[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nie chcę żyć bez ciebie i dzieci.Nie chcę, żebyśmy ponieśli konsekwencje tego, co mówisz i co tooznacza.Wolę raczej mieszkać tu z tobą, nawet jako ten drugi, niż żyćbez ciebie.Myślę, że mógłbym się na to zgodzić, jeśli tylko pozwoliszmu odejść.- Z przerażeniem poczuł, że zaraz się rozpłacze.- Odzawsze cię kochałem, Lucy.Zakochałem się w tobie, nawet nimzobaczyłem twoją twarz i usłyszałem twój głos.Nie wiem, jakmógłbym prowadzić życie bez ciebie.Bez ciebie, Belli i Eda.Po policzkach Lucy stoczyły się łzy.- Nie mogę, Patrick.Przykro mi, nie mogę.- Możemy się przeprowadzić.Wiem, że trudno byłobycodziennie go widywać.W ogóle się z nim widywać.Możemypojechać, gdzie tylko zechcesz.Może mógłbym dostać tę pracę wLeeds.Albo jakąś inną.- To nic by nie dało.- Ale jeżeli więcej byś go nie spotkała.- Wtedy pojawiłby się ktoś inny.- Dlaczego?- Bo już tego więcej nie chcę.Patrick uniósł ręce w geście irytacji.- Ale co to jest to"?Ona też podniosła głos.- Nie chcę ciebie.Zatkało go.- Nie chcę cię więcej, Patrick.Przykro mi.Siedział bez ruchu, wpatrując się w blat sosnowego stołu.Dlaczego go więcej nie chciała? Dlaczego? Przez całe swoje życie nieczuł się tak bezwartościowy, jak w tej chwili.Tak załamany.- Myślałem, że byliśmy szczęśliwi.- Byliśmy.Przez małe s, w małomiasteczkowy i cichy sposób.Myślę, że liczą się też inne rzeczy.Czuję, że.że dopiero teraz tozrozumiałam.I już nie potrafię być szczęśliwa, nie tak, jak wcześniej.- Nawet jeśli Alec myśli inaczej?Na samą myśl przeszył ją dreszcz przerażenia, ale i tak znałaodpowiedz.- Nawet jeśli.Patrick odsunął krzesło i wstał.Przez ułamek sekundy myślała, żeją uderzy.Może wyobrażała sobie, że to jest możliwe, bo chciała,żeby to zrobił.Ale oczywiście nie uderzył jej.To był Patrick.Podszedł do oszklonych drzwi, otworzył je i wyszedł do ogrodu.Onazostała w kuchni, gapiąc się w ścianę.W końcu nalała im po dużej szklance whisky i zaniosła na dwór.U sąsiada włączony był zraszacz, chodzący w tę i z powrotem.Częśćwody przelatywała na ich stronę ogrodzenia i osiadała na liściachposadzonych przez Lucy roślin.Pozwolił usiąść jej koło siebie.Napił się whisky.Lucy wzięła głęboki oddech i zaczęła mówić.- Zawsze mówiliśmy, że mnie ratujesz.Wszyscy tak mówią.Iuratowałeś mnie.Pomogłeś mi się pozbierać po przejściach z Willem isprawiłeś, że stałam się taka jak dawniej.Dzięki tobie zrozumiałam,że nie z mojej winy mnie zostawił, że nie byłam zupełną porażką aniosobą, z którą nikt nie potrafi dłużej wytrzymać.Wciąż nie wiem, coby się ze mną stało, gdybyś tego nie zrobił.Wiedziała, że Patrick na nią patrzy.- Dałeś mnie i Belli dom.I nikt.- była bliska łez - nikt niemógłby być dla niej lepszym ojcem.A potem dałeś mi naszego Eda.-Zdawało jej się, że czuje jego dziecięcy zapach i wciągnęła powietrzenosem.- Naszego pięknego chłopczyka.I to życie, to życie.I byłam ztobą szczęśliwa, Patrick.Przysięgam, że byłam.- Więc jak mogłaś przestać?- Nie wiem.- Ale przestałaś.- Tak.Chciała mówić dalej.- Patrick, nie trzeba mnie więcej ratować.Już nie jestem tamtądziewczyną.Ale ty wciąż chcesz być tamtym mężczyzną.To właśniebyło takie ciężkie w tej całej sprawie z redukcją.Nie to, że straciłeśpracę - to mnie gówno obchodziło - ale to, że nie mogłeś się tym zemną podzielić.Nie pozwoliłeś mi być prawdziwą żoną.Musiałeśwciąż się mną zajmować, ochraniać mnie, ratować.- A więc to moja wina?Pokręciła głową z irytacją.- Nie.To tak naprawdę osobna sprawa.To przez lata stawało sięcoraz bardziej prawdziwe.Samo w sobie w końcu byłoby w końcuproblemem.- Czy to miało w ogóle jakiś sens? - Pojawił się Alec ipokazał mi, że może być inaczej.- Lepiej.- Inaczej.- Oczywiście, że lepiej.- I nie zmienisz zdania.To nie minie.- Patrick, wierz mi, wcale nie jestem z tego dumna.Gdybymmyślała, że to minie, nic bym nie zrobiła.Wbił wzrok w przestrzeń przed sobą.