[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Czy było w tym ziarnoprawdy? Może.Czyżby Daniel Vehmund był niespełna rozumu?- Pan Vehmund ma przecież własny dom - odezwał się lord Kapusta.- Nie - powiedział Hyperion z jakim bladym uśmiechem.- Tamto miejsce jest równieponure i zaniedbane jak moja rezydencja.- No cóż, nic mi o tym nie wiadomo - odpowiedział lord Kapusta.Najwyrazniej uważałswoje zaproszenie za coś znacznie bardziej pożądanego.- W każdym razie musimy jużwracać.Ukłony dla pani Worth.- I proszę jej powiedzieć, żeby uważała na wilki - dodała Ada.- Krążą jakieś straszneopowieści.Daniel jednak nie spojrzał na nią i tym razem.Lord i jego córka odeszli.- Powinien pan przyjąć jego zaproszenie - powiedział Daniel.- I zostawić panu Laurę? - Jeśli to byłoby konieczne.Naprawdę najlepiej pan zrobi, jeżeli wyjedzie.Przez całą drogę do miejsca, gdzie spadł meteor, rozprawiali o zupełnie zwykłychsprawach, jak gdyby byli dobrymi znajomymi darzącymi się szczerą sympatią.Jednak odczasu do czasu Hyperion odwracał się plecami do swego towarzysza albo przechodził przedDaniela, jak gdyby dając mu sposobność, by zaatakował go od tyłu.Podczas jednego z tychmanewrów Daniel roześmiał się.Nie wydarzyło się nic więcej.Hyperion także zaproponował tę wycieczkę, jak gdyby Daniel był zwykłym gościem wjego domu i jakby nie powodowało nim nic więcej prócz uzasadnionej ciekawości.Laura niewychodziła z pokoju.Oznajmiła, że zejdzie na dół i w opustoszałej kuchni przygotuje kolację.Hyperion popatrzył na Daniela ze swobodnym wdziękiem.- Będzie musiał mnie pan zabić, żeby się mnie pozbyć.- Po co stwarzać taką konieczność?- Więc sam pan przyznaje, że myśli o morderstwie.- Morderstwo z pewnością wisi w powietrzu.Ale wybór należy do pana.Ma pan jeszczedziewiętnaście dni.- To prawda, co rozgłasza pan o sobie, czyż nie? Przy każdej pełni księżyca zamienia siępan w potwora? Te wszystkie straszne rzeczy to pańskie dzieło?- Proszę samemu zdecydować, czy pan w to wierzy.- Oczywiście, że nie wierzę.Wszechświatem musi rządzić jakaś logika.Daniel wskazał na wbity w ziemię meteor.- A czy w tym jest logika?Jakichś dwóch ludzi pięło się łukiem po spękanym zboczu.Byli zbyt daleko, by możnabyło dostrzec rysy ich twarzy.Jeden z nich niósł w ręku lśniący kilof.- Napatrzył się pan już do woli? - spytał łaskawie Hyperion.- Może chce pan wspiąć się nagórę i zdobyć jakieś trofeum?- Nie - odparł Daniel.Wskazał na stojący w oddali powóz i marudzących przed nim lordaKapustę i dziewczynę.- Jeżeli się pan pospieszy, jeszcze ich dogoni.- Zawracajmy - powiedział Hyperion - żeby wrócić do domu, zanim się ściemni.Nie mogęnarażać mojego drogiego gościa na niebezpieczeństwa nocnej wędrówki.* * *W dogasającym świetle dnia Ada zaczęła schodzić po zboczu miedzy połamanymidrzewami.Stangret nie opuszczał jej ani na krok.Musiała przez dłuższą chwile przekonywaćuparcie ojca, by w towarzystwie służącego pozwolił jej pójść do cygańskiego wozu, któryzauważyła już wcześniej między drzewami.Ada nie wierzyła w istnienie potworów, anistatków widm, była jednak śmiała i nie bardziej niż inni przesądna.Zjawienie się meteorurozdrażniło ją, a spotkanie z żonatych Hyperionem Worthem i Vehmundem, który nie raczyłjej zauważyć, dopełniło wszystkiego i zachwiało jej spokój.Mieszkalny wóz oznaczał, żepojawili się Cyganie.Poprosi, by przepowiedzieli jej przyszłość.Pół roku wcześniej odtrąciłapogardliwie podobną okazję, gdy podczas pewnego wieczorku tańcującego okazało się, że wpomieszczeniach dla służby zjawiła się jakaś stara Cyganka.Dziewczęta chodziły do niejjedna za drugą, by poznać swój los, po czym wracały zadowolone, przejęte strachem ichichoczące.Wówczas Ada, pragnąc być inna niż wszystkie, zrezygnowała z okazji.Wokół wozu piętrzyły się wysokie zaspy śniegu.Sam pojazd był zdezelowany, brakowałoteż konia.Mogłoby się zdawać, że wóz stanął tu już wcześniej, nim z nieba spadł meteor.Stangret zastukał głośno.Drzwi poruszyły się.Były otwarte.