[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Solennie wamto obiecuję.A właściwie gwarantuję.Dostaniecie takie lanie, jakiegożaden z was nigdy wcześniej nie dostał.Mówimy o łamaniu kości.Niestety, nie mogę wam obiecać uszkodzenia mózgu, bo już mnie ktośw tym ubiegł.Brak odpowiedzi.– Albo możecie też zastosować taktyczne wycofanie się po to, byskrzyknąć większe siły.Możecie wtedy wrócić za kilka dni.W kilkudziesięciu.Pożyczyć od dziadka fuzję na króliki.I od razuzacząć zażywać środki przeciwbólowe.Brak reakcji.W każdym razie w warstwie słownej.Bo ramiona lekkoim opadły, stopy niepewnie poszurały po drodze.– Słuszna decyzja – pochwaliłem.– Zawsze lepiej mieć przeważającesiły.Naprawdę powinniście się zgłosić do Pentagonu.Moglibyście ichprzekonać do swojego rozumowania.Na pewno by was wysłuchali, bodają posłuch wszystkim poza nami.– Jeszcze tu wrócimy – burknął osobnik alfa.– Będę na was czekał, jak tylko zbierzecie się w sobie.Odwrócili się i odeszli takim krokiem, jakby nic się nie stało.Z podniesionymi czołami, starając się zachować resztki godności.Wsiedli do swoich rzęchów, dali pokaz głośnego warczenia silnikamii piszczenia oponami w ciasnym nawrocie i odjechali na zachódw kierunku Memphis i reszty świata.Chwilę jeszcze postałem,odprowadzającichwzrokiem,poczymodwróciłemsięi pomaszerowałem do biura szeryfa.* * *Deveraux obserwowała całą scenę z okna pogrążonego w mrokunarożnego pokoju.Jakby oglądała niemy film.Obrazy bez dialogu.– Przekonałeś ich do odejścia – powiedziała.– Przeprosiłeś, niemogę w to uwierzyć.– Niezupełnie.Chwilowo się ich pozbyłem.Mają wrócić w silekilkudziesięciu.– Po co to zrobiłeś?– Będziesz mogła aresztować więcej drani.Przyda ci się tow kampanii o reelekcję.– Zwariowałeś.– Możemy teraz pójść na lunch?– Jestem już umówiona.– Od kiedy?– Od pięciu minut.Zadzwonił major Duncan Munro i zaprosił mniena lunch w klubie oficerskim w Kelham.30Deveraux pojechała radiowozem do Kelham, a ja zostałem nachodniku przed jej biurem.Minąłem pustą działkę i wszedłem doknajpy na samotny lunch.Ponownie zamówiłem cheeseburgera, znówpodszedłem do telefonu przy wejściu i zadzwoniłem do Pentagonu.Wybrałem numer pułkownika Johna Frazera w Biurze Łącznościz Senatem.Odebrał po pierwszym dzwonku.– Co za geniusz zdecydował o utajnieniu numeru tablicyrejestracyjnej? – spytałem.– Nie mogę powiedzieć.– Ktokolwiek to zrobił, popełnił duży błąd.Jedynym efektem jestutwierdzenie miejscowych w przekonaniu, że samochód należał dokogoś z Kelham.Równie dobrze można to było ogłosić publicznie.– Nie mieliśmy wyboru.Nie mogliśmy dopuścić, żeby ten numertrafił w niepowołane ręce.Dostałby się do mediów pięć minut poudostępnieniu miejscowej policji.Nie mogliśmy się na to zgodzić.– Z tego, co mówisz, wynika, że należał do kogoś z kompanii Bravo.– Niczego takiego nie powiedziałem.Uwierz mi, nie mieliśmywyboru.Konsekwencje mogły być katastrofalne.W głosie Frazera usłyszałem nowy ton.– Powiedz, że żartujesz.Bo teraz zabrzmiało to tak, jakby samochódnależał osobiście do Reeda Rileya.Cisza w słuchawce.– Należał?Brak odpowiedzi.– To był jego samochód?– Nie potwierdzam i nie zaprzeczam – wreszcie odparł Frazer.–I więcej mnie o to nie pytaj.I nie wymieniaj tego nazwiska, o ile nierozmawiamy na bezpiecznej linii.– Czy właściciel samochodu udzielił zadowalających wyjaśnień?– W tej sprawie nie mogę się wypowiadać.