[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.-.smokiem.- Zawsze - wyszeptał.- Ale tylko przy tobie, moja kochana, tylko przytobie.Popołudniowe słońce zniżało się na horyzoncie, kiedy podjechali dogłównego domu.Marcus obserwował Reginę, szukając jakiegokolwiek znakudezaprobaty dla wymyślnych renowacji przeprowadzonych przez jego ojca.Alejej twarz wskazywała, że była zadowolona z jego majątku.To dało mu nadzieję.Może teraz nie będzie taka chętna do powrotu domiasta.To, co zobaczyła dziś po południu, wydawało się jej podobać.Zachwycała się stawami, podziwiała olbrzymie pola jęczmienia i wypytywała owydajność jego mleczarni.Jej komentarze i pytania ukazywały, jak niewiele wieo prowadzeniu posiadłości, choć był pewny, że to nie osłabi jej entuzjazmu.Ale na jak długo jego wystarczy? Bez pomocy nie mogła nadzorowaćjadłospisu, zajmować się korespondencją w związku z zatrudnianiem służby,nadzorować gosposie zarządzające zaopatrzeniem, i inne podobne rzeczy.Ona też to wiedziała.Chciała uciec od obowiązków, które czyniłybyboleśniejszą jej nieumiejętność czytania.To przypomniało mu, jak jego matkazawsze pragnęła korzystać z uciech miasta.Pozbył się tej myśli.Regina różniła się zasadniczo od jej matki, pomimoich powierzchownego podobieństwa.Spojrzał na nią, nawet teraz jej ładneSRpoliczki jaśniały od jazdy, a oczy skrzyły się energią.Nie tak jak matka, którauważała tę posiadłość za męczącą i przygnębiającą.Regina miała wrodzoną inteligencję i była zachwycona każdymwyzwaniem, jak nauka bycia panią na włościach.Poza tym, jeśli w mieście byłataka szczęśliwa, to dlaczego szukała przygód z nim?To nie dawało mu spokoju.Nie, żeby miał coś przeciw zabieraniu jej domiasta.Teraz, kiedy nie był już wyrzutkiem, mógł się cieszyć wieczorem wteatrze czy obiadem u Iversleyów.Ale nie czuł się całkowicie swobodnie pośródśmietanki towarzyskiej, gdzie mógł natknąć się na Księciunia.Poza tym lubiłbyć panem w swej wiejskiej posiadłości.Narzekał tutaj jedynie na samotność,ale teraz, kiedy ona jest z nim.Tylko na jak długo? Złapała go w pułapkę.Nie chciał przez cały czasmieszkać w mieście.Jeśli zatrzyma ją tu siłą, ona go znienawidzi.A jeślipozwoli jej samej jechać do miasta, może szybko znalezć tam sobietowarzysza.Do diabła, zazdrość była chorobą jego duszy.Chciał nie przejmować siętym, co ona zrobi.Ale przejmował się zbyt mocno.Szybko uległ jej urokowi.Zkażdym dniem łaknął jej bardziej.Nienawidził patrzeć, jak cierpiała z powodubólów głowy i stwierdził, że jest skłonny do wydania każdej sumy, byle tylkowywołać uśmiech na jej ustach.Jeśli nie będzie uważał, wkrótce będzie tańczyłtak jak ona mu zagra, tak jak jego matka zrobiła z ojcem, a potem.- Pokażesz mi swoje ogrody? - zapytała z ujmującym uśmiechem, któryścisnął go za serce.Wielki Boże, ona wygląda, jakby sama była skąpanym w słońcu ogrodem,ze swoimi lśniącymi złotymi włosami pod niebieskim czepkiem, który nadawałjej szarym oczom kolor nieba i w pelerynie haftowanej w pąki kwiatów.Nicdziwnego, że pragnęła jej połowa mężczyzn w Londynie.Prawdopodobnienadal pragnie.Jego serce gwałtownie szarpnęło w klatce piersiowej.SR- Marcusie? Pytałam cię o ogrody? Masz jakieś czyż nie?- Tak, oczywiście.Ale od czasu, gdy Louisa wyjechała, są zaniedbane.Nasz stary ogrodnik nie opiekował się nimi zbyt dobrze bez jej nadzoru.-Spojrzał na nią.- Lubisz ogrodnictwo?- Lubię oglądać ogrody u innych ludzi - przyznała z żałosnymuśmiechem.- Ale nie bardzo lubię ziemię i robaki.Jeśli musiałbyś powierzyćogród w moje ręce, wkrótce wyglądałby bardzo smutno.- Westchnęła.