[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.a przynajmniej tego stylizowanego drzewa.było, że wyginało się,nabrzmiewało, skręcało się tak, by łatwiej trafić na oparcie dla nóg i rąk, niż się z początku wydawało.Znalazłem chwyt,podciągnąłem się, oparłem stopę, podciągnąłem się znowu, pchnąłem.Wyżej.Jeszcze wyżej.Zatrzymałem się jakieś trzy metry nad podłogą.- Hm.Co mam robić, skoro już tu jestem? - spytałem.- Wejdz wyżej.- Po co?- Sspokojnie.Dowiesz się wkrótce.Podciągnąłem się jeszcze pół metra i wtedy je wyczułem.Nie tyle mrowienie, ile rodzaj ucisku.Bywa, że czujętylko mrowienie, jeśli prowadzą do jakiegoś niebezpieczeństwa.- Tu w górze jest przejście - oznajmiłem.- Isstotnie.Leżałam zawinięta wokół gałęzi niebiesskiego drzewa, kiedy cieniomisstrz je otworzył.Zabili gopotem.- A zatem musi prowadzić do czegoś ważnego.- Tak ssądzę.Nie umiem dobrze oceniać.ludzkich sspraw.- Przeszłaś tam?- Isstotnie.- A więc jest bezpiecznie?- Isstotnie.- Dobrze.Wspiąłem się jeszcze kawałek.Opierałem się sile, póki nie ustawiłem obu stóp na tym samym poziomie.Wtedypoddałem się ciągowi i pozwoliłem, by przejście mnie przeniosło.Wyciągnęłem przed siebie ręce na wypadek, gdyby powierzchnia była nierówna.Ale nie była.Podłogę pokrywałaprzepiękna mozaika z kafelków czarnych, szarych, srebrnych i białych.Po prawej stronie był jakiś geometryczny wzór, polewej wizerunek Otchłani Chaosu.Jednak tylko przez moment kierowałem wzrok w dół.- Boże wielki! - zawołałem.- Miałam rację? To ważne? - spytała Glait.- To ważne - potwierdziłem.Rozdział 06W kaplicy wszędzie stały świece, wiele z nich wysokich tak jak ja i prawie równie grubych.Niektóre były srebrne,inne szare, sporo białych i sporo czarnych.Stały na różnych poziomach, artystycznie rozmieszczone na występach, półkach29 / 70Zelazny Roger - Książę Chaosu - tom 10czy w geometrycznych punktach wzoru na podłodze.Jednak nie one były głównym zródłem oświetlenia.Blask padał zgóry i z początku sądziłem, że to przeszklony sufit.Kiedy spojrzałem tam, by ocenić wysokość komnaty, przekonałem się,że światła dostarcza duża białoniebieska kula uwięziona za kratą z ciemnego metalu.Postąpiłem o krok.Najbliższa świeca zamigotała.Zatrzymałem się przed kamiennym ołtarzem stojącym w niszy naprzeciw wejścia.Czarne świece płonęły przednim z obu stron, na nim mniejsze i srebrne.Przez chwilę patrzyłem tylko.- Całkiem jak ty - zauważyła Glait.- Myślałem, że twoje oczy nie rejestrują dwuwymiarowych wizerunków.- Bardzo długo już mieszkam w muzeum.Po co ktoś sschował twój portret za ssekretnym przejściem?Podszedłem bliżej.- To nie ja - wyjaśniłem.- To mój ojciec, Corwin z Amberu.Srebrna róża stała w wazonie przed portretem.Nie wiem, czy była prawdziwym kwiatem czy jedynie produktemsztuki lub magii.A obok róży, wysunięty na kilka centymetrów z pochwy, leżał Grayswandir.Czułem, że to prawdziwy miecz ojca,że ta wersja, którą nosił jego upiór Wzorca, była tylko rekonstrukcją, jak on sam.Uniosłem miecz, wyjąłem z pochwy.Ogarnęło mnie poczucie mocy.Chwyciłem rękojeść, machnąłem, wysunąłem klingę en garde, pchnąłem,zaatakowałem.Spikard ożył w centrum pajęczyny sił.Spojrzałem na niego, nagle zakłopotany.