– To wymyka się spod kontroli, Frazer.Musisz to jeszcze razprzemyśleć.Próba ukręcenia łba przestępstwu jest czasem czymśgorszym od samego przestępstwa.Trzeba z tym skończyć.– Odpowiedź brzmi: nie, Reacher.Plan został opracowany i będzierealizowany.– Czy plan przewiduje objęcie całego Kelham kordonemsanitarnym? Na przykład przed reporterami?– O czym ty, do cholery, mówisz?– Dysponuję poszlakami.Śladami wojskowych butów na pasieziemi wokół Kelham.Częścią poszlakowych dowodów są teżznalezione tam zwłoki.Powtarzam: sprawa wymyka się spod kontroli.– Jakie zwłoki?– Mężczyzny w średnim wieku.– Reportera?– Nie umiem rozpoznać reportera po wyglądzie.Może uczą tegow piechocie, ale nie w żandarmerii.– Nie został zidentyfikowany?– Jeszcze nawet nie zaczęliśmy.Na razie jest w rękach lekarza.– Wokół Kelham nie wyznaczono kordonu sanitarnego.Byłoby topoważne odstępstwo od naszych zasad.– I postępowanie niezgodne z prawem.– Oczywiście, a w dodatku głupie.Niczego takiego nie ma i nigdynie było.– Chyba kiedyś zrobiono coś takiego w marines.– Kiedy?– W ciągu ostatnich dwudziestu lat.– No cóż, marines.U nich dzieją się różne rzeczy.– Powinieneś to sprawdzić.– Jak? Myślisz, że odnotowano to w oficjalnych raportach?– Zrób to dyskretnie.Rozejrzyj się za oficerem, którego wsadzonobez podania przyczyn.Na przykład za jakimś pułkownikiem.* * *Wróciłem do stolika, zjadłem burgera, wypiłem kawę i wyszedłemz zamiarem wykonania rozkazu Garbera: zniszczenia budzącej takąnerwowość tablicy rejestracyjnej.Skręciłem w prawo w drogę doKelham, w lewo na tor i krocząc po podkładach kolejowych, minąłemstarą wieżę ciśnień.Wykonana z czarnego impregnowanego gumąbrezentu rura po latach pokryła się plamami i wystrzępiła.Lekko siękołysała w podmuchach południowego wietrzyku.Przeszedłem wzdłużtoru pięćdziesiąt metrów, po czym zszedłem z nasypu i skierowałem siętam, gdzie zostawiłem wbity w ziemię zderzak.Zderzaka nie było.Nie było go ani tu, ani w innym miejscu w obrębie wzroku.Ktoś gowykopał i zabrał, a pozostałą po nim dziurę w ziemi zasypano, ubitonogami i przyklepano szpadlami.Ślady zelówek nie skojarzyły mi się z żadnymi butami widywanymiw wojsku, ale przyklepywanie mogło świadczyć o użyciu wojskowychsaperek.Trudno było orzec.Nie mogłem tego ani wykluczyć, aniprzyjąć za pewnik.Na terenie zasłanym szczątkami samochodu wszędzie widać byłoślady czyjejś bytności.Na blisko dwustu metrach poszycia leśnegowszystkie kawałki wygrzebano, obejrzano i oceniono.Wymagało towzięcia do ręki i obejrzenia około tysiąca drobnych fragmentów.Niebyle jakie zadanie.Bardzo pracochłonne.Wymagające czasui cierpliwości.I co najmniej sześciu ludzi, może nawet ośmiu.Wyobraziłem sobie, jak posuwają się tyralierą pod okiem skrupulatnegodowódcy i dokładnie przeczesują teren.Z wojskową precyzją.* * *Wróciłem tą samą drogą, dotarłem do przejazdu i ujrzałemsamochód jadący od strony Kelham.Był jeszcze dość daleko i naprostym odcinku drogi stanowił tylko mały punkcik, ale sam samochódnie był mały.W pierwszej chwili pomyślałem nawet, że to radiowózDeveraux, która wraca z lunchu, ale okazało się, że nie.Samochód byłduży, czarny i lśniący nowością.Kolejna miejska limuzyna.Jechałaśrodkiem drogi, aby uniknąć spękań i nierówności przy krawędziach.Zszedłem z przejazdu po stronie Kelham i ustawiłem się pośrodkuszosy na lekko rozstawionych nogach, jednocześnie unosząc na bokiręce [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl trzylatki.xlx.pl
