[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Obudziłem się więc.w środku snu.Nie dane mi było wrócić na jawę, dopókizaplanowany scenariusz nie zostanie odegrany do samego potwornego zakoń-czenia.Rosy stoczyła się z głazu jak popychana przez duchy.Z ziemi wzbił się obło-czek kurzu wokół niej.Tylko jej głowa miotała się na boki, a z gardła dobywałsię nieludzki charkot.Michael.Kobiecy głos wypowiedział moje imię.Brzmiał miło, słodko, łagodnie, alemiał w sobie coś widmowego, pogłos dowodzący jego nieziemskiego pochodze-nia.To tylko głos we śnie, głos we śnie.Spojrzałem w prawo, bo stamtąd dobiegał, i musiałem zatkać sobie usta pię-ścią, żeby nie krzyknąć.Sądząc po tym, że policzki miałem całe mokre, musia-łem już dłuższą chwilę płakać, nie zdając sobie z tego sprawy.Stanąłem oko woko z nowym koszmarem, zbyt strasznym, by móc go znieść.Lauren Hunter stała za jednym z monolitów.Połowę twarzy - tę odartą zeskóry - pokrywała jej zakrzepła krew.Włosy przypominały pozlepiany filc.Uśmiechała się jak obłąkana; śmiertelny grymas zastygł jej na twarzy,108odsłaniając szczękające teraz zęby.Powłócząc nogami, wyszła zza kamienia.Wlekła za sobą jelito, które niczym wąż wiło się po ziemi i znikało za głazem,zasuszone, oblepione patykami, liśćmi i grudkami ziemi.Chwiejnie szła w mojąstronę, z wyciągniętymi rękami, stężałym uśmiechem i głową kolebiącą się gro-teskowo na boki.Nie ma to jak oklepany frazes: ona naprawdę wyglądała jakszmaciana lalka.Mój rozum bronił się resztkami sił i próbował zaprzeczać zmysłom.Zamkną-łem oczy.W tamtej chwili nie miałbym nic przeciwko temu, żeby wylądować nagolasa w mojej starej szkole i przed całą klasą bzykać się z kasjerką z supermar-ketu.Otworzyłem oczy.Lauren nie zniknęła.Była coraz bliżej.Uśmiechała się i wyciągała do mnie ręce.Z otwartej rany wjej tułowiu unosiły się smużki zielonkawego dymu.Otworzyłem usta do krzyku.Nie wydobył się z nich żaden dzwięk.Stanęła w miejscu, jakby zaskoczona moją nieudaną próbą obudzenia się.Już się nie uśmiechała.- Zwierzę musi być żywe, żeby można je było złożyć w ofierze.Drgnęła i się zachwiała.Przewróciła oczami, odsłaniając brudnobiałe, jakbyzaropiałe białka.Spojrzałem na kamień w środku kręgu.Page stał na nim z wywieszonym ję-zorem i dyszał ciężko.Podszedłem do niego i opadłem na kolana na miękką,wilgotną ziemię.Lauren Hunter również zbliżyła się do głazu i padła na ziemięobok zwłok Rosy Deighton.Jeleń znowu zrobił tę swoją sztuczkę ze znikaniem,ale one obie wpatrywały się we mnie.Lauren, mimo że leżała na ziemi, patrzyłaprosto przed siebie, Rosy zerkała na mnie z ukosa, nie mogąc odwrócić głowy.Uobu dostrzegałem oznaki współczucia (tak w każdym razie podpowiadała miwyobraznia), ale ich spojrzenia wyrażały przede wszystkim zgodę.Mogłem za-czynać to, co musiało się skończyć tragicznie.Chciało mi się krzyczeć, ale nawet nie próbowałem.Wiedziałem, że nic z tegonie będzie.- Zrób to - ponagliła mnie Lauren.Rosy też coś powiedziała i choć nie zrozumiałem słów, przekaz był czytelny.Nadeszła chwila, aby złożyć ofiarę Izolantom.Dłużej nie mogłem się migać.To tylko sen, tylko sen, tylko sen.