[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Komuniści to nie supermeni.Są równie leniwi jak wszyscy inni iwcale im nie w smak osiemdziesięciokilometrowa wędrówka po górach, która zajmieprzynajmniej cztery dni.Dlatego myślę, że zadowolą się przytrzymaniem ptaszka wklatce.Palce Rohdego przesunęły się po mapie ku zachodowi.- Więc pozostają nam tylko góry.Forester odwrócił głowę i powiódł spojrzeniem po stromych zboczach i lodowatychwierzchołkach.- To sprawa prawie beznadziejna.Według mnie, seńor Aguillar, nie na nasze siły.- Wiem - zgodził się Rohde.- On tu musi pozostać.Lecz ktoś powinien przejśćgórami i wezwać pomoc.- Zastanówmy się, czy to w ogóle możliwe - powiedział O'Hara.- Zamierzałemlecieć przez Puerto de las Aguillas.Oznacza to, że ktoś zmierza-66jacy w przeciwnym kierunku musiałby przejść trzydzieści kilometrów na północ,zanim przez przełęcz skieruje się na zachód.No i musiałby wędrować dosyćwysoko, aby obejść ten cholerny wąwóz.Sama przełęcz nie jest taka straszna, tomniej niż pięć tysięcy metrów.- W sumie mniej więcej, pięćdziesiąt kilometrów do Doliny Santos -wtrąciłForester.- I to w linii prostej.Górami będzie to prawdopodobnie osiemdziesiąt.- Jest jeszcze inna droga - wtrącił cicho Rohde i wskazał na góry.- Ten masywjest wysoki, lecz niezbyt szeroki.Po tamtej stronie leży Dolina Santos.Nakreśliwszy na mapie linię od tego miejsca do Altemiros w dolinie Santos,przekonacie się, że to najwyżej dwadzieścia pięć kilometrów.O'Hara pochylił się nad mapą i zmierzył odległość.- Słusznie.To jakieś dwadzieścia pięć kilometrów.Ale to same szczyty.- Jakieś trzy kilometry na północny zachód od kopalni jest przełęcz -powiedziałRohde.- Bezimienna, bo nie ma takich durniów, którzy by z niej korzystali.Jakieś pięć tysięcy osiemset metrów nad poziomem morza.Forester szybko przeliczył na stopy.- Uhuhu!- Co z niedoborem tlenu? - zapytał O'Hara.- Mieliśmy z tym już dość kłopotów.Czy człowiek zdoła przejść przez tę przełęcz bez butli tlenowej?- Dokonałem tego - odparł Rohde.- Fakt, że w bardziej sprzyjających warunkach.To tylko kwestia aklimatyzacji.Wiedzą o tym alpiniści.Dlatego przez wiele dnipozostająna jednej wysokości, potem przenoszą się do obozowiska położonegowyżej, gdzie również przed podjęciem dalszej wspinaczki spędzają kilka dni.Chodzi o to, by dostroić organizm do zmieniających się warunków.- Spojrzał nagóry.- Gdybym jutro udał się do osady, spędził tam dzień, dwa przy kopalni,mógłbym, jak sądzę, sforsować przełęcz.- Nie możesz iść sam - zaoponował Forester.- Pójdę z tobą - powiedział O'Hara natychmiast.- Chwileczkę - rzekł Forester.- Czy jesteś wspinaczem?- Nie - odparł O'Hara.-A ja jestem.To znaczy szwendałem się po Górach Skalistych.Przecież to siępowinno liczyć.Czyż nie tak? - zaapelował do Rohdego.- Miguel, nie powinieneś iść sam - stwierdził Aguillar.- Doskonale - zgodził się Rohde.- Wezmę jedną osobę - ciebie.- Skinął w stronęForestera i uśmiechnął się ponuro.- Ale już teraz mogę ci obiecać, żepożałujesz.Forester uśmiechnął się promiennie i odrzekł:- Cóż, Tim, pozostajesz jako dowódca garnizonu.Będziesz miał pełne ręce roboty.- Si - powiedział Rohde.