[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- A ty co na to? Zmieję się.- Zwietnie! Przecież jesteśmy tylko przyjaciółmi! Cisza.- No, jesteśmy! - Znowu patrzę na zegarek.Powinnam skończyć tęrozmowę, już za długo gadamy.- Wiesz, Sam, spytałam cię kiedyś o coś, już nie pamiętam o co, alepowiedziałam wtedy:  No dobrze, ale co ty z tego masz?".I pamiętasz,coś mi wtedy odpowiedziała? Rzekłaś:  O co ci chodzi?".- No i o co ci chodzi? - Chodzi o to, że w którymś momencie musisz pomyśleć, czegochcesz i wówczas do tego dążyć!- ja.Jesteśmy tylko kumplami, Rita.- Zwietnie.Zadzwoń do mnie potem.Umieram z ciekawości, jakwygląda jego mieszkanie.Odkładam słuchawkę i wzdrygam się, jakby zrzucając z siebieniemiłe uczucie.Telefon znowu dzwoni.To King.- Hej - mówię.- Coś wypadło.Przepraszam, że tak pózno cię o tym powiadamiam.Muszę jednak przełożyć naszą kolację na inny wieczór.- Och! W porządku.- Zatelefonuję wkrótce.Znowu odwieszam słuchawkę.Pewnie zadzwoniła do niego nowaprzyjaciółka.A dlaczego miałby nie podtrzymywać tej znajomości?Bóg jeden wie, jak trudno jest spotkać kogoś odpowiedniego.Wlokę się do łazienki, zdejmuję lokówki.Edward się postarał -ufarbował mi włosy na bardzo twarzowy odcień.Uświadamiam sobie,że naprawdę byłam ciekawa reakcji Kinga na tę zmianę.No cóż.Innymrazem.W domu panuje taka cisza.Edward wyjechał na weekend, Lawendagdzieś poszła.Schodzę na dół, zaglądam do lodówki, nastawiam wodęw rondelku, żeby sobie podgrzać parówkę, ale w końcu przekręcamgałkę palnika na zero.Godzinę pózniej leżę w łóżku, wpatrując się w sufit.Z dołu dochodzidzwięk z telewizora, który nastawiłam, żeby coś obejrzeć, ale w końcudałam spokój.Nie zgasiłam go, bo chciałam słyszeć jakieś głosy.Dobiega mnie ryk reklamówki.W gruncie rzeczy wszystko jest rekla-mówką, nawet programy między nimi.Wstaję i idę do łazienki jeszcze raz obejrzeć fryzurę.Okropna.Czymja się łudziłam? Moczę rękawicę kąpielo- wą i trę nią włosy, żeby zobaczyć, czy farba nie zejdzie.Nic.Anidrgnie.Wracam do sypialni.Staję w oknie ze skrzyżowanymi ramionami,patrzę przed siebie.Na ulicy nie ma żywego ducha.Nigdy nikogo naniej nie ma.Wszyscy siedzą w domach.Zastanawiam się, co tam robią,jeśli ktokolwiek z nich jest równie samotny jak ja.Co by było, gdybytak zdjąć dach, sprawić, że dom stałby się naprawdę otwarty, i zajrzećdo jego wnętrza? Co bym tam zobaczyła? Na pewno zachowanianiektórych nie byłyby dziwaczniejsze od moich.Och, dlaczego nie ma Ośrodka Społecznego Dla Ludzi KtórzyPragną Czegoś Małego? Gdyby tylko moi blizni mówili prawdę oswoich uczuciach, taki ośrodek byłby przez cały czas przepełniony.Jużja to widzę - krzesła ustawione w półkole, a siedzący na nich ludziemówią:  No nie wiem, po prostu chciałem tu zajrzeć".Spoglądam na swoje ramię, zbliżam je do światła, żeby przyjrzeć sięmu dokładniej.Nie tak dawno skóra wyglądała jak krepina.I nadal takwygląda.No cóż, jest starsza, to wszystko.To się zdarza, ale zmianyzauważa się nagle.Wczoraj zatrzymałam wzrok na ogłoszeniu o planieemerytalnym i gapiłam się na zdjęcie przedstawiające grupę starszychosób, które niewątpliwie czuły się byczo, siedząc przy stolebiesiadnym.Trzy kobiety i mężczyzna, wszyscy w uśmiechach.Usiłowałam wyobrazić sobie siebie na tym zdjęciu jako babsko posiedemdziesiątce, rozpaczliwie z kimś flirtujące.I nie zdołałam.Jakżeja kiedyś przejdę na emeryturę? I po czym? Ale bez wątpienia jestem wdojrzałym wieku.Niedługo stanę się stara.Mój Boże.Uzmysłowiłamsobie, że dotychczas łudziłam się, sądząc, że mam jakiś wybór.Następny! - wyobrażałam sobie krzyk jakiegoś naganiacza z ankietą.Sam Morrow, będziesz teraz obchodzić piernikalia? A może chceszzawrócić do trzydziestki?Nawet stoicki King odczuwa chyba zbliżanie się wieku średniego,choć na swój indywidualny sposób.Przed paroma dniami pokazał mi odnalezione w papierach zdjęcie jakiegośsławnego astrofizyka na tle krajobrazu, który wydał mi siępołudniowo-zachodnią połacią kraju.W oddali widniały niskie,fioletowe wzgórza.Ziemia była porośnięta gęstymi krzewami, tu iówdzie błyskały kamienie, a na piaszczystej glebie można byłodostrzec ślady stóp człowieka.Niebo na górnym skraju zdjęciawydawało się rozległe, niemal o stałej konsystencji, intensywnieniebieskie.Lecz niżej odcinało się ciemną krechą, nadciągała noc.Obok astrofizyka stał teleskop wycelowany w przestworza - pełengracji, czujny, gotów ujawnić tajemnice kosmosu.Mężczyzna jednaknie zwracał nań uwagi.Jego wzrok był skierowany do wnętrza wózkadziecięcego, skąd wystawała piąstka, jakby w powitaniu.Facet trzymałjedną dłoń na rączce wózka, a drugą wsunął do kieszeni.Miał szerokorozstawione nogi i uśmiechał się.Wyglądał tak, jakby znajdował się wzgodzie z samym sobą, zaabsorbowany powszednim cudem.- Patrzę na to i po prostu się dziwię - orzekł King.-To znaczy, tozdjęcie każe mi się zamyślić.- Tak - odparłam cicho.- Tylko tak.A przecież chciałam zapytać: Co przez to rozumiesz? Czy chcesz powiedzieć, że związek z innymczłowiekiem jest silniejszy? Lepszy?".Odwracam się od okna i zastanawiam się, czym bym się mogłapocieszyć.Gdy byłam małą dziewczynką, pociechę sprawiało mioglądanie biżuterii matki; większość Veronica odziedziczyła poprzodkach.Próbowałam na siebie założyć grube złote bransolety,perły, pierścionki, wszystko na raz.Lubiłam przypinać sobie broszkina piersi, a wtedy cienki materiał, z którego zrobiona była mojakoszula, marszczył się pod ich ciężarem [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • trzylatki.xlx.pl