- Może nawet wszystko ku temu zmierzało, od kiedy siępoznaliśmy.- Nie umiem sobie tego wyobrazić.Nie zgodzę się na to.%7łe zjakiegoś powodu nasz związek od początku był skazany na zagładę.Gówno prawda.To okropne, że tak myślisz.Zadajesz w ten sposóbkłam wszystkiemu, co razem przeżyliśmy.- Nieprawda.- Lucy zaryzykowała i położyła mu rękę naramieniu.Strząsnął ją i wstał.- Co robisz?- Wezmę trochę rzeczy.Jadę do Toma.- Nie musisz.- Nie mogę tu zostać.Z ogrodu obserwowała, jak zapala się światło w sypialni.Pakowanie zajęło mu może z dziesięć minut, po czym światło zgasło iusłyszała, jak schodzi po schodach.Zraszacz w sąsiednim ogródkuwyłączył się i zapanowała głucha cisza.Patrick płakał.Lucy nigdy wcześniej nie czuła się taka smutna.Wdrzwiach odwrócił się, jakby chciał coś powiedzieć, ale nie znalazłodpowiednich słów, więc wyszedł.Y CZYLI.YYY, TO DOKD IDZIEMY?Wybrała bar leżący możliwie najbliżej połowy drogi między ichdomami.Dokładnie pośrodku, według licznika w jej samochodzie, stałraczej szemrany pub z jeszcze bardziej szemraną klientelą, więcwybrała to miejsce, leżące o półtora kilometra bliżej jej domu.Byłobardzo przyjemne, w stylu sklepu Zwiat Wnętrz, zupełnie jak wLondynie.Po jednej stronie znajdował się bardzo długi cynkowanybar z minimalistycznymi stołkami.Boksy obito skórą i różowymzamszem.Muzyka była taka, jak gdyby puszczał ją ktoś podczterdziestkę, kto miło wspominał chodzenie do klubów nocnych, alewiedział, że jest na to za stary.Oświetlenie też było dobre.Zamiastściany naprzeciwko baru sprytnie zainstalowano drzwi bez klamek,które odsuwały się do góry.Tego wieczora były otwarte.Ogródek nazewnątrz pokryty był deskami i stały w nim małe, lekko podświetlonefontanny, w których pluskała cicho woda.Było ciepło i wiał lekkiwiaterek.Nie potrafiłaby wyobrazić sobie lepszego miejsca [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl trzylatki.xlx.pl
.Nie chcę żyć bez ciebie i dzieci.Nie chcę, żebyśmy ponieśli konsekwencje tego, co mówisz i co tooznacza.Wolę raczej mieszkać tu z tobą, nawet jako ten drugi, niż żyćbez ciebie.Myślę, że mógłbym się na to zgodzić, jeśli tylko pozwoliszmu odejść.- Z przerażeniem poczuł, że zaraz się rozpłacze.- Odzawsze cię kochałem, Lucy.Zakochałem się w tobie, nawet nimzobaczyłem twoją twarz i usłyszałem twój głos.Nie wiem, jakmógłbym prowadzić życie bez ciebie.Bez ciebie, Belli i Eda.Po policzkach Lucy stoczyły się łzy.- Nie mogę, Patrick.Przykro mi, nie mogę.- Możemy się przeprowadzić.Wiem, że trudno byłobycodziennie go widywać.W ogóle się z nim widywać.Możemypojechać, gdzie tylko zechcesz.Może mógłbym dostać tę pracę wLeeds.Albo jakąś inną.- To nic by nie dało.- Ale jeżeli więcej byś go nie spotkała.- Wtedy pojawiłby się ktoś inny.- Dlaczego?- Bo już tego więcej nie chcę.Patrick uniósł ręce w geście irytacji.- Ale co to jest to"?Ona też podniosła głos.- Nie chcę ciebie.Zatkało go.- Nie chcę cię więcej, Patrick.Przykro mi.Siedział bez ruchu, wpatrując się w blat sosnowego stołu.Dlaczego go więcej nie chciała? Dlaczego? Przez całe swoje życie nieczuł się tak bezwartościowy, jak w tej chwili.Tak załamany.- Myślałem, że byliśmy szczęśliwi.- Byliśmy.Przez małe s, w małomiasteczkowy i cichy sposób.Myślę, że liczą się też inne rzeczy.Czuję, że.że dopiero teraz tozrozumiałam.I już nie potrafię być szczęśliwa, nie tak, jak wcześniej.- Nawet jeśli Alec myśli inaczej?Na samą myśl przeszył ją dreszcz przerażenia, ale i tak znałaodpowiedz.- Nawet jeśli.Patrick odsunął krzesło i wstał.Przez ułamek sekundy myślała, żeją uderzy.Może wyobrażała sobie, że to jest możliwe, bo chciała,żeby to zrobił.Ale oczywiście nie uderzył jej.To był Patrick.Podszedł do oszklonych drzwi, otworzył je i wyszedł do ogrodu.Onazostała w kuchni, gapiąc się w ścianę.W końcu nalała im po dużej szklance whisky i zaniosła na dwór.U sąsiada włączony był zraszacz, chodzący w tę i z powrotem.Częśćwody przelatywała na ich stronę ogrodzenia i osiadała na liściachposadzonych przez Lucy roślin.Pozwolił usiąść jej koło siebie.Napił się whisky.Lucy wzięła głęboki oddech i zaczęła mówić.