[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Proszę uważać!Wódz miał na głowie zawój z czerwonej materii.Zdjąłem mugo z głowy, przywiązałem do lufy karabinu jednego zwojowników i kazałem mu podnieść karabin w górę, tak abymateria mogła się rozwinąć na wietrze w kształt chorągiewki.Potem wziąłem sztucer do ręki i rzekłem do wodza:- Wybiję kulami w tym płacie tyle dziur, ile liczysz palców uobydwu rąk, a wcale nie będę ładował nabojów.Baczność! Za-czynam!Oddaliłem się na sto kroków i dałem dziesięć strzałów do chorą-giewki, celując tak, by kule podziurawiły ją w jednej linii z dołudo góry.Zanim wróciłem do gromady, chusta była już w rękachDesierta, który razem z Peną podziwiał celność moich strzałów.Odebrałem mu ją i podałem wodzowi, mówiąc:- Proszę zobaczyć! To wystarczy, czy też wybić jeszcze dziesięćdziur bez ładowania?Wódz spojrzał na zawój, potem na mnie i na sztucer systemuHenry ego, po czym zrobił tak głupią minę, że omal niewybuchnąłem śmiechem.172- Ależ sennor.- wyjąkał - dziesięć dziur.bez ładowania?.Jak to może być? Przecie strzelbina pańska ma tylko jedną lufę.Chyba że w niej diabeł siedzi!.- Masz więc najoczywistszy dowód naszej potęgi.Nawet patrzećnie chcesz na tę broń, a cóż dopiero, gdy skieruję jej lufę dowaszych ludzi?- Poczekajcie! - odrzekł.- Rozmówię się raz jeszcze z towarzy-szami.I zwrócił się do swych ludzi, którzy jeszcze bardziej niż on bylizdziwieni szybkością i celnością moich strzałów.Nieokrzesanym,półdzikim Indianom broń moja tak zaimponowała, że patrzyli nanią z prawdziwą trwogą.Toteż po naradzie wódz rzekł do mnie:- Przyjmujemy warunki.Poddajemy się, ale z tym zastrzeżeniem,że dotrzymacie umowy w najmniejszym szczególe.- Przyrzekam to uroczyście - odrzekł Desierto - i dotrzymamwszystkiego, jeżeli tylko w postępowaniu waszym niespostrzegę chytrości i obłudy.- Nie powiedziałem dotychczas ani jednego kłamliwego słowa- odparł wódz.- Czy moi ludzie mogą wyjść z kryjówek?- Owszem, ale najpierw musicie przysłać tu swoją broń i konie.- I konie? Przecież one nie są dla was niebezpieczne.- Słuszna uwaga, ale my od tego nie odstąpimy.Jeżeli konie sąwasze, to otrzymacie je z powrotem.Teraz idzcie do obozu iprzyślijcie wszystko, cośmy powiedzieli, po czym wydamyrozkazy.Wódz, bez słowa, skinął na towarzyszy i odszedł znimi do obozu.- Czy on dotrzyma tego co przyrzekł? - zapytałem.- Przypuszczam - odrzekł Desierto.- W takim razie ta banda zbójecka zrobi wyśmienity interes,zamiast otrzymać karę za rozbój.- Nie rozumiem pana!- Wszak podane przez pana warunki są właściwie nagrodą.- Tak się tylko zdaje.Wódz kłamał przecież jak z nut i ma zamiarnas oszukać, więc nie będę obowiązany dotrzymać mu słowa.Głupiec, chce nas podejść, a tymczasem sam wpadnie wewłasne sieci.Wyślę zaraz posłańca do wsi, by oznajmiłmieszkańcom o udaniu się wyprawy i powtórzył im mojezarządzenia.To mówiąc, przywołał swoich ludzi i zaczął ich pouczać, co mająrobić.Trwało to tak długo, że tyczasem nadeszli Mbocovisowie,niosąc 173 broń i inne rzeczy, a kilku prowadziło konie, równieżobładowane rozmaitymi przedmiotami.Serce zabiło mi żywiej na widok mego drogiego gniadosza, któryznajdował się w tym towarzystwie.Byłbym chętnie podbiegł kuniemu, ale się powstrzymałem, chcąc się