[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Rozwiązałkrawat, zdjął marynarkę, rozpiął górny guzik koszuli.- Od razulepiej - mruknął.- Posiadłość odziedziczył mój brat.Uwierz mi,ten dom pożera majątek.Nowy dach, ogrzewanie, wymiana rur.nie mówiąc o codziennym utrzymaniu.Wiesz, w czasach mojegodziadka mieliśmy czternaścioro osób służby w domu i dziesięciuogrodników.Teraz mamy dwóch.Jenny to istna cudotwórczyni.Dwie kobiety z wioski przychodzą codziennie, żeby102 odkurzyć i posprzątać, a kiedy wydaje kolację, jak dzisiaj,pomagają jej w kuchni.Tak to dzisiaj wygląda w takichrodzinach jak nasza.- Podszedł do niej.- Nie narzekam -zaznaczył.- Szczęściarz ze mnie.Mieszkam w pięknym domu,kocham to, co robię.- Więc nigdy nie zgodzisz się na sprzedaż? - Domyślała się, żeposiadłość jest warta majątek, zwłaszcza że w okolicy niebrakowało nuworyszów.- Rosyjscy oligarchowie i ich piękneżony na pewno nie pogardzą takim kąskiem.- Na razie to nam nie grozi - zapewnił.- I oby nigdy do tegonie doszło.Mamy jeszcze kilka obrazów, które można sprzedać, amój brat niezle sobie radzi w funduszach hedgingowych.Fundusze hedgingowe! Zaraz wróciła na ziemię.- Mój mąż też się nimi zajmuje - powiedziała.-To znaczy, mójbyły mąż.- Dobrze, że sobie przypomniałaś.- Wziął ją za rękę izaprowadził do saloniku, w którym ogień buzował na kominku.Zapach palonego drewna mieszał się z aromatem stajni, siana itrocin.Aromatyczna mieszanka.Bardzo męska.Przycupnęła na kanapie, a Jim położył na stoliczku niewielkąpaczuszkę, niezdarnie owiniętą brązowym papierem.- Małe, ale moje - powiedział.Wydawało jej się, że to jakiścytat.Przycisnęła rękę do piersi i spojrzała na niego zza czerwonychoprawek.- Naprawdę? To dla mnie?Jim komicznie przewrócił oczami.103 - O rany, otwórz to w końcu.Może powiesz, że to wedługciebie paskudztwo, ale miejmy to już za sobą.Ze śmiechem rozplątała sznurek i wyjęła z opakowania małądrewnianą szkatułkę, płaską, w kształcie liścia.Obracała ją wdłoniach, zachwycona precyzyjnym wykonaniem i delikatnymizdobieniami.Wieczko zdobiła skomplikowana inkrustacja, boczne ściankizrobiono z trzech warstw drewna.Uniosła je - wnętrze puzderkabyło równie eleganckie i wypieszczone.Pachniało świeżymdrewnem i lakierem.- Cudowne.To istny skarb.Prawdziwe dzieło sztuki.-Spojrzała Jimowi prosto w oczy.- Zrobiłeś to dla mnie? Przecieżprawie mnie nie znasz.- Nie muszę cię znać, żeby wiedzieć, kim jesteś.Wstał,podszedł do kominka, poprawił drwa na palenisku, oparł się ososnowy gzyms i spojrzał na nią.- Czasami tak po prostu jest - podsumował.- Pewnie wszystko przez ten żółty sweter -stwierdziła pochwili.Oboje roześmiali się nerwowo, a potem Jim podszedł doniej, usiadł i ją pocałował.Mijał czas.Było cudownie, ekscytująco, zmysłowo.Carolinewiedziała, że powinna już iść.To dopiero pierwsza randka i bezwzględu na romantyczne prezenty i gorące pocałunki, musi wziąćsię w garść, zanim posunie się za daleko.Ponownie założyła okulary, aby dać mu do zrozumienia, żemówi poważnie, ale Jim skwitował to śmiechem.