[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.— Hale, noga go boli! Wałkoń jeden, odpoczywać se chce.— i sam zajął się rannym obrządkiem gospodarskim.Ale Kuba rozchorzał naprawdę, nie powiadał, co mu jest, choć go się Boryna pytał, ino że chory, a tak jęczał, tak stękał, aż konie rżały, przychodziły do wyrka i obwąchiwały mu twarz, i lizały, a Witek coraz to nosił mu wodę wiaderkiem i ukradkiem prał w potoku jakieś szmaty skrwawione.Stary nie spostrzegł tego, bo przypilnowywał, by się Antkowie wynosili.I wynosili się.Bez krzyków już, bez kłótni, bez sprzeciwiań pakowali się, wynosili statki, wiązali toboły; Hanka aż mdlała z żałości, Antek ją wodą trzeźwił i poganiał, byle już rychlej zejść z ojcowskich oczów, byle prędzej.Pożyczył konia od Kłęba, ojcowego nie chciał, i przewoził rzeczy do Hanczynego ojca, na koniec wsi, za karczmę jeszcze.Ze wsi przyszło paru gospodarzy z Rochem na czele i chcieli zgodę czynić między nimi, ale ni syn, ni ojciec mówić sobie o tym nie dali.—— Pobróbuje, jak to wolność smakuje i swój chleb — odpowiedział stary.Antek nic nie odrzekł na namowy, ino podniósł pięść i tak zaklął strasznie, tak pogroził, aż Roch zbladł i cofnął się do kobiet, których się dość zebrało w opłotkach i w ganku, żeby to Hance pomóc, a głównie, by się w głos użalać i pyskować a uredzać!.Gdy zabeczana Józia podawała obiad ojcu i Rochowi, już tamci z ostatnimi rzeczami i dziećmi wyjeżdżali z opłotków na drogę.Antek ni się obejrzał na chałupę, przeżegnał się ino, westchnął ciężko, smagał konia, podpierał wóz, bo kopiasto był nałożony, i szedł jak martwy, a blady jak ten papier, oczy mu gorzały zaciętością i zęby szczękały kiej we febrze.ale ni jednego słowa nie rzekł, Hanka zaś wlekła się za wozem, starszy chłopak czepiał się matczynego wełniaka i krzyczał wniebogłosy, młodszego tuliła do piersi i zaganiała przed sobą krowy, stadko gęsi i dwa chude prosiaki, a tak ryczała, tak wyklinała, tak zawodziła, że ludzie wychodzili z domów i jakby procesją ich odprowadzali.A u starego obiad jedli w ponurym milczeniu.Stary Łapa szczekał na ganku, biegł za wozem, powracał znowu i wył.Witek go nawoływał, ale pies nie słuchał, biegał po sadzie, obwąchiwał podwórze, wpadał do izby Antków, obleciał ją parę razy, wypadł do sieni, szczekał, skomlił.połasił się do Józi i znowu latał jak oszalały, to przysiadał na zadzie i ogłupiałym wzrokiem patrzył, aż wreszcie zerwał się, wtulił ogon pod się i poleciał za Antkami.— A to i Łapa poszedł za niemi.— Wróci, wygłodzi się, to wróci, nie bój się, Józia — mówił miękko stary.— Nie bucz, głupia! Wyporządź tamtą stronę, Roch będą mieli mieszkanie.Zawołaj Jagustynki, to ci pomoże.i zajmij się gospodarstwem, gospodynią teraz jesteś, na twojej głowie wszystko.no nie bucz, nie.— ujął jej głowę i głaskał a przyciskał do piersi, a hołubił.— Pojadę do miasta, to ci trzewiki kupię.— Kupicie, tatulu? Naprawdę kupicie?.— Kupię ci, kupię ci i co więcej, ino dobrą córką bądź, o gospodarstwie pamiętaj!— To i na kaftan mi kupcie, taki jak ma Nastusia Gołębianka.— Kupię ci, córko, kupię.— I wstążek, ino długich, bobym nie miała na wasze wesele.— Co ci ino potrza, mów, a wszystko miała będziesz, wszystko.XI— Śpisz to, Jaguś?.— A bo to mogę.Ocknęłam na rozświcie i cięgiem mi w głowie stoi, że już dzisiaj wesele.aż wierzyć trudno.— Markotno ci, córko, co? — spytała ciszej.z lękliwą nadzieją w sercu.— Co by zaś markotno miało być! Ino, że od was trzeba mi iść, na swoje.Stara nie odrzekła, stłumiła w sobie żal, jaki nagle ją przewiercił, i wstała z pościeli, przyodziała się byle jak i poszła do stajni budzić chłopaków.Zaspali nieco po wczorajszych rozplecinach, bo dzień już był duży, świt zatopił ziemię w srebrzystej, połyskliwej szronami topieli, zorze się rozpalały na wschodzie — jakoby kto niebo posypał zarzewiem.Dominikowa umyła się w sieni i cicho chodziła po izbie, ale raz wraz poglądała na Jagnę, której ledwie głowę można było rozeznać na pościeli wśród mroków, jakie jeszcze zalegały izbę.