- Zwierzę musi być żywe podczas składania ofiary.W przeciwnym razie ty ici, których kochasz, będziecie skazani na zagładę.109Wiatr pochwycił grozbę Lauren i wepchnął mi ją do płuc; poczułem na języ-ku zgniły aromat jej oddechu.Spojrzałem na psa.Psa Jessiki.Mój umysł stawiał opór.Zrób to, Michael.Posłuchaj ich i gra się skończy, sen również, a ty obudziszsię w swoim łóżku, ciesząc się pięknym porankiem i mając cały dzień na uciecz-kę z Ashborough.Pogłaskałem Page'a.Krew oblepiła mi dłoń.Drugą ręką złapałem go za kark.Nie stawiał oporu.Zcisnąłem.Mocno.Mocniej.Przycisnąłem mu łeb do kamienia.Poczułem, jak kości się przemieszczają, a czaszka trzeszczy.Coś ciepłego po-ciekło mu z pyska.Odwróciłem wzrok.Nie potrafiłem być świadkiem swojej zbrodni.Mój Boże.Co jest, do diabła.Między drzewami dostrzegłem złote światełka.Były ich setki, w różnej odle-głości, migotały wśród drzew i zarośli.Wpatrując się w nie, uderzałem głowąPage'a o kamień, raz za razem, ażświatełka i cały świat rozpłynęły się w paskudnym szarym wirze.20.Mamo!Słysząc głos Jessiki, rzeczywisty jak mało które wydarzenie w moim życiu,odruchowo pomyślałem, że to tylko kolejny sen.Nowy koszmar.Słyszałemrównież inne odgłosy, szczęk naczyń, chrobotanie plastiku.- Chodz do mnie, kochanie.Nie wychodz na dwór.To Christine wołająca córkę.Otworzyłem oczy, ale cały czas zakładałem, żeśnię: równy oddech, plamki słońca na ścianach, wpatrzone we mnie lalki wpokoju Jessiki.Byłem równie czujny i przytomny jak w nocy, kiedy rozpocząłemswoją podróż.Przeciągnąłem się.Czułem się jak pływak wynurzający się z głębokiego ba-senu.Blask rzeczywistości nasilał się z każdą chwilą, gdy zmierzałem ku rozmi-gotanej powierzchni.110- Mamo! Ja chcę iść szukać Page'a!Głos Jessiki, głośny, wyrazny, dobiegający z parteru, z okolic schodów, prze-bił się przez powierzchnię snu.Nie spałem.To nie było złudzenie.Na wszelkiwypadek poleżałem nieruchomo jeszcze z pięć minut, przysłuchując się rozmo-wie żony i córki, przesączającej się do mojej budzącej się świadomości.Myślałem o Page'u.To był tylko sen, zwariowany, porąbany sen.Bardzo mi się to podobało - mały pozytyw w świecie, który eksplodował ne-gatywami.Kłopot w tym, że te negatywy wcale nie zniknęły.Nie dało się o nichzapomnieć.Doleciał mnie zapach jedzenia: jajka, bekon, smażone ziemniaki.Zaburczałomi w brzuchu.Mimo niespokojnych myśli (i piekielnego bólu głowy) uśmiech-nąłem się.Pewnie Christine po swojemu wyciągała do mnie rękę na zgodę.Jadzień wcześniej zrobiłem to samo, próbując zasypać wyrwę w naszym związku.Ciepły, smaczny posiłek sprawi mi wielką radość i przyda się, zanim przekażędziewczynom wiadomość, że wyjeżdżamy z Ashborough - natychmiast, nieoglądając się na brak samochodu.Neil Farris.nie żyje.Lauren Hunter.nie żyje.Rosy Deighton.Nie żyje.Jimmy Page.Nie żyje?- Mogę obudzić tatusia? - zapytała Jessica.- Pomoże mi szukać Page'a.- Nie mamy samochodu, kwiatuszku - przypomniała jej Christine.- Zostałw warsztacie.Ale nie martw się, Page wróci.Jak tylko tata się obudzi, razempójdziemy go szukać.Spojrzałem na okno [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl trzylatki.xlx.pl
