[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Duncan jednak przystanął, kiedy dotarli do drzwi.89- Czy ludzie wciąż pracują przy pompach? - zapytał.- Przestali.Jest tylko stopa wody pod.- Lister urwał i cicho zaklął,zrozumiawszy, dlaczego Duncan o to pyta.- Musisz pójść do mojej celi - rzekł Duncan.- Zamknij za sobą drzwi.Jeśli ktoś przyjdzie, udawaj nieprzytomnego.To musi wyglądać tak, jak-bym cię ogłuszył.Zdjął latarnię z kołka, na którym ją zostawili.- Będziesz martwy pięć minut po tym, jak znajdzie cię kapitan.- Muszę znalezć odpowiedzi na kilka pytań.- Nie rób tego - prosił Lister.- Innym zajmie to mniej czasu niż ka-pitanowi.- Jak sam powiedziałeś, wódz klanu umiera na swoich warunkach.-odparł Duncan.- Redeat.Wszedł z powrotem w mrok, powoli idąc wzdłuż rzędu cel do nie-wielkiego luku na końcu korytarza.Niecałą minutę pózniej ostrożnie uniósłpokrywę, wypuszczając obrzydliwy odór zęzy.Zacisnął zęby, walcząc zewzbierającą falą mdłości, po czym ześlizgnął się przez luk i nisko pochylo-ny, zaczął przesuwać się wzdłuż kilu, trzymając przed sobą przyciemnionąlatarnię.Kapitan Anny Rose chciał, by więzniowie Kompanii pozostawali za-mknięci w ładowni i wychodzili z niej tylko na posiłki oraz krótki codziennyspacer.Jednak pod koniec pierwszego miesiąca rejsu odkryli obluzowanądeskę na końcu więziennego pokładu od strony dziobu.W ciągu tygodniapoluzowali dwie następne, robiąc przejście do cuchnącej kryjówki.Chociażwięzniowie raczej nie bili się o przyjemność przesiadywania w tej cuchnącejnorze, niektórzy regularnie chodzili tam w środku nocy, żeby na osobnościprzeklinać króla.Brodząc w sięgającym kostek mule i wysoko trzymając latarnię, Duncandotarł do sterty cegieł leżących jako balast wzdłuż kilu.Coś pierzchnęłoprzed nim w ciemności.Szczury pożywiały się na wyższych pokładach, alegniezdziły tutaj.Minął stertę cegieł i przeszedł jeszcze kilka kroków, gdy nagle silne ra-mię chwyciło go za gardło i ktoś wyrwał mu z ręki latarnię.Nie stawiał opo-ru i pozwolił się na pół prowadzić, a na pół wlec przez zęzę, aż stanął wpełnym świetle swojej i jeszcze jednej latarni.Ośmiu mężczyzn spoglądałona niego z gniewem.Trzymający go napastnik przytknął do jego szyi długi iostry ćwiek.90- Miło was widzieć, wasza wysokość - prychnął.- Zostawiliśmy dla cie-bie trochę kompanijnej herbatki.- Szczury nie będą musiały polować tej nocy - zadrwił drugi.- Ja tylko.- zaczął Duncan i urwał, gdy napastnik mocniej przycisnąłgwózdz do jego szyi.Duncan napotkał spojrzenia brudnych, nieogolonych mężczyzn, naj-twardszych z Kompanii.Wszyscy trzymali w rękach kamienie balastu, wy-starczająco ciężkie, by mogły posłużyć jako śmiercionośna broń.Za nimiktoś jęczał w ciemności.Rudobrody mężczyzna w podartych resztkach czegoś, co było kiedyśkamizelką stangreta, wyłonił się z ciemności i przysunął twarz do twarzyDuncana.- Kto dał ci prawo posyłać jednego z nas na śmierć? - warknął.- Panie McGregor, ja nie.- Napójcie go herbatką - warknął McGregor.Szarpnięciem pochylili Duncana, zanurzając jego głowę w cuchnącejmieszaninie morskiej wody, moczu, pleśni, zdechłych szczurów i smoły.Zpoczątku nie stawiał oporu, sądząc, że chcą go tylko nastraszyć.Jednakprzytrzymali go w tej pozycji, aż poczuł żar w płucach i poderwał się, z tru-dem łapiąc oddech, plując i prychając przez moment, zanim znów zanurzylimu głowę w cuchnącej cieczy, która wdzierała mu się do nosa i ust.Powtó-rzyli to po raz trzeci, aż w końcu podnieśli go, sapiącego i krztuszącego się.- Na tym statku nie było żadnego morderstwa, dopóki ty tak nie po-wiedziałeś - rzekł brodaty.- Teraz jedynym morderstwem, jakie nas nie-pokoi, jest to, które ty zamierzasz popełnić na jednym z nas.Na palcach McGregora Duncan dostrzegł krople krwi.Nabrał tchu i wy-pluł paskudną ciecz.- Dopóki prawdziwy morderca znów kogoś nie zabije - odpalił, wy-rywając się z uścisku.