— Leż se, córko, leż!.Ostatni to raz u matki, ostatni! — myślała z czułością i z tym bolesnym żalem, co wciąż powracał.Nie chciało się jej wierzyć, że to naprawdę już dzisiaj, aż sobie przypominać musiała wszystko.Tak, sama chciała tego, a teraz, a teraz.jakby strach nią owładnął i tak zatrząsł, aż skurczyła się z bólu i przysiadła na łóżku.Boryna dobry człowiek, uszanuje i krzywdy jej nie zrobi.a Jaguś poprowadzi go, gdzie ino zechce, bo stary świata Bożego poza nią nie widzi.Nie, nie o to się bojała, nie o to.pasierby! Juści.po co było Antków wyganiać? Teraz dopiero będą zapiekać a pomsty szukać!.A nie wyganiać, to Antek byłby pod bokiem i obraza boska abo i co gorsze wyszłoby z tego!.Jezus mój! A rady już nie ma.Zapowiedzi wyszły.wieprzek zabity, weselni sproszeni.tyla już zrobione.zapis w skrzynce.— Nie, nie! Co będzie, to będzie, a krzywdy nijakiej, póki żyje, zrobić jej nie dam!.— pomyślała stanowczo i poszła znowu do chłopaków krzyczeć, czemu nie wstają.Za powrotem chciała ostro wołać na Jagnę, ale Jaguś usnęła, równy, cichy oddech szedł od łóżka, a ją znowu chwyciły wątpliwości różne i żale, i jak te jastrzębie czepiały się pazurami serca, darły i krzyczały strachem a troską! Uklękła pod oknem, wpiła zaczerwienione, rozpalone oczy w świt i modliła się długo i gorąco.Wstała mocna i na wszystko gotowa.— Jaguś! Wstań, córko, czas już! Ewka zaraz przyleci do gotowania, a tyla jeszcze roboty!— Pogoda to? — pytała podnosząc ociężałą głowę.— I jaka, aż się lśkni na świecie od przymrozku! Słońce zaraz wzejdzie [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl trzylatki.xlx.pl
.— Hale, noga go boli! Wałkoń jeden, odpoczywać se chce.— i sam zajął się rannym obrządkiem gospodarskim.Ale Kuba rozchorzał naprawdę, nie powiadał, co mu jest, choć go się Boryna pytał, ino że chory, a tak jęczał, tak stękał, aż konie rżały, przychodziły do wyrka i obwąchiwały mu twarz, i lizały, a Witek coraz to nosił mu wodę wiaderkiem i ukradkiem prał w potoku jakieś szmaty skrwawione.Stary nie spostrzegł tego, bo przypilnowywał, by się Antkowie wynosili.I wynosili się.Bez krzyków już, bez kłótni, bez sprzeciwiań pakowali się, wynosili statki, wiązali toboły; Hanka aż mdlała z żałości, Antek ją wodą trzeźwił i poganiał, byle już rychlej zejść z ojcowskich oczów, byle prędzej.Pożyczył konia od Kłęba, ojcowego nie chciał, i przewoził rzeczy do Hanczynego ojca, na koniec wsi, za karczmę jeszcze.Ze wsi przyszło paru gospodarzy z Rochem na czele i chcieli zgodę czynić między nimi, ale ni syn, ni ojciec mówić sobie o tym nie dali.—— Pobróbuje, jak to wolność smakuje i swój chleb — odpowiedział stary.Antek nic nie odrzekł na namowy, ino podniósł pięść i tak zaklął strasznie, tak pogroził, aż Roch zbladł i cofnął się do kobiet, których się dość zebrało w opłotkach i w ganku, żeby to Hance pomóc, a głównie, by się w głos użalać i pyskować a uredzać!.Gdy zabeczana Józia podawała obiad ojcu i Rochowi, już tamci z ostatnimi rzeczami i dziećmi wyjeżdżali z opłotków na drogę.Antek ni się obejrzał na chałupę, przeżegnał się ino, westchnął ciężko, smagał konia, podpierał wóz, bo kopiasto był nałożony, i szedł jak martwy, a blady jak ten papier, oczy mu gorzały zaciętością i zęby szczękały kiej we febrze.ale ni jednego słowa nie rzekł, Hanka zaś wlekła się za wozem, starszy chłopak czepiał się matczynego wełniaka i krzyczał wniebogłosy, młodszego tuliła do piersi i zaganiała przed