[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. A teraz pozostawię cię, byś oddał się swej pracy.WładcaXetesku rzadko odpoczywa.Będę oczekiwał dokumentów w Większym Refektarzu. Słudzy przyniosą jedzenie. Dziękuję. Styliann wyciągnął rękę, a Dystran uścisnął ją, acz niechętnie. Dozobaczenia.Wkrótce, ściskając pisma Septerna, Styliann opuścił Wie\ę.Pózniej, zmierzając z Cilem i sześcioma obładowanymi jucznymi końmi w stronęczekających na niego Protektorów, Styliann ze zdziwieniem przyglądał się papierom ipergaminom trzymanym w ręku i rozmyślał nad głupotą nowego władcy Xetesku.Bez słowaprotestu wyposa\ył go we wszystkie zapiski, jakie ten wybrał, nie rzuciwszy nawet na nieokiem.A zabrał przecie\ klucze do władzy i potęgi, bez których Dystran był jedynie nicnieznaczącym pionkiem.Pewnego dnia zda sobie z tego sprawę.Styliann ju\ cieszył się na ten dzień.* * *Noc się w zasadzie skończyła, przynajmniej według rachuby Hirada.Stał w rogupółnocnego muru, a niedaleko czekało przywiązane sześć osiodłanych oraz magicznieuspokojonych i obarczonych baga\ami koni.Zaklęcia rozświetlały ostatnie chwile nocy,rozbłyskując na tle nieba i tak ju\ jasnego od setek po\arów płonących w Julatsie.Ogień i grad smagały nadchodzących Wesmenów, a ich krzyki mieszały się z rozkazamidowodzących magów, którzy kierowali ogniem i lodem.Dały się regularnie słyszećbrzęknięcia cięciw, ale nie miecze Wesmeni jeszcze nie wspięli się na mury, choć byli corazbli\ej.Hirad stał w cieniu i słuchał.Nijak nie mógł pomóc, a podobnie jak reszta Kruków musiałsię przygotować.Zapowiadał się trudny poranek.Ryzykowny.A Krucy nie lubili ryzyka.Oparł się o ścianę, w roztargnieniu głaszcząc bok swojego wierzchowca.Drzwi Wie\yotworzyły się i ukazały się dwie postacie, jedna olbrzymia, druga znacznie drobniejsza.Bezimienny i Ilkar.Uśmiechnął się pod nosem.Wyglądali jak para przyjaciół wybierającychsię na spacer i pogaduszki.Ale Hirad potrafił odgadnąć temat ich rozmowy, raczej nie były touwagi o pogodzie.W chwilę potem od strony szpitala ukazało się światło, a tu\ po nim trzy kolejne postacie.Wysoki mę\czyzna pośrodku szedł zgarbiony i pochylony, pół kroku za towarzyszami.Ci szliw milczeniu. Długo tu stoisz? spytał Ilkar, podchodząc do Hirada. Dość długo, \eby usłyszeć, jakie problemy ma obrona odparł Hirad. Jaksamopoczucie? A jakie mo\e być o tej nieludzkiej porze? Dordovańczycy się odezwali? Bądzcie gotowi odpowiedział Ilkar. Tylko tyle? Có\, nie podali taktycznego planu bitwy uwzględniającego miejsca ataku, ofensywęmagiczną i obronę flankową, jeśli o to pytasz. Ilkar zastrzygł nerwowo uszami. To byłokrótkie Połączenie, nie dyskusja przy okrągłym stole. No, nie wiem.I wy się nazywacie magami. Uśmiech Hirada na widok irytacjiIlkara znikł, kiedy w pole widzenia wkroczył Thraun.Jego kucyk był w nieładzie, więc ktoś inny układał mu włosy.Zaczerwienione oczyspoglądały pusto z wychudłej i straszliwie zmęczonej twarzy zdradzającej ka\dą przelaną łzęi zapowiadającej dalsze.Serce Hirada zabiło szybciej na wspomnienie tego, co wydarzyło siępo morderstwie Sirendora.