[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Obeszła ogrodzenie, zajrzała przez zamknięte na kłódki bramy, wreszcie od strony trawnika znalazławyłom, gdzie wystarczyło odsunąć deski i rozchylić drut kolczasty.Powinnam przyjechać tu w środkunocy, pomyślała, ale wokół nie było żywej duszy.Miała nadzieję, że nikt jej nie widział.Kiedy znalazłasię po drugiej stronie ogrodzenia, okrążyła ceglaną rotundę kilka razy, sprawdzając, czy teren gazowninie przyciągnął ciekawskich.Odnalazła swoje ślady na ścieżce, stwierdziła, że nikogo tu po niej nie było.Weszła do budynku.W świetle latarki wypatrzyła schody prowadzące na dno zbiornika.Zdjęła kurtkęi podwinęła rękawy.Zlizgając się na mokrych stopniach, zeszła na dno i znów zmoczyła się po pasw mętnej wodzie.Macała dno w miejscu, w którym porzuciła ciało.Jak na złość nie mogła nic wyczućw wodnej mazi pełnej farfocli.Z narastającym przerażeniem wyobrażała sobie, że Kolekcjoner jednakprzeżył i wydostał się na powierzchnię.Wreszcie trafiła na dłoń.Pociągnęła ją do siebie.Pochyliła się,tak że jej twarz znalazła się tuż przy tafli cuchnącej wody.Chwyciła nadgarstek ofiary i z nieludzkimwysiłkiem przesunęła zwłoki po dnie w stronę schodów.Zdołała wydobyć na powierzchnię męską dłoń.Z trudem wywinęła rękawiczkę na drugą stronę, odsłaniając bladą skórę.Na szczęście było zimno i liniepapilarne nie uległy zatarciu.Stwierdziła, że nie ma sensu pobierać odcisków na miejscu.Zresztą byłoduże prawdopodobieństwo, że zdejmie je nieprawidłowo, co uniemożliwi identyfikację.Sięgnęła po nóż,na najniższym stopniu schodów położyła foliową torebkę strunową i po kolei ucięła wszystkie dziesięćpalców, tnąc na ostatnim stawie.Znowu nałożyła rękawiczki na dłonie Kolekcjonera i zatopiła zwłokina dnie.Zmęczona, drżąca z zimna i ze stresu, wyszła na suchą krawędz zbiornika, ubrała się i wróciłado samochodu.Przez klasztorną bramę ponownie przejechali po zachodzie słońca.Całą godzinę Zero nosił skrzynkii worki do piwniczki pod kuchnią.Serafin dał mu się wykazać, Witczaka po tej przygodzie bolało całeciało, marzył już tylko o swojej niewygodnej pryczy.Ojciec Leon, przechodząc przez podwórze,zauważył pracującego policjanta i przyglądał mu się z widoczną przyjemnością.Po wykonanej robocie zasapany Zero oparł się o ścianę budynku, próbując nabrać sił.Przeor poklepałgo po ramieniu. Widzę, że spodobało się panu klasztorne życie.Witczak odetchnął, rozciągnął ramiona, czując, że to dopiero początek bolesnych konsekwencji tejprzygody z wysiłkiem fizycznym.Stanowczo muszę wrócić do ćwiczeń, zapowiedział sobie w myślach. Trochę ruchu jeszcze nigdy nikomu nie zaszkodziło odpowiedział z pewną siebie miną, starając sięukryć przygniatający go do ziemi ból w krzyżu. Chciałbym z ojcem porozmawiać.Przeor nerwowo spojrzał na zegarek. To zajmie tylko chwilę obiecał komisarz. Możemy się przejść.Minęli pryzmę gnoju i zagrodę dla kaczek. Ojciec był tu w nowicjacie, prawda?Leon długo milczał.Witczak zauważył u niego objawy rozdrażnienia. Tak, i co z tego? odburknął wreszcie przeor. Prowadzę śledztwo w sprawie morderstwa.Wszystko ma znaczenie.Zwłaszcza informacje zatajone,proszę ojca. Rozumiem. Leon już się opanował. Po prostu nie sądziłem, że fakty sprzed dwudziestu lat mogąmieć jakiekolwiek znaczenie. Kiedyś prowadziłem sprawę, w której motywem zabójstwa była kłótnia przodków sprawcy i ofiary.Jeszcze przed wojną.Pierwszą skomentował śledczy. Co chce pan wiedzieć? spytał Leon z rezygnacją. Dlaczego przeniesiono stąd nowicjat?Leon kopnął grudkę kaczego łajna sterczącą przed czubkiem jego buta. Nie sprawdziła się ekipa pedagogów.Prowincjał stwierdził, że może to wina miejsca.Znalazło sięlepsze.W Białej Podlaskiej. Jak najdalej stąd dopowiedział Witczak. Kto był wtedy prowincjałem? Jeśli dobrze pamiętam, ojciec Kobyliński odparł z niechęcią Nowak [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl trzylatki.xlx.pl