.Solennie wamto obiecuję.A właściwie gwarantuję.Dostaniecie takie lanie, jakiegożaden z was nigdy wcześniej nie dostał.Mówimy o łamaniu kości.Niestety, nie mogę wam obiecać uszkodzenia mózgu, bo już mnie ktośw tym ubiegł.Brak odpowiedzi.– Albo możecie też zastosować taktyczne wycofanie się po to, byskrzyknąć większe siły.Możecie wtedy wrócić za kilka dni.W kilkudziesięciu.Pożyczyć od dziadka fuzję na króliki.I od razuzacząć zażywać środki przeciwbólowe.Brak reakcji.W każdym razie w warstwie słownej.Bo ramiona lekkoim opadły, stopy niepewnie poszurały po drodze.– Słuszna decyzja – pochwaliłem.– Zawsze lepiej mieć przeważającesiły.Naprawdę powinniście się zgłosić do Pentagonu.Moglibyście ichprzekonać do swojego rozumowania.Na pewno by was wysłuchali, bodają posłuch wszystkim poza nami.– Jeszcze tu wrócimy – burknął osobnik alfa.– Będę na was czekał, jak tylko zbierzecie się w sobie.Odwrócili się i odeszli takim krokiem, jakby nic się nie stało.Z podniesionymi czołami, starając się zachować resztki godności.Wsiedli do swoich rzęchów, dali pokaz głośnego warczenia silnikamii piszczenia oponami w ciasnym nawrocie i odjechali na zachódw kierunku Memphis i reszty świata.Chwilę jeszcze postałem,odprowadzającichwzrokiem,poczymodwróciłemsięi pomaszerowałem do biura szeryfa.* * *Deveraux obserwowała całą scenę z okna pogrążonego w mrokunarożnego pokoju.Jakby oglądała niemy film.Obrazy bez dialogu.– Przekonałeś ich do odejścia – powiedziała.– Przeprosiłeś, niemogę w to uwierzyć.– Niezupełnie.Chwilowo się ich pozbyłem.Mają wrócić w silekilkudziesięciu.– Po co to zrobiłeś?– Będziesz mogła aresztować więcej drani.Przyda ci się tow kampanii o reelekcję.– Zwariowałeś.– Możemy teraz pójść na lunch?– Jestem już umówiona.– Od kiedy?– Od pięciu minut.Zadzwonił major Duncan Munro i zaprosił mniena lunch w klubie oficerskim w Kelham.30Deveraux pojechała radiowozem do Kelham, a ja zostałem nachodniku przed jej biurem.Minąłem pustą działkę i wszedłem doknajpy na samotny lunch.Ponownie zamówiłem cheeseburgera, znówpodszedłem do telefonu przy wejściu i zadzwoniłem do Pentagonu.Wybrałem numer pułkownika Johna Frazera w Biurze Łącznościz Senatem.Odebrał po pierwszym dzwonku.– Co za geniusz zdecydował o utajnieniu numeru tablicyrejestracyjnej? – spytałem.– Nie mogę powiedzieć.– Ktokolwiek to zrobił, popełnił duży błąd.Jedynym efektem jestutwierdzenie miejscowych w przekonaniu, że samochód należał dokogoś z Kelham.Równie dobrze można to było ogłosić publicznie.– Nie mieliśmy wyboru.Nie mogliśmy dopuścić, żeby ten numertrafił w niepowołane ręce.Dostałby się do mediów pięć minut poudostępnieniu miejscowej policji.Nie mogliśmy się na to zgodzić.– Z tego, co mówisz, wynika, że należał do kogoś z kompanii Bravo.– Niczego takiego nie powiedziałem.Uwierz mi, nie mieliśmywyboru.Konsekwencje mogły być katastrofalne.W głosie Frazera usłyszałem nowy ton.– Powiedz, że żartujesz.Bo teraz zabrzmiało to tak, jakby samochódnależał osobiście do Reeda Rileya.Cisza w słuchawce.– Należał?Brak odpowiedzi.– To był jego samochód?– Nie potwierdzam i nie zaprzeczam – wreszcie odparł Frazer.–I więcej mnie o to nie pytaj.I nie wymieniaj tego nazwiska, o ile nierozmawiamy na bezpiecznej linii.– Czy właściciel samochodu udzielił zadowalających wyjaśnień?– W tej sprawie nie mogę się wypowiadać.