[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Aagodniejszym zakrętem wyprowadziłem Sue w lewo na Sheridan;zwolniłem na tyle, żeby na pewno nie wyrzuciło nas poza skraj ulicy.Suezaczęła się znów rozpędzać, a do mnie nagle dotarło, jak kruche i delikatnewydają się tutejsze domki.Na Boga, taki wypadek przy prowadzeniu Sue,jaki przed chwilą zdarzył mi się w centrum, tutaj nie skończyłby się paromawgnieceniami i rozbitym oknem, tylko rozwaleniem domu w drobny mak.Przyszło nam działać dokładnie wśród takich ludzi, których najbardziejchciałem chronić  rodzin z dziećmi, własnym domkiem, dziadkami izwierzakiem domowym; w większości porządnych obywateli, którzy chcieliżyć spokojnie, bezpiecznie i po prostu zajmować się swoimi sprawami.Oczywiście, gdybym nie pędził teraz na złamanie karku, żebypowstrzymać Darkhallow, w mijanych przeze mnie domach zostałyby sametrupy.W świetle następnej błyskawicy spojrzałem w górę.i nie spodobało misię to, co tam zobaczyłem.Wir przyśpieszył i się rozszerzył, a tworzące gowarstwy chmur mieniły się nienaturalnymi kolorami.Znajdowaliśmy sięniemal dokładnie pod jego środkiem.Spojrzałem w głąb kolejnej bocznej uliczki i poczułem tężejący przedemną obłok mocy.Wił się, wirował i napierał na moje magiczne zmysły,przeszywając ciało drażniącymi wypustkami ciepła, zimna i innych,trudniejszych do nazwania odczuć.Wzdrygnąłem się, uderzony jego mącącązmysły siłą.Ktoś tu bawił się magią.Potężną magią. Tam!  Butters wyciągnął rękę. Uczelniany kampus zajmuje całytamten kwartał! Skręciliśmy.Patrząc ponad głową dinozaura, w blasku błyskawicdostrzegłem oddział Strażników walczących o życie.Byli w tarapatach.Luccio prowadziła ich w zwartym szyku, skupionychwokół gromady.Na dzwony piekieł, ochraniali grupkę dzieciaków wkolorowych halloweenowych przebraniach! Morgan prowadził, Luccioasekurowała tyły, a Yoshimo, Kowalski i Ramirez pilnowali boków.Na moich oczach dziesiątki gnijących trupów wyległy z cienia i runęły ztyłu na Strażników.Za pierwszymi biegły już kolejne, wyjąc z wściekłości izawodząc jak potępieńcy.Luccio odwróciła się, żeby stawić im czoło, a ja, Bóg mi świadkiem,nagle doceniłem różnicę pomiędzy silnym, lecz cokolwiek nieporadnymmagiem, a prawdziwym geniuszem pola bitwy.Z lewej ręki Luccio wystrzelił ogień  nie taki toporny bryzg, jaki jaumiałem wytworzyć, tylko cieniutką igłę płomienia, tak jasną, że od samegopatrzenia bolały oczy.Luccio zakreśliła nią łuk na wysokości ud i wszystkiezombie w pierwszym szeregu zwaliły się na ziemię.Zatrzeszczały rozpruwaneciała, zaśmierdziało przypalonym mięsem, a zza pierwszej fali wrogówwynurzyła się kolejna.Luccio chwyciła jednego z nich w uściskniewidzialnej siły i cisnęła wprost w napierające za nim zombie.I znówwiększość się przewróciła.Ale dwa zdołały się przedrzeć.Luccio uchyliła się przed wyciągającymi się po nią łapskami pierwszego,złapała go za nadgarstek, skręciła tułów w sposób, który przypomniał miMurphy, i odrzuciła zombie na bok.Drugi wymierzył jej w głowę cios pięściciężkiej jak młot kowalski, wtedy jednak wąska klinga, którą Luccio nosiłau pasa, wyskoczyła z pochwy i odrąbała mu rękę w łokciu.Przy drugimciosie przez ostrze spłynęła dzwięcząca fala mocy, którą wyczułem zodległości pół przecznicy: Luccio lekko cięła na wysokości głowy, błysnęło izwiotczały zombie osunął się na ziemię, gdy rozproszyła się ożywiająca gomagia.W niespełna pięć sekund Luccio zlikwidowała trzydziestu nieumarłych inawet się przy tym nie spociła.Pomyślałem, że dowódcą Strażników też nie zostaje ten, kto manajwiększą kolekcję kapsli.Przeniosłem wzrok na idącego na czele grupy Morgana, który stawił czoło drugiej fali zombie.Jego styl walki był bardziej siłowy i toporny niż uLuccio, skutki jednak przynosił podobne.Jedno jego tupnięcie wprawiłoziemię w drżenie i zombie legli pokotem jak strącone kręgle.Gest dłoni,ruch nadgarstka i stęknięcie z wysiłku  i ziemia przemieszana z betonemwzburzyła się i zagarnęła powalonych nieumarłych, a gdy Morgan zacisnąłpięść, podłoże spróbowało wrócić na swoje miejsce, masakrując przy tymleżące zombie.Ponieważ jeden z nich jeszcze się poruszał, zniecierpliwionyMorgan skrzywił się z pogardą, dobył miecza (tego samego, którymwykonywał wyroki na magach winnych złamania Praw Magii), odczekałułamek sekundy, żeby trafić w idealny moment, a potem ciął  raz i drugi,ciach-ciach  i zombie rozpadł się na kilka wijących się osobno kawałków [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • trzylatki.xlx.pl