[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Doktor Creston, łan i ja szukaliśmy doktoraGupty i doktor Hasegawy.Przypuszczaliśmy, że może weszlina pak po jakąś próbkę albo żeby obejść zator na brzegu.Niewiem, jak to się stało, ale kiedy weszliśmy na lód, zostałemoddzielony od reszty.Lód wokół wyspy jest bardzo popękany.Jest dużo wypiętrzeń i wyniesionych zwałów lodowych.Potemwiatr zmienił kierunek i otworzyło się przejście w lodzie.Byłem odcięty od lądu! Nie mogłem wrócić na brzeg.Wzy-246wałem pomocy.Strzelałem w powietrze.Nikt nie przyszedł! Zamknął oczy i opuścił głowę. Nie miałem jedzenia.Oddwóch dni nic nie jadłem.Nie miałem czym się ogrzać.%7ładnegoschronienia, tylko lód.Myślałem, że tam umrę.Ta opowieść nie zrobiła na Randi wrażenia.Podniosła zestołu nabój. Standardowy sygnał wzywania pomocy bronią palną totrzy strzały w powietrze.Kropodkin gwałtownie poderwał głowę. Znalezliśmy ślady niedzwiedzia polarnego! Zachowałemjeden nabój na wszelki wypadek! Nie chciałem na dodatekzostać pożarty! I jak pan wrócił? Głos Randi wciąż wyzuty był z emocji. Tej nocy zamknął się kanał między krami.Musiał sięzmienić wiatr i udało mi się wrócić na brzeg.Wtedy przyszedłem prosto do obozu.Marzyłem tylko o tym, żeby się ogrzać! Dziwne powiedziała Randi. Ja też dziś w nocybyłam na dworze i wiatr wcale się nie zmieniał.Cały czaswiał z północy. No to może fale, prąd albo Matka Boska! Modliłem się.Nie mam pojęcia! Wiem tylko, że wreszcie wróciłem do obozu,a tu ktoś celuje mi w twarz z broni maszynowej i oskarżao zamordowanie moich przyjaciół. Kropodkin przewróciłsię niezdarnie na łóżku, by znów spojrzeć na Trowbridge'a.Do jasnej cholery, profesorze! Przecież pan mnie zna! Chodziłem do pana na zajęcia.Był pan w komisji kwalifikacyjnej.Czy panu też udzieliło się to szaleństwo? Ja. Trowbridge jąkał się przez chwilę.Potem jegoopuchnięta od snu twarz nabrała stanowczego wyrazu.Przecieżnie mógł się tak koszmarnie mylić. Nie, nie udzieliło misię.Pani Russell! Muszę zaprotestować.Widać, że ten człowiekwiele przeszedł! Czy nie możemy przynajmniej odłożyć tegoprzesłuchania na pózniej, żeby mógł odpocząć i zjeść ciepłyposiłek?247Randi wciąż nie spuszczała wzroku z Kropodkina.Jej lekkiuśmiech był tak zimny jak polarne wiatry. Wspaniały pomysł, doktorze.Powinien coś zjeść.Wstała, po czym z kieszeni spodni wyjęła nóż spadochro-nowy.Kciukiem wcisnęła przycisk, który zwalniał haczykowateostrze do przecinania linki. Proszę go uwolnić. Położyła otwarty nóż na stole.Sam sobie zrobi posiłek.Trowbridge podniósł nóż. Ja mu coś przygotuję powiedział, a w jego drżącymgłosie pobrzmiewało poczucie wyższości. Powiedziałam, że sam sobie zrobi posiłek! warknęłaRandi, chwytając za broń. Pan ma mu tylko rozciąć kajdankii nie wchodzić mi na linię strzału.A potem pójdzie pan naswoje łóżko, włoży spodnie i nie będzie się wtrącał.Trowbridge, czerwony z wściekłości, w milczeniu rozciął pętana nadgarstkach Kropodkina.Utrzymując studenta na celowni-ku, Randi odebrała nóż i przesunęła sobie krzesło w najdalszykąt pomieszczenia.Usiadła plecami do ściany.Aoże pistoletumaszynowego miała pod pachą, lufę trzymała równo. Dobrze, panie Kropodkin, może pan wstać i zrobić sobiecoś do jedzenia.Ale żadnych numerów.To byłby bardzo złypomysł.W baraku zapanowała