sobą krowy, stadko gęsi i dwa chude prosiaki, a tak ryczała, tak wyklinała, tak zawodziła, że ludzie wychodzili z domów i jakby procesją ich odprowadzali.A u starego obiad jedli w ponurym milczeniu.Stary Łapa szczekał na ganku, biegł za wozem, powracał znowu i wył.Witek go nawoływał, ale pies nie słuchał, biegał po sadzie, obwąchiwał podwórze, wpadał do izby Antków, obleciał ją parę razy, wypadł do sieni, szczekał, skomlił.połasił się do Józi i znowu latał jak oszalały, to przysiadał na zadzie i ogłupiałym wzrokiem patrzył, aż wreszcie zerwał się, wtulił ogon pod się i poleciał za Antkami.— A to i Łapa poszedł za niemi.— Wróci, wygłodzi się, to wróci, nie bój się, Józia — mówił miękko stary.— Nie bucz, głupia! Wyporządź tamtą stronę, Roch będą mieli mieszkanie.Zawołaj Jagustynki, to ci pomoże.i zajmij się gospodarstwem, gospodynią teraz jesteś, na twojej głowie wszystko.no nie bucz, nie.— ujął jej głowę i głaskał a przyciskał do piersi, a hołubił.— Pojadę do miasta, to ci trzewiki kupię.— Kupicie, tatulu? Naprawdę kupicie?.— Kupię ci, kupię ci i co więcej, ino dobrą córką bądź, o gospodarstwie pamiętaj!— To i na kaftan mi kupcie, taki jak ma Nastusia Gołębianka.— Kupię ci, córko, kupię.— I wstążek, ino długich, bobym nie miała na wasze wesele.— Co ci ino potrza, mów, a wszystko miała będziesz, wszystko.XI— Śpisz to, Jaguś?.— A bo to mogę.Ocknęłam na rozświcie i cięgiem mi w głowie stoi, że już dzisiaj wesele.aż wierzyć trudno.— Markotno ci, córko, co? — spytała ciszej.z lękliwą nadzieją w sercu.— Co by zaś markotno miało być! Ino, że od was trzeba mi iść, na swoje.Stara nie odrzekła, stłumiła w sobie żal, jaki nagle ją przewiercił, i wstała z pościeli, przyodziała się byle jak i poszła do stajni budzić chłopaków.Zaspali nieco po wczorajszych rozplecinach, bo dzień już był duży, świt zatopił ziemię w srebrzystej, połyskliwej szronami topieli, zorze się rozpalały na wschodzie — jakoby kto niebo posypał zarzewiem.Dominikowa umyła się w sieni i cicho chodziła po izbie, ale raz wraz poglądała na Jagnę, której ledwie głowę można było rozeznać na pościeli wśród mroków, jakie jeszcze zalegały izbę.— Leż se, córko, leż!.Ostatni to raz u matki, ostatni! — myślała z czułością i z tym bolesnym żalem, co wciąż powracał.Nie chciało się jej wierzyć, że to naprawdę już dzisiaj, aż sobie przypominać musiała wszystko.Tak, sama chciała tego, a teraz, a teraz.jakby strach nią owładnął i tak zatrząsł, aż skurczyła się z bólu i przysiadła na łóżku.Boryna dobry człowiek, uszanuje i krzywdy jej nie zrobi.a Jaguś poprowadzi go, gdzie ino zechce, bo stary świata Bożego poza nią nie widzi.Nie, nie o to się bojała, nie o to.pasierby! Juści.po co było Antków wyganiać? Teraz dopiero będą zapiekać a pomsty szukać!.A nie wyganiać, to Antek byłby pod bokiem i obraza boska abo i co gorsze wyszłoby z tego!.Jezus mój! A rady już nie ma.Zapowiedzi wyszły.wieprzek zabity, weselni sproszeni.tyla już zrobione.zapis w skrzynce.— Nie, nie! Co będzie, to będzie, a krzywdy nijakiej, póki żyje, zrobić jej nie dam!.— pomyślała stanowczo i poszła znowu do chłopaków krzyczeć, czemu nie wstają.Za powrotem chciała ostro wołać na Jagnę, ale Jaguś usnęła, równy, cichy oddech szedł od łóżka, a ją znowu chwyciły wątpliwości różne i żale, i jak te jastrzębie czepiały się pazurami serca, darły i krzyczały strachem a troską! Uklękła pod oknem, wpiła zaczerwienione, rozpalone oczy w świt i modliła się długo i gorąco.Wstała mocna i na wszystko gotowa.— Jaguś! Wstań, córko, czas już! Ewka zaraz przyleci do gotowania, a tyla jeszcze roboty!— Pogoda to? — pytała podnosząc ociężałą głowę.— I jaka, aż się lśkni na świecie od przymrozku! Słońce zaraz wzejdzie [ Pobierz całość w formacie PDF ]