- Musisz ich powstrzymać.67na niepewnym podłożu.O'Hara pomyślał, że z łatwością można by tu złamać nogę -i gdzieś w głębi jego umysłu słabo zaświtał pewien pomysł.Po jakimś czasie rozdzielili się.O'Hara poszedł na lewo, a dziewczyna na prawo.Przez godzinę przedzierali się pomiędzy skałami, poszukując choćby najmniejszejkryjówki, która dałaby osłonę przed nocnymi wiatrami.O'Ha-ra nie znalazł nic,lecz usłyszawszy słaby okrzyk Benedetty, przeciął zbocze, by zobaczyć, na conatrafiła.Nie była to pieczara, lecz zaułek powstały z przypadkowego spiętrzenia kamieni.Strona 34Bagley Desmond - Cytadela w AndachWielki głaz stoczył się z góry i zaklinował pomiędzy dwoma innymi, tworząc coś wrodzaju zadaszenia.Całość przypominała nieco kromlech, jaki O'Hara oglądał wDartmoor, lecz ta formacja była znacznie większa.Oszacował ją spojrzeniem.Przynajmniej da schronienie przed śniegiem i deszczem, a także trochę osłoniprzed wiatrem.Wszedł do środka i w głębi znalazł sporą nieckę.- Doskonale - powiedział.- Pomieści się w tym dużo wody, może ze dwadzieściagalonów.Odwrócił się i popatrzył na Benedettę.Wysiłek pokrył jej policzki lekkimrumieńcem i wyglądała teraz znacznie lepiej.Wyjął papierosa.- Palisz?- Nie - pokręciła głową.- Bomba - stwierdził z zadowoleniem.- Właśnie na to liczyłem.- Zerknął dopaczki: zostało mu jedenaście sztuk.- Widzisz, jestem typem samoluba.Wolałbymje zachować dla siebie.Przysiadł na skale, zapalił papierosa i zaciągnął się łapczywie.Benedet-tausiadła obok niego.- Cieszę się, że postanowiłeś pomóc mojemu wujowi - powiedziała.O'Harauśmiechnął się.- Kilku z nas wcale nie było zdecydowanych.Trzeba było mocnych argumentów, abyprzywieść ich do rozsądku.Jednak w końcu osiągnęliśmy jednomyślność.- Czy sądzisz - zapytała ściszonym głosem - że mamy jakąkolwiek szansę wyjść ztego cało?O'Hara zagryzł wargi.- Nie ma sensu ukrywać prawdy.Mysz w łapach kota ma więcej szans niż my.Jeślisforsują most, a my będziemy wówczas równie bezbronni jak teraz, sprawa będziebeznadziejna.- Powiódł dłonią po okolicy.- Istnieje jedna jedyna szansa: jeślirozdzielimy się, a każdy z nas ruszy w innym kierunku, także oni będą musielisię rozdzielić.To ciężki teren, ale może komuś z nas uda się wymknąć, abyopowiedzieć, co przydarzyło się pozostałym.Marna to jednak pociecha.- Dlaczego wobec tego postanowiliście podjąć walkę? - zapytała zbita z tropu.69O'Hara prychnął.- Armstrong przedstawił garść nader spójnych argumentów.- Zapoznał jąz nimi, apotem dodał: - Jednak ja walczyłbym tak czy owak.Nie podobają mi się cichłoptysie zza rzeki; nie podoba mi się to, co robią z ludzmi: Nie ma znaczenia,czy ich skóra jest żółta, biała czy brązowa, ulepieni są z tej samej gliny.- Seńor Forester mówił mi, że walczyliście razem w Korei.- Możliwe.Prawdopodobnie walczyliśmy.Służył w szwadronie amerykańskim, zktórym odbywaliśmy niekiedy wspólne loty, ale nigdy go osobiście nie spotkałem.- To musiało być okropne - powiedziała.- Ta cała wojna.- Nie za bardzo - odparł O'Hara.- Przynajmniej jej część bojowa.-Uśmiechnąłsię.- Przyzwyczajasz się, że do ciebie strzelają.Sądzę, że ludzie są zdolniprzyzwyczaić się do wszystkiego, jeśli trwa to dostatecznie długo.Prawie dowszystkiego.To jedyne, co umożliwia prowadzenie wojen: fakt, że ludzie adaptująsię i największe szaleństwa zaczynają traktować jako coś normalnego.Inaczej nieprzetrzymaliby tego.- Wiem - przytaknęła.- Wystarczy popatrzeć na nas.Ci ludzie strzelają do nas,a Miguel odpowiada ogniem, bo uważa to za najnormalniejszą rzecz na świecie.- Bo to jest najnormalniejsza rzecz na świecie - odrzekł szorstko.-Człowiek tozwierzę waleczne.Ta cecha pozwoliła mu zająć miejsce, jakie zajmuje obecnie -władcy planety.- Skrzywił wargi.- Ta cecha nie pozwala mu również dokonaćrzeczy większych [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl trzylatki.xlx.pl
