[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Mimo to do tej porydarzył Rosjanina szacunkiem.- O czym chce pan rozmawiać? - spytał bez ogródek.- Chciałbym w porozumieniu z Ministerstwem Obrony Narodowej złożyć panu pewnąpropozycję.Wolałbym, żebyśmy szczegóły omówili w cztery oczy.Adam zawahał się, lecz tylko przez moment.Właściwie nic nie ryzykował, bo byłowręcz nieprawdopodobne, by wojsko chciało go tu ścigać za dezercję.Musieli wiedzieć, żetakie działania były z góry skazane na niepowodzenie.Ciekawość przeważyła.- Dobra.Kiedy i gdzie?- Powiedzmy jutro o osiemnastej?- Może być.Gdzie?- Jest taka malutka kafejka w Greenwich Village, przy ulicy.Adam zanotował w pamięci podany przez rozmówcę adres.- Będę.- Doskonale - wyraznie ucieszył się jego rozmówca.- No to do zobaczenia jutro, panie Gawlik.- Do widzenia panu.Adam zastanawiał się, czego od niego mógł chcieć ten wojskowy i to jeszczeMinisterstwo Obrony Narodowej.Czyżby nowa Polska zafundowała sobie jakąśmiędzynarodową awanturę i chce go wynająć? Niemożliwe, ta demokracja była zbyt młoda,żeby pakować się w takie sprawy.Więc co? Nic nie przychodziło mu do głowy, usiadłwygodnie w swoim ulubionym fotelu i włączył telewizor.Trzeba poczekać do jutra.Rozdział 17Nowy Jork nie był latem zbyt przyjemnym miejscem.Ciężka, gorąca wilgoćwyciskała z ludzi ostatnie poty.Adam szedł spacerkiem przez jak zwykle zabieganyManhattan na umówione spotkanie.Miał jeszcze dużo czasu.Odwiedził po drodze CentralPark.To miejsce nie cieszyło się najlepszą sławą, ale chyba niesłusznie.Tyle razy już tędyprzechodził o różnych porach dnia, a nikt nigdy go nie napadł.Lubił tu przychodzić.Czasemmożna było spotkać ciekawych ludzi, choć podobno trzeba się było mieć przed nimi nabaczności.Jak zwykle o tej porze roku, Manhattan przeżywał najazd turystów.Adama zawszebawiło obserwowanie ludzi wychodzących ze stacji metra i natychmiast zadzierających głowydo góry, by obejrzeć szczyty słynnych nowojorskich drapaczy chmur.Zorientują się poniewczasie, że stanowią znakomity cel działań tutejszych szumowin.Nieświadomy niczegoturysta to doskonałe zródło zarobku dla nowojorskich kanciarzy, złodziei i pospolitychbandytów.Póznym popołudniem Greenwich Village budziło się powoli do życia.Byłozastanawiające, że pułkownik Wojska Polskiego wybrał akurat takie miejsce.Opróczturystów bywali tu najczęściej niespełnieni artyści i wszelkiej maści niespokojne dusze.Pułkownik polskich sił zbrojnych jakoś tu nie pasował.Adam bez trudu odnalazł umówioną kawiarenkę.Rozejrzał się - w środku było jeszczew miarę pusto.Wystrój wnętrza, stylizowany na lata dwudzieste, tworzył specyficznąatmosferę.Czuło się powiew przeszłości, ducha prohibicji i skrycie spożywanego alkoholu,którego nie pić w tamtych czasach po prostu nie wypadało.W takich miejscach bywał samwielki Al Capone i jego kumple.W kącie, po prawej stronie od drzwi, siedział samotny mężczyzna i czytał New YorkTimesa.Dobre miejsce, bo wchodzący zwykle nie patrzy w tym kierunku.Adam podszedłdo jego stolika.Mężczyzna jakby tylko na to czekał.Odłożył gazetę, wstał i wyciągnął doAdama rękę na powitanie.- Dzień dobry, panie Gawlik.- Witam, panie Pytlak.Nieumundurowany pułkownik zapraszającym gestem wskazał gościowi miejsce.Byłpostawnym mężczyzną, wyższym niż Adam.Choć w cywilu, nadal widać było po nimwojskowy dryl.Wyglądał na około pięćdziesiąt lat.Jego twarz zdradzała pewne oznakizmęczenia życiem, lecz w oczach bez trudu można było dostrzec niespożytą energię.