śadne słowa nie wystarczały, a milczenie nie wchodziło w grę. Ból ustanie zwrócił się do mę\czyzny.Thraun przyjrzał mu się uwa\nie, potrząsnął głową i ponownie utkwił wzrok w ziemi. Nie odparł. Pozwoliłem mu umrzeć. Wiesz, \e to nieprawda powiedział Bezimienny. Mogłem ich zatrzymać jako człowiek.Jako wilk rozumiałem tylko swój strach.Pozwoliłem mu umrzeć.Hirad otworzył usta i zamknął je ponownie, zamieniając swoją odpowiedz na bardziejpraktyczne pytanie. Dasz radę dosiąść konia?Thraun potakująco kiwnął głową. Dobrze.Potrzebujemy cię, Thraun.Potrzebujemy twojej siły.Jesteś Krukiem, zawszebędziemy u twojego boku.Kiwnął raz jeszcze, ale tym razem zatrzęsły mu się ramiona. Tak jak ja byłem u boku Willa, ale potem pozwoliłem mu umrzeć wyrzucił z siebieprzez zaciśnięte gardło. Czasami robimy wszystko, co mo\emy, a to i tak nie wystarcza rzekł Hirad. Ale ja nie zrobiłem wszystkiego.Pogubiłem się i dlatego Will teraz nie \yje. Nie mo\esz być tego pewien wtrąciła Erienne.Thraun obdarzył ją ponurym spojrzeniem. Mogę i szeptem powtórzył mogę.Przez cały poranek Wesmeni atakowali raz po raz, tak jakby wyczuli, \e zmieniła sięatmosfera w kolegium.Rzucali się na mury ze zdwojoną wściekłością.Tysiące nacierałyjednocześnie, a ich wie\e i drabiny odbijały się od kamieni Julatsy i znikały w magicznychpłomieniach, podczas gdy wojowników zmiatały wiatr i grad.To ich jednak niezatrzymywało i w miarę jak zmęczenie magów wzrastało, rosło niebezpieczeństwo walkiwręcz na murach.W jednej z krótkich przerw, kiedy Wesmeni wycofali się, by zmienić szyk pozazasięgiem zaklęć, Krucy przeszli na blanki północnej bramy, \eby ocenić sytuację.Pociski zkatapult przelatywały ze świstem nad ich głowami, uderzając w budynki i opuszczonydziedziniec.Nie oglądając się za siebie, Hirad zwrócił się w stronę Bezimiennego.Wielki wojownikspokojnie przyglądał się morzu Wesmenów, wyliczając ich szanse na ucieczkę, jednocześniepoddając ocenie taktykę sporadycznych ataków, która tak dawała się we znaki magicznejobronie Julatsy. Jakieś przemyślenia, Bezimienny? Za bardzo liczymy na to, \e Dordovańczycy zrobią w ich liniach powa\ną wyrwę zastanowił się. Jeśli my nie uderzymy z naszej strony, nie przebijemy się. Optymista, co?Bezimienny spojrzał na niego. Realista [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl trzylatki.xlx.pl
. A teraz pozostawię cię, byś oddał się swej pracy.WładcaXetesku rzadko odpoczywa.Będę oczekiwał dokumentów w Większym Refektarzu. Słudzy przyniosą jedzenie. Dziękuję. Styliann wyciągnął rękę, a Dystran uścisnął ją, acz niechętnie. Dozobaczenia.Wkrótce, ściskając pisma Septerna, Styliann opuścił Wie\ę.Pózniej, zmierzając z Cilem i sześcioma obładowanymi jucznymi końmi w stronęczekających na niego Protektorów, Styliann ze zdziwieniem przyglądał się papierom ipergaminom trzymanym w ręku i rozmyślał nad głupotą nowego władcy Xetesku.Bez słowaprotestu wyposa\ył go we wszystkie zapiski, jakie ten wybrał, nie rzuciwszy nawet na nieokiem.A zabrał przecie\ klucze do władzy i potęgi, bez których Dystran był jedynie nicnieznaczącym pionkiem.Pewnego dnia zda sobie z tego sprawę.Styliann ju\ cieszył się na ten dzień.* * *Noc się w zasadzie skończyła, przynajmniej według rachuby Hirada.Stał w rogupółnocnego muru, a niedaleko czekało przywiązane sześć osiodłanych oraz magicznieuspokojonych i obarczonych baga\ami koni.Zaklęcia rozświetlały ostatnie chwile nocy,rozbłyskując na tle nieba i tak ju\ jasnego od setek po\arów płonących w Julatsie.Ogień i grad smagały nadchodzących Wesmenów, a ich krzyki mieszały się z rozkazamidowodzących magów, którzy kierowali ogniem i lodem.Dały się regularnie słyszećbrzęknięcia cięciw, ale nie miecze Wesmeni jeszcze nie wspięli się na mury, choć byli corazbli\ej.Hirad stał w cieniu i słuchał.Nijak nie mógł pomóc, a podobnie jak reszta Kruków musiałsię przygotować.Zapowiadał się trudny poranek.Ryzykowny.A Krucy nie lubili ryzyka.Oparł się o ścianę, w roztargnieniu głaszcząc bok swojego wierzchowca.Drzwi Wie\yotworzyły się i ukazały się dwie postacie, jedna olbrzymia, druga znacznie