[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Skręciliśmy za róg, potem za kolejny.Wnętrze budynku najwyrazniej poddano równiedziwacznej i chaotycznej przebudowie, jak moje biuro.Wyglądało na to, że omijamy pokojebądz ściany nośne, których nie dało się przesunąć, i po surowej wspaniałości holu panujące tupustka i mizeria wywierały ponure wrażenie.W końcu dotarliśmy do kolejnych schodów,ubogiego krewnego tych, na których po raz pierwszy ujrzałem Alice.Zrobiono je z lanegobetonu, na krawędziach stopni naklejono proste listwy antypoślizgowe.I znów Alice cofnęłasię, przepuszczając mnie przodem.- Widziała pani ducha? - spytałem.- Nie - odparła z wyrazną rezerwą.- Nie widziałam.- Sądziłem, że wszyscy.?Zrównała się ze mną na szczycie schodów i stanowczo pokręciła głową.- Wszyscy oprócz mnie.Ja zawsze jakoś przebywam gdzie indziej.Zabawne.- Czyli nie było tam pani, gdy zjawa zaatakowała pani kolegę?- Mówiłam, że jej nie widziałam.Wyglądało na to, że nie dowiem się nic więcej.No dobra, zazwyczaj potrafię sięzorientować, kiedy naciskać, a kiedy odpuścić.Po kolejnym zakręcie znalezliśmy się wnowym, szerszym korytarzu, bardziej oddającym ducha pierwotnego budynku.Przeszliśmymniej więcej dwadzieścia metrów i ujrzałem pierwsze otwarte drzwi.Prowadziły do dużejsali, wykorzystywanej jako biuro na otwartym planie - sześć biurek rozstawionych prawierówno, każde z komputerem i półkami uginającymi się od papierów i teczek.Gdyprzechodziliśmy, znad blatów uniosły się dwie głowy: mężczyzny i kobiety.Mężczyznazmierzył mnie chłodnym spojrzeniem, kobieta sprawiła wrażenie zainteresowanej.Drugimężczyzna rozmawiał głośno przez telefon i nas nie zauważył.Szliśmy dalej, ścigani jegogłosem:- Tak.No, szczerze mówiąc, kiedy tylko się wyrobię.Nie aż tak dobrze radzę sobie zjęzykiem i nie mogę.Tak, choćby tylko w celu ustalenia autentyczności.Parę metrów dalej Alice zatrzymała się nagle i odwróciła do mnie.- Lepiej będzie, jeśli zaczeka pan tutaj - rzekła.- Przyjdę po pana.- Zwietnie - odparłem.Skinęła mi szybko głową i odeszła, ja zaś obróciłem się na pięcie i wróciłem dopoprzedniej sali.Tym razem cała trójka pracowników zmierzyła mnie wzrokiem.- Cześć - rzucił mężczyzna, który jeszcze przed chwilą rozmawiał przez telefon.- Tymusisz być Castor.Był mniej więcej w moim wieku, odrobinę starszy - dobrze po trzydziestce, corazbliższy wielkiej czwórki.Jego skórę pokrywała blednąca opalenizna, jeszcze bardziejnierówna z powodu piegów.Jasnokasztanowe włosy miał potargane, jakby dopiero co wstał złóżka.Ubierał się swobodnie, delikatnie mówiąc - podarte dżinsy, koszulka zespołuDamageplan i rozczłapane adidasy.Lecz pęk kluczy, który nosił u pasa, dorównywałwielkością temu u Alice.Na lewym policzku dostrzegłem kwadratowy opatrunekchirurgiczny.Facet uśmiechnął się i wyciągnął rękę.Uścisnąłem ją, wyczuwając kryjące się poduśmiechem napięcie: napięcie i może oczekiwanie.Nie był jeszcze pewien, jak mniepotraktować, ale miał nadzieję, że dorównam swej reputacji.Oczywiście ten gość miałnajwięcej powodów, by życzyć sobie pozbycia się ducha.- Miło mi pana poznać, panie Clitheroe - rzekłem.Za moimi plecami kobieta gwizdnęła z podziwem, po czym zanuciła temat z Archiwum X.Clitheroe się roześmiał.- Po prostu Rich - rzekł.- Zorientowałeś się po bandażu, tak? A nie dzięki, no wiesz,emanacjom ektoplazmy czy czegoś w tym stylu?- Kogo wezwiecie? - rzuciła przeciągle kobieta.- Pogromców duuuchów!Obróciłem się i Rich bez dalszych zachęt przedstawił ją szybko.- To jest Cheryl.Cheryl Telemaque, nasza specjalistka IT.Cheryl była bardzo krępa, bardzo przystojna i bardzo ciemna.Jej skóra miała odcieńbrązu, który można już nazwać czernią.Wyglądała na dwadzieścia parę lat, a co do ubrań,wyraznie skłaniała się ku wysadzanym sztucznymi brylancikami, obcisłym topom i mnóstwieciężkiej biżuterii na błyszczącej granicy kiczu.