczy, i Jane dostrzegła smugę ciemnychwłosów pod pachą.- Jane - ponaglił ją, więc zmusiła się, by skupić uwagę na jego twarzy.Wpatrywał się w nią intensywnie, z wyrazem lekkiego rozbawienia.Natychmiast się najeżyła.Błogie rozmarzenie, które ogarnęło ją wcześniej,ustąpiło miejsca tępemu pulsowaniu.Powoli odzyskiwała kontenans.- Słyszałam hałas - wyjaśniła.- Pozwól, że zgadnę - powiedział Raleigh.- Okiennice stukały, wiatrwył jak chór potępieńców.Czy ściany zatrzęsły się, zanim ostatecznierunęły?Jego komiczny opis niemal ją rozbawił.- Nie - odparła, starając się zachować powagę.- To nie byłozwyczajne skrzypienie starego domu, ale coś innego, jakiś stłumionyAnula & ponaousladanscdzwięk, który zdawał się wydobywać zza ściany - dodała, pokazując nafresk.- Szczury! - wykrzyknął Raleigh, wzdrygając się.- Chryste, zpewnością roi się tutaj od nich.Jane zmarszczyła czoło.- To wcale nie brzmiało jak szczury.Bardziej jak odgłos kroków.-Zdecydowała się nie wspominać o pobrzękiwaniu łańcuchów, żeby Raleighnie wziął jej za histeryczkę.Raleigh ze ściągniętymi brwiami przyglądał się majaczącemu wmrokach portretowi.- To zapewne nasz drogi dobroczyńca.Ucieka stąd, żeby nie oglądaćostatecznej ruiny swojego domostwa.Wstał i Jane z fascynacją patrzyła, jak koc zsuwa się z jegoszczupłych bioder, odsłaniając pępek i płaski brzuch poniżej.W ostatniejchwili wicehrabia złapał koc i ściągnął w zaimprowizowany węzeł.Patrzyłajak zahipnotyzowana, kiedy odwrócił się i poszedł do drzwi, niknąc wciemnościach.Słyszała, jak sprawdza zamek.Serce Jane podskoczyło, gdywyłonił się ponownie z mroku, wysoki, połyskujący nagą klatką piersiową.Czuła gorące fale pod skórą.To był Raleigh? Ten mężczyzna był jejmężem.Na myśl o tym zabrakło jej tchu, a dudnienie serca bez trudumogłoby zagłuszyć brzęk łańcuchów.Miotały nią niepojęte impulsy.Miałaochotę pogładzić dłonią jego nagą pierś lub wręcz rzucić się w jego ramiona.Nagle pomyślała, że powinna siego pozbyć.Było coś niewłaściwego w tejsytuacji - jego nagość, ich dwoje siedzących w ciszy starego domu.- Nie to miałam na myśli! - wybuchnęła, zaszokowana brzmieniemwłasnego głosu.- O czym ty mówisz? - zdumiał się Raleigh, a Jane znów zabrakłoAnula & ponaousladansctchu, kiedy przysiadł obok niej na materacu.Jego biodro zdecydowanie zbytblisko sąsiadowało przez kołdrę z jej stopą.Cofnęła nogę, z trudem hamującimpuls, by jednym ruchem zrzucić krępujące ją okrycie.Nie wiedziała, czyw pokoju zrobiło się tak gorąco, czy to jej podniosła się temperatura.- Co cijest, Jane?Siedział tak blisko niej, gładki i złocisty w świetle świecy.- Chodzi mi o to wszystko, co o tobie powiedziałam.Przepraszam -powiedziała z westchnieniem ulgi.Przeprosiła go, więc mógł już sobiepójść, a ona mogła zasnąć snem sprawiedliwego.Raleigh uśmiechnął się i Jane wiedziała, że musi skończyć, zanimmąż znów ją zdenerwuje albo zanim sama ulegnie pokusom, któreprzyprawiały ją o szaleństwo.Na przykład pokusie, by pogłaskać złocistąskórę jego ramienia.- Rozzłościłam się i nie mam nic na swoje usprawiedliwienie pozatym, że niecały tydzień temu pojechałam pomóc siostrze przy dzieciach, adzisiaj.- Urwała.A dzisiaj siedzę z tobą sam na sam w ciemnościach ijesteś inny, niż sądziłam, pomyślała.- A dzisiaj siedzisz w zaszczurzonej ruderze.Spora zmiana, i to wcalenie na lepsze, zgadłem? - Raleigh uśmiechnął się krzywo, jakby kpił zsamego siebie.Jane zaprotestowała gwałtownie.- Nie o to mi chodzi.Po prostu nie przywykłam być tak daleko odwszystkich i tak blisko.ciebie.- Zbyt blisko, krzyczał w niej jakiś głos.Z łagodnym uśmiechem uniósł dłoń i Jane zastygła z oczymarozszerzonymi z przerażenia.Strach i tęsknota walczyły w niej o lepsze, aleon tylko chwycił pasemko jej włosów i wetknął z powrotem w warkocz.- Rozpuszczasz czasem włosy? - spytał.Anula & ponaousladanscNie, ponieważ nie są lśniące i puszyste jak włosy Charlotte, tylkoproste i matowe.- Nie - ucięła ostro, unikając jego spojrzenia.- Powinnaś.Jane potrząsnęła głową.- Ja.ze mną już wszystko w porządku.Kładz się z powrotem spać.Przepraszam za to całe zamieszanie.Wstał, nie obdarzywszy jej więcej spojrzeniem.Jane poczuła się,jakby go odepchnęła.Już, już otwierała usta, by go zawołać, jednak jejuwagę przykuł nagle błysk światła na jego włosach.Choć wiedziała, żewłosy wicehrabiego potargały się nieco we śnie, miała wrażenie, że widaćna nich ślady jej własnych palców.Jęknęła.- Czemu nie zostawisz sobie świecy na noc? - spytał Raleigh,wyraznie nieświadom targających nią uczuć.- Myślę, że stać mnie jeszczena kupno świec.- W jego beztroskim głosie pojawiła się nuta goryczy.Wargi Jane poruszyły się bezsilnie.Próbowała coś powiedzieć, ale on już sięoddalał, jego smukłe ciało rozpływało się w ciemnościach.- Nie masz nicprzeciwko temu, że wezmę ze sobą koc? - rzucił przez ramię.Usłyszała tylko jego śmieszek, a potem drzwi garderoby sięzamknęły.Rzuciła się na poduszki.Nikczemnik! Jednak gniew z powodujego złośliwości szybko zastąpiły inne wrażenia.Widziała nagiego mężczyznę! I to nie byle kogo, ale Raleigha.Prezentował się wspaniale.Jane znów się zarumieniła.Nigdy nie przyszłojej do głowy, że pod wykwintnym strojem mogło kryć się takie piękne ciało.Był szczupły, nie miał ani jednego zbędnego grama tłuszczu, a przy tym niebył kościsty [ Pobierz całość w formacie PDF ]