[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Zpieszy nam się - wyjaśnił Dukas, nie odwracając głowy.Kiedy dotarli do szczytu wzniesienia, zobaczyli w oddali światła samochodunadjeżdżającego z naprzeciwka.Alan przyhamował i zredukował bieg, zbliżając się dozakrętu.- Jesteśmy Piatowi coś winni? - zapytał.- Nie, nic - odparł Dukas.- A co?- Po prostu myślę na głos - wymamrotał Alan.- Nie chodzi o Piata.- Dukas zerknął na Greka, wyraznie ważąc słowa.- Chodzi o facetaz US Navy, który został zamordowany.Alan mruknął i uważnie obserwował nadjeżdżający samochód.Wciąż był prawiekilometr dalej i chyba zwalniał albo zatrzymał się u podnóża wulkanu.- Tam jest ten klasztor?Alan skinął na światła samochodu w oddali.Grecki oficer znów pochylił się do przodu.Pokazał ręką do góry, wysoko, prawie przysamej krawędzi przedniej szyby.- To jest klasztor.Alan oderwał wzrok od szosy i zobaczył skupisko żółtych świateł wysoko nad nimi.Grek dodał:- Ale tamten samochód jest właśnie przy zakręcie.Zwiatła wozu w oddali zgasły.Alan pokonał trzy ostatnie zakręty i znalezli się w dolinie.Dodał gazu.- Mike? - spytał.Dukas wyglądał przez przednią szybę.- Tak?- Masz jakiś plan?- Znalezć Piata i z nim pogadać.Alan pokonał łagodny łuk i zwolnił przed wjazdem na szlak do klasztoru.Na niewielkim,wysypanym żwirem parkingu stały już trzy samochody.Alan zredukował bieg i zaklął,zatrzymując wóz między czerwonym renaultem a krawędzią stromego urwiska.Dukas od razu wyskoczył z volkswagena.Poświecił latarką w okna czerwonegosamochodu, a potem na bejsbolówkę zawieszoną na antenie.Alan, nie zwracając uwagi nagreckiego oficera, podszedł do przyjaciela.- Silniki są wciąż ciepłe! - powiedział Dukas, przekrzykując wiatr.- Piat odwołujespotkanie - dodał, przygarbiając plecy.Alan zadarł głowę i spojrzał na górę.Było zbyt ciemno, by cokolwiek zobaczyć.- To już koniec? - spytał.- Na dzisiaj chyba tak.Alan skinął na suzuki z napędem na cztery koła.- Napatrzyłem się już dzisiaj na ten wóz.Izraelczycy.Dukas pokiwał głową.- A ten z czapką na antenie jest Piata?- Mam nadzieję.Dukas przysiadł na zderzaku dżipa.- To kto przyjechał w tym trzecim? - Alan podszedł do czerwonego citroenazaparkowanego obok suzuki.- Ten też już widziałem.Znowu Izraelczycy?- Nie mam pojęcia.Dukas patrzył na dróżkę pod górę.Grecki oficer wysiadł z wozu.Powiedział coś, ale wicher porwał jego słowa.Kiedyruszył w ich stronę, wiatr zelżał, a potem nagle zupełnie ucichł.- Pieprzony Piat - mruknął Dukas.- Słyszałem wystrzał - krzyknął Grek.Pokazał ręką do góry, na zbocze wulkanu.Ledwo skończył, rozległa się seria wystrzałów, a po chwili echo, które przetoczyło sięjak grzmot pioruna podczas letniej burzy.Dukas zaklął i wstał.Pobiegł przez szosę, kierując się w stronę wąskiego szlaku.- Mike! - zawołał Alan.- Co jest.Jezu.Mike!Dukas wdrapywał się już na górę.- Kto tam strzela? - spytał Darcouri.- A jak pan myśli?Młody Grek miał surową minę.