- Wskażesz jednego z nas, McCallum, a któryś z nas cię załatwi.Z po-czątku mieliśmy cię za pięknego chłoptasia, angielskiego pieska wychowa-nego za granicą.Nie za Szkota.Teraz widzimy, że jesteś kimś jeszcze gor-szym, robakiem, który ma stoczyć nas od wewnątrz.Biedny Evering wy-czuł, kim naprawdę jesteś, więc musiałeś go uciszyć.- McGregor nachyliłsię jeszcze bliżej, aż jego krzywe i pożółkłe zęby znalazły się tuż przed no-sem Duncana.- Ułatwiłeś nam sprawę, chłopcze, składając nam wizytę.91Nawet nie będziemy musieli cię zabijać.Po prostu cię ogłuszymy i zrobimykilka nacięć na kończynach.Zanim się ockniesz, szczury zeżrą połowę twe-go ciała.Ręka napastnika znów złapała go za szyję.Duncan nie pamiętał wszystkich przekleństw rybaków z Hebrydów, któ-re poznał jako chłopiec, ale przypomniał sobie wystarczająco dużo, żebyposłać McGregorowi wiązankę w szorstkiej gealickiej mowie.Były w niejglaistig, uruisg i jednooki direach, paskudne stwory, z jakimi porównałstarego Szkota, który gapił się na niego oczami pełnymi zdumienia i zgrozy,zanim zatkał mu dłonią usta i wyrwał z rąk napastnika.Duncan odepchnął jego dłoń.- Anglicy nie pokonają nas, zabijając wszystkich.Wystarczy, jeśli będąwykorzystywać nasze obawy i uprzedzenia, przez które sami Szkoci zabijalisię od wieków - rzekł gniewnie.Sięgnął do kieszeni i wyjął wyrwany z gaze-ty artykuł, który Lister znalazł w kabinie Everinga.- Nie przybyłem tu zkoszar - powiedział, wręczając skrawek McGregorowi.Stary Szkot wyszczerzył zęby jak rozdrażniony pies, ale wziął kawałekpapieru i obejrzał przy świetle latarni.- Cokolwiek o mnie myślicie - powiedział Duncan - wiecie, że Adam byłjednym z was.Powiedział coś Everingowi i ten przez to zginął.Przez jakąśtajemnicę związaną z Kompanią.Może Adam też przez to umarł.- Zmierć szpiegom! - rzucił słaby, chłopięcy głos w ciemności.Ignorując te słowa, McGregor pogładził rudą brodę [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl trzylatki.xlx.pl
.Duncan jednak przystanął, kiedy dotarli do drzwi.89- Czy ludzie wciąż pracują przy pompach? - zapytał.- Przestali.Jest tylko stopa wody pod.- Lister urwał i cicho zaklął,zrozumiawszy, dlaczego Duncan o to pyta.- Musisz pójść do mojej celi - rzekł Duncan.- Zamknij za sobą drzwi.Jeśli ktoś przyjdzie, udawaj nieprzytomnego.To musi wyglądać tak, jak-bym cię ogłuszył.Zdjął latarnię z kołka, na którym ją zostawili.- Będziesz martwy pięć minut po tym, jak znajdzie cię kapitan.- Muszę znalezć odpowiedzi na kilka pytań.- Nie rób tego - prosił Lister.- Innym zajmie to mniej czasu niż ka-pitanowi.- Jak sam powiedziałeś, wódz klanu umiera na swoich warunkach.-odparł Duncan.- Redeat.Wszedł z powrotem w mrok, powoli idąc wzdłuż rzędu cel do nie-wielkiego luku na końcu korytarza.Niecałą minutę pózniej ostrożnie uniósłpokrywę, wypuszczając obrzydliwy odór zęzy.Zacisnął zęby, walcząc zewzbierającą falą mdłości, po czym ześlizgnął się przez luk i nisko pochylo-ny, zaczął przesuwać się wzdłuż kilu, trzymając przed sobą przyciemnionąlatarnię.Kapitan Anny Rose chciał, by więzniowie Kompanii pozostawali za-mknięci w ładowni i wychodzili z niej tylko na posiłki oraz krótki codziennyspacer.Jednak pod koniec pierwszego miesiąca rejsu odkryli obluzowanądeskę na końcu więziennego pokładu od strony dziobu.W ciągu tygodniapoluzowali dwie następne, robiąc przejście do cuchnącej kryjówki.Chociażwięzniowie raczej nie bili się o przyjemność przesiadywania w tej cuchnącejnorze, niektórzy regularnie chodzili tam w środku nocy, żeby na osobnościprzeklinać króla.Brodząc w sięgającym kostek mule i wysoko trzymając latarnię, Duncandotarł do sterty cegieł leżących jako balast wzdłuż kilu.Coś pierzchnęłoprzed nim w ciemności.Szczury pożywiały się na wyższych pokładach, alegniezdziły tutaj.Minął stertę cegieł i przeszedł jeszcze kilka kroków, gdy nagle silne ra-mię chwyciło go za gardło i ktoś wyrwał mu z ręki latarnię.Nie stawiał opo-ru i pozwolił się na pół prowadzić, a na pół wlec przez zęzę, aż stanął wpełnym świetle swojej i jeszcze jednej latarni.Ośmiu mężczyzn spoglądałona niego z gniewem.Trzymający go napastnik przytknął do jego szyi długi iostry ćwiek.90- Miło was widzieć, wasza wysokość - prychnął.