[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Po kolacji ikieliszku koniaku wszyscy udali się na spacer w otoczeniu eskorty, a o ósmej powrócili doswych pokojów.Dzikus stał na warcie do północy, Akira do świtu.O wpół do dziewiątej kolejnespotkanie rozpoczęło się w atmosferze napięcia i gniewu, jak gdyby wczorajsza komitywanigdy nie istniała.Pod koniec trzeciego dnia obradujący podnieśli się od stołu konferencyjnego wsalonie, uścisnęli sobie ręce i rozeszli się do swoich pokojów.Wszyscy wyglądali na bardzozadowolonych. Akira spakuje moje riaczy  powiedział Kamieni, kiedy wraz z Dzikusem wszedł napiętro. Wyjeżdżamy dzisiaj wieczorem. Jak pan sobie życzy, Kamichi-san.Nagle serce Dzikusa zamarło, usłyszał bowiem ciche skrzypnięcie klamki.Z pokojunaprzeciwko wybiegło na korytarz czterech mężczyzn, czterech muskularnych, ciemnoodzianych Japończyków po trzydziestce.Trzech z nich dzierżyło miecze zwane bokkenami.Ich klingi zrobione były nie ze stali, lecz z drewna.Kamichi sapnął.Dzikus odepchnął go na bok, krzycząc: Uciekaj!  i rzucił się pomiędzy atakujących i swego pryn-cypała.Myśl o tym, że sammógłby uciec, w ogóle nie przyszła mu do głowy.Nie mógł sobie pozwolić na lęk o własneżycie.Najbliższy napastnik zadał cios bokkenem.Dzikus odparował ten cios kopnięciem itrafił w nadgarstek atakującego, zbijając drewniany miecz z linii uderzenia.Obrócił się iwyprowadził cios kantem dłoni, starając się trafić w szyję drugiego napastnika, ale jegoręka nie dotarła do celu.Bokken trzasnął Dzikusa w ramię.Paraliżujące uderzenie dobiłomu ramię do boku.Chrupnęła kość, Dzikus jęknął.Choć ta ręka była już do niczego, rzucił się znów przed siebie, starając się unikaćdrewnianego miecza i siekąc drugą, jeszcze sprawną dłonią.Tym razem udało mu sięzłamać nos jednemu z napastników.Niespodziewanie wyczuł obok obecność kogoś, kogo tu być nie powinno.Kamichi. Nie!  krzyknął.Kamichi kopnął napastnika.  Uciekaj!Bokken uderzył Dzikusa w drugie ramię.Znów jęknął, gdy pękła kość.Drzwi otworzyły się z trzaskiem i Akira wypadł ze swego pokoju.Drewniane mieczezawirowały wokół niego, a on ciął i kopał.Drewniany miecz łupnął Dzikusa w żebra, aż zgiął się wpół, nie mogąc złapać tchu.Starając się wyprostować zobaczył, jak Akira zwalił z nóg jednego z napastników.Kamichi nagle krzyknął, ugodzony drewnianym mieczem.Obie ręce Dzikusa byłybezwładne, mógł więc posłużyć się tylko kopniakami.Zdołał wykonać zaledwie jeden.Trafiłnapastnika w pachwinę, lecz drugi trzasnął go mieczem w prawe kolano.Noga się pod nimzałamała, ale zanim upadł, twarz wykrzywił mu ból od ciosu w drugie kolano, kręgosłup iwreszcie w tył głowy.Dzikus padł twarzą na podłogę.Po chwili zdołał unieść głowę i choć ból mroczył muoczy, ujrzał, jak Akira zwijał się, rozdzielając wokół ciosy rąk i nóg.Tylko trzech napastników posługiwało się bokkenami.Czwarty z Japończyków cały czasstał za nimi, z pustymi na pozór rękami, teraz jednak sięgnął do boku ruchem zbyt szybkimdla oka i naraz w jego ręku ukazała się katana, długi zakrzywiony miecz samurajski.Błysnęła polerowana stal.Burknął jakiś rozkaz po japońsku i trzej mężczyzni wycofali się.Zamachnął się kataną.Ostra jak brzytwa klinga świsnęła, trafiła Kamichiego w pasie i rozcięła go na pół, niewytracając prędkości, jakby przeszła przez powietrze.Górna i dolna połowa Kamichiegoupadły w przeciwnych kierunkach.Trysnęła krew, na podłogę wylały się pokaleczone wnętrzności.Akira zawył ze zgrozy i rzucił się, aby zadławić mordercę, zanim zdoła zadać drugi cios,było już jednak za pózno.Zabójca oczekiwał go, dwoma rękami dzierżąc katanę.Z bolesnej perspektywy Dzikusa na podłodze mogło się wydawać, że Akira zdołałuskoczyć na czas, aby umknąć ostrza, ale człowiek z mieczem nie uderzył po raz drugi.Stał ipatrzył obojętnie, jak głowa Akiry spada z karku.Jak z przeciętej szyi chluszcze krew.Jak jego tułów stoi groteskowo przez trzy sekundy, po czym upada.Głowa Akiry uderzyła o podłogę z głuchym stuknięciem, potoczyła się i zatrzymała nawprost Dzikusa, oparłszy się na kikucie szyi.Jej oczy znalazły się na wprost jego oczu.Oczy były otwarte.Mrugnęły.Dzikus wrzasnął, niemal nie słysząc zbliżających się kroków.Nagle poczuł, jakby tyłgłowy rozpękł mu się na pół.Ujrzał czerwień, potem biel, potem nic.Powieki ciążyły Dzikusowi, jakby leżały na nich monety.Z ogromnym wysiłkiempróbował je otworzyć.Wydawało mu się to najtrudniejszym zadaniem, jakie kiedykolwiekpodejmował, ale w końcu udało się.Zwiatło sprawiło, że skręcił się z bólu [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • trzylatki.xlx.pl