.- Komuniści to nie supermeni.Są równie leniwi jak wszyscy inni iwcale im nie w smak osiemdziesięciokilometrowa wędrówka po górach, która zajmieprzynajmniej cztery dni.Dlatego myślę, że zadowolą się przytrzymaniem ptaszka wklatce.Palce Rohdego przesunęły się po mapie ku zachodowi.- Więc pozostają nam tylko góry.Forester odwrócił głowę i powiódł spojrzeniem po stromych zboczach i lodowatychwierzchołkach.- To sprawa prawie beznadziejna.Według mnie, seńor Aguillar, nie na nasze siły.- Wiem - zgodził się Rohde.- On tu musi pozostać.Lecz ktoś powinien przejśćgórami i wezwać pomoc.- Zastanówmy się, czy to w ogóle możliwe - powiedział O'Hara.- Zamierzałemlecieć przez Puerto de las Aguillas.Oznacza to, że ktoś zmierza-66jacy w przeciwnym kierunku musiałby przejść trzydzieści kilometrów na północ,zanim przez przełęcz skieruje się na zachód.No i musiałby wędrować dosyćwysoko, aby obejść ten cholerny wąwóz.Sama przełęcz nie jest taka straszna, tomniej niż pięć tysięcy metrów.- W sumie mniej więcej, pięćdziesiąt kilometrów do Doliny Santos -wtrąciłForester.- I to w linii prostej.Górami będzie to prawdopodobnie osiemdziesiąt.- Jest jeszcze inna droga - wtrącił cicho Rohde i wskazał na góry.- Ten masywjest wysoki, lecz niezbyt szeroki.Po tamtej stronie leży Dolina Santos.Nakreśliwszy na mapie linię od tego miejsca do Altemiros w dolinie Santos,przekonacie się, że to najwyżej dwadzieścia pięć kilometrów.O'Hara pochylił się nad mapą i zmierzył odległość.- Słusznie.To jakieś dwadzieścia pięć kilometrów.Ale to same szczyty.- Jakieś trzy kilometry na północny zachód od kopalni jest przełęcz -powiedziałRohde.- Bezimienna, bo nie ma takich durniów, którzy by z niej korzystali.Jakieś pięć tysięcy osiemset metrów nad poziomem morza.Forester szybko przeliczył na stopy.- Uhuhu!- Co z niedoborem tlenu? - zapytał O'Hara.- Mieliśmy z tym już dość kłopotów.Czy człowiek zdoła przejść przez tę przełęcz bez butli tlenowej?- Dokonałem tego - odparł Rohde.- Fakt, że w bardziej sprzyjających warunkach.To tylko kwestia aklimatyzacji.Wiedzą o tym alpiniści.Dlatego przez wiele dnipozostająna jednej wysokości, potem przenoszą się do obozowiska położonegowyżej, gdzie również przed podjęciem dalszej wspinaczki spędzają kilka dni.Chodzi o to, by dostroić organizm do zmieniających się warunków.- Spojrzał nagóry.- Gdybym jutro udał się do osady, spędził tam dzień, dwa przy kopalni,mógłbym, jak sądzę, sforsować przełęcz.- Nie możesz iść sam - zaoponował Forester.- Pójdę z tobą - powiedział O'Hara natychmiast.- Chwileczkę - rzekł Forester.- Czy jesteś wspinaczem?- Nie - odparł O'Hara.-A ja jestem.To znaczy szwendałem się po Górach Skalistych.Przecież to siępowinno liczyć.Czyż nie tak? - zaapelował do Rohdego.- Miguel, nie powinieneś iść sam - stwierdził Aguillar.- Doskonale - zgodził się Rohde.- Wezmę jedną osobę - ciebie.- Skinął w stronęForestera i uśmiechnął się ponuro.- Ale już teraz mogę ci obiecać, żepożałujesz.Forester uśmiechnął się promiennie i odrzekł:- Cóż, Tim, pozostajesz jako dowódca garnizonu.Będziesz miał pełne ręce roboty.- Si - powiedział Rohde.