[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Tan poruszył się niespokojnie.Wydawało się, \e lada chwila rzuci sięShanowi do gardła.- Ale nie jesteście skorumpowani.Pułkownik spojrzał na zgniecioną paczkę papierosów.- Więc nie uwierzyliście mu.Shan powoli pokręcił głową.- Nigdy nie ufaliście Li.To dlatego mnie kazaliście prowadzić śledztwo.Podejrze-waliście, \e on spróbuje czegoś takiego.Dlaczego?- To zasmarkany szczeniak partyjny i tyle.Shan zastanowił się nad tą odpowiedzią i westchnął.- Koniec z kłamstwami, powiedzieliście.Gniewnym ruchem ręki Tan strzepnął ze stołu szczątki papierosów.- Parę miesięcy temu panna Lihua przyłapała go, kiedy szykował się dowysłania tajnego raportu do komitetu partii w Lhasie.Skar\ył się tam, \e Jao i jajesteśmy niekompetentni, \e nie znamy się na nowoczesnych technikach sprawowaniawładzy, prosił, by Lhasa zmusiła nas do przejścia na emeryturę.- Mogliście mi o tym powiedzieć.- To raczej nie jest dowód w sprawie o morderstwo. Shan zło\ył dłonie i utkwił w nich wzrok.- Li jest w to zamieszany, wiem to.Nie ma \adnych bezpośrednich dowodów.Ale we wszystkim, co mówi, we wszystkim, co robi, czuje się ten zapach.- Zapach?- Dlaczego na przykład, pojechał na płaskowy\ Kham?- Pojechał, bo wy tam pojechaliście.- Nie dlatego, \e mnie naśladował, ale dlatego, \e wyczuł, i\ za bardzozbli\am się do sedna sprawy, dlatego, \e miał świadomość, i\ jeśli uznam, \e mo\eistnieć świadek morderstwa, zacznę go szukać.W mieszkaniu Baltiego Li próbowałnas przekonać, \e Balti ukradł samochód i pojechał do miasta, aby go sprzedać.Alewiedział, \e było inaczej.Zbli\ałem się do prawdy, musiał więc pędzić za mną naKham, poniewa\ był pewien, \e Balti wcią\ \yje.Co oznacza, \e tamtej nocy widziałgo, widział, jak ucieka.Albo \e powiedział mu o tym morderca.Pułkownik oddychał cię\ko.- Mówicie, \e to nie tylko Li.- Poszperał w zgniecionej paczce, szukając choćjednego całego papierosa, po czym odrzucił ją z niesmakiem.- Składając mi tę propozycję, powiedział coś jeszcze.śe gdybym zgodził sięna współpracę, on by się postarał, aby pałkarze zostali odwołani z Czterysta Czwartej.- Niemo\liwe.Li nie ma wpływu na Urząd Bezpieczeństwa.- Otó\ to.- Shan zaczekał, a\ znaczenie tych słów w pełni dotrze do Tana.-Ale wystarczyłaby mu współpraca wysokiego rangą oficera z regionalnego urzędu.Mo\e tego samego oficera, który ściągnął ze słu\b granicznych porucznika Changa.W oczach pułkownika pojawił się teraz inny ogień.- Co chcecie, \ebym zrobił?- Proszę posłać po pannę Lihua.Musimy porozmawiać z nią twarzą w twarz.- Załatwione.Co jeszcze?- Jedna ze złotych czaszek z jaskini.Będzie mi potrzebna jako dowódrzeczowy.Tan skinął głową.- Dyrektor Hu przysłał mi jedną do biura.Mój kierowca podrzuci ją wam dziświeczorem.- Poza tym prokurator miał wa\ne spotkanie w Pekinie.Coś związanego zprawami wodnymi.Coś związanego z Bambusowym Mostem.Musimy dowiedziećsię wszystkiego na ten temat.To nie jest coś, co mógłbym zrobić ja albo wy.Ale wy macie kogoś, kto mo\e.Coś poruszyło się przy wejściu do baraku.Feng przywałęsał się z powrotem.Yeshe stał w cieniu tu\ za drzwiami.- Jeszcze jedno, towarzyszu pułkowniku.Muszę to wiedzieć.Czy podczaspowstania w Lhadrung to wy kazaliście obcinać mnichom kciuki?- Nie! - wybuchnął Tan.Zerwał się, przewracając ławkę.Spojrzał na Fenga iznów na Shana.Ogień na jego twarzy nie powstrzymał nieugiętego spojrzenia Shana.Powoli wyzwanie w oczach Tana zblakło.Z wysiłkiem przełknął ślinę.- Przeklęci buddyści - mruknął błagalnym tonem.- Dlaczego oni nie mogąprzestać? - Spuścił oczy na stół.- Tak - dodał niemal szeptem.