przekonać, czyszlachetne stworzenie pozna mnie samo.Gniadosz, gdy mu zdjęto ciężar z grzbietu, rozejrzał się przedewszystkim, czy gdzie w pobliżu nie znajdzie smacznej trawy.Spo-strzegł ludzi i mnie wśród nich, stał chwilę bez ruchu,strzygąc uszami, patrzył na mnie to jednym, to drugim okiem, ażwreszcie postąpił kilka kroków ku mnie, jakby chciał sięprzekonać, czy się nie myli.Wreszcie wstrząsnął sobą i parsknąłkilka razy z niesłychanej uciechy.Nie mogłem opierać się dłużej.Objąłem szlachetne stworzenie rękoma za szyję i począłem jegłaskać, a gdy rumak przytulił głowę do mojej piersi, nie mogłemsię powstrzymać od łez.Przeszukałem po tym powitaniu sakwy usiodła i ku wielkiemu swemu zadowoleniu przekonałem się, żesendador nie tknął niczego.Desierto rozkazał, aby Mbocovisowieustawili się parami do wymar-szu, a tymczasem nasi wojownicyzabrali broń i inne złożone przez jeńców przedmioty i ustawili sięw rząd, gotowi do eskortowania pochodu.Ja z Penąprzeszukaliśmy jeszcze obozowisko, aby się upewnić, że niczegotam nie ukryto, ale poszukiwania nasze okazały się zbyteczne.- Jak pan myśli - zwróciłem się do Peny - czy nie należałoby daćwodzowi konia?- Jak to dać ? Darować?- Cóż znowu!.Wcale o tym nie myślałem.Uważam, że dobrzebyłoby wsadzić go tylko na konia; niech jedzie do wsi i niechmu się zdaje, że czynimy mu honory.- Ech! - skrzywił się Pena.- Nie zaszkodzi, gdy drab przebieg-niesię trochę.Mało to sami się nabiedowaliśmy idąc pieszo całymidniami przez puszczę, podczas gdy oni jechali na naszychkoniach?- Nie radzę tego przez jakąś życzliwość dla łotra, lecz z wyracho-wania [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl trzylatki.xlx.pl
.Proszę uważać!Wódz miał na głowie zawój z czerwonej materii.Zdjąłem mugo z głowy, przywiązałem do lufy karabinu jednego zwojowników i kazałem mu podnieść karabin w górę, tak abymateria mogła się rozwinąć na wietrze w kształt chorągiewki.Potem wziąłem sztucer do ręki i rzekłem do wodza:- Wybiję kulami w tym płacie tyle dziur, ile liczysz palców uobydwu rąk, a wcale nie będę ładował nabojów.Baczność! Za-czynam!Oddaliłem się na sto kroków i dałem dziesięć strzałów do chorą-giewki, celując tak, by kule podziurawiły ją w jednej linii z dołudo góry.Zanim wróciłem do gromady, chusta była już w rękachDesierta, który razem z Peną podziwiał celność moich strzałów.Odebrałem mu ją i podałem wodzowi, mówiąc:- Proszę zobaczyć! To wystarczy, czy też wybić jeszcze dziesięćdziur bez ładowania?Wódz spojrzał na zawój, potem na mnie i na sztucer systemuHenry ego, po czym zrobił tak głupią minę, że omal niewybuchnąłem śmiechem.172- Ależ sennor.- wyjąkał - dziesięć dziur.bez ładowania?.Jak to może być? Przecie strzelbina pańska ma tylko jedną lufę.Chyba że w niej diabeł siedzi!.- Masz więc najoczywistszy dowód naszej potęgi.Nawet patrzećnie chcesz na tę broń, a cóż dopiero, gdy skieruję jej lufę dowaszych ludzi?- Poczekajcie! - odrzekł.- Rozmówię się raz jeszcze z towarzy-szami.I zwrócił się do swych ludzi, którzy jeszcze bardziej niż on bylizdziwieni szybkością i celnością moich strzałów.Nieokrzesanym,półdzikim Indianom broń moja tak zaimponowała, że patrzyli nanią z prawdziwą trwogą.Toteż po naradzie wódz rzekł do mnie:- Przyjmujemy warunki.Poddajemy się, ale z tym zastrzeżeniem,że dotrzymacie umowy w najmniejszym szczególe.