- Czyli teraz muszę odwiezć cię do domu - jęknął.104 - Od przyszłego tygodnia będziemy właściwie sąsiadami -odparła.- Wtedy będę mogła pójść na piechotę.- Wtedy cię odprowadzę.Zarzucił jej szal na ramiona i objął ją w talii, gdy wychodzili.Była bardzo świadoma jego bliskości, siedząc tak blisko wsamochodzie.Tym razem zaparkował pod samym pubem - bobyło pózno i przed budynkiem nie było innych samochodów.Straciła poczucie czasu i zarazem zapomniała o Issy i jej lon-dyńskiej imprezie.- Już po pierwszej - zauważyła.Pochyliła się, żeby pocałowaćgo na dobranoc, tym razem w policzek.- Pewnie wszyscy sięzastanawiają, gdzie zniknęłam.Ujął ją pod brodę, głęboko zajrzał jej w oczy, a potem puścił,wysiadł z samochodu, obszedł go dokoła, przytrzymał jejdrzwiczki.- Dziękuję za wspaniały wieczór - powiedziała.- Nie zapomnij prezentu.- Podał jej pudełeczko.- Jutrozadzwonię.Cały czas czuła na sobie jego oczy, gdy szła w stronę pubu,znowu przebiegły jej wzdłuż kręgosłupa znajome ciepłe ciarki.Pragnęła Jima Thompsona, choć zdawała sobie sprawę, że niepowinna tego czuć.Jest za młody, ich sytuacja jest tak bardzoodmienna.Lepiej odejść już teraz, zanim znowu będzie cierpiała.Odwróciła się.Nadal stał przy samochodzie, odprowadzał jąwzrokiem.Pomachała mu po raz ostatni i było po wszystkim.105 Rozdział 25IMPREZA U LYSANDRA SI ROZKRCAAA.Byli w vip-roomie wklubie.Issy jako nieletnia po raz pierwszy znalazła się w takimmiejscu, choć oczywiście nie przyznałaby się za żadne skarby.Zresztą na pewno nie była tu jedyna, inne dziewczyny teżwydawały się młodsze, choć miały podrobione dowody osobiste iwyglądały na starsze.Za konsoletą stała didżejka, czarnoskóra, z mnóstwemwarkoczyków na głowie.Miała na sobie dżinsowe szorty i czarnygolf, wyglądała zabójczo.Pozostałe dzie\ /czyny ubrane były wrurki albo mini i obcisłe bluzeczki, a ona, w niebieskiej sukienceod Zary, nawet bez bolerka, przy którym obstawała mama, wcalenie wydawała się sobie atrakcyjna.Lysander znowu podał jej papierosa.Nie podobało jej się to,ale z papierosem wyglądała na bardziej wyluzowaną.Zakrztusiłasię łykiem, jak jej powiedział, szampana.- Jest w nim coś jeszcze - stwierdziła.- Brandy - zapewnił.- Hm.- Spojrzała z powątpiewaniem, ale uznała, że jest tocałkiem smaczne, a gdy zaczęli tańczyć, poczuła się wspaniale;była jedną z nich, niespodzianką Lysandra.Jego dziewczyną.Koło czwartej wrócili do domu.Lysander całował ją przezcałą drogę, gdy siedzieli w limuzynie.Miranda, która otworzyłajej drzwi, siedziała obok i pozwalała, by obmacywał ją dużostarszy mężczy-106 zna, poznany w klubie.Jak twierdziła, jest znanymfotografem.Issy nie protestowała więc, gdy Lysander wsunął jej rękę podspódnicę.Miranda też nie reaguje, więc to pewnie nic takiego.Ba, Miranda rozsunęła nogi i Issy, całując się z Lysandrem,kątem oka widziała, jak  znany fotograf" wsuwa jej rękę wmajtki.Miranda wierciła się i jęczała.Issy chciała uciecwzrokiem.Lysander się roześmiał.Po powrocie do domu objął ją ramieniem i zaprowadził nagórę.Wtuliła się w niego, gdy stali pod drzwiami jej pokoju [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • trzylatki.xlx.pl