- Musisz ich powstrzymać.67na niepewnym podłożu.O'Hara pomyślał, że z łatwością można by tu złamać nogę -i gdzieś w głębi jego umysłu słabo zaświtał pewien pomysł.Po jakimś czasie rozdzielili się.O'Hara poszedł na lewo, a dziewczyna na prawo.Przez godzinę przedzierali się pomiędzy skałami, poszukując choćby najmniejszejkryjówki, która dałaby osłonę przed nocnymi wiatrami.O'Ha-ra nie znalazł nic,lecz usłyszawszy słaby okrzyk Benedetty, przeciął zbocze, by zobaczyć, na conatrafiła.Nie była to pieczara, lecz zaułek powstały z przypadkowego spiętrzenia kamieni.Strona 34Bagley Desmond - Cytadela w AndachWielki głaz stoczył się z góry i zaklinował pomiędzy dwoma innymi, tworząc coś wrodzaju zadaszenia.Całość przypominała nieco kromlech, jaki O'Hara oglądał wDartmoor, lecz ta formacja była znacznie większa.Oszacował ją spojrzeniem.Przynajmniej da schronienie przed śniegiem i deszczem, a także trochę osłoniprzed wiatrem.Wszedł do środka i w głębi znalazł sporą nieckę.- Doskonale - powiedział.- Pomieści się w tym dużo wody, może ze dwadzieściagalonów.Odwrócił się i popatrzył na Benedettę.Wysiłek pokrył jej policzki lekkimrumieńcem i wyglądała teraz znacznie lepiej.Wyjął papierosa.- Palisz?- Nie - pokręciła głową.- Bomba - stwierdził z zadowoleniem.- Właśnie na to liczyłem.- Zerknął dopaczki: zostało mu jedenaście sztuk.- Widzisz, jestem typem samoluba.Wolałbymje zachować dla siebie.Przysiadł na skale, zapalił papierosa i zaciągnął się łapczywie.Benedet-tausiadła obok niego.- Cieszę się, że postanowiłeś pomóc mojemu wujowi - powiedziała.O'Harauśmiechnął się.- Kilku z nas wcale nie było zdecydowanych.Trzeba było mocnych argumentów, abyprzywieść ich do rozsądku.Jednak w końcu osiągnęliśmy jednomyślność.- Czy sądzisz - zapytała ściszonym głosem - że mamy jakąkolwiek szansę wyjść ztego cało?O'Hara zagryzł wargi.- Nie ma sensu ukrywać prawdy.Mysz w łapach kota ma więcej szans niż my.Jeślisforsują most, a my będziemy wówczas równie bezbronni jak teraz, sprawa będziebeznadziejna.- Powiódł dłonią po okolicy.- Istnieje jedna jedyna szansa: jeślirozdzielimy się, a każdy z nas ruszy w innym kierunku, także oni będą musielisię rozdzielić.To ciężki teren, ale może komuś z nas uda się wymknąć, abyopowiedzieć, co przydarzyło się pozostałym.Marna to jednak pociecha.- Dlaczego wobec tego postanowiliście podjąć walkę? - zapytała zbita z tropu.69O'Hara prychnął.- Armstrong przedstawił garść nader spójnych argumentów.- Zapoznał jąz nimi, apotem dodał: - Jednak ja walczyłbym tak czy owak.Nie podobają mi się cichłoptysie zza rzeki; nie podoba mi się to, co robią z ludzmi: Nie ma znaczenia,czy ich skóra jest żółta, biała czy brązowa, ulepieni są z tej samej gliny.- Seńor Forester mówił mi, że walczyliście razem w Korei.- Możliwe.Prawdopodobnie walczyliśmy.Służył w szwadronie amerykańskim, zktórym odbywaliśmy niekiedy wspólne loty, ale nigdy go osobiście nie spotkałem.- To musiało być okropne - powiedziała.- Ta cała wojna.- Nie za bardzo - odparł O'Hara.- Przynajmniej jej część bojowa.-Uśmiechnąłsię.- Przyzwyczajasz się, że do ciebie strzelają.Sądzę, że ludzie są zdolniprzyzwyczaić się do wszystkiego, jeśli trwa to dostatecznie długo.Prawie dowszystkiego.To jedyne, co umożliwia prowadzenie wojen: fakt, że ludzie adaptująsię i największe szaleństwa zaczynają traktować jako coś normalnego.Inaczej nieprzetrzymaliby tego.- Wiem - przytaknęła.- Wystarczy popatrzeć na nas.Ci ludzie strzelają do nas,a Miguel odpowiada ogniem, bo uważa to za najnormalniejszą rzecz na świecie.- Bo to jest najnormalniejsza rzecz na świecie - odrzekł szorstko.-Człowiek tozwierzę waleczne.Ta cecha pozwoliła mu zająć miejsce, jakie zajmuje obecnie -władcy planety.- Skrzywił wargi.- Ta cecha nie pozwala mu również dokonaćrzeczy większych [ Pobierz całość w formacie PDF ]