- Jest tu kto? - zawołała dziewczyna.Nikt nie odpowiedział.- Lepiej wracajmy - powiedział stangret.Ada odepchnęła go.- Poczekaj tu na mnie - rzuciła i weszła do wozu. Nie miała przy tym większych oporów, niż gdyby włamywała się do pokoju kogoś zeswojej służby.Ci ludzie i różne przedmioty istnieli dla jej wygody.Tego została nauczona.Jednak wygląd wnętrza, w którym się znalazła, przerósł jej oczekiwania.Panowały tamgłębokie ciemności.Długie płaszczyzny rozciągały się na różnych poziomach, jak gdyby byłoto wnętrze kredensu.Przez małe okienko sączyła się blada, drżąca poświata, którą meteorrzucał na ciemniejące niebo.Nagle u stóp dziewczyny zabłysło żółte światło.Przestraszyła się.Nie tylko nie była tu sama, ale jeszcze otaczało ją wiele par oczu.- Proszę uważać - powiedziała cierpko.- Za drzwiami stoi człowiek mojego ojca.Zza lampy odezwał się męski głos:- Nie musi się pani niczego obawiać.- Wcale się nie boję - ucięła Ada.- Przepowiada pan przyszłość?- Jeżeli pani sobie życzy.Oczy Ady zdążyły już przywyknąć do światła, którego zródłem była lampa płonąca naniskim stole.Za nim siedziała malownicza postać.Mężczyzna nie był jednak ubrany nasposób cygański.Miał na sobie ciężką, długą szatę, wokół głowy zamotany wypłowiałykawałek płótna.Wyglądał, jakby wyszedł z obrazka zdobiącego zbiór orientalnych opowieści.Wokół leżały magiczne przedmioty: stare księgi, zwoje pergaminu.W górze we wszystkichszczelinach przycupnęły przypominające kukły koty z błyszczącymi ślepiami.To właśnie oneją obserwowały, a przekonawszy się o tym, Ada natychmiast przestała o nich myśleć.- Mam tylko kilka pensów - odezwała się Ada, którą cechowała również chorobliwachciwość.- Czy to wystarczy?- Pieniądze są zbyteczne.Ale proszę, niech pani podejdzie bliżej i usiądzie.Wykazując śmiałość czy może głupotę, dziewczyna posłuchała.Podeszła i usiadła przedlampą na ozdobnej poduszce, twarzą do mężczyzny.Podobnie jak o gwiezdnej kuli, pomyślała o nim jedynie, że jest brzydki.I tyle, żadnychdalszych wrażeń.Wyciągnęła rękę do mężczyzny, a on wziął ją w swoją.Gdy spuszczałgłowę, wykonał dziwny, wężowy ruch szyją.Coś innego jednak zwróciło uwagę dziewczyny.Były to blizna biegnąca po jego grdyce, na moment odsłonięta przez wycięcie szaty, po czymznowu ukryta pod tkaniną.- Nie ma powodu do niepokoju - odezwał się mężczyzna w turbanie.W kraterach jegopoliczków światło zbierało się jak drobne cekiny.- Na pani dłoni wyryte jest spokojne,radosne życie.Nigdy pani niczego nie zabraknie.Nigdy nie padnie pani ofiarą poważnejchoroby czy niepowodzenia.Urodzi pani jedno dziecko, chłopca, lekko i bezpiecznie.Wdobrym zdrowiu dożyje pani póznej starości.- Wypuścił jej dłoń, która ku zdumieniu dziew-czyny opadła bezwładna i chłodna.- Będzie pani - dodał - bardzo nieszczęśliwa.Ada starała się wydobyć z siebie głos, ale nie była w stanie.Urażona wstała i zaczęła wycofywać się do drzwi, mijając rzędy lśniących szklanych oczu.Przez cały czas starała się ułożyć w myślach jakąś stanowczą bądz ciętą odpowiedz.Cośszamotało się opętańczo w jej duszy, ale stłumiła to w sobie.Gdy zbliżyła się do drzwi, doleciały ją słowa:- Powinna pani być wdzięczna, że nie zamierzam ukarać pani za jej impertynencję.Skłonił się ukryty za światłem lampy, która nagle zgasła.W szaleńczym strachu, który pózniej uznała za irytację, Ada dopadła do drzwi iwyskoczyła na śnieg [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • trzylatki.xlx.pl