– To wymyka się spod kontroli, Frazer.Musisz to jeszcze razprzemyśleć.Próba ukręcenia łba przestępstwu jest czasem czymśgorszym od samego przestępstwa.Trzeba z tym skończyć.– Odpowiedź brzmi: nie, Reacher.Plan został opracowany i będzierealizowany.– Czy plan przewiduje objęcie całego Kelham kordonemsanitarnym? Na przykład przed reporterami?– O czym ty, do cholery, mówisz?– Dysponuję poszlakami.Śladami wojskowych butów na pasieziemi wokół Kelham.Częścią poszlakowych dowodów są teżznalezione tam zwłoki.Powtarzam: sprawa wymyka się spod kontroli.– Jakie zwłoki?– Mężczyzny w średnim wieku.– Reportera?– Nie umiem rozpoznać reportera po wyglądzie.Może uczą tegow piechocie, ale nie w żandarmerii.– Nie został zidentyfikowany?– Jeszcze nawet nie zaczęliśmy.Na razie jest w rękach lekarza.– Wokół Kelham nie wyznaczono kordonu sanitarnego.Byłoby topoważne odstępstwo od naszych zasad.– I postępowanie niezgodne z prawem.– Oczywiście, a w dodatku głupie.Niczego takiego nie ma i nigdynie było.– Chyba kiedyś zrobiono coś takiego w marines.– Kiedy?– W ciągu ostatnich dwudziestu lat.– No cóż, marines.U nich dzieją się różne rzeczy.– Powinieneś to sprawdzić.– Jak? Myślisz, że odnotowano to w oficjalnych raportach?– Zrób to dyskretnie.Rozejrzyj się za oficerem, którego wsadzonobez podania przyczyn.Na przykład za jakimś pułkownikiem.* * *Wróciłem do stolika, zjadłem burgera, wypiłem kawę i wyszedłemz zamiarem wykonania rozkazu Garbera: zniszczenia budzącej takąnerwowość tablicy rejestracyjnej.Skręciłem w prawo w drogę doKelham, w lewo na tor i krocząc po podkładach kolejowych, minąłemstarą wieżę ciśnień.Wykonana z czarnego impregnowanego gumąbrezentu rura po latach pokryła się plamami i wystrzępiła.Lekko siękołysała w podmuchach południowego wietrzyku.Przeszedłem wzdłużtoru pięćdziesiąt metrów, po czym zszedłem z nasypu i skierowałem siętam, gdzie zostawiłem wbity w ziemię zderzak.Zderzaka nie było.Nie było go ani tu, ani w innym miejscu w obrębie wzroku.Ktoś gowykopał i zabrał, a pozostałą po nim dziurę w ziemi zasypano, ubitonogami i przyklepano szpadlami.Ślady zelówek nie skojarzyły mi się z żadnymi butami widywanymiw wojsku, ale przyklepywanie mogło świadczyć o użyciu wojskowychsaperek.Trudno było orzec.Nie mogłem tego ani wykluczyć, aniprzyjąć za pewnik.Na terenie zasłanym szczątkami samochodu wszędzie widać byłoślady czyjejś bytności.Na blisko dwustu metrach poszycia leśnegowszystkie kawałki wygrzebano, obejrzano i oceniono.Wymagało towzięcia do ręki i obejrzenia około tysiąca drobnych fragmentów.Niebyle jakie zadanie.Bardzo pracochłonne.Wymagające czasui cierpliwości.I co najmniej sześciu ludzi, może nawet ośmiu.Wyobraziłem sobie, jak posuwają się tyralierą pod okiem skrupulatnegodowódcy i dokładnie przeczesują teren.Z wojskową precyzją.* * *Wróciłem tą samą drogą, dotarłem do przejazdu i ujrzałemsamochód jadący od strony Kelham.Był jeszcze dość daleko i naprostym odcinku drogi stanowił tylko mały punkcik, ale sam samochódnie był mały.W pierwszej chwili pomyślałem nawet, że to radiowózDeveraux, która wraca z lunchu, ale okazało się, że nie.Samochód byłduży, czarny i lśniący nowością.Kolejna miejska limuzyna.Jechałaśrodkiem drogi, aby uniknąć spękań i nierówności przy krawędziach.Zszedłem z przejazdu po stronie Kelham i ustawiłem się pośrodkuszosy na lekko rozstawionych nogach, jednocześnie unosząc na bokiręce [ Pobierz całość w formacie PDF ]