-Wybrałeś raczej niepraktyczną żonę, Marcusie.Mam nadzieję, że tego nieżałujesz.- Nonsens - powiedział przez zaciśnięte gardło.- Nigdy nie będę tegożałował.Zawsze mogę wynająć nowego ogrodnika, jeśli zajdzie taka potrzeba.Ale żony nigdy nie zmienię.Ze stajni znajdujących się obok nadbiegł stajenny i Marcus zsiadł z konia.- Chodz, moja droga, przespacerujmy się moimi ogrodami, takimi, jakiesą.- Podał lejce stajennemu i poszedł do niej.- Może po tym stwierdzisz, że niemasz nic przeciwko ziemi i robakom.Ze sceptycznym spojrzeniem pozwoliła mu pomóc sobie zejść z konia, alenie odzywała się, gdy spacerowali czystym, wąskim chodnikiem, obok któregorosło całe mnóstwo kwiatów, którymi stanowczo powinien zająć się ekspert.Okrążyli ogród i schodzili ze stromego wzgórza w kierunku róż, kiedymrożący krew w żyłach krzyk rozdarł panującą ciszę.Oboje podskoczyli iodwrócili się w samą porę, by zobaczyć około siedmioletnie dziecko zjeżdżającew dół ze wzgórza na pupie, kurczowo trzymające się za nogę.Obficie krwawiącą nogę.Marcus zamarł, gdy rozpoznał wścibskiego syna kucharki.Ale Regina bezchwili wahania podbiegła do szlochającego chłopca i uklękła przy nim,oglądając zranioną nogę.Gdy Marcus pośpieszył za nią, ona już rozwiązywałaswój szal i próbowała obwiązać nim ranę, robiąc tymczasową opaskę uciskową.SR- Prze-przepraszam, panie - łkał chłopak, a w jego oczach przez łzy widaćbyło strach.- Ja tylko chciałem zobaczyć.ciebie, pani, ale spadłem zogrodzenia na kultywator i on mnie skaleczył.- Podniósł przerażoną twarz,patrząc na Reginę.- Ja umrę, prawda?- Oczywiście, że nie - powiedziała stanowczo Regina.Widok krwi nierobił na niej szczególnego wrażenia, gdy badała jego ranę.- Widziałam o wielebardziej chorych chłopców i oni nie umarli.Taki kawał chłopa jak ty wyjdzie ztego zwycięsko.Ach tak.Mówiła coś wcześniej o wolontariacie w szpitalu.Marcus trochęsię uspokoił.- Co mam robić?- Zanieś go do domu.Potrzebuje natychmiastowej pomocy.Kiedy zbliżali się do domu od strony kuchni, przywitał ich wrzaskkucharki, która przez okno wypatrzyła swojego syna w ramionach Marcusa.Wybiegła z domu na spotkanie im, a kilka pomywaczek wyszło za nią.- Timmy! Panie miej litość, Timmy!- Nic mu nie jest - powiedziała Regina, gdy Marcus wnosił chłopca dokuchni.Kiedy pobieżne oględziny rany jej syna zdawały się potwierdzać opinięReginy, że to nic poważnego, kobieta odetchnęła z ulgą.Regina wskazała stół pośrodku kuchni.- Połóż go tam - poleciła Marcusowi, po czym zwróciła się do kucharki: -Będę potrzebować solidnej igły, mocnej nici, wilgotnej, czystej szmatki isuchego płótna.I maści Taylora, jeśli taką macie.- A tak, mamy.- Kucharka otworzyła kredens.- Mam igłę i mocne nici,których używam do zszywania faszerowanych kurczaków.Może być? -Kucharka spojrzała na jedną ze służących.- Co tak stoisz i się gapisz, idz iprzynieś tę maść.SRGdy dziewczyna wybiegła z kuchni, kucharka ponownie spojrzała nasyna.- Proszę pani, ten chłopiec wpędzi mnie do grobu.- Podała to, o coporosiła Regina.- Już trzeci raz w tym miesiącu robi sobie krzywdę.- Chłopcy już tacy są - powiedziała filozoficznie Regina.- Zawszeprzygotowani na kłopoty.Gdy jednak nawlekła igłę, Timmy wydał się niezupełnie gotowy nakłopoty, bo podniósł wrzask, niczym owca prowadzona na rzez.Marcus podał chłopcu rękę.- Słuchaj, młody człowieku, płacz nic tu nie pomoże.Pozwól jej to zszyć ibędzie po wszystkim.Kiedy zaboli, ściskaj moją rękę tak mocno, ja potrafisz,dobrze?Timmy przestał zawodzić, skupiając pełne strachu spojrzenie naMarcusie.Prawie wszystkie dzieci w jego posiadłości bały się go, co zawsze gozastanawiało [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl trzylatki.xlx.pl
