[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Dziecko tymczasem biegło długimkorytarzem, pozostawiwszy za sobą walające się po podłodzeogromne skorupy potłuczonego naczynia.Pechowo dla siebiedziewczynka pędziła w naszą stronę.Zrzuciła z cokołu gigantyczne naczynie z dwomauchwytami i szerokim brzuścem, które udawało czarno-figurowy krater do mieszania wina z wodą ze średniego okresuhellenistycznego.Prawie mu się to udało, ale mnie szkolilieksperci i falsyfikat rozpoznawałem bez trudu, nawet jeśli byłpodróbką najwyższej klasy, wykonaną lepiej od oryginału (idroższą).Na tym właśnie cokole wypisałem kiedyś palcem wkurzu Tu był Falko, żeby zawstydzić służbę trybuna.Naczyniebyło wystarczająco duże, by pomieścić oszczędności urzędnikaskarbu państwa, i było najprawdopodobniejnajkosztowniejszym przedmiotem, jaki posiadał Kamil Justyn.Możliwe, że stanowił pierwszy egzemplarz zzapoczątkowanego przez niego życiowego zbioru.228- Stój! Ani się rusz!Helena Justyna, jeśli chciała, potrafiła zatrzymać mnie wpół kroku; nie miała więc problemów z ośmiolatką.-A co ty tutaj robisz? - zapytała ją mała winowajczyni.Ten tupet wydał mi się znajomy.- Ucieka przed tobą! - warknąłem, bo to musiała byćta niemile widziana osóbka, którą wcześniej widziałempochrapującą w sypialni Heleny.Podszedłem do skorupi podniosłem jeden wygięty fragment.Odyseusz z brodąsterczącą jak łopata z radością dawał się kusić jakiejśniewieście, która miała nęcąco kształtną nogę w kostce, alereszta postaci była odłamana.Odwróciłem się rozgniewany i przyjrzałem smarkuli.Miałazwyczajną buzię i nadąsaną minkę, i pięć czy sześćwarkoczyków związanych na czubku głowy cienką szmatką.Mój mózg wysilał się, żeby odgadnąć, do kogo należy ta małaszelma i co ja mam z nią wspólnego.Bo nie ulegałowątpliwości, że była to któraś z naszych.Bogowie tylkowiedzą, w jaki sposób znalazła się w Germanii Górnej, aleczłonkinię rozgałęzionego klanu Dydiuszów byłem w stanierozpoznać, zanim jeszcze zaczęła zawodzić:-Ja tylko się bawiłam.to się samo przewróciło!Sięgała mi do pasa, odziana była w tunikę, która mogła ujśćza przyzwoitą, choć jej udało się ją zadrzeć powyżejpośladków.To ostatnie zadecydowało.Już nie miałemwątpliwości.Augustinilla.Zawiłe imię, ale bardzo nie-skomplikowana osobowość.tępa bezczelność.Była naj-bardziej niemiłym dzieckiem mojej najbardziej nielubianejsiostry Wiktoryny.Wiktoryna, najstarsza z rodzeństwa, była zmorą mojegodzieciństwa, a potem nieustannym powodem do229wstydu.Jako dziecko była nieznośnym nicponiem ze stalecieknącym nosem i przepaską biodrową opadającą jej aż dopokrytych strupami kolan.Wszystkie matki w okolicyzabraniały swoim dzieciom bawić się z nami, ponieważWiktoryna była taka nieokrzesana i zmuszała je do zabawy.Kiedy podrosła, bawiła się wyłącznie z chłopcami.Było wieluchętnych.Nigdy nie pojąłem dlaczego.Ze wszystkich nieznośnych bachorów akurat jedno z jejdzieci musiało okazać się tym, które zepsuło mi radość zespotkania z Heleną.- Wujek Marek jest goły! - oświadczyła moja ulubienica.Była to prawda, ponieważ tunika, jaką w pośpiechuHelena na siebie narzuciła, należała do mnie.Nie bardzo pasowała do porządnego bursztynowego naszyjnikai wyglądało na to, że w moim pokoju musiały odbywać sięistne bachanalia.Oskarżycielskie spojrzenie małej pobiegłorównież w stronę Heleny, ale dziewczynka okazała niecorozumu i powstrzymała się od komentarza.NajwyrazniejAugustynilla na własne oczy widziała, jak Helena Justynaobeszła się z hersztem bandy rozbójników.Przybrałem pozę atlety; błąd.Warto prężyć błyszczące odoliwy mięśnie na słonecznym stadionie w pobliżu wybrzeżaMorza Zródziemnego, natomiast w półmroku korytarza, nadrugim końcu Europy, paradowanie bez odzienia pozwalajedynie zmarznąć.W posępnym nastroju czekałem, aż Helenawyda tradycyjny rozkaz:-To twoja siostrzenica, ty się nią zajmij.Wydała, a ja zareagowałem tradycyjnie nieuprzejmąodpowiedzią.Helena starała się nie pokazać dziewczynce, że jest po-irytowana.