- Którym jesteś? - spytała z pogodnie wkurzającym uśmiechem.- Fajtłapowatym,przystojniakiem czy upierdliwcem?- Dziwne, że musisz pytać - odparłem.Znów uścisnęliśmy sobie dłonie; przytrzymała moją mocno i stanowczo.Natychmiastpoczułem ciepło.Cheryl była jak przewód pod prądem, choć na razie nie umiałem jeszczeoszacować napięcia.- Będziesz używał pentagramów, świec i tak dalej? - spytała z żywymzainteresowaniem.- Zwykle nie.Wiele tych gadżetów to tylko przykrywka.Ja odpuszczam sobie świece,a bajery zostawiam klientom.- A to jest Jon Tiler - oznajmił Rich.Znów się odwróciłem.Rich wskazywał ręką drugiego mężczyznę - tego, któryzmierzył mnie zimnym wzrokiem, gdy wcześniej przechodziłem przez salę.Na okonajmłodszy z trójki, był też najmniej atrakcyjny fizycznie: niecały metr siedemdziesiątwzrostu, co najmniej dwadzieścia kilo nadwagi, zarumieniona twarz, usiana popękanymiżyłkami.Miał na sobie koszulę z krótkim rękawem, w kwiecisty wzór w odcieniach kolorupomarańczowego, różu i zieleni - zupełnie jakby miał przeprowadzać tajną operacjęwojskową w wielkiej misie sałatki owocowej.- Cześć.- Wyciągnąłem rękę.Pozdrowił mnie krótkim skinieniem głowy, ale nieuścisnął mej dłoni i się nie odezwał.- Jon uczy małe dzieciaczki - oznajmiła Cheryl pozornie żartobliwym tonem, wktórym wyczułem jednak pewien nacisk.- Jestem interpretatorem - oznajmił z nadąsaną miną Jon.Błogosławieni cisi,albowiem oni przegnają gniew innych i przy okazji wyjdą w ich oczach na żałosnych idiotów.- Co dokładnie interpretujesz?- Kolekcję - wyjaśnił Jon.- Ludzie przychodzą, ja urządzam sesje.I nie tylko zdziećmi, Cheryl, mamy też liczne programy dla dorosłych.- Przepraszam, Jon.- Cheryl spuściła wzrok niczym skarcona uczennica.Rich wykorzystał przerwę w rozmowie, nim stała się krępująca.- Otrzymujemy refundacje z QCA - oznajmił.- To jeden z naszych czterech głównychfundatorów.Wyznacza nam cele [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl trzylatki.xlx.pl
.Skręciliśmy za róg, potem za kolejny.Wnętrze budynku najwyrazniej poddano równiedziwacznej i chaotycznej przebudowie, jak moje biuro.Wyglądało na to, że omijamy pokojebądz ściany nośne, których nie dało się przesunąć, i po surowej wspaniałości holu panujące tupustka i mizeria wywierały ponure wrażenie.W końcu dotarliśmy do kolejnych schodów,ubogiego krewnego tych, na których po raz pierwszy ujrzałem Alice.Zrobiono je z lanegobetonu, na krawędziach stopni naklejono proste listwy antypoślizgowe.I znów Alice cofnęłasię, przepuszczając mnie przodem.- Widziała pani ducha? - spytałem.- Nie - odparła z wyrazną rezerwą.- Nie widziałam.- Sądziłem, że wszyscy.?Zrównała się ze mną na szczycie schodów i stanowczo pokręciła głową.- Wszyscy oprócz mnie.Ja zawsze jakoś przebywam gdzie indziej.Zabawne.- Czyli nie było tam pani, gdy zjawa zaatakowała pani kolegę?- Mówiłam, że jej nie widziałam.Wyglądało na to, że nie dowiem się nic więcej.No dobra, zazwyczaj potrafię sięzorientować, kiedy naciskać, a kiedy odpuścić.Po kolejnym zakręcie znalezliśmy się wnowym, szerszym korytarzu, bardziej oddającym ducha pierwotnego budynku.Przeszliśmymniej więcej dwadzieścia metrów i ujrzałem pierwsze otwarte drzwi.Prowadziły do dużejsali, wykorzystywanej jako biuro na otwartym planie - sześć biurek rozstawionych prawierówno, każde z komputerem i półkami uginającymi się od papierów i teczek.Gdyprzechodziliśmy, znad blatów uniosły się dwie głowy: mężczyzny i kobiety.Mężczyznazmierzył mnie chłodnym spojrzeniem, kobieta sprawiła wrażenie zainteresowanej.Drugimężczyzna rozmawiał głośno przez telefon i nas nie zauważył.Szliśmy dalej, ścigani jegogłosem:- Tak.No, szczerze mówiąc, kiedy tylko się wyrobię.Nie aż tak dobrze radzę sobie zjęzykiem i nie mogę.Tak, choćby tylko w celu ustalenia autentyczności.Parę metrów dalej Alice zatrzymała się nagle i odwróciła do mnie.