cisza.Słychać było jedynie wyciewiatru oraz szczęk garnków i sztućców.Kropodkin podgrzałsobie puszkę gulaszu i zagotował wodę na kuchence turys-tycznej.Co jakiś czas spoglądał w stronę Randi.Za każdymrazem widział, że lufa jej broni śledzi go jak naprowadzanalaserem.Coś wisiało w powietrzu.Wyczekiwanie.Jednakz lśniących ciemnych oczu kobiety nie dało się nic wyczytać. Czy mogę wziąć nóż i ukroić sobie chleba? spytałze zgryzliwą grzecznością. Okaże się, jeśli zrobi pan jakiś ruch, który mi się niespodoba.248W przeciwległym kącie pomieszczenia Trowbridge skończyłsię ubierać i wraz ze spodniami odzyskał swą pompatyczność. Proszę pani, uważam, że pora, byśmy sobie wyjaśniliparę spraw. A ja uważam, doktorze, że powinien się pan zamknąć.Naukowiec podniósł głos: Nie przywykłem, by do mnie mówiono w ten sposób! Przyzwyczai się pan.Trowbridge nie miał wyboru; musiał ustąpić.Kropodkin postawił naczynia na stole i zaczął pochłaniaćherbatę, gulasz i chleb.Jadł szybko, spoglądając to na Trow-bridge^, to na kobietę.Ta siedziała w milczeniu, trzymającgo na muszce.Zanim Randi znów się odezwała, pozwoliła mu zjeść półposiłku. Dobrze, skończmy tę sprawę.Nazywa się pan StefanKropodkin, jest pan obywatelem Słowacji, ale pochodzi z byłejJugosławii, studiuje pan na Uniwersytecie McGilla, ma panstypendium i wizę studencką. Musiał to pani powiedzieć doktor Trowbridge odparłKropodkin z ustami pełnymi chleba z margaryną. Owszem.Powiedział mi również, że jest pan wyróżniającym się studentem i bardzo zdolną osobą.Z tych właśniepowodów został pan członkiem tej ekspedycji. Randi pochyliła się do przodu. A teraz przejdzmy do pańskiejopowieści.Mówi pan, że prowadził badania wraz z dwomainnymi uczestnikami wyprawy, doktorami Guptą i Hasegawą,kiedy oboje nagle zniknęli.Wrócił pan tutaj, by o tym donieść.Następnie wraz z doktorem Crestonem i łanem Rutherfordemruszył pan na poszukiwania.Wyszliście na pak i wtedy Crestoni Rutherford także zniknęli.Utknął pan na dryfującym lodzie.Tak się złożyło, że to pan miał broń i że to pan z niej dwukrotniestrzelił.Spędził pan tam prawie dwie pełne doby, potem krysię złączyły i przed mniej więcej godziną wrócił pan do obozu.249Nie ma pan pojęcia, co się stało z Guptą, Hasegawą, Crestonemi Rutherfordem, i nie wie pan, kto mógł zabić Kaylę Brown,która tu została.Czy taka jest pokrótce pańska wersja? Tak, bo to prawda odparł posępnie Kropodkin, wcześniej łyknąwszy herbaty. Nie, to nie jest prawda stwierdziła rzeczowo Randi.Jest pan kłamcą i mordercą, i to zapewne jeszcze nie wszystko,czego się o panu dowiemy.Powoli podniosła się z krzesła. Zacznijmy od tego, że Stefan Kropodkin to nie jest panaprawdziwe nazwisko.Nie wiem, jak się pan faktycznie nazywa,ale to nieistotne.W tej chwili rozgrzebywaniem pana fałszywejprzeszłości zajmują się inni i wkrótce się tego dowiedzą.Poznająrównież prawdę o biznesmenach" z Europy Zrodkowej, którzysponsorują pańską edukację.To również powinno się okazaćdość ciekawe.Kropodkin obserwował ją ostrożnie.Czubkiem języka wodziłpo spierzchniętych wargach. Przypuszczam, że znalazł się pan w Kanadzie, na uniwersytecie i na Wyspie Zrodowej z przyczyn innych niż zdobywaniewyższego wykształcenia ciągnęła Randi, przechadzając siępowoli między stołem a blatem kuchennym [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl trzylatki.xlx.pl