- A to jest miecz mojego ojca - dodałem, wracając przed ołtarz.Wsunąłem Grayswandira do pochwy i odłożyłem na miejsce.Niechętnie go tu zostawiałem.Cofnąłem się.- To jesst ważne? - spytała Glait.- Bardzo - zapewniłem.Przejście wessało mnie i przerzuciło z powrotem na czubek drzewa.- Co teraz, Merlinie?- Umówiłem się na obiad z moją matką.- W takim razie zosstaw mnie tutaj.- Mogę cię odnieść do wazy.- Nie.Już dawno nie sskradałam się po drzewach.Tak będzie najlepiej.Wyciągnąłem rękę.Zsunęła się i popełzła między błyszczące konary.- Powodzenia, Merlinie.Przyjdz kiedyś znowu.Zszedłem z drzewa, tylko raz zaczepiając o coś nogawką, a po chwili szybkim krokiem maszerowałem jużkorytarzem.Dwa zakręty dalej znalazłem przejście do głównego holu i uznałem, że lepiej z niego skorzystam.Wyskoczyłemobok wielkiego kominka, gdzie splatały się wysokie płomienie.Odwróciłem się wolno i rozejrzałem po sali, usiłującwyglądać tak, jakbym czekał już dłuższą chwilę.Oprócz mnie nie było tu nikogo.To dziwne, pomyślałem, skoro ogień huczy tak mocno.Poprawiłem koszulę,otrzepałem się, przejechałem grzebieniem po włosach.Właśnie sprawdzałem paznokcie, kiedy dostrzegłem kątem oka jakiśruch na szerokim podeście po lewej stronie.Była zawieją we wnętrzu trzymetrowej wieży.Błyskawice z trzaskiem tańczyły pośrodku, okruchy lodu stukały igrzechotały o stopnie, szron pokrywał poręcz tam, gdzie przeszła.Moja matka.Zauważyła mnie chyba w tej samej chwilico ja, gdyż przystanęła.Potem skręciła na schody i zeszła powoli.Po drodze przekształcała się płynnie, jej wygląd ulegał zmianie niemal z każdym krokiem.Gdy tylkozrozumiałem, co się dzieje, zakończyłem własne działanie i odwróciłem pierwsze skromne wyniki.Rozpocząłemprzemianę, gdy tylko ją zobaczyłem, a ona pewnie zrobiła to samo.Nie sądziłem, że posunie się tak daleko, żeby mi zrobićprzyjemność, w dodatku po raz drugi i to na własnym terenie.Zakończyła przemianę, kiedy stanęła na najniższym stopniu.Stała się teraz piękną kobietą w czarnych spodniach iczerwonej koszuli z bufiastymi rękawami.Spojrzała na mnie z uśmiechem, podeszła i objęła serdecznie.Nietaktem byłoby stwierdzić, że zamierzałem się przekształcić, ale zapomniałem.Czy w ogóle wygłosićjakąkolwiek uwagę na ten temat?Odsunęła mnie na odległość ramienia, zmierzyła wzrokiem i pokręciła głową.- Czy sypiasz w ubraniu przed wysiłkiem fizycznym czy po? - zapytała.- Jesteś niesprawiedliwa.Zatrzymałem się po drodze, żeby obejrzeć okolicę, i natrafiłem na pewne problemy.- Dlatego się spózniłeś?- Nie.Spózniłem się, gdyż zajrzałem do galerii i spędziłem tam więcej czasu, niż planowałem.I nie spózniłem sięwiele.Chwyciła mnie za ramię i obróciła [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl trzylatki.xlx.pl