.-.smokiem.- Zawsze - wyszeptał.- Ale tylko przy tobie, moja kochana, tylko przytobie.Popołudniowe słońce zniżało się na horyzoncie, kiedy podjechali dogłównego domu.Marcus obserwował Reginę, szukając jakiegokolwiek znakudezaprobaty dla wymyślnych renowacji przeprowadzonych przez jego ojca.Alejej twarz wskazywała, że była zadowolona z jego majątku.To dało mu nadzieję.Może teraz nie będzie taka chętna do powrotu domiasta.To, co zobaczyła dziś po południu, wydawało się jej podobać.Zachwycała się stawami, podziwiała olbrzymie pola jęczmienia i wypytywała owydajność jego mleczarni.Jej komentarze i pytania ukazywały, jak niewiele wieo prowadzeniu posiadłości, choć był pewny, że to nie osłabi jej entuzjazmu.Ale na jak długo jego wystarczy? Bez pomocy nie mogła nadzorowaćjadłospisu, zajmować się korespondencją w związku z zatrudnianiem służby,nadzorować gosposie zarządzające zaopatrzeniem, i inne podobne rzeczy.Ona też to wiedziała.Chciała uciec od obowiązków, które czyniłybyboleśniejszą jej nieumiejętność czytania.To przypomniało mu, jak jego matkazawsze pragnęła korzystać z uciech miasta.Pozbył się tej myśli.Regina różniła się zasadniczo od jej matki, pomimoich powierzchownego podobieństwa.Spojrzał na nią, nawet teraz jej ładneSRpoliczki jaśniały od jazdy, a oczy skrzyły się energią.Nie tak jak matka, którauważała tę posiadłość za męczącą i przygnębiającą.Regina miała wrodzoną inteligencję i była zachwycona każdymwyzwaniem, jak nauka bycia panią na włościach.Poza tym, jeśli w mieście byłataka szczęśliwa, to dlaczego szukała przygód z nim?To nie dawało mu spokoju.Nie, żeby miał coś przeciw zabieraniu jej domiasta.Teraz, kiedy nie był już wyrzutkiem, mógł się cieszyć wieczorem wteatrze czy obiadem u Iversleyów.Ale nie czuł się całkowicie swobodnie pośródśmietanki towarzyskiej, gdzie mógł natknąć się na Księciunia.Poza tym lubiłbyć panem w swej wiejskiej posiadłości.Narzekał tutaj jedynie na samotność,ale teraz, kiedy ona jest z nim.Tylko na jak długo? Złapała go w pułapkę.Nie chciał przez cały czasmieszkać w mieście.Jeśli zatrzyma ją tu siłą, ona go znienawidzi.A jeślipozwoli jej samej jechać do miasta, może szybko znalezć tam sobietowarzysza.Do diabła, zazdrość była chorobą jego duszy.Chciał nie przejmować siętym, co ona zrobi.Ale przejmował się zbyt mocno.Szybko uległ jej urokowi.Zkażdym dniem łaknął jej bardziej.Nienawidził patrzeć, jak cierpiała z powodubólów głowy i stwierdził, że jest skłonny do wydania każdej sumy, byle tylkowywołać uśmiech na jej ustach.Jeśli nie będzie uważał, wkrótce będzie tańczyłtak jak ona mu zagra, tak jak jego matka zrobiła z ojcem, a potem.- Pokażesz mi swoje ogrody? - zapytała z ujmującym uśmiechem, któryścisnął go za serce.Wielki Boże, ona wygląda, jakby sama była skąpanym w słońcu ogrodem,ze swoimi lśniącymi złotymi włosami pod niebieskim czepkiem, który nadawałjej szarym oczom kolor nieba i w pelerynie haftowanej w pąki kwiatów.Nicdziwnego, że pragnęła jej połowa mężczyzn w Londynie.Prawdopodobnienadal pragnie.Jego serce gwałtownie szarpnęło w klatce piersiowej.SR- Marcusie? Pytałam cię o ogrody? Masz jakieś czyż nie?- Tak, oczywiście.Ale od czasu, gdy Louisa wyjechała, są zaniedbane.Nasz stary ogrodnik nie opiekował się nimi zbyt dobrze bez jej nadzoru.-Spojrzał na nią.- Lubisz ogrodnictwo?- Lubię oglądać ogrody u innych ludzi - przyznała z żałosnymuśmiechem.- Ale nie bardzo lubię ziemię i robaki.Jeśli musiałbyś powierzyćogród w moje ręce, wkrótce wyglądałby bardzo smutno.- Westchnęła.-Wybrałeś raczej niepraktyczną żonę, Marcusie.Mam nadzieję, że tego nieżałujesz.