. Doktor Creston, łan i ja szukaliśmy doktoraGupty i doktor Hasegawy.Przypuszczaliśmy, że może weszlina pak po jakąś próbkę albo żeby obejść zator na brzegu.Niewiem, jak to się stało, ale kiedy weszliśmy na lód, zostałemoddzielony od reszty.Lód wokół wyspy jest bardzo popękany.Jest dużo wypiętrzeń i wyniesionych zwałów lodowych.Potemwiatr zmienił kierunek i otworzyło się przejście w lodzie.Byłem odcięty od lądu! Nie mogłem wrócić na brzeg.Wzy-246wałem pomocy.Strzelałem w powietrze.Nikt nie przyszedł! Zamknął oczy i opuścił głowę. Nie miałem jedzenia.Oddwóch dni nic nie jadłem.Nie miałem czym się ogrzać.%7ładnegoschronienia, tylko lód.Myślałem, że tam umrę.Ta opowieść nie zrobiła na Randi wrażenia.Podniosła zestołu nabój. Standardowy sygnał wzywania pomocy bronią palną totrzy strzały w powietrze.Kropodkin gwałtownie poderwał głowę. Znalezliśmy ślady niedzwiedzia polarnego! Zachowałemjeden nabój na wszelki wypadek! Nie chciałem na dodatekzostać pożarty! I jak pan wrócił? Głos Randi wciąż wyzuty był z emocji. Tej nocy zamknął się kanał między krami.Musiał sięzmienić wiatr i udało mi się wrócić na brzeg.Wtedy przyszedłem prosto do obozu.Marzyłem tylko o tym, żeby się ogrzać! Dziwne powiedziała Randi. Ja też dziś w nocybyłam na dworze i wiatr wcale się nie zmieniał.Cały czaswiał z północy. No to może fale, prąd albo Matka Boska! Modliłem się.Nie mam pojęcia! Wiem tylko, że wreszcie wróciłem do obozu,a tu ktoś celuje mi w twarz z broni maszynowej i oskarżao zamordowanie moich przyjaciół. Kropodkin przewróciłsię niezdarnie na łóżku, by znów spojrzeć na Trowbridge'a.Do jasnej cholery, profesorze! Przecież pan mnie zna! Chodziłem do pana na zajęcia.Był pan w komisji kwalifikacyjnej.Czy panu też udzieliło się to szaleństwo? Ja. Trowbridge jąkał się przez chwilę.Potem jegoopuchnięta od snu twarz nabrała stanowczego wyrazu.Przecieżnie mógł się tak koszmarnie mylić. Nie, nie udzieliło misię.Pani Russell! Muszę zaprotestować.Widać, że ten człowiekwiele przeszedł! Czy nie możemy przynajmniej odłożyć tegoprzesłuchania na pózniej, żeby mógł odpocząć i zjeść ciepłyposiłek?247Randi wciąż nie spuszczała wzroku z Kropodkina.Jej lekkiuśmiech był tak zimny jak polarne wiatry. Wspaniały pomysł, doktorze.Powinien coś zjeść.Wstała, po czym z kieszeni spodni wyjęła nóż spadochro-nowy.Kciukiem wcisnęła przycisk, który zwalniał haczykowateostrze do przecinania linki. Proszę go uwolnić. Położyła otwarty nóż na stole.Sam sobie zrobi posiłek.Trowbridge podniósł nóż. Ja mu coś przygotuję powiedział, a w jego drżącymgłosie pobrzmiewało poczucie wyższości. Powiedziałam, że sam sobie zrobi posiłek! warknęłaRandi, chwytając za broń. Pan ma mu tylko rozciąć kajdankii nie wchodzić mi na linię strzału.A potem pójdzie pan naswoje łóżko, włoży spodnie i nie będzie się wtrącał.Trowbridge, czerwony z wściekłości, w milczeniu rozciął pętana nadgarstkach Kropodkina.Utrzymując studenta na celowni-ku, Randi odebrała nóż i przesunęła sobie krzesło w najdalszykąt pomieszczenia.Usiadła plecami do ściany.Aoże pistoletumaszynowego miała pod pachą, lufę trzymała równo. Dobrze, panie Kropodkin, może pan wstać i zrobić sobiecoś do jedzenia.Ale żadnych numerów.To byłby bardzo złypomysł.W baraku zapanowała cisza.Słychać