- Wiedziałem, \ebezpieka obcina kciuki i mogłem ich powstrzymać.- Skrzywił się, obciągnął bluzę odmunduru i energicznym krokiem wyszedł z baraku.W cię\kiej ciszy Feng i Yeshe wrócili do środka.Feng postawił ławkę i zacząłzmiatać tytoń.- I jak, sier\ancie? - zapytał Shan.- Teraz ju\ chcesz, \eby był z tym koniec?Ponury wyraz przez cały dzień nie schodził z twarzy Fenga.- Ju\ nic nie rozumiem - powiedział, wykręcając palce.- Oni nie powinnizabijać moich więzniów.- Więc pomó\ mi.- Robię to.To moja praca.- Nie.Pomó\ mi.- Shan spojrzał na Yeshego, który ruszył ku swojej pryczy.-Za trzy dni Sungpo zostanie stracony.Jeśli tak się stanie, nigdy się nie dowiemy, kimjest morderca.A oni skończą z Czterysta Czwartą.- Jesteś szalonym sukinsynem, jeśli ci się wydaje, \e mo\esz ich powstrzymać- mruknął Feng.- Nie ja sam.My wszyscy.- Przyjrzał się swym wyczerpanym towarzyszom.-Jutro, wcześnie rano, Amerykanie przyniosą mapy.Fotograficzne.Yeshe będziemusiał je przestudiować i przejrzeć te dyskietki.- Wyjął z kieszeni kopertę i wręczyłją Yeshemu.- To zajmie ci parę godzin.- Odwrócił się do Fenga.- Chcę, \ebyśdołączył do Jigme w górach.Czworo oczu znaczy więcej ni\ dwoje.Chcę, \ebyśzostał tam, dopóki nie odkryjesz, gdzie mieszka demon.Sier\ant jakby skurczył się w sobie.Po chwili jednak uniósł wzrok, smutny, ale zdeterminowany.- Jak?- Idz do kapliczki koło kopalni.Sprawdz, czy ręka Tamdina jeszcze tam jest.Jeśli tak, idz za nią, kiedy zniknie.Jeśli jej nie będzie, zaobserwuj, kto zostawiamodlitwy o ochronę przed ugryzieniami psów.I idz za nim.Feng opadł na ławkę.- To znaczy, \e mam cię zostawić.Tego nie ma w moich rozkazach.-Brzmiało to nie jak protest, ale smutne stwierdzenie faktu.- Nie potrafię czytaćmodlitw - mruknął.- Ten Jigme te\ tego nie umie.- Niewa\ne.Zabierzesz ze sobą kogoś, kto potrafi.Pewnego starca.Umówięcię z nim na targowisku.- Jak go rozpoznam?- Znasz go.Nazywa się Lokesh.Tyler Kincaid wydawał się niezwykle rozbawiony.Kiedy minęli posterunekkontrolny na granicy okręgu, wcisnął mocniej pedał gazu i wydał zawadiacki okrzyk,jaki Shan słyszał dotąd tylko u kowbojów na amerykańskich filmach.Rebecca Fowlerodwróciła się, by ściągnąć koc, którym był przykryty Shan.Więzień podniósł się zpodłogi i usiadł na tylnym siedzeniu.- Nigdy nie robią prawdziwej kontroli - powiedziała tonem, w którym znaćbyło napięcie.- Po prostu machają ręką.- Wielcy pekaowcy - wychrypiał Kincaid.Próbował zerknąć na Shana, którymasował nogi, by przywrócić krą\enie krwi.Le\ał na podłodze niemal od dwóchgodzin, kiedy zostawili Yeshego ze stosem fotomap w Nefrytowym yródle.- Ktoś mimówił, \e byłeś kiedyś wielką szychą w partii.Powiedział, \e porwałeś się naprzewodniczącego i przegrałeś.- Nic tak dramatycznego.- Ale to dlatego tu jesteś, prawda? Porwałeś się na pekaowców.To właśnie oniwsadzili cię do obozu, racja? - zapytał Kincaid, wcią\ tym samym niefrasobliwymtonem.- Trzeba mieć bardzo nudne \ycie, \eby marnować czas na rozmowy na mójtemat.Fowler obejrzała się na niego z uśmiechem. - A jak tam pańskie ramię, panie Kincaid? - zagadnął Shan.- Goi się?Amerykanin podniósł rękę, wcią\ jeszcze zabanda\owaną.- Pewnie.Wkrótce będzie jak nowe.Kuracja wysokogórska to dobra zaprawaprzed wspinaczką na Czomolungmę.- Najpierw musimy zaliczyć Gonggar - wtrąciła Fowler.Jechali na lotnisko,\eby wyekspediować do Hongkongu próbki solanki.Za plecami Shana spoczywałydwie drewniane skrzynie, ka\da mieściła dwanaście stalowych cylindrów.Skrzyniebyły ich kamufla\em.- Tam jest kurtka - powiedziała Amerykanka.- Z logo kopalni.Niech ją panwło\y [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • trzylatki.xlx.pl