- Lepiej będzie, jeśli zaczeka pan tutaj - rzekła.- Przyjdę po pana.- Zwietnie - odparłem.Skinęła mi szybko głową i odeszła, ja zaś obróciłem się na pięcie i wróciłem dopoprzedniej sali.Tym razem cała trójka pracowników zmierzyła mnie wzrokiem.- Cześć - rzucił mężczyzna, który jeszcze przed chwilą rozmawiał przez telefon.- Tymusisz być Castor.Był mniej więcej w moim wieku, odrobinę starszy - dobrze po trzydziestce, corazbliższy wielkiej czwórki.Jego skórę pokrywała blednąca opalenizna, jeszcze bardziejnierówna z powodu piegów.Jasnokasztanowe włosy miał potargane, jakby dopiero co wstał złóżka.Ubierał się swobodnie, delikatnie mówiąc - podarte dżinsy, koszulka zespołuDamageplan i rozczłapane adidasy.Lecz pęk kluczy, który nosił u pasa, dorównywałwielkością temu u Alice.Na lewym policzku dostrzegłem kwadratowy opatrunekchirurgiczny.Facet uśmiechnął się i wyciągnął rękę.Uścisnąłem ją, wyczuwając kryjące się poduśmiechem napięcie: napięcie i może oczekiwanie.Nie był jeszcze pewien, jak mniepotraktować, ale miał nadzieję, że dorównam swej reputacji.Oczywiście ten gość miałnajwięcej powodów, by życzyć sobie pozbycia się ducha.- Miło mi pana poznać, panie Clitheroe - rzekłem.Za moimi plecami kobieta gwizdnęła z podziwem, po czym zanuciła temat z Archiwum X.Clitheroe się roześmiał.- Po prostu Rich - rzekł.- Zorientowałeś się po bandażu, tak? A nie dzięki, no wiesz,emanacjom ektoplazmy czy czegoś w tym stylu?- Kogo wezwiecie? - rzuciła przeciągle kobieta.- Pogromców duuuchów!Obróciłem się i Rich bez dalszych zachęt przedstawił ją szybko.- To jest Cheryl.Cheryl Telemaque, nasza specjalistka IT.Cheryl była bardzo krępa, bardzo przystojna i bardzo ciemna.Jej skóra miała odcieńbrązu, który można już nazwać czernią.Wyglądała na dwadzieścia parę lat, a co do ubrań,wyraznie skłaniała się ku wysadzanym sztucznymi brylancikami, obcisłym topom i mnóstwieciężkiej biżuterii na błyszczącej granicy kiczu.- Którym jesteś? - spytała z pogodnie wkurzającym uśmiechem.- Fajtłapowatym,przystojniakiem czy upierdliwcem?- Dziwne, że musisz pytać - odparłem.Znów uścisnęliśmy sobie dłonie; przytrzymała moją mocno i stanowczo.Natychmiastpoczułem ciepło.Cheryl była jak przewód pod prądem, choć na razie nie umiałem jeszczeoszacować napięcia.- Będziesz używał pentagramów, świec i tak dalej? - spytała z żywymzainteresowaniem.- Zwykle nie.Wiele tych gadżetów to tylko przykrywka.Ja odpuszczam sobie świece,a bajery zostawiam klientom.- A to jest Jon Tiler - oznajmił Rich.Znów się odwróciłem.Rich wskazywał ręką drugiego mężczyznę - tego, któryzmierzył mnie zimnym wzrokiem, gdy wcześniej przechodziłem przez salę.Na okonajmłodszy z trójki, był też najmniej atrakcyjny fizycznie: niecały metr siedemdziesiątwzrostu, co najmniej dwadzieścia kilo nadwagi, zarumieniona twarz, usiana popękanymiżyłkami.Miał na sobie koszulę z krótkim rękawem, w kwiecisty wzór w odcieniach kolorupomarańczowego, różu i zieleni - zupełnie jakby miał przeprowadzać tajną operacjęwojskową w wielkiej misie sałatki owocowej.- Cześć.- Wyciągnąłem rękę.Pozdrowił mnie krótkim skinieniem głowy, ale nieuścisnął mej dłoni i się nie odezwał.- Jon uczy małe dzieciaczki - oznajmiła Cheryl pozornie żartobliwym tonem, wktórym wyczułem jednak pewien nacisk.- Jestem interpretatorem - oznajmił z nadąsaną miną Jon.Błogosławieni cisi,albowiem oni przegnają gniew innych i przy okazji wyjdą w ich oczach na żałosnych idiotów.- Co dokładnie interpretujesz?- Kolekcję - wyjaśnił Jon.- Ludzie przychodzą, ja urządzam sesje.I nie tylko zdziećmi, Cheryl, mamy też liczne programy dla dorosłych.- Przepraszam, Jon.- Cheryl spuściła wzrok niczym skarcona uczennica.Rich wykorzystał przerwę w rozmowie, nim stała się krępująca.- Otrzymujemy refundacje z QCA - oznajmił.- To jeden z naszych czterech głównychfundatorów.Wyznacza nam cele [ Pobierz całość w formacie PDF ]