- Zostawiliśmy dla cie-bie trochę kompanijnej herbatki.- Szczury nie będą musiały polować tej nocy - zadrwił drugi.- Ja tylko.- zaczął Duncan i urwał, gdy napastnik mocniej przycisnąłgwózdz do jego szyi.Duncan napotkał spojrzenia brudnych, nieogolonych mężczyzn, naj-twardszych z Kompanii.Wszyscy trzymali w rękach kamienie balastu, wy-starczająco ciężkie, by mogły posłużyć jako śmiercionośna broń.Za nimiktoś jęczał w ciemności.Rudobrody mężczyzna w podartych resztkach czegoś, co było kiedyśkamizelką stangreta, wyłonił się z ciemności i przysunął twarz do twarzyDuncana.- Kto dał ci prawo posyłać jednego z nas na śmierć? - warknął.- Panie McGregor, ja nie.- Napójcie go herbatką - warknął McGregor.Szarpnięciem pochylili Duncana, zanurzając jego głowę w cuchnącejmieszaninie morskiej wody, moczu, pleśni, zdechłych szczurów i smoły.Zpoczątku nie stawiał oporu, sądząc, że chcą go tylko nastraszyć.Jednakprzytrzymali go w tej pozycji, aż poczuł żar w płucach i poderwał się, z tru-dem łapiąc oddech, plując i prychając przez moment, zanim znów zanurzylimu głowę w cuchnącej cieczy, która wdzierała mu się do nosa i ust.Powtó-rzyli to po raz trzeci, aż w końcu podnieśli go, sapiącego i krztuszącego się.- Na tym statku nie było żadnego morderstwa, dopóki ty tak nie po-wiedziałeś - rzekł brodaty.- Teraz jedynym morderstwem, jakie nas nie-pokoi, jest to, które ty zamierzasz popełnić na jednym z nas.Na palcach McGregora Duncan dostrzegł krople krwi.Nabrał tchu i wy-pluł paskudną ciecz.- Dopóki prawdziwy morderca znów kogoś nie zabije - odpalił, wy-rywając się z uścisku.- Wskażesz jednego z nas, McCallum, a któryś z nas cię załatwi.Z po-czątku mieliśmy cię za pięknego chłoptasia, angielskiego pieska wychowa-nego za granicą.Nie za Szkota.Teraz widzimy, że jesteś kimś jeszcze gor-szym, robakiem, który ma stoczyć nas od wewnątrz.Biedny Evering wy-czuł, kim naprawdę jesteś, więc musiałeś go uciszyć.- McGregor nachyliłsię jeszcze bliżej, aż jego krzywe i pożółkłe zęby znalazły się tuż przed no-sem Duncana.- Ułatwiłeś nam sprawę, chłopcze, składając nam wizytę.91Nawet nie będziemy musieli cię zabijać.Po prostu cię ogłuszymy i zrobimykilka nacięć na kończynach.Zanim się ockniesz, szczury zeżrą połowę twe-go ciała.Ręka napastnika znów złapała go za szyję.Duncan nie pamiętał wszystkich przekleństw rybaków z Hebrydów, któ-re poznał jako chłopiec, ale przypomniał sobie wystarczająco dużo, żebyposłać McGregorowi wiązankę w szorstkiej gealickiej mowie.Były w niejglaistig, uruisg i jednooki direach, paskudne stwory, z jakimi porównałstarego Szkota, który gapił się na niego oczami pełnymi zdumienia i zgrozy,zanim zatkał mu dłonią usta i wyrwał z rąk napastnika.Duncan odepchnął jego dłoń.- Anglicy nie pokonają nas, zabijając wszystkich.Wystarczy, jeśli będąwykorzystywać nasze obawy i uprzedzenia, przez które sami Szkoci zabijalisię od wieków - rzekł gniewnie.Sięgnął do kieszeni i wyjął wyrwany z gaze-ty artykuł, który Lister znalazł w kabinie Everinga.- Nie przybyłem tu zkoszar - powiedział, wręczając skrawek McGregorowi.Stary Szkot wyszczerzył zęby jak rozdrażniony pies, ale wziął kawałekpapieru i obejrzał przy świetle latarni.- Cokolwiek o mnie myślicie - powiedział Duncan - wiecie, że Adam byłjednym z was.Powiedział coś Everingowi i ten przez to zginął.Przez jakąśtajemnicę związaną z Kompanią.Może Adam też przez to umarł.- Zmierć szpiegom! - rzucił słaby, chłopięcy głos w ciemności.Ignorując te słowa, McGregor pogładził rudą brodę [ Pobierz całość w formacie PDF ]