- Myślę, że wykroczyliście daleko poza to, na co zezwala rząd Grecji.Wyciągnął komórkę i mówił coś szybko do telefonu, numer musiał być już zapisany wpamięci aparatu.Miał napięty i wzburzony głos.Alan przebiegł przez szosę i pokonałpierwsze wzniesienie na szlaku, aż dotarł na płaską polanę, do rozwidlenia dróg.Jednaścieżka prowadziła do wykutych w skale schodów po lewej stronie, druga, szersza biegławśród wysokich traw w kierunku plaży.Dukas klęczał na szlaku po prawej stronie,zasłaniając dłonią światło latarki.Podał Alanowi skrawek tkaniny.- Szyfrant marynarki wojennej.- Salem Qatib.Znów rozległy się strzały, tym razem bliżej, a potem okrzyk bólu, który wkrótceprzeszedł w niemal dziecinny wrzask domagający się pomocy.Alan przykucnął obok Dukasa na ścieżce.Co to znaczy?- Nie mam pojęcia.Znowu rozległ się wrzask.- Chłopak.- Jaki chłopak?- Palestyńczyk.To naszywka z kurtki.Widziałem dzisiaj taką, ale byłem zbyt zajęty,żeby zwrócić na to uwagę.Ten chłopak zostawił tu tę naszywkę.Dukas uciszył go gestem ręki i zaczął nasłuchiwać.Wiatr zelżał, lecz szum morskich falto wzmagał się do huku, to przycichał.Wrzask się urwał.- Tak, może to ten chłopak.Są tu Izraelczycy.Piat.Dlaczego więc nie Palestyńczycy? -Wyłączył latarkę.- Podejdę zobaczyć, co się tam dzieje.Dukas wstał.Możliwe, że zachichotał albo coś mruknął, lecz zagłuszył go ryk morza.Alan zerknął do tyłu na pogrążony w ciemnościach parking.- Ten Grek zadzwonił z komórki do swoich.Rozniesie się niezły smród.Wyminął Dukasa i ruszył ścieżką w kierunku plaży.Nie uszedł nawet pięćdziesięciu metrów, gdy natknął się na pierwsze ciało.Facet nie żył,leżał jak długi z twarzą przy ziemi.Alan nie potrzebował latarki, żeby go zidentyfikować.Odwczesnego ranka oglądał tę samą zwalistą postać w czerwonej bejsbolówce.Przeszukałpobieżnie zwłoki, odwrócił je na plecy, znalazł ranę postrzałową w klatce piersiowej, a potempistolet w kaburze przy kostce.Wziął broń, sprawdził bezpiecznik i magazynek, a potemkomorę, gdy Dukas podszedł do niego od tyłu.- Jeden z Izraelczyków - powiedział Alan z beznadzieją w głosie.- Zasadzka.Co zacholerna strata.- Są na plaży.Alan wciąż siedział w kucki przy zwłokach.- Czy tu naprawdę chodzi o dokonanie aresztowania, Mike? Przyjechałeś, żebyaresztować ludzi, którzy zabili Salema Qatiba?- W idealnym świecie, tak - odparł Dukas.- Nam o to właśnie chodzi.Ale tamci uganiająsię za jakimś pieprzonym pucharem.Alan podał Dukasowi portfel zabitego.- Mam tego po dziurki w nosie, Mike.Chyba z tym skończę.Dukas wsłuchiwał się w coś na wietrze.Godziny spędzone na pokładach lotniskowcówzrujnowały Alanowi słuch.Słyszał tylko szum morza, lecz Dukas wyprężył się jak aporter.Nagle przyłożył dłonie do ust i zawołał:- Hej! - Puścił się ciężkim truchtem po ścieżce, a Alan pobiegł za nim.Dziesięć krokówdalej Dukas zatrzymał się znowu i krzyknął: - Eshkol!Do Alana doleciał czyjś głos.Dukas musiał usłyszeć więcej, bo ruszył szybciej przedsiebie, zostawiając Alana w tyle.Dukas znów zawołał.- Eshkol! - Nasłuchiwał przez chwilę.- Schodzę na plażę! - A potem, w odpowiedzi nacoś, czego Alan nie słyszał, dorzucił: - Oficer amerykański! Nie strzelać! Niech nikt niebędzie na tyle głupi!Potem krzyknął coś po grecku i może jeszcze po hebrajsku.Ruszył znowu przed siebie i zniknął w ciemności.Alan stał w miejscu.Opadło go poczucie beznadziei i głębokie zmęczenie, świat zacząłsię rozmazywać [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl trzylatki.xlx.pl
