[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Iskierka inte-ligencji, zapalona w jego mózgu okropnością zbrodni, zdaje się, na zawsze już teraz zagasła.Zaledwie poznaje ludzi, którzy go pielęgnują.Nie zostaje jednak pod zamknięciem.Spokojnyi łagodny jak biedne zwierzę, które zgubiło pana, błądzi on smutnie po dziedzińcach i ogro-dach szpitalnych.Niektórzy sądzili, że C.będzie powoływany na świadka; otóż informacje zaczerpnięte znajlepszych zródeł upoważniają nas do mniemania, że C.nie będzie stawał przed sądemprzysięgłych. Jednakże nie ulega wątpliwości, że zeznanie Cocoleugo było czystym zrządzeniemOpatrzności mówili kiwając głowami niektórzy.Nazajutrz znów redaktor zajmował się panem Galpin-Davelinem.Pan G.D., sędzia śledczy, jest w tej chwili mocno cierpiący, co da się łatwo wytłuma-czyć, przepracowaniem przy śledztwie w sprawie pana Boiscorana.Zapewniają nas, że ocze-kuje tylko ostatecznej decyzji co do postawienia podejrzanego w stan oskarżenia, aby sięudać do jednego z miejsc kąpielowych w Pirenejach.Potem przyszła kolej na Jakuba.Pan J.de B.znosi lepiej, niżby się można było spodziewać swoje uwięzienie.Zdrowie je-go, wedle otrzymanych przez nas wiadomości, ma być wyborne, a jego stan moralny by-najmniej nie ucierpiał.Czyta dużo, a część nocy poświęca na przygotowywanie swojej obro-ny i redagowanie instrukcji dla swoich adwokatów.Następnie pojawiały się drobniejsze wiadomości.Nigdy Independant de Sameterre" nie miał tylu pilnych czytelników.A ponieważ wszyscy licytowali się, kto wie więcej, więc wielu próżniaków stało sięszpiegami przyjaciół Jakuba i pędzili żywot na śledzeniu tego, co się działo u pana de Chan-dore.Najśmielsi zatrzymywali służących i wypytywali ich.LRTDlatego to owego wieczoru, kiedy panna Dioniza chodziła do więzienia, znalazło się do-syć ludzi włóczących się po ulicy de la Rampe.Około wpół do jedenastej widzieli oni, jak powóz pana de Chandore wytaczano z wo-zowni i jak potem powóz ten zajechał przed bramę.O godzinie jedenastej pan de Chandore i doktor Seignebos wsiedli doń i stangret zaciąłkonia, który ruszył kłusem. Gdzie oni mogą jechać? pytali się ciekawi.I poszli za powozem.Pan de Chandore i doktor pojechali na dworzec kolei.Zawiadomieni depeszą udali sięnaprzeciw margrabiny i margrabiego de Boiscoran oraz pana Folgata.Przyjechali za wcześnie.O kwadrans na pierwszą pociąg, który powinien był przyjść o jedenastej pięćdziesiątpięć, nie był jeszcze sygnalizowany.Dokoła panowało milczenie i pustka.Przez szyby widaćbyło naczelnika stacji drzemiącego w wielkim skórzanym fotelu.Urzędnicy i posługaczespali wyciągnięci na ławkach w sali podróżnych.Ale w Sauveterre już wszyscy przyzwyczajeni są do tego systemu i pan de Chandore zdoktorem, nie dziwiąc się ani nie niecierpliwiąc, zaczęli się przechadzać po dziedzińcu.Nie byliby się również zdziwili, gdyż znali swoje miasto, gdyby im powiedziano, że wtej chwili ktoś ich śledzi.Tak też było w istocie.Dwóch ciekawych siadło do omnibusu, jeż-dżącego na każdy pociąg.I stojąc na boku mówili do siebie: Hm!.Na kogo oni tak czekają?Nareszcie dzwonek zadzwonił i cała stacja zbudziła się nagle.Niebawem dał się słyszećz dala niby głuchy huk grzmotu i prawie jednocześnie gdzieś na końcu drogi zaświeciławśród nocy niby kula ognista czerwona latarnia lokomotywy.Pan de Chandore i doktor po-szli do sali.Pociąg stanął.Otwarły się drzwi i ukazała się margrabina de Boiscoran wsparta na rękupana Folgata.Za nimi szedł margrabia z torbą podróżną w ręku. Wszystko jasne! powiedzieli sobie owi szpiedzy na ochotnika, którzy stali z okiemprzyklejonym do szyby.A ponieważ pociąg nie przywiózł nikogo więcej, konduktor wezwał ich, aby zaraz siada-li, a im też spieszyło się oznajmić o przybyciu ojca