- To ty jesteś głową rodu Dydiuszów, Marku!230- Tylko formalnie.Rola głowy naszej rodziny była tak uciążliwa, że jedynyczłowiek, jakiemu ten tytuł rzeczywiście przysługiwał, czylimój ojciec, odciął się od własnych przodków i całkowiciezmienił tożsamość, żeby wykręcić się od tego upiornegozadania.Teraz ten obowiązek spadł na mnie.To wyjaśnia,dlaczego przestałem utrzymywać stosunki ze swoim tatą,licytatorem.Może nawet wyjaśnić, dlaczego ja sam niewzdragałem się przed pracą w zawodzie przez większośćRzymu pogardzanym.Moja rodzina od lat traktowała mnie zwyższością i lekceważeniem; już się do tego przyzwyczaiłem.Praca prywatnego detektywa daje tę wspaniałą możliwośćdziałania pod przykryciem albo z dala od domu.Może wszystkie rodziny są takie same.Może idea, żenajbardziej liczy się ojcowska władza, została wysunięta przezgarstkę pełnych optymizmu twórców prawa, którzy nie mielisióstr i córek.-Ty ją sprowadziłaś, możesz więc sprawić sobie przy-jemność i spuścić jej manto - oświadczyłem chłodno Helenie.Dobrze wiedziałem, że nigdy by nie uderzyła dziecka.Zamaszystym krokiem wróciłem do pokoju.Poczułemnarastające przygnębienie.Ponieważ nie byliśmy małżeń-stwem, nie miała powodu, by przejmować się moimikrewnymi; skoro jednak to robiła, nie wróżyło mi to nicdobrego.Po kilku szybko wypowiedzianych słowach, po którychnastąpiła zaskakująco potulna odpowiedz Augustynilli, Helenaweszła do pokoju i zaczęła wyjaśniać:231- Twoja siostra ma kłopoty.- A czy Wiktoryna kiedyś ich nie miała?- Cicho, Marku.K o b i e c e kłopoty.- To coś nowego.Zazwyczaj jej kłopotem są mężczyzni -zauważyłem.Westchnąłem i dodałem, żeby darowała sobie szczegóły.Wiktoryna zawsze stękała i narzekała na bóle brzucha [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl trzylatki.xlx.pl
.Dziecko tymczasem biegło długimkorytarzem, pozostawiwszy za sobą walające się po podłodzeogromne skorupy potłuczonego naczynia.Pechowo dla siebiedziewczynka pędziła w naszą stronę.Zrzuciła z cokołu gigantyczne naczynie z dwomauchwytami i szerokim brzuścem, które udawało czarno-figurowy krater do mieszania wina z wodą ze średniego okresuhellenistycznego.Prawie mu się to udało, ale mnie szkolilieksperci i falsyfikat rozpoznawałem bez trudu, nawet jeśli byłpodróbką najwyższej klasy, wykonaną lepiej od oryginału (idroższą).Na tym właśnie cokole wypisałem kiedyś palcem wkurzu Tu był Falko, żeby zawstydzić służbę trybuna.Naczyniebyło wystarczająco duże, by pomieścić oszczędności urzędnikaskarbu państwa, i było najprawdopodobniejnajkosztowniejszym przedmiotem, jaki posiadał Kamil Justyn.Możliwe, że stanowił pierwszy egzemplarz zzapoczątkowanego przez niego życiowego zbioru.228- Stój! Ani się rusz!Helena Justyna, jeśli chciała, potrafiła zatrzymać mnie wpół kroku; nie miała więc problemów z ośmiolatką.-A co ty tutaj robisz? - zapytała ją mała winowajczyni.Ten tupet wydał mi się znajomy.- Ucieka przed tobą! - warknąłem, bo to musiała byćta niemile widziana osóbka, którą wcześniej widziałempochrapującą w sypialni Heleny.Podszedłem do skorupi podniosłem jeden wygięty fragment.Odyseusz z brodąsterczącą jak łopata z radością dawał się kusić jakiejśniewieście, która miała nęcąco kształtną nogę w kostce, alereszta postaci była odłamana.Odwróciłem się rozgniewany i przyjrzałem smarkuli.Miałazwyczajną buzię i nadąsaną minkę, i pięć czy sześćwarkoczyków związanych na czubku głowy cienką szmatką.Mój mózg wysilał się, żeby odgadnąć, do kogo należy ta małaszelma i co ja mam z nią wspólnego.Bo nie ulegałowątpliwości, że była to któraś z naszych.Bogowie tylkowiedzą, w jaki sposób znalazła się w Germanii Górnej, aleczłonkinię