.a przynajmniej tego stylizowanego drzewa.było, że wyginało się,nabrzmiewało, skręcało się tak, by łatwiej trafić na oparcie dla nóg i rąk, niż się z początku wydawało.Znalazłem chwyt,podciągnąłem się, oparłem stopę, podciągnąłem się znowu, pchnąłem.Wyżej.Jeszcze wyżej.Zatrzymałem się jakieś trzy metry nad podłogą.- Hm.Co mam robić, skoro już tu jestem? - spytałem.- Wejdz wyżej.- Po co?- Sspokojnie.Dowiesz się wkrótce.Podciągnąłem się jeszcze pół metra i wtedy je wyczułem.Nie tyle mrowienie, ile rodzaj ucisku.Bywa, że czujętylko mrowienie, jeśli prowadzą do jakiegoś niebezpieczeństwa.- Tu w górze jest przejście - oznajmiłem.- Isstotnie.Leżałam zawinięta wokół gałęzi niebiesskiego drzewa, kiedy cieniomisstrz je otworzył.Zabili gopotem.- A zatem musi prowadzić do czegoś ważnego.- Tak ssądzę.Nie umiem dobrze oceniać.ludzkich sspraw.- Przeszłaś tam?- Isstotnie.- A więc jest bezpiecznie?- Isstotnie.- Dobrze.Wspiąłem się jeszcze kawałek.Opierałem się sile, póki nie ustawiłem obu stóp na tym samym poziomie.Wtedypoddałem się ciągowi i pozwoliłem, by przejście mnie przeniosło.Wyciągnęłem przed siebie ręce na wypadek, gdyby powierzchnia była nierówna.Ale nie była.Podłogę pokrywałaprzepiękna mozaika z kafelków czarnych, szarych, srebrnych i białych.Po prawej stronie był jakiś geometryczny wzór, polewej wizerunek Otchłani Chaosu.Jednak tylko przez moment kierowałem wzrok w dół.- Boże wielki! - zawołałem.- Miałam rację? To ważne? - spytała Glait.- To ważne - potwierdziłem.Rozdział 06W kaplicy wszędzie stały świece, wiele z nich wysokich tak jak ja i prawie równie grubych.Niektóre były srebrne,inne szare, sporo białych i sporo czarnych.Stały na różnych poziomach, artystycznie rozmieszczone na występach, półkach29 / 70Zelazny Roger - Książę Chaosu - tom 10czy w geometrycznych punktach wzoru na podłodze.Jednak nie one były głównym zródłem oświetlenia.Blask padał zgóry i z początku sądziłem, że to przeszklony sufit.Kiedy spojrzałem tam, by ocenić wysokość komnaty, przekonałem się,że światła dostarcza duża białoniebieska kula uwięziona za kratą z ciemnego metalu.Postąpiłem o krok.Najbliższa świeca zamigotała.Zatrzymałem się przed kamiennym ołtarzem stojącym w niszy naprzeciw wejścia.Czarne świece płonęły przednim z obu stron, na nim mniejsze i srebrne.Przez chwilę patrzyłem tylko.- Całkiem jak ty - zauważyła Glait.- Myślałem, że twoje oczy nie rejestrują dwuwymiarowych wizerunków.- Bardzo długo już mieszkam w muzeum.Po co ktoś sschował twój portret za ssekretnym przejściem?Podszedłem bliżej.- To nie ja - wyjaśniłem.- To mój ojciec, Corwin z Amberu.Srebrna róża stała w wazonie przed portretem.Nie wiem, czy była prawdziwym kwiatem czy jedynie produktemsztuki lub magii.A obok róży, wysunięty na kilka centymetrów z pochwy, leżał Grayswandir.Czułem, że to prawdziwy miecz ojca,że ta wersja, którą nosił jego upiór Wzorca, była tylko rekonstrukcją, jak on sam.Uniosłem miecz, wyjąłem z pochwy.Ogarnęło mnie poczucie mocy.Chwyciłem rękojeść, machnąłem, wysunąłem klingę en garde, pchnąłem,zaatakowałem.Spikard ożył w centrum pajęczyny sił.Spojrzałem na niego, nagle zakłopotany.