- Nonsens - powiedział przez zaciśnięte gardło.- Nigdy nie będę tegożałował.Zawsze mogę wynająć nowego ogrodnika, jeśli zajdzie taka potrzeba.Ale żony nigdy nie zmienię.Ze stajni znajdujących się obok nadbiegł stajenny i Marcus zsiadł z konia.- Chodz, moja droga, przespacerujmy się moimi ogrodami, takimi, jakiesą.- Podał lejce stajennemu i poszedł do niej.- Może po tym stwierdzisz, że niemasz nic przeciwko ziemi i robakom.Ze sceptycznym spojrzeniem pozwoliła mu pomóc sobie zejść z konia, alenie odzywała się, gdy spacerowali czystym, wąskim chodnikiem, obok któregorosło całe mnóstwo kwiatów, którymi stanowczo powinien zająć się ekspert.Okrążyli ogród i schodzili ze stromego wzgórza w kierunku róż, kiedymrożący krew w żyłach krzyk rozdarł panującą ciszę.Oboje podskoczyli iodwrócili się w samą porę, by zobaczyć około siedmioletnie dziecko zjeżdżającew dół ze wzgórza na pupie, kurczowo trzymające się za nogę.Obficie krwawiącą nogę.Marcus zamarł, gdy rozpoznał wścibskiego syna kucharki.Ale Regina bezchwili wahania podbiegła do szlochającego chłopca i uklękła przy nim,oglądając zranioną nogę.Gdy Marcus pośpieszył za nią, ona już rozwiązywałaswój szal i próbowała obwiązać nim ranę, robiąc tymczasową opaskę uciskową.SR- Prze-przepraszam, panie - łkał chłopak, a w jego oczach przez łzy widaćbyło strach.- Ja tylko chciałem zobaczyć.ciebie, pani, ale spadłem zogrodzenia na kultywator i on mnie skaleczył.- Podniósł przerażoną twarz,patrząc na Reginę.- Ja umrę, prawda?- Oczywiście, że nie - powiedziała stanowczo Regina.Widok krwi nierobił na niej szczególnego wrażenia, gdy badała jego ranę.- Widziałam o wielebardziej chorych chłopców i oni nie umarli.Taki kawał chłopa jak ty wyjdzie ztego zwycięsko.Ach tak.Mówiła coś wcześniej o wolontariacie w szpitalu.Marcus trochęsię uspokoił.- Co mam robić?- Zanieś go do domu.Potrzebuje natychmiastowej pomocy.Kiedy zbliżali się do domu od strony kuchni, przywitał ich wrzaskkucharki, która przez okno wypatrzyła swojego syna w ramionach Marcusa.Wybiegła z domu na spotkanie im, a kilka pomywaczek wyszło za nią.- Timmy! Panie miej litość, Timmy!- Nic mu nie jest - powiedziała Regina, gdy Marcus wnosił chłopca dokuchni.Kiedy pobieżne oględziny rany jej syna zdawały się potwierdzać opinięReginy, że to nic poważnego, kobieta odetchnęła z ulgą.Regina wskazała stół pośrodku kuchni.- Połóż go tam - poleciła Marcusowi, po czym zwróciła się do kucharki: -Będę potrzebować solidnej igły, mocnej nici, wilgotnej, czystej szmatki isuchego płótna.I maści Taylora, jeśli taką macie.- A tak, mamy.- Kucharka otworzyła kredens.- Mam igłę i mocne nici,których używam do zszywania faszerowanych kurczaków.Może być? -Kucharka spojrzała na jedną ze służących.- Co tak stoisz i się gapisz, idz iprzynieś tę maść.SRGdy dziewczyna wybiegła z kuchni, kucharka ponownie spojrzała nasyna.- Proszę pani, ten chłopiec wpędzi mnie do grobu.- Podała to, o coporosiła Regina.- Już trzeci raz w tym miesiącu robi sobie krzywdę.- Chłopcy już tacy są - powiedziała filozoficznie Regina.- Zawszeprzygotowani na kłopoty.Gdy jednak nawlekła igłę, Timmy wydał się niezupełnie gotowy nakłopoty, bo podniósł wrzask, niczym owca prowadzona na rzez.Marcus podał chłopcu rękę.- Słuchaj, młody człowieku, płacz nic tu nie pomoże.Pozwól jej to zszyć ibędzie po wszystkim.Kiedy zaboli, ściskaj moją rękę tak mocno, ja potrafisz,dobrze?Timmy przestał zawodzić, skupiając pełne strachu spojrzenie naMarcusie.Prawie wszystkie dzieci w jego posiadłości bały się go, co zawsze gozastanawiało [ Pobierz całość w formacie PDF ]