rozgałęzionego klanu Dydiuszów byłem w stanierozpoznać, zanim jeszcze zaczęła zawodzić:-Ja tylko się bawiłam.to się samo przewróciło!Sięgała mi do pasa, odziana była w tunikę, która mogła ujśćza przyzwoitą, choć jej udało się ją zadrzeć powyżejpośladków.To ostatnie zadecydowało.Już nie miałemwątpliwości.Augustinilla.Zawiłe imię, ale bardzo nie-skomplikowana osobowość.tępa bezczelność.Była naj-bardziej niemiłym dzieckiem mojej najbardziej nielubianejsiostry Wiktoryny.Wiktoryna, najstarsza z rodzeństwa, była zmorą mojegodzieciństwa, a potem nieustannym powodem do229wstydu.Jako dziecko była nieznośnym nicponiem ze stalecieknącym nosem i przepaską biodrową opadającą jej aż dopokrytych strupami kolan.Wszystkie matki w okolicyzabraniały swoim dzieciom bawić się z nami, ponieważWiktoryna była taka nieokrzesana i zmuszała je do zabawy.Kiedy podrosła, bawiła się wyłącznie z chłopcami.Było wieluchętnych.Nigdy nie pojąłem dlaczego.Ze wszystkich nieznośnych bachorów akurat jedno z jejdzieci musiało okazać się tym, które zepsuło mi radość zespotkania z Heleną.- Wujek Marek jest goły! - oświadczyła moja ulubienica.Była to prawda, ponieważ tunika, jaką w pośpiechuHelena na siebie narzuciła, należała do mnie.Nie bardzo pasowała do porządnego bursztynowego naszyjnikai wyglądało na to, że w moim pokoju musiały odbywać sięistne bachanalia.Oskarżycielskie spojrzenie małej pobiegłorównież w stronę Heleny, ale dziewczynka okazała niecorozumu i powstrzymała się od komentarza.NajwyrazniejAugustynilla na własne oczy widziała, jak Helena Justynaobeszła się z hersztem bandy rozbójników.Przybrałem pozę atlety; błąd.Warto prężyć błyszczące odoliwy mięśnie na słonecznym stadionie w pobliżu wybrzeżaMorza Zródziemnego, natomiast w półmroku korytarza, nadrugim końcu Europy, paradowanie bez odzienia pozwalajedynie zmarznąć.W posępnym nastroju czekałem, aż Helenawyda tradycyjny rozkaz:-To twoja siostrzenica, ty się nią zajmij.Wydała, a ja zareagowałem tradycyjnie nieuprzejmąodpowiedzią.Helena starała się nie pokazać dziewczynce, że jest po-irytowana.- To ty jesteś głową rodu Dydiuszów, Marku!230- Tylko formalnie.Rola głowy naszej rodziny była tak uciążliwa, że jedynyczłowiek, jakiemu ten tytuł rzeczywiście przysługiwał, czylimój ojciec, odciął się od własnych przodków i całkowiciezmienił tożsamość, żeby wykręcić się od tego upiornegozadania.Teraz ten obowiązek spadł na mnie.To wyjaśnia,dlaczego przestałem utrzymywać stosunki ze swoim tatą,licytatorem.Może nawet wyjaśnić, dlaczego ja sam niewzdragałem się przed pracą w zawodzie przez większośćRzymu pogardzanym.Moja rodzina od lat traktowała mnie zwyższością i lekceważeniem; już się do tego przyzwyczaiłem.Praca prywatnego detektywa daje tę wspaniałą możliwośćdziałania pod przykryciem albo z dala od domu.Może wszystkie rodziny są takie same.Może idea, żenajbardziej liczy się ojcowska władza, została wysunięta przezgarstkę pełnych optymizmu twórców prawa, którzy nie mielisióstr i córek.-Ty ją sprowadziłaś, możesz więc sprawić sobie przy-jemność i spuścić jej manto - oświadczyłem chłodno Helenie.Dobrze wiedziałem, że nigdy by nie uderzyła dziecka.Zamaszystym krokiem wróciłem do pokoju.Poczułemnarastające przygnębienie.Ponieważ nie byliśmy małżeń-stwem, nie miała powodu, by przejmować się moimikrewnymi; skoro jednak to robiła, nie wróżyło mi to nicdobrego.Po kilku szybko wypowiedzianych słowach, po którychnastąpiła zaskakująco potulna odpowiedz Augustynilli, Helenaweszła do pokoju i zaczęła wyjaśniać:231- Twoja siostra ma kłopoty.- A czy Wiktoryna kiedyś ich nie miała?- Cicho, Marku.K o b i e c e kłopoty.- To coś nowego.Zazwyczaj jej kłopotem są mężczyzni -zauważyłem.Westchnąłem i dodałem, żeby darowała sobie szczegóły.Wiktoryna zawsze stękała i narzekała na bóle brzucha [ Pobierz całość w formacie PDF ]