[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wyparł się stanowczowszelkich swoich możliwości, wszelkich związków z jakimkolwiek instytucjami, które temożliwości posiadają, i głęboko zdegustowany poradził oddać sprawę w fachowe ręce milicji.Dalej w ogóle na ten temat rozmawiać nie chciał i oddalił się, prawie obrażony. Lucyna mówi, że wszystkiemu winne to cholerne wymiączko zwierzyła mi się Lilka,wręcz niepocieszona. Mnie się też tak wydaje.Zbyszek jest zły jak diabli, mówił że gdybywiedział, jak się to skończy, za skarby świata by się do niego nie odezwał i że teraz już chyba doemerytury może się pożegnać z podwyżkami.Możliwe, że ma rację.Ja tej kretynce powiemjutro parę słów!Nazajutrz o ósmej rano zrobiła awanturę przyjaciółce, która namówiła ją na znakomityfrykas.Przyjaciółka okazała wielkie zdziwienie. Chyba coś pokręciłaś rzekła podejrzliwie. Jak to przyrządziłaś? Tak jak kazałaś.Obgotowałam w wodzie& Ileś czasu gotowała? Parę minut.Miękkie było.Bo co? Przyjaciółka chwyciła się za głowę. Ty głupia, to się gotuje najmarniej dwie i pół godziny! Inaczej nawet pies tego niepogryzie! Tyś mu to dała surowe& !Lucynę i moją mamusię odblokowało już wczesnym rankiem.Gorączkowo zastanawiałysię, jak nadrobić okropny błąd.Wspólnymi siłami uradziły, iż należy ponowić próbęumizgnięcia się do faceta, przy czym wystąpić mam teraz ja.Kategorycznie odmówiłamumizgów, a Lucyna po namyśle poszła za moim przykładem.W ten sposób, przez idiotycznekrowie wymię, znalezliśmy się w ślepym zaułku, bez żadnych szans na wyjście&*Nowy pomysł Lucyny polegał na tym, żeby dać zakamuflowane ogłoszenie do prasy.Naczym miał polegać kamuflaż i jaką treść zawierać mogło ogłoszenie, nie zostało uzgodnione,pomysł mi się nie podobał i odmówiłam udziału.Lucyna i moja mamusia jednakże kazałyZbyszkowi natychmiast zawiezć się do Wisły, ponieważ tam rezydował chwilowo jeden zeznajomych dziennikarzy, który podobno mógł to załatwić szybciej przez kumoterstwo.Lilkazostała zobowiązana przez Zbyszka do podlania kwiatów w ogródku i na jedno popołudnie jejdom opustoszał.Tę właśnie chwilę szczęśliwie wybrał sobie Marek.Akurat wróciłam z ogródka domieszkania po papierosy i sama odebrałam telefon. Lepiej nikomu nie mów, że tu jestem powiedział ostrzegawczo, poznawszy mnie odrazu po głosie.Coście narozrabiali, rany boskie! Z taką rodziną człowiek musi zwariować.Możesz się ze mną spotkać tak, żeby nikt o tym nie wiedział?Doznałam niebotycznej ulgi.W gruncie rzeczy ta Teresa gnębiła mnie niewymownie, aleukrywałam to z.największą starannością, nie chcąc doprowadzać mojej coraz bardziejzdenerwowanej mamusi do zupełnego szaleństwa.Niepokoiłam się jednak porządnie i samaobecność Marka natychmiast podniosła mnie na duchu.Jego objawienie się znienacka wCieszynie i chęć utrzymania tajemnicy przed rodziną nie zdziwiły mnie zupełnie, przywykłamjuż bowiem do niezwykłości jego poczynań.Zarazem byłam bardzo ciekawa, bo czułam, że oncoś wie.Skwapliwie umówiłam się za pół godziny nad Olzą koło wodospadu. Wez ze sobą te tajemnicze materiały, które koniecznie chcieliście oddać do ekspertyzy dodał zgryzliwie i z niejakim rozgoryczeniem w głosie. A mogę wziąć ze sobą i Lilkę? spytałam ostrożnie.Marek zastanawiał się przez chwilę. Lilkę możesz.Ale nikogo więcej.I nie bierz samochodu.Ostrzegłam go jeszcze, że gdzieś tam nad Olzą błąka