[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- O! wszystko jedno! - rzekł - w Warszawie dasz mi pole, dopilnuję cię!- Nie będę się krył, wszelako jakże to nam bić się w Warszawie? Raczże mnie waszmość nauczyć! Nie bywałem tam jeszcze w życiu moim, ja prosty żołnierz, alem słyszał o sądach marszałkowskich, które za wydobycie szabli pod bokiem króla lub interrexa gardłem karzą.- Znać to, żeś waćpan w Warszawie nie bywał i żeś prostak, skoro się sądów marszałkowskich boisz i nie wiesz, że w czasie bezkrólewia kaptur sądzi, z którym sprawa łatwiejsza, a już o waścine uszy gardła mi nie wezmą, bądź pewien.- Dziękuję za naukę i często o instrukcję poproszę, bo widzę, żeś waćpan praktyk nie lada i mąż uczony, a ja, jakom tylko infimę minorum praktykował, ledwie adjectivum cum substantivo pogodzić umiem, i gdybym waćpana chciał, broń Boże, głupim nazwać, to tyle tylko wiem, że powiedziałbym: stultus, a nie stulta ani stultum.Tu pan Wołodyjowski począł znów podrzucać obuszek, pan Charłamp zaś aż zdumiał się, potem krew mu uderzyła do twarzy i szablę z pochwy wyciągnął, ale w tym samym mgnieniu oka i mały rycerz, chwyciwszy obuszek pod kolano, swoją błysnął.Przez chwilę patrzyli na się jak dwa odyńce, z rozwartymi nozdrzami i z płomieniami w oczach - lecz pan Charłamp zmiarkował się pierwszy, iż z samym wojewodą przyszłoby mu mieć sprawę, gdyby na jego oficera jadącego z rozkazem napadł - więc też i pierwszy szablisko na powrót schował.- O! znajdę cię, taki synu! - rzekł.- Znajdziesz, znajdziesz, boćwino! - rzekł mały rycerz.I rozjechali się, jeden do kawalkaty, drugi do chorągwi, które znacznie się przez ten czas zbliżyły, tak iż z kłębów kurzawy dochodził już tupot kopyt po twardym trakcie.Pan Michał wnet sprawił jazdę i piechotę do porządnego pochodu i ruszył na czele.Po chwili przycłapał ku niemu pan Zagłoba.- Czego chciało od ciebie owo straszydło morskie? - spytał Wołodyjowskiego.- Pan Charłamp?.Ej nic, wyzwał mnie na rękę.- Masz tobie! - rzekł Zagłoba.- Na wylot cię swoim nosem przedziobie! Bacz, panie Michale, gdy się będziecie bili, abyś największego nosa w Rzeczypospolitej nie obciął, bo osobny kopiec trzeba by dla niego sypać.Szczęśliwy wojewoda wileński! inni muszą podjazdy pod nieprzyjaciela posyłać, a jemu ten towarzysz z daleka go zawietrzy.Ale za co cię wyzwał?- Za to, żem przy kolasce panny Anny Borzobohatej jechał.- Ba! trzeba mu było powiedzieć, żeby się do pana Longina do Zamóścia udał.Ten by go dopiero poczęstował pieprzem z imbierem.Źle ten boćwinkarz trafił i widać mniejsze ma szczęście od nosa.- Nie mówiłem mu nic o panu Podbipięcie - rzekł Wołodyjowski - bo nużby mnie zaniechał? Będę się na złość do Anusi z podwójnym ferworem zalecał: chcę też mieć swoją uciechę.A co my w tej Warszawie będziem mieli lepszego do roboty?- Znajdziemy, znajdziemy, panie Michale! - rzekł mrugając oczyma Zagłoba.- Kiedy byłem za młodych lat deputatem do egzakcji od chorągwi, w której służyłem, jeździło się po całym kraju, ale takiego życia, jak w Warszawie, nigdzie nie zaznałem.- Mówisz waćpan, że inne jak u nas na Zadnieprzu?- Ej, co i mówić!- Bardzom ciekaw - rzekł pan Michał.A po chwili dodał:- A taki temu boćwinkowi wąsy podetnę, bo ma za długie! [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • trzylatki.xlx.pl