.Obeszła ogrodzenie, zajrzała przez zamknięte na kłódki bramy, wreszcie od strony trawnika znalazławyłom, gdzie wystarczyło odsunąć deski i rozchylić drut kolczasty.Powinnam przyjechać tu w środkunocy, pomyślała, ale wokół nie było żywej duszy.Miała nadzieję, że nikt jej nie widział.Kiedy znalazłasię po drugiej stronie ogrodzenia, okrążyła ceglaną rotundę kilka razy, sprawdzając, czy teren gazowninie przyciągnął ciekawskich.Odnalazła swoje ślady na ścieżce, stwierdziła, że nikogo tu po niej nie było.Weszła do budynku.W świetle latarki wypatrzyła schody prowadzące na dno zbiornika.Zdjęła kurtkęi podwinęła rękawy.Zlizgając się na mokrych stopniach, zeszła na dno i znów zmoczyła się po pasw mętnej wodzie.Macała dno w miejscu, w którym porzuciła ciało.Jak na złość nie mogła nic wyczućw wodnej mazi pełnej farfocli.Z narastającym przerażeniem wyobrażała sobie, że Kolekcjoner jednakprzeżył i wydostał się na powierzchnię.Wreszcie trafiła na dłoń.Pociągnęła ją do siebie.Pochyliła się,tak że jej twarz znalazła się tuż przy tafli cuchnącej wody.Chwyciła nadgarstek ofiary i z nieludzkimwysiłkiem przesunęła zwłoki po dnie w stronę schodów.Zdołała wydobyć na powierzchnię męską dłoń.Z trudem wywinęła rękawiczkę na drugą stronę, odsłaniając bladą skórę.Na szczęście było zimno i liniepapilarne nie uległy zatarciu.Stwierdziła, że nie ma sensu pobierać odcisków na miejscu.Zresztą byłoduże prawdopodobieństwo, że zdejmie je nieprawidłowo, co uniemożliwi identyfikację.Sięgnęła po nóż,na najniższym stopniu schodów położyła foliową torebkę strunową i po kolei ucięła wszystkie dziesięćpalców, tnąc na ostatnim stawie.Znowu nałożyła rękawiczki na dłonie Kolekcjonera i zatopiła zwłokina dnie.Zmęczona, drżąca z zimna i ze stresu, wyszła na suchą krawędz zbiornika, ubrała się i wróciłado samochodu.Przez klasztorną bramę ponownie przejechali po zachodzie słońca.Całą godzinę Zero nosił skrzynkii worki do piwniczki pod kuchnią.Serafin dał mu się wykazać, Witczaka po tej przygodzie bolało całeciało, marzył już tylko o swojej niewygodnej pryczy.Ojciec Leon, przechodząc przez podwórze,zauważył pracującego policjanta i przyglądał mu się z widoczną przyjemnością.Po wykonanej robocie zasapany Zero oparł się o ścianę budynku, próbując nabrać sił.Przeor poklepałgo po ramieniu. Widzę, że spodobało się panu klasztorne życie.Witczak odetchnął, rozciągnął ramiona, czując, że to dopiero początek bolesnych konsekwencji tejprzygody z wysiłkiem fizycznym.Stanowczo muszę wrócić do ćwiczeń, zapowiedział sobie w myślach. Trochę ruchu jeszcze nigdy nikomu nie zaszkodziło odpowiedział z pewną siebie miną, starając sięukryć przygniatający go do ziemi ból w krzyżu. Chciałbym z ojcem porozmawiać.Przeor nerwowo spojrzał na zegarek. To zajmie tylko chwilę obiecał komisarz. Możemy się przejść.Minęli pryzmę gnoju i zagrodę dla kaczek. Ojciec był tu w nowicjacie, prawda?Leon długo milczał.Witczak zauważył u niego objawy rozdrażnienia. Tak, i co z tego? odburknął wreszcie przeor. Prowadzę śledztwo w sprawie morderstwa.Wszystko ma znaczenie.Zwłaszcza informacje zatajone,proszę ojca. Rozumiem. Leon już się opanował. Po prostu nie sądziłem, że fakty sprzed dwudziestu lat mogąmieć jakiekolwiek znaczenie. Kiedyś prowadziłem sprawę, w której motywem zabójstwa była kłótnia przodków sprawcy i ofiary.Jeszcze przed wojną.Pierwszą skomentował śledczy. Co chce pan wiedzieć? spytał Leon z rezygnacją. Dlaczego przeniesiono stąd nowicjat?Leon kopnął grudkę kaczego łajna sterczącą przed czubkiem jego buta. Nie sprawdziła się ekipa pedagogów.Prowincjał stwierdził, że może to wina miejsca.Znalazło sięlepsze.W Białej Podlaskiej. Jak najdalej stąd dopowiedział Witczak. Kto był wtedy prowincjałem? Jeśli dobrze pamiętam, ojciec Kobyliński odparł z niechęcią Nowak [ Pobierz całość w formacie PDF ]