się ojciec, który wczesnympopołudniem poszedł na ryby, zabrałam zdjęcia, film, podkówkę i latarkę, bo już zaczynałozmierzchać, oderwałam Lilkę od podlewania kwiatów i ruszyłyśmy na spacer.Do wodospadu spokojnie można było dojść w ciągu dwudziestu minut, a po drodze nieprzewidywałam żadnych przeszkód.Dawno się tak nie pomyliłam.Nad Olzą przede wszystkim spotkałyśmy ojca, który złapał cztery płotki i właśnie zamierzałwracać.Lilka wręczyła mu klucz od mieszkania i pouczyła, jak ma się nim posłużyć.Potrwałoto dość długo, bo ojciec za nic w świecie nie chciał pogodzić się z faktem, że jej klucz pasuje dodwóch zamków i w jednym należy przekręcać go wprost, a w drugim odwrotnie.Oddalił sięwreszcie, pełen nieufności i wielce zdegustowany.Popatrzyłyśmy za nim, żeby sprawdzić, czynie zawraca nad rzekę.Zaraz potem zatrzymała nas jakaś starsza pani, dopytując się, czy nie widziałyśmy pieska.Zciśle biorąc suczki.Czarno biała spanielka uciekła jej, a jest właśnie w takim stanie, żewszystkie psy z okolicy będą za nią latały, ona zaś jest rasowa i z byle kim nie może sięzadawać.Widziałyśmy wielką gromadę psów po drodze, głupio przyznałyśmy się do tego,musiałyśmy więc wrócić i pokazać tej pani, gdzie się owe psy kotłowały.Osobiście byłyśmyzdania, że na ochronę suczki przed mezaliansem jest już i tak za pózno, ale pani bardzonalegała. Chodz prędzej! pogoniła mnie Lilka, kiedy oderwałyśmy się wreszcie od psichmariażów. Ciemno się robi, nie znajdziemy go tam nad tym jazem. On widzi po ciemku odparłam pocieszająco, ale przyspieszyłam kroku.Istotnie, zmrok zapadł szybko, na zalesionej skarpie nad Olzą nic już prawie nie było widać [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl trzylatki.xlx.pl
.Wyparł się stanowczowszelkich swoich możliwości, wszelkich związków z jakimkolwiek instytucjami, które temożliwości posiadają, i głęboko zdegustowany poradził oddać sprawę w fachowe ręce milicji.Dalej w ogóle na ten temat rozmawiać nie chciał i oddalił się, prawie obrażony. Lucyna mówi, że wszystkiemu winne to cholerne wymiączko zwierzyła mi się Lilka,wręcz niepocieszona. Mnie się też tak wydaje.Zbyszek jest zły jak diabli, mówił że gdybywiedział, jak się to skończy, za skarby świata by się do niego nie odezwał i że teraz już chyba doemerytury może się pożegnać z podwyżkami.Możliwe, że ma rację.Ja tej kretynce powiemjutro parę słów!Nazajutrz o ósmej rano zrobiła awanturę przyjaciółce, która namówiła ją na znakomityfrykas.Przyjaciółka okazała wielkie zdziwienie. Chyba coś pokręciłaś rzekła podejrzliwie. Jak to przyrządziłaś? Tak jak kazałaś.Obgotowałam w wodzie& Ileś czasu gotowała? Parę minut.Miękkie było.Bo co? Przyjaciółka chwyciła się za głowę. Ty głupia, to się gotuje najmarniej dwie i pół godziny! Inaczej nawet pies tego niepogryzie! Tyś mu to dała surowe& !Lucynę i moją mamusię odblokowało już wczesnym rankiem.Gorączkowo zastanawiałysię, jak nadrobić okropny błąd.Wspólnymi siłami uradziły, iż należy ponowić próbęumizgnięcia się do faceta, przy czym wystąpić mam teraz ja.Kategorycznie odmówiłamumizgów, a Lucyna po namyśle poszła za moim przykładem.W ten sposób, przez idiotycznekrowie wymię, znalezliśmy się w ślepym zaułku, bez żadnych szans na wyjście&*Nowy pomysł Lucyny polegał na tym, żeby dać zakamuflowane ogłoszenie do prasy.Naczym miał polegać kamuflaż i jaką treść zawierać mogło