oskarżonego.Pózno już było; miasto od dawna spało, ale oni nie tracili nadziei, że znajdą jeszcze kilkaosób w klubie literackim".Gdyby nie ten pośpiech, byliby mogli zostać świadkami pierwszego spotkania pana deChandore z margrabią de Boiscoranem.LRTInstynktownym ruchem podeszli ku sobie i rozpaczliwie ścisnęli się za ręce.Mieli,łzy woczach.Czyż nie dość było tego niemego uścisku, żeby ojciec Jakuba pojął, co musiał cier-pieć dziadek Dionizy?I stali nieruchomi jeden naprzeciw drugiego, aż doktor Seignebos, ruchliwy jak zawsze,przystąpił do nich. Rzeczy są już w powozie rzekł czy państwo jedziecie?Wyszli.Noc była jasna i na widnokręgu ponad czarną masą zaspanego miasta odcinały się nabladoniebieskim tle nieba dwie wieże starego zamku przerobionego na więzienie. Tam jest Jakub! szepnął pan de Boiscoran. Wydobędziemy go stamtąd, do kroćset! przerwał doktor pomagajac margrabiemuwsiąść do powozu.Ale daremnie przez drogę doktor usiłował podnieść odwagę swoich towarzyszy.Jegonadzieje nie znajdowały zupełnie echa w tych zrozpaczonych duszach.Są chwile, w których mówienie jest męczarnią.Margrabia de Boiscoran potrzebował całej siły woli, żeby zapanować nad sobą.Myśl, żesię znajduje w Sauveterre do głębi nim wstrząsała.Bądz co bądz odległość osłabia uczucia.Jeden uścisk dłoni pana de Chandore bardziej go wzruszył aniżeli wszystkie listy, które ode-brał od miesiąca.A zobaczywszy z daleka więzienie Jakuba, zrozumiał doskonale męczarniesyna nie mogącego wykazać swojej niewinności.Co do pani de Boiscoran, to od wczoraj była tak osłabiona, jak gdyby wszystkie spręży-ny jej duszy pękły naraz.Pan de Chandore zadrżał, widząc ich tak przygnębionych.Jeżeli oni rozpaczali, czegóżon mógł się spodziewać, on, który wiedział, że los Dionizy jest nierozłącznie związany z lo-sem Jakuba!Tymczasem powóz zatrzymał się na ulicy de la Rampe [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl trzylatki.xlx.pl
.Iskierka inte-ligencji, zapalona w jego mózgu okropnością zbrodni, zdaje się, na zawsze już teraz zagasła.Zaledwie poznaje ludzi, którzy go pielęgnują.Nie zostaje jednak pod zamknięciem.Spokojnyi łagodny jak biedne zwierzę, które zgubiło pana, błądzi on smutnie po dziedzińcach i ogro-dach szpitalnych.Niektórzy sądzili, że C.będzie powoływany na świadka; otóż informacje zaczerpnięte znajlepszych zródeł upoważniają nas do mniemania, że C.nie będzie stawał przed sądemprzysięgłych. Jednakże nie ulega wątpliwości, że zeznanie Cocoleugo było czystym zrządzeniemOpatrzności mówili kiwając głowami niektórzy.Nazajutrz znów redaktor zajmował się panem Galpin-Davelinem.Pan G.D., sędzia śledczy, jest w tej chwili mocno cierpiący, co da się łatwo wytłuma-czyć, przepracowaniem przy śledztwie w sprawie pana Boiscorana.Zapewniają nas, że ocze-kuje tylko ostatecznej decyzji co do postawienia podejrzanego w stan oskarżenia, aby sięudać do jednego z miejsc kąpielowych w Pirenejach.Potem przyszła kolej na Jakuba.Pan J.de B.znosi lepiej, niżby się można było spodziewać swoje uwięzienie.Zdrowie je-go, wedle otrzymanych przez nas wiadomości, ma być wyborne, a jego stan moralny by-najmniej nie ucierpiał.Czyta dużo, a część nocy poświęca na przygotowywanie swojej obro-ny i redagowanie instrukcji dla swoich adwokatów.Następnie pojawiały się drobniejsze wiadomości.Nigdy Independant de Sameterre" nie miał tylu pilnych czytelników.A ponieważ wszyscy licytowali się, kto wie więcej, więc wielu próżniaków stało sięszpiegami przyjaciół Jakuba i pędzili żywot na śledzeniu tego, co się działo u pana de Chan-dore.Najśmielsi zatrzymywali służących i wypytywali ich.LRTDlatego to owego wieczoru, kiedy panna Dioniza chodziła do więzienia, znalazło się do-syć ludzi włóczących się po ulicy de la Rampe.Około wpół do jedenastej