drobniejsza.Bezimienny i Ilkar.Uśmiechnął się pod nosem.Wyglądali jak para przyjaciół wybierającychsię na spacer i pogaduszki.Ale Hirad potrafił odgadnąć temat ich rozmowy, raczej nie były touwagi o pogodzie.W chwilę potem od strony szpitala ukazało się światło, a tu\ po nim trzy kolejne postacie.Wysoki mę\czyzna pośrodku szedł zgarbiony i pochylony, pół kroku za towarzyszami.Ci szliw milczeniu. Długo tu stoisz? spytał Ilkar, podchodząc do Hirada. Dość długo, \eby usłyszeć, jakie problemy ma obrona odparł Hirad. Jaksamopoczucie? A jakie mo\e być o tej nieludzkiej porze? Dordovańczycy się odezwali? Bądzcie gotowi odpowiedział Ilkar. Tylko tyle? Có\, nie podali taktycznego planu bitwy uwzględniającego miejsca ataku, ofensywęmagiczną i obronę flankową, jeśli o to pytasz. Ilkar zastrzygł nerwowo uszami. To byłokrótkie Połączenie, nie dyskusja przy okrągłym stole. No, nie wiem.I wy się nazywacie magami. Uśmiech Hirada na widok irytacjiIlkara znikł, kiedy w pole widzenia wkroczył Thraun.Jego kucyk był w nieładzie, więc ktoś inny układał mu włosy.Zaczerwienione oczyspoglądały pusto z wychudłej i straszliwie zmęczonej twarzy zdradzającej ka\dą przelaną łzęi zapowiadającej dalsze.Serce Hirada zabiło szybciej na wspomnienie tego, co wydarzyło siępo morderstwie Sirendora.śadne słowa nie wystarczały, a milczenie nie wchodziło w grę. Ból ustanie zwrócił się do mę\czyzny.Thraun przyjrzał mu się uwa\nie, potrząsnął głową i ponownie utkwił wzrok w ziemi. Nie odparł. Pozwoliłem mu umrzeć. Wiesz, \e to nieprawda powiedział Bezimienny. Mogłem ich zatrzymać jako człowiek.Jako wilk rozumiałem tylko swój strach.Pozwoliłem mu umrzeć.Hirad otworzył usta i zamknął je ponownie, zamieniając swoją odpowiedz na bardziejpraktyczne pytanie. Dasz radę dosiąść konia?Thraun potakująco kiwnął głową. Dobrze.Potrzebujemy cię, Thraun.Potrzebujemy twojej siły.Jesteś Krukiem, zawszebędziemy u twojego boku.Kiwnął raz jeszcze, ale tym razem zatrzęsły mu się ramiona. Tak jak ja byłem u boku Willa, ale potem pozwoliłem mu umrzeć wyrzucił z siebieprzez zaciśnięte gardło. Czasami robimy wszystko, co mo\emy, a to i tak nie wystarcza rzekł Hirad. Ale ja nie zrobiłem wszystkiego.Pogubiłem się i dlatego Will teraz nie \yje. Nie mo\esz być tego pewien wtrąciła Erienne.Thraun obdarzył ją ponurym spojrzeniem. Mogę i szeptem powtórzył mogę.Przez cały poranek Wesmeni atakowali raz po raz, tak jakby wyczuli, \e zmieniła sięatmosfera w kolegium.Rzucali się na mury ze zdwojoną wściekłością.Tysiące nacierałyjednocześnie, a ich wie\e i drabiny odbijały się od kamieni Julatsy i znikały w magicznychpłomieniach, podczas gdy wojowników zmiatały wiatr i grad.To ich jednak niezatrzymywało i w miarę jak zmęczenie magów wzrastało, rosło niebezpieczeństwo walkiwręcz na murach.W jednej z krótkich przerw, kiedy Wesmeni wycofali się, by zmienić szyk pozazasięgiem zaklęć, Krucy przeszli na blanki północnej bramy, \eby ocenić sytuację.Pociski zkatapult przelatywały ze świstem nad ich głowami, uderzając w budynki i opuszczonydziedziniec.Nie oglądając się za siebie, Hirad zwrócił się w stronę Bezimiennego.Wielki wojownikspokojnie przyglądał się morzu Wesmenów, wyliczając ich szanse na ucieczkę, jednocześniepoddając ocenie taktykę sporadycznych ataków, która tak dawała się we znaki magicznejobronie Julatsy. Jakieś przemyślenia, Bezimienny? Za bardzo liczymy na to, \e Dordovańczycy zrobią w ich liniach powa\ną wyrwę zastanowił się. Jeśli my nie uderzymy z naszej strony, nie przebijemy się. Optymista, co?Bezimienny spojrzał na niego. Realista [ Pobierz całość w formacie PDF ]