było jedynie wyciewiatru oraz szczęk garnków i sztućców.Kropodkin podgrzałsobie puszkę gulaszu i zagotował wodę na kuchence turys-tycznej.Co jakiś czas spoglądał w stronę Randi.Za każdymrazem widział, że lufa jej broni śledzi go jak naprowadzanalaserem.Coś wisiało w powietrzu.Wyczekiwanie.Jednakz lśniących ciemnych oczu kobiety nie dało się nic wyczytać. Czy mogę wziąć nóż i ukroić sobie chleba? spytałze zgryzliwą grzecznością. Okaże się, jeśli zrobi pan jakiś ruch, który mi się niespodoba.248W przeciwległym kącie pomieszczenia Trowbridge skończyłsię ubierać i wraz ze spodniami odzyskał swą pompatyczność. Proszę pani, uważam, że pora, byśmy sobie wyjaśniliparę spraw. A ja uważam, doktorze, że powinien się pan zamknąć.Naukowiec podniósł głos: Nie przywykłem, by do mnie mówiono w ten sposób! Przyzwyczai się pan.Trowbridge nie miał wyboru; musiał ustąpić.Kropodkin postawił naczynia na stole i zaczął pochłaniaćherbatę, gulasz i chleb.Jadł szybko, spoglądając to na Trow-bridge^, to na kobietę.Ta siedziała w milczeniu, trzymającgo na muszce.Zanim Randi znów się odezwała, pozwoliła mu zjeść półposiłku. Dobrze, skończmy tę sprawę.Nazywa się pan StefanKropodkin, jest pan obywatelem Słowacji, ale pochodzi z byłejJugosławii, studiuje pan na Uniwersytecie McGilla, ma panstypendium i wizę studencką. Musiał to pani powiedzieć doktor Trowbridge odparłKropodkin z ustami pełnymi chleba z margaryną. Owszem.Powiedział mi również, że jest pan wyróżniającym się studentem i bardzo zdolną osobą.Z tych właśniepowodów został pan członkiem tej ekspedycji. Randi pochyliła się do przodu. A teraz przejdzmy do pańskiejopowieści.Mówi pan, że prowadził badania wraz z dwomainnymi uczestnikami wyprawy, doktorami Guptą i Hasegawą,kiedy oboje nagle zniknęli.Wrócił pan tutaj, by o tym donieść.Następnie wraz z doktorem Crestonem i łanem Rutherfordemruszył pan na poszukiwania.Wyszliście na pak i wtedy Crestoni Rutherford także zniknęli.Utknął pan na dryfującym lodzie.Tak się złożyło, że to pan miał broń i że to pan z niej dwukrotniestrzelił.Spędził pan tam prawie dwie pełne doby, potem krysię złączyły i przed mniej więcej godziną wrócił pan do obozu.249Nie ma pan pojęcia, co się stało z Guptą, Hasegawą, Crestonemi Rutherfordem, i nie wie pan, kto mógł zabić Kaylę Brown,która tu została.Czy taka jest pokrótce pańska wersja? Tak, bo to prawda odparł posępnie Kropodkin, wcześniej łyknąwszy herbaty. Nie, to nie jest prawda stwierdziła rzeczowo Randi.Jest pan kłamcą i mordercą, i to zapewne jeszcze nie wszystko,czego się o panu dowiemy.Powoli podniosła się z krzesła. Zacznijmy od tego, że Stefan Kropodkin to nie jest panaprawdziwe nazwisko.Nie wiem, jak się pan faktycznie nazywa,ale to nieistotne.W tej chwili rozgrzebywaniem pana fałszywejprzeszłości zajmują się inni i wkrótce się tego dowiedzą.Poznająrównież prawdę o biznesmenach" z Europy Zrodkowej, którzysponsorują pańską edukację.To również powinno się okazaćdość ciekawe.Kropodkin obserwował ją ostrożnie.Czubkiem języka wodziłpo spierzchniętych wargach. Przypuszczam, że znalazł się pan w Kanadzie, na uniwersytecie i na Wyspie Zrodowej z przyczyn innych niż zdobywaniewyższego wykształcenia ciągnęła Randi, przechadzając siępowoli między stołem a blatem kuchennym [ Pobierz całość w formacie PDF ]