.Obudziłem się więc.w środku snu.Nie dane mi było wrócić na jawę, dopókizaplanowany scenariusz nie zostanie odegrany do samego potwornego zakoń-czenia.Rosy stoczyła się z głazu jak popychana przez duchy.Z ziemi wzbił się obło-czek kurzu wokół niej.Tylko jej głowa miotała się na boki, a z gardła dobywałsię nieludzki charkot.Michael.Kobiecy głos wypowiedział moje imię.Brzmiał miło, słodko, łagodnie, alemiał w sobie coś widmowego, pogłos dowodzący jego nieziemskiego pochodze-nia.To tylko głos we śnie, głos we śnie.Spojrzałem w prawo, bo stamtąd dobiegał, i musiałem zatkać sobie usta pię-ścią, żeby nie krzyknąć.Sądząc po tym, że policzki miałem całe mokre, musia-łem już dłuższą chwilę płakać, nie zdając sobie z tego sprawy.Stanąłem oko woko z nowym koszmarem, zbyt strasznym, by móc go znieść.Lauren Hunter stała za jednym z monolitów.Połowę twarzy - tę odartą zeskóry - pokrywała jej zakrzepła krew.Włosy przypominały pozlepiany filc.Uśmiechała się jak obłąkana; śmiertelny grymas zastygł jej na twarzy,108odsłaniając szczękające teraz zęby.Powłócząc nogami, wyszła zza kamienia.Wlekła za sobą jelito, które niczym wąż wiło się po ziemi i znikało za głazem,zasuszone, oblepione patykami, liśćmi i grudkami ziemi.Chwiejnie szła w mojąstronę, z wyciągniętymi rękami, stężałym uśmiechem i głową kolebiącą się gro-teskowo na boki.Nie ma to jak oklepany frazes: ona naprawdę wyglądała jakszmaciana lalka.Mój rozum bronił się resztkami sił i próbował zaprzeczać zmysłom.Zamkną-łem oczy.W tamtej chwili nie miałbym nic przeciwko temu, żeby wylądować nagolasa w mojej starej szkole i przed całą klasą bzykać się z kasjerką z supermar-ketu.Otworzyłem oczy.Lauren nie zniknęła.Była coraz bliżej.Uśmiechała się i wyciągała do mnie ręce.Z otwartej rany wjej tułowiu unosiły się smużki zielonkawego dymu.Otworzyłem usta do krzyku.Nie wydobył się z nich żaden dzwięk.Stanęła w miejscu, jakby zaskoczona moją nieudaną próbą obudzenia się.Już się nie uśmiechała.- Zwierzę musi być żywe, żeby można je było złożyć w ofierze.Drgnęła i się zachwiała.Przewróciła oczami, odsłaniając brudnobiałe, jakbyzaropiałe białka.Spojrzałem na kamień w środku kręgu.Page stał na nim z wywieszonym ję-zorem i dyszał ciężko.Podszedłem do niego i opadłem na kolana na miękką,wilgotną ziemię.Lauren Hunter również zbliżyła się do głazu i padła na ziemięobok zwłok Rosy Deighton.Jeleń znowu zrobił tę swoją sztuczkę ze znikaniem,ale one obie wpatrywały się we mnie.Lauren, mimo że leżała na ziemi, patrzyłaprosto przed siebie, Rosy zerkała na mnie z ukosa, nie mogąc odwrócić głowy.Uobu dostrzegałem oznaki współczucia (tak w każdym razie podpowiadała miwyobraznia), ale ich spojrzenia wyrażały przede wszystkim zgodę.Mogłem za-czynać to, co musiało się skończyć tragicznie.Chciało mi się krzyczeć, ale nawet nie próbowałem.Wiedziałem, że nic z tegonie będzie.- Zrób to - ponagliła mnie Lauren.Rosy też coś powiedziała i choć nie zrozumiałem słów, przekaz był czytelny.Nadeszła chwila, aby złożyć ofiarę Izolantom.Dłużej nie mogłem się migać.To tylko sen, tylko sen, tylko sen.