[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.— Moglibyśmy stracić licencję — powtórzył.Zastanawiałem się, czy nie zastosować metod alternatywnych, ale nagle przypomniałem sobie, że mam w kieszeni telefon, który dała mi Scarangello w Paryżu.O’Day zaopatrzył go na czas misji w moduł GPS.Wyjąłem go i wybrałem numer, który widniał na tablicy.Z początku nic się nie działo, bo do akcji weszły liczne służby namierzające i liczne organizacje międzynarodowe.W końcu mniej więcej metr od mojego łokcia zadzwonił stacjonarny telefon.Facet odebrał go.— Potrzebuję samochodu — powiedziałem.— Oczywiście, proszę pana.Kiedy ma zostać podstawiony?— Za trzydzieści sekund.— W jakim miejscu?— Tutaj.— Jaki jest cel podróży?Wymieniłem nazwę hotelu.— Liczba pasażerów?— Dwie osoby.— Pański kierowca odbierze pana za minutę — powiedział facet.Co, formalnie rzecz biorąc, oznaczało, że będę czekał dwa razy dłużej, niż prosiłem, ale nie robiłem z tego wielkiej afery.Po prostu się rozłączyłem, wróciłem do czekającej na zewnątrz Casey Nice i powiedziałem jej, jak to wygląda.— Nie powinieneś się tak upierać — pouczyła mnie.— Zapamiętają cię.A tego rodzaju firma płaci prawdopodobnie haracz romfordczykom.I informują ich pewnie, co się dzieje w okolicy.• • •Samochód był podniszczony, brudny i niezbyt przestronny, ale zawiózł nas tam, gdzie chcieliśmy, czyli do taniego hotelu z parkingiem, usytuowanego w okolicy, która dawno temu była leżącą na końcu świata wiochą i dalej tak wyglądała, kiedy się jej dokładniej przyjrzeć.Tu i tam widać było stare ceglane mury, a nieopodal stał nieprzyzwoicie dostojny stary dom, wtłoczony między o wiele mniejsze podmiejskie budynki.Najprawdopodobniej dawny dwór, przed dwustu laty, gdy miasto było o cały dzień drogi stąd, zamożny i sielski.Ale potem dociągnięto kolej i dziedzic stracił raz i drugi po pięć hektarów ziemi, a potem przyszły autobusyi samochody i dziedzic stracił sad, ogród i całą resztę, wszystko z wyjątkiem kamiennego dziedzińca od frontu, na którym z trudem mieściły się dwa auta.Hotel zbudowano, mając na celu przede wszystkim rentowność.Mogliby wziąć dźwig,poustawiać do wysokości czterech pięter kontenery z Pope Field i efekt byłby podobny.Zameldowaliśmy się i dostaliśmy klucze, a ponieważ Nice chciała zostawić swój bagaż, udałem się na poszukiwanie swojego pokoju, który robił wrażenie wyjątkowo siermiężnego, lecz miałwszystko, czego potrzebowałem, i nie było w nim nic zbędnego.Umyłem się, przeczesałem palcami włosy, po czym zszedłem na dół, gdzie zastałem Nice, zwartą i gotową.— Jaki mamy plan? — zapytała.— Pójdziemy rzucić okiem — odparłem.— Na co?— Na miejsce, gdzie odbędzie się G Osiem.25Facet w recepcji wezwał dla nas taksówkę, zamawiając ją przepisowo przez telefon,i pojawiła się zaskakująco szybko.Nice podała kierowcy adres i ruszyliśmy, jak mi się zdawało, na północny wschód, ulicami, które robiły wrażenie podmiejskich, ale w jakiś sposób skondensowanymi, jakby były trochę węższe, szybsze i bardziej zatłoczone, niżby chciały.Minęliśmy tablicę informującą, że jesteśmy w Romford, ale trzymaliśmy się przez dłuższy czas na zachód od centrum, a potem okrążyliśmy je od północy boczną uliczką i nagle ujrzeliśmy przed sobą rozległe tereny zielone, przypominające kształtem kawałek pizzy i rozszerzające się, w miarę jak się od nas oddalały, aż do miejsca, w którym płynął nieprzerwany strumień pojazdów jadących obwodnicą, czyli autostradą M25, jak nazywały ją miejscowe znaki.Pośrodku klina zieleni stał elegancki ceglany budynek z wykuszami, kominami,dwuspadowymi dachami i setkami lśniących szprosowych okien.W stylu elżbietańskim albo będący bardzo dobrą wiktoriańską imitacją.Teren dookoła rezydencji wysypany był złocistym równym grysem, a wszędzie dookoła grysu był prosty zielony trawnik, bardzo zwyczajny i nieskazitelnie utrzymany.Dookoła trawnika biegł wysoki ceglany mur, tworzący gigantyczny prostokąti zamykający rezydencję ze wszystkich czterech stron, z lewej, prawej, z przodu i z tyłu, ale w bardzo przyzwoitej odległości.Trawniki były długie i szerokie.Ktoś to sobie bardzo dobrze policzył.Mur niewątpliwie należał do rezydencji, był częścią projektu architektonicznego, ale od środka ogrody mogły się wydać bardzo rozległe.Po drugiej stronie muru pozostał niewielki spłachetek zieleni, za którym znowu zaczynał się Londyn, po obu stronach, jakby brał posiadłość w dwa ognie [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • trzylatki.xlx.pl