- Niełatwo pana znalezć - zaczął pułkownik.- W życiu czasem gwałtownie wzrasta zapotrzebowanie na święty spokój, ale panu,jak widać, się udało.- Od lat niezmiennie dają tu znakomitą kawę.Napiję się pan? - spytał oficer iwłaściwie nie czekając na odpowiedz, skinął na kelnera.- Dwie kawy poproszę.- Czy coś jeszcze? - młody kelner był bardzo grzeczny.- Na razie dziękujemy.Może pózniej.Chłopak odszedł szybko, by zrealizować zamówienie.- Pewnie jakiś student, próbuje sobie zarobić na czesne - powiedział Adam, patrzącznacząco za odchodzącym.- Jakże inaczej było w Polsce.Młodzi ludzie nigdy nie potrafiądocenić tego, co akurat mają i co leży w zasięgu ręki.Tutaj trzeba o wszystko walczyć, adolar stanowi o wartości człowieka.Dziwny kraj.- Wiele się u nas zmieniło od czasu, gdy pan zniknął w osiemdziesiątym drugim.Teraz to inny kraj.Nawet ludzie się zmienili.Adam spojrzał ciekawie na swojego rozmówcę.- Nawet ludzie.- stwierdził w zamyśleniu.- Myśli pan, że są teraz szczęśliwsi?- Nie mnie o tym wyrokować, panie Gawlik.Ale z pewnością jesteśmy teraz wolnymkrajem.Wreszcie oddychamy swobodniej.Mamy prawdziwie naszą, polską armię.Dlatego,między innymi, przychodzę do pana.Adam przyglądał się oficerowi byłego Ludowego Wojska Polskiego, który z takimentuzjazmem mówił mu o przemianach w ojczyznie.Mimo swojej przeszłości jednak budziłzaufanie.- W czym mogę panu pomóc, panie Pytlak?- Chciałbym, żeby pan wrócił do kraju.Kelner przyniósł zamówioną kawę i postawił zadziwiająco gustowne, jak naamerykańskie kawiarenki, filiżanki przed mężczyznami [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl trzylatki.xlx.pl
.Mimo to do tej porydarzył Rosjanina szacunkiem.- O czym chce pan rozmawiać? - spytał bez ogródek.- Chciałbym w porozumieniu z Ministerstwem Obrony Narodowej złożyć panu pewnąpropozycję.Wolałbym, żebyśmy szczegóły omówili w cztery oczy.Adam zawahał się, lecz tylko przez moment.Właściwie nic nie ryzykował, bo byłowręcz nieprawdopodobne, by wojsko chciało go tu ścigać za dezercję.Musieli wiedzieć, żetakie działania były z góry skazane na niepowodzenie.Ciekawość przeważyła.- Dobra.Kiedy i gdzie?- Powiedzmy jutro o osiemnastej?- Może być.Gdzie?- Jest taka malutka kafejka w Greenwich Village, przy ulicy.Adam zanotował w pamięci podany przez rozmówcę adres.- Będę.- Doskonale - wyraznie ucieszył się jego rozmówca.- No to do zobaczenia jutro, panie Gawlik.- Do widzenia panu.Adam zastanawiał się, czego od niego mógł chcieć ten wojskowy i to jeszczeMinisterstwo Obrony Narodowej.Czyżby nowa Polska zafundowała sobie jakąśmiędzynarodową awanturę i chce go wynająć? Niemożliwe, ta demokracja była zbyt młoda,żeby pakować się w takie sprawy.Więc co? Nic nie przychodziło mu do głowy, usiadłwygodnie w swoim ulubionym fotelu i włączył telewizor.Trzeba poczekać do jutra.Rozdział 17Nowy Jork nie był latem zbyt przyjemnym miejscem.Ciężka, gorąca wilgoćwyciskała z ludzi ostatnie poty.Adam szedł spacerkiem przez jak zwykle zabieganyManhattan na umówione spotkanie.Miał jeszcze dużo czasu.Odwiedził po drodze CentralPark.To miejsce nie cieszyło się najlepszą sławą, ale chyba niesłusznie.Tyle razy już tędyprzechodził o różnych porach dnia, a nikt nigdy go nie napadł.Lubił tu przychodzić.Czasemmożna było spotkać ciekawych ludzi, choć