- Zwierzę musi być żywe podczas składania ofiary.W przeciwnym razie ty ici, których kochasz, będziecie skazani na zagładę.109Wiatr pochwycił grozbę Lauren i wepchnął mi ją do płuc; poczułem na języ-ku zgniły aromat jej oddechu.Spojrzałem na psa.Psa Jessiki.Mój umysł stawiał opór.Zrób to, Michael.Posłuchaj ich i gra się skończy, sen również, a ty obudziszsię w swoim łóżku, ciesząc się pięknym porankiem i mając cały dzień na uciecz-kę z Ashborough.Pogłaskałem Page'a.Krew oblepiła mi dłoń.Drugą ręką złapałem go za kark.Nie stawiał oporu.Zcisnąłem.Mocno.Mocniej.Przycisnąłem mu łeb do kamienia.Poczułem, jak kości się przemieszczają, a czaszka trzeszczy.Coś ciepłego po-ciekło mu z pyska.Odwróciłem wzrok.Nie potrafiłem być świadkiem swojej zbrodni.Mój Boże.Co jest, do diabła.Między drzewami dostrzegłem złote światełka.Były ich setki, w różnej odle-głości, migotały wśród drzew i zarośli.Wpatrując się w nie, uderzałem głowąPage'a o kamień, raz za razem, ażświatełka i cały świat rozpłynęły się w paskudnym szarym wirze.20.Mamo!Słysząc głos Jessiki, rzeczywisty jak mało które wydarzenie w moim życiu,odruchowo pomyślałem, że to tylko kolejny sen.Nowy koszmar.Słyszałemrównież inne odgłosy, szczęk naczyń, chrobotanie plastiku.- Chodz do mnie, kochanie.Nie wychodz na dwór.To Christine wołająca córkę.Otworzyłem oczy, ale cały czas zakładałem, żeśnię: równy oddech, plamki słońca na ścianach, wpatrzone we mnie lalki wpokoju Jessiki.Byłem równie czujny i przytomny jak w nocy, kiedy rozpocząłemswoją podróż.Przeciągnąłem się.Czułem się jak pływak wynurzający się z głębokiego ba-senu.Blask rzeczywistości nasilał się z każdą chwilą, gdy zmierzałem ku rozmi-gotanej powierzchni.110- Mamo! Ja chcę iść szukać Page'a!Głos Jessiki, głośny, wyrazny, dobiegający z parteru, z okolic schodów, prze-bił się przez powierzchnię snu.Nie spałem.To nie było złudzenie.Na wszelkiwypadek poleżałem nieruchomo jeszcze z pięć minut, przysłuchując się rozmo-wie żony i córki, przesączającej się do mojej budzącej się świadomości.Myślałem o Page'u.To był tylko sen, zwariowany, porąbany sen.Bardzo mi się to podobało - mały pozytyw w świecie, który eksplodował ne-gatywami.Kłopot w tym, że te negatywy wcale nie zniknęły.Nie dało się o nichzapomnieć.Doleciał mnie zapach jedzenia: jajka, bekon, smażone ziemniaki.Zaburczałomi w brzuchu.Mimo niespokojnych myśli (i piekielnego bólu głowy) uśmiech-nąłem się.Pewnie Christine po swojemu wyciągała do mnie rękę na zgodę.Jadzień wcześniej zrobiłem to samo, próbując zasypać wyrwę w naszym związku.Ciepły, smaczny posiłek sprawi mi wielką radość i przyda się, zanim przekażędziewczynom wiadomość, że wyjeżdżamy z Ashborough - natychmiast, nieoglądając się na brak samochodu.Neil Farris.nie żyje.Lauren Hunter.nie żyje.Rosy Deighton.Nie żyje.Jimmy Page.Nie żyje?- Mogę obudzić tatusia? - zapytała Jessica.- Pomoże mi szukać Page'a.- Nie mamy samochodu, kwiatuszku - przypomniała jej Christine.- Zostałw warsztacie.Ale nie martw się, Page wróci.Jak tylko tata się obudzi, razempójdziemy go szukać.Spojrzałem na okno [ Pobierz całość w formacie PDF ]