- Przyrzekam to uroczyście - odrzekł Desierto - i dotrzymamwszystkiego, jeżeli tylko w postępowaniu waszym niespostrzegę chytrości i obłudy.- Nie powiedziałem dotychczas ani jednego kłamliwego słowa- odparł wódz.- Czy moi ludzie mogą wyjść z kryjówek?- Owszem, ale najpierw musicie przysłać tu swoją broń i konie.- I konie? Przecież one nie są dla was niebezpieczne.- Słuszna uwaga, ale my od tego nie odstąpimy.Jeżeli konie sąwasze, to otrzymacie je z powrotem.Teraz idzcie do obozu iprzyślijcie wszystko, cośmy powiedzieli, po czym wydamyrozkazy.Wódz, bez słowa, skinął na towarzyszy i odszedł znimi do obozu.- Czy on dotrzyma tego co przyrzekł? - zapytałem.- Przypuszczam - odrzekł Desierto.- W takim razie ta banda zbójecka zrobi wyśmienity interes,zamiast otrzymać karę za rozbój.- Nie rozumiem pana!- Wszak podane przez pana warunki są właściwie nagrodą.- Tak się tylko zdaje.Wódz kłamał przecież jak z nut i ma zamiarnas oszukać, więc nie będę obowiązany dotrzymać mu słowa.Głupiec, chce nas podejść, a tymczasem sam wpadnie wewłasne sieci.Wyślę zaraz posłańca do wsi, by oznajmiłmieszkańcom o udaniu się wyprawy i powtórzył im mojezarządzenia.To mówiąc, przywołał swoich ludzi i zaczął ich pouczać, co mająrobić.Trwało to tak długo, że tyczasem nadeszli Mbocovisowie,niosąc 173 broń i inne rzeczy, a kilku prowadziło konie, równieżobładowane rozmaitymi przedmiotami.Serce zabiło mi żywiej na widok mego drogiego gniadosza, któryznajdował się w tym towarzystwie.Byłbym chętnie podbiegł kuniemu, ale się powstrzymałem, chcąc się przekonać, czyszlachetne stworzenie pozna mnie samo.Gniadosz, gdy mu zdjęto ciężar z grzbietu, rozejrzał się przedewszystkim, czy gdzie w pobliżu nie znajdzie smacznej trawy.Spo-strzegł ludzi i mnie wśród nich, stał chwilę bez ruchu,strzygąc uszami, patrzył na mnie to jednym, to drugim okiem, ażwreszcie postąpił kilka kroków ku mnie, jakby chciał sięprzekonać, czy się nie myli.Wreszcie wstrząsnął sobą i parsknąłkilka razy z niesłychanej uciechy.Nie mogłem opierać się dłużej.Objąłem szlachetne stworzenie rękoma za szyję i począłem jegłaskać, a gdy rumak przytulił głowę do mojej piersi, nie mogłemsię powstrzymać od łez.Przeszukałem po tym powitaniu sakwy usiodła i ku wielkiemu swemu zadowoleniu przekonałem się, żesendador nie tknął niczego.Desierto rozkazał, aby Mbocovisowieustawili się parami do wymar-szu, a tymczasem nasi wojownicyzabrali broń i inne złożone przez jeńców przedmioty i ustawili sięw rząd, gotowi do eskortowania pochodu.Ja z Penąprzeszukaliśmy jeszcze obozowisko, aby się upewnić, że niczegotam nie ukryto, ale poszukiwania nasze okazały się zbyteczne.- Jak pan myśli - zwróciłem się do Peny - czy nie należałoby daćwodzowi konia?- Jak to dać ? Darować?- Cóż znowu!.Wcale o tym nie myślałem.Uważam, że dobrzebyłoby wsadzić go tylko na konia; niech jedzie do wsi i niechmu się zdaje, że czynimy mu honory.- Ech! - skrzywił się Pena.- Nie zaszkodzi, gdy drab przebieg-niesię trochę.Mało to sami się nabiedowaliśmy idąc pieszo całymidniami przez puszczę, podczas gdy oni jechali na naszychkoniach?- Nie radzę tego przez jakąś życzliwość dla łotra, lecz z wyracho-wania [ Pobierz całość w formacie PDF ]