.- Zpieszy nam się - wyjaśnił Dukas, nie odwracając głowy.Kiedy dotarli do szczytu wzniesienia, zobaczyli w oddali światła samochodunadjeżdżającego z naprzeciwka.Alan przyhamował i zredukował bieg, zbliżając się dozakrętu.- Jesteśmy Piatowi coś winni? - zapytał.- Nie, nic - odparł Dukas.- A co?- Po prostu myślę na głos - wymamrotał Alan.- Nie chodzi o Piata.- Dukas zerknął na Greka, wyraznie ważąc słowa.- Chodzi o facetaz US Navy, który został zamordowany.Alan mruknął i uważnie obserwował nadjeżdżający samochód.Wciąż był prawiekilometr dalej i chyba zwalniał albo zatrzymał się u podnóża wulkanu.- Tam jest ten klasztor?Alan skinął na światła samochodu w oddali.Grecki oficer znów pochylił się do przodu.Pokazał ręką do góry, wysoko, prawie przysamej krawędzi przedniej szyby.- To jest klasztor.Alan oderwał wzrok od szosy i zobaczył skupisko żółtych świateł wysoko nad nimi.Grek dodał:- Ale tamten samochód jest właśnie przy zakręcie.Zwiatła wozu w oddali zgasły.Alan pokonał trzy ostatnie zakręty i znalezli się w dolinie.Dodał gazu.- Mike? - spytał.Dukas wyglądał przez przednią szybę.- Tak?- Masz jakiś plan?- Znalezć Piata i z nim pogadać.Alan pokonał łagodny łuk i zwolnił przed wjazdem na szlak do klasztoru.Na niewielkim,wysypanym żwirem parkingu stały już trzy samochody.Alan zredukował bieg i zaklął,zatrzymując wóz między czerwonym renaultem a krawędzią stromego urwiska.Dukas od razu wyskoczył z volkswagena.Poświecił latarką w okna czerwonegosamochodu, a potem na bejsbolówkę zawieszoną na antenie.Alan, nie zwracając uwagi nagreckiego oficera, podszedł do przyjaciela.- Silniki są wciąż ciepłe! - powiedział Dukas, przekrzykując wiatr.- Piat odwołujespotkanie - dodał, przygarbiając plecy.Alan zadarł głowę i spojrzał na górę.Było zbyt ciemno, by cokolwiek zobaczyć.- To już koniec? - spytał.- Na dzisiaj chyba tak.Alan skinął na suzuki z napędem na cztery koła.- Napatrzyłem się już dzisiaj na ten wóz.Izraelczycy.Dukas pokiwał głową.- A ten z czapką na antenie jest Piata?- Mam nadzieję.Dukas przysiadł na zderzaku dżipa.- To kto przyjechał w tym trzecim? - Alan podszedł do czerwonego citroenazaparkowanego obok suzuki.- Ten też już widziałem.Znowu Izraelczycy?- Nie mam pojęcia.Dukas patrzył na dróżkę pod górę.Grecki oficer wysiadł z wozu.Powiedział coś, ale wicher porwał jego słowa.Kiedyruszył w ich stronę, wiatr zelżał, a potem nagle zupełnie ucichł.- Pieprzony Piat - mruknął Dukas.- Słyszałem wystrzał - krzyknął Grek.Pokazał ręką do góry, na zbocze wulkanu.Ledwo skończył, rozległa się seria wystrzałów, a po chwili echo, które przetoczyło sięjak grzmot pioruna podczas letniej burzy.Dukas zaklął i wstał.Pobiegł przez szosę, kierując się w stronę wąskiego szlaku.- Mike! - zawołał Alan.- Co jest.Jezu.Mike!Dukas wdrapywał się już na górę.- Kto tam strzela? - spytał Darcouri.- A jak pan myśli?Młody Grek miał surową minę.