widzieli oni, jak powóz pana de Chandore wytaczano z wo-zowni i jak potem powóz ten zajechał przed bramę.O godzinie jedenastej pan de Chandore i doktor Seignebos wsiedli doń i stangret zaciąłkonia, który ruszył kłusem. Gdzie oni mogą jechać? pytali się ciekawi.I poszli za powozem.Pan de Chandore i doktor pojechali na dworzec kolei.Zawiadomieni depeszą udali sięnaprzeciw margrabiny i margrabiego de Boiscoran oraz pana Folgata.Przyjechali za wcześnie.O kwadrans na pierwszą pociąg, który powinien był przyjść o jedenastej pięćdziesiątpięć, nie był jeszcze sygnalizowany.Dokoła panowało milczenie i pustka.Przez szyby widaćbyło naczelnika stacji drzemiącego w wielkim skórzanym fotelu.Urzędnicy i posługaczespali wyciągnięci na ławkach w sali podróżnych.Ale w Sauveterre już wszyscy przyzwyczajeni są do tego systemu i pan de Chandore zdoktorem, nie dziwiąc się ani nie niecierpliwiąc, zaczęli się przechadzać po dziedzińcu.Nie byliby się również zdziwili, gdyż znali swoje miasto, gdyby im powiedziano, że wtej chwili ktoś ich śledzi.Tak też było w istocie.Dwóch ciekawych siadło do omnibusu, jeż-dżącego na każdy pociąg.I stojąc na boku mówili do siebie: Hm!.Na kogo oni tak czekają?Nareszcie dzwonek zadzwonił i cała stacja zbudziła się nagle.Niebawem dał się słyszećz dala niby głuchy huk grzmotu i prawie jednocześnie gdzieś na końcu drogi zaświeciławśród nocy niby kula ognista czerwona latarnia lokomotywy.Pan de Chandore i doktor po-szli do sali.Pociąg stanął.Otwarły się drzwi i ukazała się margrabina de Boiscoran wsparta na rękupana Folgata.Za nimi szedł margrabia z torbą podróżną w ręku. Wszystko jasne! powiedzieli sobie owi szpiedzy na ochotnika, którzy stali z okiemprzyklejonym do szyby.A ponieważ pociąg nie przywiózł nikogo więcej, konduktor wezwał ich, aby zaraz siada-li, a im też spieszyło się oznajmić o przybyciu ojca oskarżonego.Pózno już było; miasto od dawna spało, ale oni nie tracili nadziei, że znajdą jeszcze kilkaosób w klubie literackim".Gdyby nie ten pośpiech, byliby mogli zostać świadkami pierwszego spotkania pana deChandore z margrabią de Boiscoranem.LRTInstynktownym ruchem podeszli ku sobie i rozpaczliwie ścisnęli się za ręce.Mieli,łzy woczach.Czyż nie dość było tego niemego uścisku, żeby ojciec Jakuba pojął, co musiał cier-pieć dziadek Dionizy?I stali nieruchomi jeden naprzeciw drugiego, aż doktor Seignebos, ruchliwy jak zawsze,przystąpił do nich. Rzeczy są już w powozie rzekł czy państwo jedziecie?Wyszli.Noc była jasna i na widnokręgu ponad czarną masą zaspanego miasta odcinały się nabladoniebieskim tle nieba dwie wieże starego zamku przerobionego na więzienie. Tam jest Jakub! szepnął pan de Boiscoran. Wydobędziemy go stamtąd, do kroćset! przerwał doktor pomagajac margrabiemuwsiąść do powozu.Ale daremnie przez drogę doktor usiłował podnieść odwagę swoich towarzyszy.Jegonadzieje nie znajdowały zupełnie echa w tych zrozpaczonych duszach.Są chwile, w których mówienie jest męczarnią.Margrabia de Boiscoran potrzebował całej siły woli, żeby zapanować nad sobą.Myśl, żesię znajduje w Sauveterre do głębi nim wstrząsała.Bądz co bądz odległość osłabia uczucia.Jeden uścisk dłoni pana de Chandore bardziej go wzruszył aniżeli wszystkie listy, które ode-brał od miesiąca.A zobaczywszy z daleka więzienie Jakuba, zrozumiał doskonale męczarniesyna nie mogącego wykazać swojej niewinności.Co do pani de Boiscoran, to od wczoraj była tak osłabiona, jak gdyby wszystkie spręży-ny jej duszy pękły naraz.Pan de Chandore zadrżał, widząc ich tak przygnębionych.Jeżeli oni rozpaczali, czegóżon mógł się spodziewać, on, który wiedział, że los Dionizy jest nierozłącznie związany z lo-sem Jakuba!Tymczasem powóz zatrzymał się na ulicy de la Rampe [ Pobierz całość w formacie PDF ]