podobno trzeba się było mieć przed nimi nabaczności.Jak zwykle o tej porze roku, Manhattan przeżywał najazd turystów.Adama zawszebawiło obserwowanie ludzi wychodzących ze stacji metra i natychmiast zadzierających głowydo góry, by obejrzeć szczyty słynnych nowojorskich drapaczy chmur.Zorientują się poniewczasie, że stanowią znakomity cel działań tutejszych szumowin.Nieświadomy niczegoturysta to doskonałe zródło zarobku dla nowojorskich kanciarzy, złodziei i pospolitychbandytów.Póznym popołudniem Greenwich Village budziło się powoli do życia.Byłozastanawiające, że pułkownik Wojska Polskiego wybrał akurat takie miejsce.Opróczturystów bywali tu najczęściej niespełnieni artyści i wszelkiej maści niespokojne dusze.Pułkownik polskich sił zbrojnych jakoś tu nie pasował.Adam bez trudu odnalazł umówioną kawiarenkę.Rozejrzał się - w środku było jeszczew miarę pusto.Wystrój wnętrza, stylizowany na lata dwudzieste, tworzył specyficznąatmosferę.Czuło się powiew przeszłości, ducha prohibicji i skrycie spożywanego alkoholu,którego nie pić w tamtych czasach po prostu nie wypadało.W takich miejscach bywał samwielki Al Capone i jego kumple.W kącie, po prawej stronie od drzwi, siedział samotny mężczyzna i czytał New YorkTimesa.Dobre miejsce, bo wchodzący zwykle nie patrzy w tym kierunku.Adam podszedłdo jego stolika.Mężczyzna jakby tylko na to czekał.Odłożył gazetę, wstał i wyciągnął doAdama rękę na powitanie.- Dzień dobry, panie Gawlik.- Witam, panie Pytlak.Nieumundurowany pułkownik zapraszającym gestem wskazał gościowi miejsce.Byłpostawnym mężczyzną, wyższym niż Adam.Choć w cywilu, nadal widać było po nimwojskowy dryl.Wyglądał na około pięćdziesiąt lat.Jego twarz zdradzała pewne oznakizmęczenia życiem, lecz w oczach bez trudu można było dostrzec niespożytą energię.- Niełatwo pana znalezć - zaczął pułkownik.- W życiu czasem gwałtownie wzrasta zapotrzebowanie na święty spokój, ale panu,jak widać, się udało.- Od lat niezmiennie dają tu znakomitą kawę.Napiję się pan? - spytał oficer iwłaściwie nie czekając na odpowiedz, skinął na kelnera.- Dwie kawy poproszę.- Czy coś jeszcze? - młody kelner był bardzo grzeczny.- Na razie dziękujemy.Może pózniej.Chłopak odszedł szybko, by zrealizować zamówienie.- Pewnie jakiś student, próbuje sobie zarobić na czesne - powiedział Adam, patrzącznacząco za odchodzącym.- Jakże inaczej było w Polsce.Młodzi ludzie nigdy nie potrafiądocenić tego, co akurat mają i co leży w zasięgu ręki.Tutaj trzeba o wszystko walczyć, adolar stanowi o wartości człowieka.Dziwny kraj.- Wiele się u nas zmieniło od czasu, gdy pan zniknął w osiemdziesiątym drugim.Teraz to inny kraj.Nawet ludzie się zmienili.Adam spojrzał ciekawie na swojego rozmówcę.- Nawet ludzie.- stwierdził w zamyśleniu.- Myśli pan, że są teraz szczęśliwsi?- Nie mnie o tym wyrokować, panie Gawlik.Ale z pewnością jesteśmy teraz wolnymkrajem.Wreszcie oddychamy swobodniej.Mamy prawdziwie naszą, polską armię.Dlatego,między innymi, przychodzę do pana.Adam przyglądał się oficerowi byłego Ludowego Wojska Polskiego, który z takimentuzjazmem mówił mu o przemianach w ojczyznie.Mimo swojej przeszłości jednak budziłzaufanie.- W czym mogę panu pomóc, panie Pytlak?- Chciałbym, żeby pan wrócił do kraju.Kelner przyniósł zamówioną kawę i postawił zadziwiająco gustowne, jak naamerykańskie kawiarenki, filiżanki przed mężczyznami [ Pobierz całość w formacie PDF ]