- Zawsze mówiliśmy, że mnie ratujesz.Wszyscy tak mówią.Iuratowałeś mnie.Pomogłeś mi się pozbierać po przejściach z Willem isprawiłeś, że stałam się taka jak dawniej.Dzięki tobie zrozumiałam,że nie z mojej winy mnie zostawił, że nie byłam zupełną porażką aniosobą, z którą nikt nie potrafi dłużej wytrzymać.Wciąż nie wiem, coby się ze mną stało, gdybyś tego nie zrobił.Wiedziała, że Patrick na nią patrzy.- Dałeś mnie i Belli dom.I nikt.- była bliska łez - nikt niemógłby być dla niej lepszym ojcem.A potem dałeś mi naszego Eda.-Zdawało jej się, że czuje jego dziecięcy zapach i wciągnęła powietrzenosem.- Naszego pięknego chłopczyka.I to życie, to życie.I byłam ztobą szczęśliwa, Patrick.Przysięgam, że byłam.- Więc jak mogłaś przestać?- Nie wiem.- Ale przestałaś.- Tak.Chciała mówić dalej.- Patrick, nie trzeba mnie więcej ratować.Już nie jestem tamtądziewczyną.Ale ty wciąż chcesz być tamtym mężczyzną.To właśniebyło takie ciężkie w tej całej sprawie z redukcją.Nie to, że straciłeśpracę - to mnie gówno obchodziło - ale to, że nie mogłeś się tym zemną podzielić.Nie pozwoliłeś mi być prawdziwą żoną.Musiałeśwciąż się mną zajmować, ochraniać mnie, ratować.- A więc to moja wina?Pokręciła głową z irytacją.- Nie.To tak naprawdę osobna sprawa.To przez lata stawało sięcoraz bardziej prawdziwe.Samo w sobie w końcu byłoby w końcuproblemem.- Czy to miało w ogóle jakiś sens? - Pojawił się Alec ipokazał mi, że może być inaczej.- Lepiej.- Inaczej.- Oczywiście, że lepiej.- I nie zmienisz zdania.To nie minie.- Patrick, wierz mi, wcale nie jestem z tego dumna.Gdybymmyślała, że to minie, nic bym nie zrobiła.Wbił wzrok w przestrzeń przed sobą.- Może nawet wszystko ku temu zmierzało, od kiedy siępoznaliśmy.- Nie umiem sobie tego wyobrazić.Nie zgodzę się na to.%7łe zjakiegoś powodu nasz związek od początku był skazany na zagładę.Gówno prawda.To okropne, że tak myślisz.Zadajesz w ten sposóbkłam wszystkiemu, co razem przeżyliśmy.- Nieprawda.- Lucy zaryzykowała i położyła mu rękę naramieniu.Strząsnął ją i wstał.- Co robisz?- Wezmę trochę rzeczy.Jadę do Toma.- Nie musisz.- Nie mogę tu zostać.Z ogrodu obserwowała, jak zapala się światło w sypialni.Pakowanie zajęło mu może z dziesięć minut, po czym światło zgasło iusłyszała, jak schodzi po schodach.Zraszacz w sąsiednim ogródkuwyłączył się i zapanowała głucha cisza.Patrick płakał.Lucy nigdy wcześniej nie czuła się taka smutna.Wdrzwiach odwrócił się, jakby chciał coś powiedzieć, ale nie znalazłodpowiednich słów, więc wyszedł.Y CZYLI.YYY, TO DOKD IDZIEMY?Wybrała bar leżący możliwie najbliżej połowy drogi między ichdomami.Dokładnie pośrodku, według licznika w jej samochodzie, stałraczej szemrany pub z jeszcze bardziej szemraną klientelą, więcwybrała to miejsce, leżące o półtora kilometra bliżej jej domu.Byłobardzo przyjemne, w stylu sklepu Zwiat Wnętrz, zupełnie jak wLondynie.Po jednej stronie znajdował się bardzo długi cynkowanybar z minimalistycznymi stołkami.Boksy obito skórą i różowymzamszem.Muzyka była taka, jak gdyby puszczał ją ktoś podczterdziestkę, kto miło wspominał chodzenie do klubów nocnych, alewiedział, że jest na to za stary.Oświetlenie też było dobre.Zamiastściany naprzeciwko baru sprytnie zainstalowano drzwi bez klamek,które odsuwały się do góry.Tego wieczora były otwarte.Ogródek nazewnątrz pokryty był deskami i stały w nim małe, lekko podświetlonefontanny, w których pluskała cicho woda.Było ciepło i wiał lekkiwiaterek.Nie potrafiłaby wyobrazić sobie lepszego miejsca [ Pobierz całość w formacie PDF ]