ogłoszenie, nie zostało uzgodnione,pomysł mi się nie podobał i odmówiłam udziału.Lucyna i moja mamusia jednakże kazałyZbyszkowi natychmiast zawiezć się do Wisły, ponieważ tam rezydował chwilowo jeden zeznajomych dziennikarzy, który podobno mógł to załatwić szybciej przez kumoterstwo.Lilkazostała zobowiązana przez Zbyszka do podlania kwiatów w ogródku i na jedno popołudnie jejdom opustoszał.Tę właśnie chwilę szczęśliwie wybrał sobie Marek.Akurat wróciłam z ogródka domieszkania po papierosy i sama odebrałam telefon. Lepiej nikomu nie mów, że tu jestem powiedział ostrzegawczo, poznawszy mnie odrazu po głosie.Coście narozrabiali, rany boskie! Z taką rodziną człowiek musi zwariować.Możesz się ze mną spotkać tak, żeby nikt o tym nie wiedział?Doznałam niebotycznej ulgi.W gruncie rzeczy ta Teresa gnębiła mnie niewymownie, aleukrywałam to z.największą starannością, nie chcąc doprowadzać mojej coraz bardziejzdenerwowanej mamusi do zupełnego szaleństwa.Niepokoiłam się jednak porządnie i samaobecność Marka natychmiast podniosła mnie na duchu.Jego objawienie się znienacka wCieszynie i chęć utrzymania tajemnicy przed rodziną nie zdziwiły mnie zupełnie, przywykłamjuż bowiem do niezwykłości jego poczynań.Zarazem byłam bardzo ciekawa, bo czułam, że oncoś wie.Skwapliwie umówiłam się za pół godziny nad Olzą koło wodospadu. Wez ze sobą te tajemnicze materiały, które koniecznie chcieliście oddać do ekspertyzy dodał zgryzliwie i z niejakim rozgoryczeniem w głosie. A mogę wziąć ze sobą i Lilkę? spytałam ostrożnie.Marek zastanawiał się przez chwilę. Lilkę możesz.Ale nikogo więcej.I nie bierz samochodu.Ostrzegłam go jeszcze, że gdzieś tam nad Olzą błąka się ojciec, który wczesnympopołudniem poszedł na ryby, zabrałam zdjęcia, film, podkówkę i latarkę, bo już zaczynałozmierzchać, oderwałam Lilkę od podlewania kwiatów i ruszyłyśmy na spacer.Do wodospadu spokojnie można było dojść w ciągu dwudziestu minut, a po drodze nieprzewidywałam żadnych przeszkód.Dawno się tak nie pomyliłam.Nad Olzą przede wszystkim spotkałyśmy ojca, który złapał cztery płotki i właśnie zamierzałwracać.Lilka wręczyła mu klucz od mieszkania i pouczyła, jak ma się nim posłużyć.Potrwałoto dość długo, bo ojciec za nic w świecie nie chciał pogodzić się z faktem, że jej klucz pasuje dodwóch zamków i w jednym należy przekręcać go wprost, a w drugim odwrotnie.Oddalił sięwreszcie, pełen nieufności i wielce zdegustowany.Popatrzyłyśmy za nim, żeby sprawdzić, czynie zawraca nad rzekę.Zaraz potem zatrzymała nas jakaś starsza pani, dopytując się, czy nie widziałyśmy pieska.Zciśle biorąc suczki.Czarno biała spanielka uciekła jej, a jest właśnie w takim stanie, żewszystkie psy z okolicy będą za nią latały, ona zaś jest rasowa i z byle kim nie może sięzadawać.Widziałyśmy wielką gromadę psów po drodze, głupio przyznałyśmy się do tego,musiałyśmy więc wrócić i pokazać tej pani, gdzie się owe psy kotłowały.Osobiście byłyśmyzdania, że na ochronę suczki przed mezaliansem jest już i tak za pózno, ale pani bardzonalegała. Chodz prędzej! pogoniła mnie Lilka, kiedy oderwałyśmy się wreszcie od psichmariażów. Ciemno się robi, nie znajdziemy go tam nad tym jazem. On widzi po ciemku odparłam pocieszająco, ale przyspieszyłam kroku.Istotnie, zmrok zapadł szybko, na zalesionej skarpie nad Olzą nic już prawie nie było widać [ Pobierz całość w formacie PDF ]