- A to jest miecz mojego ojca - dodałem, wracając przed ołtarz.Wsunąłem Grayswandira do pochwy i odłożyłem na miejsce.Niechętnie go tu zostawiałem.Cofnąłem się.- To jesst ważne? - spytała Glait.- Bardzo - zapewniłem.Przejście wessało mnie i przerzuciło z powrotem na czubek drzewa.- Co teraz, Merlinie?- Umówiłem się na obiad z moją matką.- W takim razie zosstaw mnie tutaj.- Mogę cię odnieść do wazy.- Nie.Już dawno nie sskradałam się po drzewach.Tak będzie najlepiej.Wyciągnąłem rękę.Zsunęła się i popełzła między błyszczące konary.- Powodzenia, Merlinie.Przyjdz kiedyś znowu.Zszedłem z drzewa, tylko raz zaczepiając o coś nogawką, a po chwili szybkim krokiem maszerowałem jużkorytarzem.Dwa zakręty dalej znalazłem przejście do głównego holu i uznałem, że lepiej z niego skorzystam.Wyskoczyłemobok wielkiego kominka, gdzie splatały się wysokie płomienie.Odwróciłem się wolno i rozejrzałem po sali, usiłującwyglądać tak, jakbym czekał już dłuższą chwilę.Oprócz mnie nie było tu nikogo.To dziwne, pomyślałem, skoro ogień huczy tak mocno.Poprawiłem koszulę,otrzepałem się, przejechałem grzebieniem po włosach.Właśnie sprawdzałem paznokcie, kiedy dostrzegłem kątem oka jakiśruch na szerokim podeście po lewej stronie.Była zawieją we wnętrzu trzymetrowej wieży.Błyskawice z trzaskiem tańczyły pośrodku, okruchy lodu stukały igrzechotały o stopnie, szron pokrywał poręcz tam, gdzie przeszła.Moja matka.Zauważyła mnie chyba w tej samej chwilico ja, gdyż przystanęła.Potem skręciła na schody i zeszła powoli.Po drodze przekształcała się płynnie, jej wygląd ulegał zmianie niemal z każdym krokiem.Gdy tylkozrozumiałem, co się dzieje, zakończyłem własne działanie i odwróciłem pierwsze skromne wyniki.Rozpocząłemprzemianę, gdy tylko ją zobaczyłem, a ona pewnie zrobiła to samo.Nie sądziłem, że posunie się tak daleko, żeby mi zrobićprzyjemność, w dodatku po raz drugi i to na własnym terenie.Zakończyła przemianę, kiedy stanęła na najniższym stopniu.Stała się teraz piękną kobietą w czarnych spodniach iczerwonej koszuli z bufiastymi rękawami.Spojrzała na mnie z uśmiechem, podeszła i objęła serdecznie.Nietaktem byłoby stwierdzić, że zamierzałem się przekształcić, ale zapomniałem.Czy w ogóle wygłosićjakąkolwiek uwagę na ten temat?Odsunęła mnie na odległość ramienia, zmierzyła wzrokiem i pokręciła głową.- Czy sypiasz w ubraniu przed wysiłkiem fizycznym czy po? - zapytała.- Jesteś niesprawiedliwa.Zatrzymałem się po drodze, żeby obejrzeć okolicę, i natrafiłem na pewne problemy.- Dlatego się spózniłeś?- Nie.Spózniłem się, gdyż zajrzałem do galerii i spędziłem tam więcej czasu, niż planowałem.I nie spózniłem sięwiele.Chwyciła mnie za ramię i obróciła [ Pobierz całość w formacie PDF ]