- Myślę, że wykroczyliście daleko poza to, na co zezwala rząd Grecji.Wyciągnął komórkę i mówił coś szybko do telefonu, numer musiał być już zapisany wpamięci aparatu.Miał napięty i wzburzony głos.Alan przebiegł przez szosę i pokonałpierwsze wzniesienie na szlaku, aż dotarł na płaską polanę, do rozwidlenia dróg.Jednaścieżka prowadziła do wykutych w skale schodów po lewej stronie, druga, szersza biegławśród wysokich traw w kierunku plaży.Dukas klęczał na szlaku po prawej stronie,zasłaniając dłonią światło latarki.Podał Alanowi skrawek tkaniny.- Szyfrant marynarki wojennej.- Salem Qatib.Znów rozległy się strzały, tym razem bliżej, a potem okrzyk bólu, który wkrótceprzeszedł w niemal dziecinny wrzask domagający się pomocy.Alan przykucnął obok Dukasa na ścieżce.Co to znaczy?- Nie mam pojęcia.Znowu rozległ się wrzask.- Chłopak.- Jaki chłopak?- Palestyńczyk.To naszywka z kurtki.Widziałem dzisiaj taką, ale byłem zbyt zajęty,żeby zwrócić na to uwagę.Ten chłopak zostawił tu tę naszywkę.Dukas uciszył go gestem ręki i zaczął nasłuchiwać.Wiatr zelżał, lecz szum morskich falto wzmagał się do huku, to przycichał.Wrzask się urwał.- Tak, może to ten chłopak.Są tu Izraelczycy.Piat.Dlaczego więc nie Palestyńczycy? -Wyłączył latarkę.- Podejdę zobaczyć, co się tam dzieje.Dukas wstał.Możliwe, że zachichotał albo coś mruknął, lecz zagłuszył go ryk morza.Alan zerknął do tyłu na pogrążony w ciemnościach parking.- Ten Grek zadzwonił z komórki do swoich.Rozniesie się niezły smród.Wyminął Dukasa i ruszył ścieżką w kierunku plaży.Nie uszedł nawet pięćdziesięciu metrów, gdy natknął się na pierwsze ciało.Facet nie żył,leżał jak długi z twarzą przy ziemi.Alan nie potrzebował latarki, żeby go zidentyfikować.Odwczesnego ranka oglądał tę samą zwalistą postać w czerwonej bejsbolówce.Przeszukałpobieżnie zwłoki, odwrócił je na plecy, znalazł ranę postrzałową w klatce piersiowej, a potempistolet w kaburze przy kostce.Wziął broń, sprawdził bezpiecznik i magazynek, a potemkomorę, gdy Dukas podszedł do niego od tyłu.- Jeden z Izraelczyków - powiedział Alan z beznadzieją w głosie.- Zasadzka.Co zacholerna strata.- Są na plaży.Alan wciąż siedział w kucki przy zwłokach.- Czy tu naprawdę chodzi o dokonanie aresztowania, Mike? Przyjechałeś, żebyaresztować ludzi, którzy zabili Salema Qatiba?- W idealnym świecie, tak - odparł Dukas.- Nam o to właśnie chodzi.Ale tamci uganiająsię za jakimś pieprzonym pucharem.Alan podał Dukasowi portfel zabitego.- Mam tego po dziurki w nosie, Mike.Chyba z tym skończę.Dukas wsłuchiwał się w coś na wietrze.Godziny spędzone na pokładach lotniskowcówzrujnowały Alanowi słuch.Słyszał tylko szum morza, lecz Dukas wyprężył się jak aporter.Nagle przyłożył dłonie do ust i zawołał:- Hej! - Puścił się ciężkim truchtem po ścieżce, a Alan pobiegł za nim.Dziesięć krokówdalej Dukas zatrzymał się znowu i krzyknął: - Eshkol!Do Alana doleciał czyjś głos.Dukas musiał usłyszeć więcej, bo ruszył szybciej przedsiebie, zostawiając Alana w tyle.Dukas znów zawołał.- Eshkol! - Nasłuchiwał przez chwilę.- Schodzę na plażę! - A potem, w odpowiedzi nacoś, czego Alan nie słyszał, dorzucił: - Oficer amerykański! Nie strzelać! Niech nikt niebędzie na tyle głupi!Potem krzyknął coś po grecku i może jeszcze po hebrajsku.Ruszył znowu przed siebie i zniknął w ciemności.Alan stał w miejscu.Opadło go poczucie beznadziei i głębokie zmęczenie, świat zacząłsię rozmazywać [ Pobierz całość w formacie PDF ]